Rozdział XVI: W polu czerwonym
W piątkowe południe palące słońce składało Berlinowi gorący pocałunek; jego mieszkańcy przemykali pośpiesznie, by skryć się w krótkich cieniach osiedlowych drzew i budynków mieszkalnych, powietrze nad rozgrzanym betonem drżało jak przy pożarze, a niebo było oślepiająco błękitne i pozbawione chociażby najmniejszej chmurki.
Piękny dzień, pomyślał mimochodem Feliks, opierając się przedramionami o przyjemnie nagrzany parapet. Stąd, z trzeciego piętra, miał doskonały widok na osiedle i jego mieszkańców, ale to nie chęć obserwacji otoczenia była powodem, dla którego tkwił od kilku minut przy otwartym oknie – wciągając w płuca ciepłe powietrze z zewnątrz, w zamian oddawał światu dym z własnych płuc.
Starał się palić tak, by jak najmniej dymu znalazło się w kuchni – nie sądził, by Taurys był zadowolony z odoru, który z pewnością rozszedłby się po całym jego małym mieszkaniu. Litwa napomknął niedawno, że z tym nałogiem skończył jakiś czas temu, a Feliks, mając w pamięci swoje własne, raczej żałosne próby rzucenia palenia, spróbował przynajmniej ograniczyć sięganie po papierosa.
Biorąc pod uwagę, że obecnie każdy kolejny dzień przynosił to coraz gorsze perspektywy, Polska nie łudził się, że ten stan potrwa długo; miał zwyczaj palić dużo i często, gdy robiło się nerwowo, a że palił od dwustu lat, wątpił, że kiedykolwiek uda mu się pozbyć tego nawyku całkowicie.
Miał nadzieję, że Litwa mu to wybaczy.
– Jeśli ci z tym ciężko, mogę wychodzić na zewnątrz – odezwał się, wypuszczając spomiędzy warg kolejną ulotną mgiełkę szarości, gdy usłyszał znajome kroki. To dziwne, pomyślał jeszcze, tyle się wydarzyło, tyle przykrych słów między nami padło, a ja wciąż potrafię rozpoznać go po sposobie chodzenia.
– Nie czuję głodu nikotynowego, spokojnie – odpowiedział Taurys za jego plecami. – Minęło już piętnaście lat, odkąd rzuciłem. Zrobić ci kawy...?
Feliks zerknął przez ramię, niedbałym gestem strzepując popiół z papierosa, i skinął głową. Rytuały, pomyślał, odwracając się i opierając o parapet plecami.
Taurys niemalże mechanicznie przygotowywał kawę; Polska śledził jego dłonie, nieco drżące – ciągle zastanawiał się, czy to wynik wyraźnych niedoborów w jego pożal się Boże diecie, czy ma na to wpływ jego stan psychiczny – sięgające po kubki, odmierzające odpowiednią ilość kawy, nalewające wody do kawiarki, wyuczonym przed laty gestem skręcające urządzenie w całość, w końcu jednym ruchem nadgarstka włączające gaz na kuchence...
– Zastąpiłeś nikotynę kofeiną, co? – zagadnął dokładnie w tej samej chwili, w której Litwa się odezwał:
– Wolałbym, byś nie wychodził częściej niż to konieczne.
Spojrzeli po sobie, a potem Litwa skinął lekko głową, oddając pola Feliksowi; z jakiegoś dziwnego powodu Polska poczuł się niezbyt komfortowo, ale postanowił nie myśleć teraz o tego przyczynach. Zamiast tego zmarszczył brwi, ale szybko do niego dotarło, o co chodzi.
Chociaż w ciągu dwóch ostatnich tygodni sąsiadów widział może dwa razy, ze względu na specyficzną budowę klatki schodowej – mieszkanie Taurysa leżało tuż przy windzie, dwa pozostałe natomiast przy schodach i ich mieszkańcy woleli wspinać się na trzecią kondygnację o własnych siłach – domyślił się, że wychodzenie przed blok co najmniej pięć razy dziennie w końcu przykułoby do niego uwagę.
– Ktoś by się zainteresował, zrozumiał, że nie jestem znajomym często wpadającym w odwiedziny, a dzikim lokatorem – oznajmił wesoło, a odrobinę uniesiony kącik ust Litwy dał mu do zrozumienia, że trafił w sedno. Uśmiechnął się szerzej, ale po chwili ten uśmiech zbladł, pozostając tylko gorzkawy grymas.
Litwa natychmiast to zauważył.
– To nie tak, że nie wolno mi z kimś mieszkać – powiedział, zerkając na kawiarkę. Gaz cicho szumiał pod metalem. – Ale... – Taurys wciągnął powietrze przez zęby, spinając ramiona. Polska westchnął, wiedząc, jakie słowa padną następne. W końcu, sam mieszkał w tym kraju przez dziesięciolecia, grając wedle tych samych zasad, znając realia. – Moje mieszkanie to właściwie kawalerka, a...
– Na Zachodzie już dawno tego nie ma – odezwał się Feliks nieco melancholijnie, gdy Taurys nie dokończył. – Nikt tego nie ściga, serio. Tylko Rzesza dalej tkwi w tym chorym paragrafie. Boisz się, że sąsiedzi by uznali, że jesteśmy parą, to by się rozniosło i straciłbyś robotę? – zapytał nagle, bacznie obserwując Taurysa.
Ten wyraźnie się zmieszał.
– To głupie, wiem – powiedział cicho, nie patrząc na Polskę. Kawa w makinetce zaczęła już bulgotać, więc Litwa sięgnął do rączki i odłożył ją na zlew. Złapał za przygotowane wcześniej kubki. – Wiem, że nie powinienem się o to martwić, ale...
O co się martwisz, Licia?, pomyślał nagle Feliks, czując ucisk w piersi. O to, że stracisz pracę, skoro podjąłeś się udziału w naszym spisku mimo świadomości, że wiele rzeczy może pójść nie tak? Czy o to, że między nami... Że między nami istniało kiedyś coś ważnego i dlatego unikasz mojego spojrzenia i nie chcesz mówić o naszej wspólnej przeszłości, Licia, przeszłości, która była gorzka i słodka, a którą nam próbują odebrać, zakłamać, sfałszować?
Wspomnienie odległego ślubu wypłynęło na wierzch jego myśli. Książę i król-kobieta, a potem oni dwaj... Oczywiście, to nie była oficjalna, uroczysta ceremonia, jak u Jadwigi i Jogaily – to on, wówczas młody i pełen energii, a już na pewno szalonych pomysłów, zasugerował prywatną uroczystość, pozbawioną jakichkolwiek świadków zabawę w ślub, której wówczas żaden z nich nie wziął na poważnie.
Nic ich ze sobą wówczas nie łączyło. No i nikt nie nazwałby wtedy ich małżeństwem, nie bojąc się boskiego gniewu, każdy kapłan byłby pewnie wstrząśnięty samą myślą o sprofanowaniu świętości związkiem dwóch mężczyzn.
A potem się w tobie zakochałem, pomyślał Feliks, przyglądając się spiętym ramionom Litwy. I tamten dzień stał się dla nas czymś więcej, niż tylko młodzieńczą zabawą. Ciekaw jestem, czy go wciąż pamiętasz, Licia.
Bał się, że, podobnie jak Bitwy pod Grunwaldem, Taurys już nie pamiętał.
– Będziemy ostrożni – odezwał się poważnie i ucieszył się, gdy Taurys w końcu na niego spojrzał i skinął spokojnie głową. Przeczesał palcami włosy, zastanawiając się nad kolejnymi ruchami. – W razie potrzeby zacznę pasożytować u Beilschmidtów.
Zauważył, jak Taurys lekko unosi kącik ust, słysząc jego mało entuzjastyczny ton.
– Ludwig będzie wniebowzięty.
– Ja również – westchnął Feliks, niemalże zgrzytając zębami. Towarzystwo Ludwiga było ostatnim, na jakie miał ochotę, już z jego bratem dało się wytrzymać. – Ale czego się nie robi dla wyższego dobra, nie?
– Myślisz, że uda mu się podmienić klucze? – zapytał Taurys, stawiając kubki z kawą na stole. Potem wrócił do zlewu. Uważając, by nie poparzyć się gorącym metalem, pod bieżącą wodą przepłukał fusy pozostałe w kawiarce.
Polsce nie umknęło, że w jego kubku jest znacznie mniej kawy niż w naczyniu Litwy. Uśmiechnął się szeroko i zamknął okno. Odbił się od parapetu i zerknął do lodówki, szukając mleka. Był pewny, że dopiero co kupowali zapas, ale uniósł brew, widząc, że butelka jest prawie pusta.
– Prusakowi? – zapytał, zastanawiając się przelotnie, czy naprawdę tyle mleka dodawał do kawy, czy to może Taurys, wbrew swoimi słowom, poi nim swojego kociego anioła stróża z imieniem po Krzyżaku. – Stanie na rękach i tym białym łbie, by tego dokonać, jestem tego pewny. Swoją drogą, jeśli ktokolwiek kiedyś tu przyjdzie – zaczął, marszcząc lekko brwi. – I zauważy, że klucz nie pasuje... będziesz rżnął głupa, że zapomniałeś zgłosić wymiany zamków?
– Skądże – odparł Litwa i, ku zaskoczeniu Feliksa, blado się uśmiechnął. – Trzydzieści lat pracowałem w urzędach miejskich i wiem, jaki tam jest bałagan. Nawet nie wiesz, ile wniosków kończy w koszu, bo ktoś pomylił się w numerze karty obywatela, a urzędnikowi nie chciało się wysyłać zwrotki.
– Procedury najgorszym wrogiem człowieka – mruknął Polska z uznaniem. – Twój wniosek, który, jak rozumiem, niedługo wyślesz, też będzie błędny? – zapytał, dolewając resztkę mleka do kawy, aż pobielała. Taurys podsunął mu cukierniczkę. Coś w oczach Litwy lekko zamigotało, a Polska uśmiechnął się szerzej. – A jak zwrotka jednak przyjdzie?
– Masz podobno kontakty na poczcie – zauważył trzeźwo Litwa. – Nigdy się wam nie zdarzyło zgubić jakiegoś listu?
Polska roześmiał się w głos, przypominając sobie te wszystkie pomyłki i małe katastrofy, których był świadkiem – albo przyczyną, w zależności od sytuacji – podczas pracy z przesyłkami.
– Jesteś genialny, Licia – powiedział z uznaniem, obserwując, jak na bladych policzkach Taurysa pojawia się równie blady różowy odcień. – Najprostsze rozwiązania są zawsze najlepsze.
– Gdy zastanę ich pod moimi drzwiami, próbujących się tu włamać, będę bardzo zakłopotany tym nieporozumieniem – kontynuował Litwa pewniejszym tonem. – Pokażę im nawet potwierdzenie nadania wniosku. To kupi nam troszkę czasu, ale... – Taurys nagle zmarszczył brwi. – Feliks – zaczął poważniejszym tonem, ściszając odruchowo głos. – Jesteś... jesteś pewny, że nikt z twoich kontaktów cię nie wsypie...?
Polska spoważniał i przestał mieszać kawę.
– Nigdy nie ma pewności – szepnął. – Ale uważałem na to, o co kogo proszę i co im mówię.
Taurys odetchnął z wyraźną ulgą.
– Więc działamy – stwierdził po prostu. – Jutro jedziemy pod granicę, tak?
Feliks pokiwał głową i biorąc łyk mlecznej kawy, jeszcze raz przebiegł myślami po ich planie, planie stworzonym głównie przez Litwę w salonie Beilschmidtów dwa dni wcześniej.
Prusy, mając na ustach zawadiacki, krzywy uśmieszek, potwierdził, że z chęcią obejmie zaszczytną funkcję wtyki w rządzie, zarówno w niemieckim, jak i pruskim parlamencie. Miał również mieć oczy szeroko otwarte podczas kolejnych wizytacji, w szczególności, gdy będzie odwiedzał Ukrainę lub Białoruś.
– Wiem, że za sobą nie przepadacie – powiedział wolno Litwa, gdy ustalali szczegóły, siedząc w salonie pod kryształowym żyrandolem. – Ale jeśli...
– Wiem, wiem, przecież tego nie spieprzę – parsknął Gilbert; jego oczy błyszczały z ekscytacji. – Ucz się lepiej Morse'a, Lit.
Taurys przejął całą dokumentację, którą zdołali zgromadzić, i to on zarządzał wszystkimi posiadanymi informacjami, starając się z notatek i domysłów wykreować najlepszą taktykę. Radio w kuchni, do tej pory włączane bardzo często, teraz chodziło non-stop, a co godzinę Litwa unosił głowę i nasłuchiwał, czy na rozległych rubieżach Rzeszy nie wydarzyło się coś ważnego. Analizował i myślał nad kolejnymi krokami, a Feliks podsuwał mu kolejne kubki z kawą, dzieląc się kofeiną i pomysłami.
Dopóki nie zaczął się wrzesień, mógł też działać w terenie – potem tą rolę miał przejąć Feliks, chyba że sytuacja zmusi Taurysa do porzucenia pracy i, tym samym, wymknięcia się spod kontroli biura.
– Na razie macie trochę związane ręce – mówił Polska, żywo gestykulując swoimi. – Za moment obaj musicie być w robocie, albo w szkole albo w rozjazdach. Ja w każdej chwili mogę gdzieś wyskoczyć. Jak tylko dostaniemy kolejne sprechery, będziemy mieć pewną drogę komunikacji. Jak ci idzie szyfrowanie, Licia?
Taurys w każdej wolnej chwili wprawiał się w szyfrach. O ile niezarejestrowane sprechery umożliwiały im szczerą komunikację, woleli mieć awaryjne metody kontaktu, gdyby ta zawiodła. Feliks co chwila podrzucał Litwie kolejne teksty do zakodowania, czasem całkowicie absurdalne, mając wrażenie, że chociaż ciągle dokłada mu pracy, widzi w jego oczach raczej wdzięczność niż wyrzut.
– Jest dobrze, nie robię już błędów w alfabecie Morse'a – powiedział Taurys wolno, marszcząc lekko brwi, jakby próbował sobie coś przypomnieć. Gorące opary kawy tańczyły przed jego twarzą. – Ten sposób, którym pisałeś e-posty, też mam opanowany, ale jest zbyt prosty do odczytania, wolałbym go używać tylko w krytycznych sytuacjach...
– A ten nasz muzyczny? – zagadnął Feliks, prostując się nieco. – Niezły, nie?
Miał na myśli całkiem prosty szyfr podstawieniowy, który ustalili wspólnie poprzedniego wieczoru, siedząc w salonie ponad zeszytami do muzyki i stertą dokumentów Taurysa z pracy, wśród których znalazły się zapisy nutowe znanych klasyków. O tym, że Feliks zauważył też tam stare hymny i polonezy, nie napomknął ani słowa.
Boisz się, Licia? Boisz się, że gdybyśmy znowu... że to znowu by się tak skończyło? Uwierz, miałem sporo czasu na przemyślenie tego, co było, pomyślał gorzko Polska. Tysiące kilometrów w pustym aucie, w towarzystwie kopert i paczek, od domu do domu, samotność między jedną obcą twarzą a drugą, to wszystko sprzyjało wspomnieniom.
– To było świetne – przyznał szczerze Taurys, pewnie nieświadomy pytań pojawiających się w głowie Feliksa. – Nikt nie będzie szukał ukrytych wiadomości w nutach nauczyciela muzyki... Przynajmniej taką mam nadzieję.
– Ja też – uśmiechnął się Feliks. – No... – mruknął pod nosem. – Teraz to już muszę nauczyć się nut.
Gdy Litwa posłał mu pełne niedowierzania spojrzenie, Feliks parsknął śmiechem.
– Żartuję, znam – Uniósł dłonie do góry i zachichotał na widok jego miny. – Co, nie wierzysz? – dodał po chwili, przyglądając się Taurysowi. Ten lekko wzruszył ramionami.
– Wcale bym się nie zdziwił – powiedział spokojnie i pociągnął kolejny łyk kawy.
– Przeglądałem twoje nuty! Grałem!
– Mogłeś próbować z pamięci...
Nim Taurys dokończył, Feliks roześmiał się szczerze i poczuł ulgę, gdy Litwa oddał uśmiech, nawet jeśli był nieco nerwowy.
– Aż tak dobry w tym nie jestem... Dobra. Szyfr jest, teraz tylko trzeba pilnować, by Austriak na to nie spojrzał.
Był kolejny piątek; za parę godzin Feliks miał zabrać za sobą wszystko, co posiadał i wszystkie dokumenty – tymczasowo, Litwa już zastanawiał się, jak bezpieczniej przechowywać notatki – by Austria, w zastępstwie za Gilberta, mógł przeszukać mieszkanie Taurysa. Jak tylko zamkną się za nim drzwi, mieli rozpocząć przygotowania do pierwszej konkretnej akcji.
Feliks nie mógł się już doczekać; ku swojemu zadowoleniu, zauważył, że Litwa też.
Jeszcze tego samego dnia, w którym Taurys otrzymał kremową kopertę, nadali informację przez sprechera. Polska wyjaśnił Litwie, że wiadomość posłana alfabetem Morse'a trafiła na niezarejestrowany sprecher niedaleko hiszpańskiej granicy, skąd już ktoś inny zajmował się przemytem informacji.
I potrzebnego im sprzętu.
– Zaufany człowiek Hiszpanii?
– Tak – Polska pośpieszył z odpowiedzią. – Dostaniemy dodatkowe sprechery, dla ciebie, Prusaka i Erzsi. I... i będziemy mieli też broń.
Zrobiło się poważnie; Litwa skinął głową, zaciskając wargi w cienką linię. Feliks słyszał w radiu, jak straż graniczna chwaliła się swoją bohaterską walką i miażdżącymi zwycięstwami z przemytem papierosów i alkoholu, ale, jak nie omieszkał się wyjaśnić zaciekawionemu Taurysowi, kontrabanda obejmowała o wiele więcej niż tylko używki i wcale nie była tak skutecznie zwalczana, jak się to obywatelom imperium mówiło.
– Przyda się – ocenił Taurys, ściszając głos. – Nie chcę machać bronią na prawo i lewo, Lenkija, ale...
– Jeśli spełni się najgorszy scenariusz – powiedział nagle Feliks, a jego głos stwardniał. Czując w klatce piersiowej ucisk, spojrzał na Litwę czujnie. – Nie chcę, byś był bezbronny. – Widząc dziwne poruszenie na twarzy Taurysa, dodał już lekkim tonem: – Ani ja. Prusak też powinien być uzbrojony. Co za idiota zabrał mu dostęp do broni, przecież to jak pianiście połamać ręce.
Chwilę milczeli, kończąc kawę; wybiła trzynasta i w radiu, zamiast spokojnej muzyki, rozbrzmiał głos prowadzącego audycję. Nadstawili uszu, ale w ciągu kolejnych kilku minut nie usłyszeli żadnej informacji, która byłaby ważna.
– Na koniec, parlament Zjednoczonej Rzeszy Niemieckiej ostatecznie przyjął ustawę podatkową. Najważniejsze zmiany dotyczące...
Feliks wstał, by ściszyć radio, ale Taurys powstrzymał go ruchem ręki.
– Poczekaj – poprosił.
Polska zmarszczył lekko brwi.
– To tylko podatki.
– Feliks, ja je płacę – Taurys spojrzał na niego bez zrozumienia. – Chcę wiedzieć, co się zmienia.
– Och – Polska zamrugał, a potem potrząsnął włosami. – Zapomniałem, że... że wciąż jesteś obywatelem tego grajdołka.
Kiedyś też nim był; ostatnimi laty żył jednak kompletnie poza systemem i zdążył zapomnieć już o tych wszystkich przyziemnych sprawach, którymi zajmowali się ludzie. Opadł z powrotem na krzesło i gdy audycja się skończyła, usłyszał jak Taurys mruczy do siebie coś, co brzmiało jak „lepiej, niż się spodziewałem".
Ciekawe, czy ma na myśli tylko podatki, zastanowił się Feliks, a potem coś innego przyszło mu do głowy:
– Beilschmidt... Młodszy Beilschmidt, nie Gilbert... On nad tym siedział przez ostatnie tygodnie, nie? Będzie częściej w domu.
Nie umknęło mu, jak Taurys lekko się spiął.
– Pewnie tak – przyznał Litwa ostrożnie. – Myślę, że...
Nim zdążył podzielić się swoimi przypuszczeniami, jego prywatny, oficjalnie zarejestrowany na jego nazwisko sprecher, rozdzwonił się głośno.
***
Prusy rozmasował obolałą lewą dłoń i posłał stercie papierów gniewne spojrzenie. Wbrew temu, co mogłoby wynikać z objętości stosu, informacji nie było wiele; założył sobie, że na każdego polityka poświęci całą dużą kartkę, a tymczasem o niektórych ledwie mógł napisać trzy wersy.
Z pruskim parlamentem nie poszło źle – bywał tam praktycznie co tydzień i wewnętrzne sprawy jego autonomicznego kawałka były dla niego dość istotne – ale zdał sobie sprawę, że o członkach niemieckiego rządu, w którym bywał jedynie z doskoku, wie żałośnie niewiele.
Cóż, najwyżej Litwa i Polska dostaną jego pracę domową przed czasem.
– Minister wojny? – rzucił w przestrzeń, zawieszając długopis ponad kartką. – Co wiesz, braciszku?
Ludwig, odpoczywający w drugim fotelu ich salonu, posłał mu chłodne spojrzenie.
– O co mnie teraz pytasz? O nazwisko czy numer buta?
– O poglądy – sarknął Prusy, rzucając długopis na blat stolika. – Jest ministrem wojny tylko z nazwy, czy ma w sobie jakąś iskrę? Rzucał jakieś hasełka? Coś o dalszej ekspansji na Wschód albo pierdolety o dwóch mocarstwach, z których jedno w końcu zwróci się przeciwko drugiemu i dlatego trzeba zaatakować jako pierwszy, bo atak to najlepsza obrona?
– Nie – warknął Ludwig, wyłapując przytyk. – To stary generał, któremu na starość wysiadły wszystkie narządy wewnętrzne od nadmiaru alkoholu – dorzucił gniewnie, odpowiadając ciosem na cios. Prusy drgnął lekko. – Jedyną wojnę, jaką toczy, to ta z własnym organizmem i rodziną, która próbuje przemówić mu do rozsądku. Zadowolony z tej odpowiedzi?
– Bardzo – burknął Gilbert, podrywając się z fotela. Znajomym, marszowym krokiem, tym samym, który przejął od niego za młodu Ludwig, zaczął przemierzać salon, aż zatrzymał się przed ścianą zdjęć. Jego ramiona nagle opadły. – Bruderherz – odezwał się cicho, wpatrzony w chłopięcą twarz uwiecznioną na fotografii. Miał wrażenie, jakby od tamtej chwili upłynęło całe tysiąclecie.
Ludwig westchnął ciężko i na moment skrył oczy w dłoni, marząc tylko o tym, by się położyć w normalnym łóżku, a nie na kanapie w gabinecie w kancelarii Rzeszy.
– Nie myśl, że to jest dla mnie łatwe – odezwał się, starając się zapanować nad sobą.
Prusy wciągnął powietrze przez zęby.
– Ludwig – zaczął cicho, nie odwracając oczu od jasnego, niewinnego spojrzenia dziecka na zdjęciu. – Kiedy my... kurwa mać! – Z irytacją odwrócił się, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Niemcy uniósł brodę i spojrzał na niego z oczekiwaniem. – Ta dwójka nie jest powodem, dla którego na siebie warczymy przez byle gówno!
– Szpiegostwo własnego rządu nazywasz byle gównem?
– Nie o tym mówię – Prusy z rezygnacją opadł na fotel. Zacisnął mocno szczęki. – To zaczęło się na długo, nim Feliks pieprzony Łukasiewicz łaskaw był stąpić z niebios, a nawet przed tym, nim postanowił sobie umrzeć – uznał, bez słowa sięgając po szklankę wypełnioną ciemnym płynem. Ostry, ziołowy zapach i pieczenie w gardle, które odczuł, gdy wychylił ją niemalże duszkiem, na pewno nie oznaczały, że znajdował się tam sok. – My już po prostu nie umiemy ze sobą rozmawiać. I to kurewsko boli, Bruderherz.
***
Litwa drgnął gwałtownie i posłał urządzeniu niepewne spojrzenie. Znów ścisnęło go w żołądku: kto...? Na pewno nie Gilbert, więc pozostawały trzy opcje i tylko jedna z nich była miła.
W milczeniu uniósł się z krzesła i zacisnął palce na urządzeniu. Gdy spojrzał na ekran i rozpoznał ciąg cyfr, odetchnął z ulgą, świadom czujnego spojrzenia Polski.
– Annika – wyjaśnił cieplejszym tonem.
Posyłając Taurysowi uśmiech, Polska wrócił do swojej kawy, Litwa zaś uspokoił oddech i odebrał połączenie. Dopiero po tym, jak nacisnął przycisk, pomyślał że chyba powinien przejść do innego pomieszczenia, by nie skazywać Feliksa na wymuszone podsłuchiwanie rozmowy, ale do tej pory nigdy nie musiał tego robić – zawsze był sam albo to jego podsłuchiwano.
– Hallo?
– Wszystkiego najlepszego z okazji trzydziestych urodzin! – zawołała do niego radośnie, a Litwa zamrugał zdumiony.
Urodziny...?, zapytał sam siebie, rozglądając się po kuchni w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mu objaśnić sytuację. Napotkał zaskoczone spojrzenie Feliksa, a potem obaj zerknęli na kalendarz na ścianie.
Dwudziesty trzeci sierpnia. Dlaczego ten dzień... Och. To tą datę miał w aktualnych dokumentach.
– Dziękuję – mruknął w końcu zakłopotany, bo nie spodziewał się żadnych życzeń. Nigdy nie zwracał uwagi na te fikcyjne dane, wyglądało jednak na to, że Annika musiała podejrzeć je w jakimś szkolnym dokumencie. Zrobiło mu się cieplej na sercu, gdy zdał sobie sprawę, że zapamiętała tę datę specjalnie po to, by zadzwonić z życzeniami.
– Zapomniałeś? – spytała z lekkim rozbawieniem.
– Właściwie, to tak – przyznał, uśmiechając się nerwowo. Feliks mrugnął do niego zawadiacko. – Jakoś... jakoś nie miałem do tego głowy.
Feliks, przyczyna wielu rzeczy w jego życiu, i dobrych, i złych, wrócił do żywych, razem próbują zapobiec wojnie i eksterminacji własnego gatunku, w przyszłą środę Litwa stanie przed komisją, nie wiedząc, co tam się wydarzy, lada moment będzie tu Roderich, a potem pojadą po nielegalną broń.
Gdyby jeszcze obchodził jakiekolwiek osobiste święta, też by o nich pewnie zapomniał, miał zbyt dużo na głowie, w której i tak panował już mętlik.
– Tak myślałam – odezwała się Annika cichym, ciepłym tonem. – Dlatego postanowiłam zadzwonić. Życzę ci wszystkiego najlepszego, chciałabym, by twoje życie lepiej się układało – Taurys pomyślał przelotnie, że chociaż bardzo pilnował, by nie zdradzać za dużo w rozmowie z przyjaciółką, ona widziała więcej, niż myślał. – Masz ochotę na kawę dzisiaj wieczorem?
– Dzisiaj.... – zawahał się, mając przed oczami postacie oficerów przeszukujących jego mieszkanie. – Dzisiaj nie mogę...
– Może jutro? – zasugerowała, nie zniechęcając się odmową. – O której jesteś wolny?
– Ja...
– Idź, idź – szepnął bezgłośnie Feliks, mrugając do niego. – Wyjeżdżamy o szesnastej, zdążysz.
Litwa uśmiechnął się lekko.
– Z chęcią – odparł szczerze, poruszony życzeniami i życzliwością. – Mogę przed południem... Dziękuję ci bardzo...
Spokojnie przechadzał się po kuchni; Berta, do tej pory koczująca w saloniku, wsunęła się do pomieszczenia i zaczęła ocierać o jego nogi, więc Litwa pochylił się i wziął kota na ręce, nie przerywając rozmowy. Jeszcze chwilę rozmawiał z koleżanką z pracy; gdy się rozłączył, pomyślał nagle, że nie powinien był się zgadzać, mimo sugestii Polski.
– Wplączemy ją w to – powiedział, tracąc humor.
– Postaramy się, żeby nie – uspokoił go Feliks, patrząc na niego z zastanowieniem. – To ta od kota i przykrywki...?
Taurys poczuł, że zalewa go rumieniec.
– To było nie fair w stosunku do niej – powiedział sucho. Polska zrobił skruszoną minę. – Zawsze była wobec mnie miła, a jeśli plotki rozniosą się po szkole... Wolałbym już, żeby mnie z niej wylali.
– Wiem – mruknął Feliks ponuro, opuszczając wzrok. – Przepraszam, to w sklepie nie było przemyślane.
Taurys pokręcił gwałtownie głową; nie podobał mu się ten zgaszony ton.
– To nic – powiedział szeptem, nie ufając swojemu głosowi. – Tylko widzisz... – Spojrzał w okno, za którym słońce nie przestawało grzać. – Ja na jej dobroć zawsze odpowiadam kłamstwem – rzucił gorzko. Przed oczami miał szczere, niebieskie oczy o kształcie migdałów i jej zachęcający uśmiech. – Kiedy i gdzie się urodziłem, skąd pochodzę, czy kogoś mam i o czym myślę, co mnie tak dręczy. Nie myśl, że nie pytała – wyrzucił z siebie to okropne uczucie, które ścisnęło mu teraz klatkę piersiową. Polska opuścił głowę. – A ja nie mogę powiedzieć jej prawdy. Co Rzesza by jej zrobiła, gdyby się dowiedziała...? Nie ma tu wszechobecnej przemocy, tak jak kiedyś, ale... – Litwa odetchnął, próbował się rozluźnić, bo stara blizna w okolicach karku napięła się nieprzyjemnie. – Ale nie jestem naiwny, nie wierzę, że czasem rząd nie każe kogoś po cichu usunąć... To trudne, Feliks – przyznał w końcu, odwracając wzrok. – Jeśli... jeśli w ostatnich latach miałem kogoś, kogo mogłem nazwać bliską osobą, to jest to właśnie Annika.
– Wiem – powiedział w końcu Feliks dziwnym głosem. Wstał. – Wiem, Licia – Jego oczy zalśniły wilgocią, gdy stanął przed Litwą, o głowę niższy, z drżącym uśmiechem na wargach, blisko. Taurys otworzył usta, ale żadne słowo nie chciało przejść mu przez gardło.
Rozumie, pomyślał nagle. On to rozumie. Jest taki sam, jak ja.
Ku jego zdumieniu, na krótki moment Feliks po prostu oparł czoło o jego obojczyk. Zdumienie tą nagłą bliskością odebrało Litwie mowę. Musiał przypomnieć sobie, że Feliks, gdy już przełamano pierwsze lody, zawsze lubił być blisko i niełatwo było pozbyć się ze swojego otoczenia.
– Wiem, jak to jest wracać do pustego domu przez całe lata, wiem, jak to jest kłamać wszystkim dookoła, wiem, jak to jest, jak chcesz się z kimś zaprzyjaźnić, ale nie możesz, bo to byłoby niebezpieczne dla tej osoby – wyszeptał Feliks. – Też szukałem towarzystwa, wiesz? Mnie też przerzucano z miejsca na miejsce, jak zbędną rzecz. I wiem, jak... jak to jest, gdy własne myśli usiłują się pożreć, Licia.
– Lenkija – wydusił z siebie w końcu Taurys, a słowo samo weszło mu pod język, gorzkie w smaku.
– Nie damy się pożreć – Polska cofnął się o krok i spojrzał mu w oczy, stanowczo, ostro. – Poradzimy sobie. Masz zęby wilka, Licia. A ja smoka wawelskiego – dodał weselej, nawiązując do starych legend. – Nie damy się zagryźć.
Pamięta, przemknęło Taurysowi przed głowę. Pamięta o Żelaznym Wilku, pamięta legendę o naszym mieście, legendę, którą mu kiedyś opowiadałem i myślałem, że przestał jej słuchać, ledwie ją zacząłem.
– A Gilbert? – zapytał jeszcze.
– Gilbert? – roześmiał się Feliks szczerze. – On ma ostry dziób, którego nie potrafi zamknąć.
Litwa zachichotał cicho. Polska mrugnął do niego i cofnął się do okna, szukając w kieszeniach papierosów.
– Głowa do góry, Licia – powiedział lekkim tonem. – Działamy razem, ramię w ramię.
– Działamy – powtórzył Taurys i wolno skinął głową. – Dziękuję.
Dziękował za to, że Feliks próbował go podnieść, wyciągnąć z dołu, w jaki wpadł; zupełnie jak lata, stulecia wcześniej, gdy toczyli jakąś bitwę, z której Taurys miał już jedynie przebłyski. Nie pamiętał, kto wówczas był wrogiem, a kto sojusznikiem; pamiętał jedynie wizg swojego wierzchowca, ciętego nagle mieczem i stającego dęba, i siebie samego, wypadającego ze strzemion wprost w błoto i krew, między stal i tańczące końskie kopyta, na stratowanie.
Pamiętał jeszcze tylko sztandary – w polu czerwonym srebrny rycerz na koniu wspiętym, w polu czerwonym srebrny orzeł w złotej koronie – i sięgającą po niego rękę w zbroi, krzyk pośród ogłuszającego huku nadciągających oddziałów konnicy.
Świadomość, że po tym wszystkim, wszystkim, co się wydarzyło, wszystkim, co ich poróżniło, Feliks ciągle chciał mieć w nim przyjaciela, ciągle chciał działać razem z nim – to sprawiało, że nawet gdy znów zatrzasnęły się za nim drzwi, gdy Polska znów znikał, udając, że wcale go tu nie było – Taurys nie mógł powstrzymać uśmiechu i zaskakującego, przyjemnego ciepła w środku.
Mano vardas yra Taurys. Pasiilgau tavęs, Feliksai.
***
Wizyta Austrii przebiegła spokojniej, niż Taurys się spodziewał; gdy Roderich pojawił się w drzwiach, skinęli sobie głową z dystansem, a potem obaj przypatrywali się pracy oficerów, tych samych, którzy zawsze przychodzili z Gilbertem – ku uldze Taurysa nie było wśród nich Lefevre'a. Jeden z nich nawet pozdrowił Litwę grzecznie, wzruszając ramionami w geście, który Litwa odczytał jako „to nic osobistego, tylko wykonuję swoje obowiązki". Drugi przykładał się bardziej do przeszukania, ale w łazience, kuchni czy saloniku nie było żadnego śladu po Feliksie – wziął ze sobą wszystko.
Pomijając jedno czy dwa przelotne spotkania, gdzieś w czasie wojny, gdy mijali się na korytarzach kancelarii Rzeszy – mniej lub bardziej chętnie do niej włączeni, jeszcze obaj o statusie personifikacji – ostatnim razem, gdy mieli sposobność przebywać razem w jednym pomieszczeniu, trwał trzeci rozbiór, więc Taurys szukał wzrokiem teraz oznak, jak na Rodericha wpłynął miniony czas.
Nie zmienił się wiele, pomyślał z lekkim zdumieniem, przyglądając się ciemnym włosom mężczyzny i jego nieco bladej twarzy o arystokratycznych rysach. Z tego, co rzucił kiedyś mimochodem Prusy, wiedział, że Austria mieszka w Wiedniu i toczy swoje życie spokojnie w pięknym domu, bez kontroli i kolejnych ograniczeń, co zapewne było nagrodą za brak jakiegokolwiek sprzeciwu.
Taurys pamiętał, że gdy tam studiował, czasem zastanawiał się, czy kiedykolwiek miną się na ulicy, ale nigdy to nie nastąpiło.
Ciekawe, co z jego narodem? zapytał sam siebie Taurys, szukając w jego uciekających na boki, fioletowych oczach znajomego bólu i znajdując jedynie opanowanie i dziwną beznamiętność. Chociaż, czy w jego przypadku można w ogóle mówić o odrębności...?
– Nie wiedziałem, że grasz na fortepianie – mruknął w końcu Austria, a jego słowa zabrzmiały niezwykle sztucznie, jakby na siłę próbował przełamać niezręczną ciszę panującą w sypialni.
Litwa oderwał wzrok od technika, który otwierał kolejno szuflady jego biurka i przeglądał pobieżnie zgromadzone tam dokumenty. Drugi z mężczyzn szperał w jego szafie, mechanicznie i ze znudzoną miną zaglądał w kieszenie kolejnych koszul na wieszakach i przerzucał bieliznę poukładaną na półkach.
Nic nie znajdą.
– Zawodowo – odparł krótko. – Uczę gry w szkole.
Austria skinął głową i odwracając wzrok, wpatrzył się w książki na półkach i Taurys był pewny, że w duchu odlicza minuty do wyjścia.
– Poproszę pana sprecher – odezwał się oficer spokojnie, więc Litwa sięgnął do kieszeni i oddał bez sprzeciwu urządzenie. – Co to za połączenie dzisiaj rano?
– Koleżanka z pracy. Mam dzisiaj... urodziny. Zadzwoniła z życzeniami.
Oficer zerknął szybko do małego notatnika, który wyciągnął zza pazuchy, porównał cyfry w sprecherze i na kartce, pokiwał głową i zwrócił urządzenie Litwie. Taurys postarał się nie okazać zaskoczenia; od wielu tygodni nie sprawdzano połączeń. Nie było niczego, co mogliby znaleźć, ale i tak odetchnął z ulgą, gdy w końcu odeszli.
Pół godziny później drzwi jego mieszkania znów się otworzyły. Taurys, przebywając w kuchni w towarzystwie Berty, uniósł głowę znad wielkiego kłębka kociego futra – kocica siedziała mu na kolanach i domagała się pieszczot, odwdzięczając się za głaskanie głębokim mruczeniem, które zawsze go uspokajało.
Spodziewał się Feliksa; więc gdy do kuchni najpierw weszła duża doniczka z nieco przywiędłym krzewem, Taurys zmarszczył brwi, a potem wciągnął powietrze w płuca, czując znajomy zapach, którego nie czuł odkąd wyprowadził się z Itteville.
– Feliks...? – zapytał ze zdumieniem zmieszanym ze dziwnym, chwytającym za gardło wzruszeniem.
Między wiotkimi łodyżkami pełnymi złotych kwiatów – pojedyncze płatki opadały na kuchenne kafelki – pojawiła się uśmiechnięta twarz Polski.
– Objechałem cały Berlin – wyjaśnił wesoło Feliks. – Dopiero w dziesiątym ogrodniczym znalazłem. Wiem, że troszkę zaniedbana, facet mówił, że w sumie to już po kwitnieniu, więc pewnie lada moment będzie po kwiatkach – Jak na zawołanie, kolejne płatki znalazły się na ziemi. – Ale no, pomyślałem... że ci się spodoba. Lubisz zieleninę. Wszystkiego najlepszego!
– To nie są moje prawdziwe urodziny – powiedział cicho Taurys, wpatrzony w rutę tak, jakby Feliks przyniósł mu właśnie fragment domu. Czując, jak coś ściska go za gardło, z wolna odłożył kota na ziemię, a Berta nastroszyła się, gniewnie marszcząc nosek.
Feliksa ledwie było widać zza ogromu drobnych, żółtych kwiatów.
– Wiem. My nie mamy urodzin – przytaknął Feliks ze smutnym uśmiechem, wciskając głowę między łodyżki. Kwiatostan ruty gdzieś koło jego ucha kołysał się jak samotny kolczyk. – Żaden z naszego gatunku nie ma prawdziwych urodzin. Mamy tylko ważne daty, które sobie wybraliśmy, by świętować razem z naszymi ludźmi... i poczuć się przez jeden dzień jak zwykły człowiek. Tamte daty z dziewięćset osiemnastego też były fałszywe. Ale to nie powód, by nie dostawać prezentów, nie? – Nagle cień przemknął przez jego twarz. – Jeśli... jeśli ci się nie podoba...
– Rūta to najlepsze, co mógłbyś mi dać – wyszeptał Taurys ciepło. – Tylko... Tylko wyciągnij z niej głowę, kretynie. Poparzysz się.
Polska gwałtownie odsunął głowę i odłożył doniczkę na stół. Berta na ten ruch gwałtownie syknęła i nagle rzuciła się na korytarz; gdy Feliks spojrzał za nią z niezrozumieniem, Taurys zaczął się cicho śmiać.
Zdumiony tym dźwiękiem, Polska obrócił się ku niemu.
– Koty jej nie cierpią – wyjaśnił Litwa, chcąc wytłumaczyć, co go to tak rozbawiło.
Feliks wywrócił teatralnie oczami i opadł na krzesło.
– Więc teraz znienawidzi mnie jeszcze bardziej.
– Nie przejmuj się tym – odezwał się Litwa, podchodząc bliżej. Musnął dłonią podłużne liście i złote jak słońce płatki, strącając kilka na stół. Od dawna chciał kupić jakąś roślinę do mieszkania, ale zawsze powstrzymywała go myśl, że w swojej wegetacji mógłby ją zaniedbać. Kwiaty nie miauczały głośno, gdy potrzebowały pożywienia.
– Tylko zaraz przestanie kwitnąć, wiem...
– Zaraz ją podleję, to odżyje – Taurys zdał sobie sprawę, że uśmiech nie chce zejść mu z ust; tak rzadko się uśmiechał, że zaczął czuć mięśnie twarzy. – A znowu zakwitnie w przyszłym roku. Poczekamy.
Feliks pokiwał głową z ożywieniem. Nim Taurys zdążył się zorientować, już był trzymany w mocnym, przyjacielskim uścisku; wyczuł jeszcze krótkie zawahanie, nim dłonie Polski dotknęły jego pleców, ale potem był już mocno przytulany. Zamrugał, zdumiony, nie mogąc przypomnieć sobie, kiedy ktokolwiek go tak przyjaźnie obejmował.
– Poczekamy – wyszeptał Feliks. – Najlepszego, Licia.
Ruta pachniała domem – domem, który Taurys rozpaczliwie zapragnął odbudować ze zgliszczy. Odwzajemnił uścisk, czując jak łzy tańczą na jego rzęsach, rozmazując widok – na szczęście nie puściły się biegiem przez jego policzki. Trwając w swoim postanowieniu zebrania się do kupy, zamrugał kilkakrotnie, aż świat się wyostrzył.
Feliks, odsuwając się, mrugnął do niego zawadiacko.
– A teraz chodź, weź sobie przydział na podróż – powiedział, szarpiąc głową w kierunku korytarza. – Tylko nie wydaj na głupoty.
– Słucham? – Litwa spojrzał na Polskę bez zrozumienia. Ten, wychodząc z kuchni, pogonił go niecierpliwym gestem, więc Litwa podążył za nim na korytarz.
Feliks przykucnął przy sportowej torbie porzuconej przy drzwiach wejściowych. Obok leżała torba, którą Taurys już znał – tam znajdowały się ich tajne dokumenty i prywatne rzeczy Feliksa. Litwa zauważył również niewielkie kartonowe pudełko wsunięte w kąt.
– To za chwilkę – Polska dostrzegł jego spojrzenie. – Patrz tutaj – dodał i rozsunął główny zamek torby. Oczom Taurysa ukazała się spora ilość niemieckich marek; banknoty były starannie zwinięte i okręcone gumkami-recepturkami.
– Cholera jasna, Feliks – szepnął do siebie, również kucając i całkowicie wyrzucając z umysłu pudełko. – Ile tu jest...? – zapytał cicho, próbując na oko oszacować ilość gotówki.
– Sześćdziesiąt tysięcy marek – odparł niemal bezgłośnie Polska. – Na początek powinno wystarczyć.
– Moja półroczna pensja – mruknął Litwa mimochodem, marszcząc lekko brwi.
– Tutaj – Feliks uchylił rąbka kolejnej tajemnicy, odsuwając zamek bocznej kieszeni. – Jest jeszcze trochę peset i funtów, ale to na wszelki wypadek – Litwa skinął głową, sięgając po jeden rulonik i przyglądając się z zaciekawieniem hiszpańskim banknotom. – Mogą się przydać.
– W Rzeszy większa ilość obcej waluty jest podejrzana – zauważył Litwa, odkładając pieniądze na miejsce.
– Wiem, ale... – Feliks nagle przygryzł wargę, ale odsunął zamek kolejnej kieszeni. – Tutaj... tutaj są ruble.
Taurys z dziwnym uciskiem w sercu znów sięgnął po pieniądze. Obrócił w dłoniach monety ze znajomym dwugłowym orłem na awersie.
– Właściwie nic się nie zmieniły – mruknął, przesuwając opuszkami palców po wytłoczonym godle i nominale zapisanym cyrylicą. Szybko odłożył monety, mając dziwne wrażenie, że zamiast mieć metaliczną woń, cuchną wódką i solą. Potrząsnął głową, zły na siebie za tę myśl. – Wyglądają prawie tak samo, jak te dziewiętnastowieczne.
– Tradycja... albo raczej konserwatyzm – Polska wzruszył ramionami, nie wyczuwając, do czego Taurys pije albo po prostu nie chcąc podejmować tego tematu. – Sam wiesz, jaki jest... Ej, zostaw! – urwał w połowie, by odegnać Bertę, która pojawiła się niemalże znikąd i praktycznie wsadziła łebek do torby.
W odpowiedzi kotka syknęła i nastroszyła się; Taurys sięgnął po nią i przytrzymał na swoich kolanach, nie chcąc, by jej pazury spotkały się bliżej z rękoma Feliksa albo z jego twarzą. Prusy przez pół roku wypominał mu zadrapania, które powstały nim kotka go zaakceptowała, nie chciał powtórki z szukania plastrów po szafkach.
Drapiąc kota pod brodą, Litwa znów zerknął na pudełko. Feliks spokojnie pozamykał torbę, odsunął ją na bok i dopiero wtedy, z uśmiechem kwitnącym szeroko na wargach, podsunął mu karton, dając tym samym jasno do zrozumienia, że to Taurys ma je otworzyć.
– Dodatek do ruty – powiedział wesoło.
Litwa zamrugał.
– Drugi prezent? – zapytał zdziwiony. Pudełko zaciążyło mu w dłoniach; Feliks pośpieszył go gestem, więc Taurys zaczął je otwierać. Ciepło rozlało się po jego sercu. – Nie musiałeś.
Czy my naprawdę przez tyle lat nie mogliśmy na siebie patrzeć? Czy wystarczyło tylko... tylko odebrać nam wszystko, byśmy potrafili się znów zaprzyjaźnić?
Oczy Feliksa lśniły.
– Nie wiem, czy dobry – powiedział lekko zmieszany, przeczesując palcami włosy. – Zauważyłem, że nie masz.
– Zepsuł mi się pół roku temu – odparł cicho Taurys, wyciągając z pudełka mały, elektryczny młynek do kawy. Uśmiechnął się ciepło, czując pod palcami gładki metal. – Nie miałem głowy do tego, by kupić nowy... Felek – odezwał się cieplej, nie zwracając uwagi na to, że używa polskiego zdrobnienia, które nie przeszło mu przez usta od wielu, wielu lat. – A co z wydawaniem pieniędzy na głupoty...?
– Dobra kawa to podstawa sukcesu każdego przedsięwzięcia – Polska mrugnął do niego. – Wliczyłem to w koszty. A teraz – dodał, zrywając się na równe nogi, nim Taurys zdążył cokolwiek odpowiedzieć. – Pakuj się, jutro jedziemy pod granicę, do Lourdes, czy jak tam to Niemcy przechrzcili. Rano leć na tę kawę, a ja – Szturchnął nogą torbę z pieniędzmi. – Zatankuję ci auto. Jak będziemy jechać w trzech na zmianę, szybko tam dotrzemy.
– Tuluza jest po drodze.
– Wiem – Feliks uśmiechnął się ciepło. – Odwiedzimy Erzsi.
******
Data urodzenia według aktualnych dokumentów Taurysa wcale nie jest przypadkowa – w naszej rzeczywistości 23 sierpnia 1989 to dzień, w którym odbył się Bałtycki łańcuch – masowy protest mieszkańców Litwy, Łotwy i Estonii. Około 2 milionów osób utworzyło żywy łańcuch o długości ponad 600 km, łączący wszystkie trzy kraje. Bałtycki łańcuch był wyrazem protestu przeciwko ówczesnej sytuacji politycznej tych krajów wchodzących w skład Związku Radzieckiego. Dzień protestu wypadał w 50. rocznicę podpisania tajnego protokołu do paktu Ribbentrop–Mołotow o podziale stref wpływu w Europie, na którego skutek kraje bałtyckie popadły w zależność od Związku Radzieckiego.
Skąd też wiele artów, na których ta trójka trzyma się za ręce :)
Kanonicznie Litwa ma urodziny 16 lutego – w 1918 roku tego dnia wydano Akt niepodległości Litwy. Tego dnia powstało Królestwo Litwy, państwo zależne od Cesarstwa Niemieckiego, a kilka miesięcy później, 2 listopada, powstała niepodległa Republika Litewska.
Feliks nawiązuje oczywiście do legendy o Smoku Wawelskim, którą raczej znacie, i do legendy związanej z założeniem Wilna – tej o Żelaznym Wilku, który nocą ukazał się księciu Giedyminowi, wskazując miejsce, gdzie powinny stanąć zamek i miasto.
w polu czerwonym srebrny rycerz na koniu wspiętym – heraldyczny opis Pogonii
w polu czerwonym srebrny orzeł w złotej koronie – heraldyczny opis Orła Białego
Pasiilgau tavęs, Feliksai – tęskniłem za tobą, Feliksie
ruta – ruta jest rośliną ważną dla Litwy, o dużym znaczeniu w kulturze, której niegdyś przypisywano magiczną moc (symbolika związana z dziewictwem i zamążpójściem), jest też rośliną leczniczą, ozdobną i wykorzystywaną w kuchni. Kwitnie do sierpnia, ale uznajmy, że Felek dopadł jakiś okaz na sterydach :D
bonus: Na Ukrainie istnieje legenda o czerwonej rucie, która kwitnie tylko w Karpatach, w jedną noc w roku – w Noc Iwana Kupały. Podobnie jak sprawa ma się z kwiatem paproci, kto ją zerwie, znajdzie szczęście w miłości.
pesety – hiszpańska waluta przed euro
W następnym rozdziale jedziemy na wycieczkę rzeszoznawczą :D W tym z kolei wplotłam swoje headcanony co do urodzin i tego, dlaczego Litwa wcześniej nazywał Felka małżonkiem :P
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro