Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XV: Jaskółka uwięziona

Tej nocy śniły mu się płonące gaje.

W ustach miał popiół, w uszach bezlitosny trzask płomieni, a w sercu głęboki, rozdzierający ból, ściskający osuszone ogniem gardło, bo właśnie odebrano mu coś ważnego, jakąś istotną część jego istnienia. Nawet łzy na jego policzkach parowały z gorąca.

W oddali słyszał jeszcze głuche łupnięcia siekier i obce głosy, ale nie był w stanie się odwrócić, zupełnie jakby bogowie w poczuciu zdrady odebrali mu zdolność poruszania się.

To, co do tej pory było przyjemnie zielone, tonęło teraz w pomarańczach i czerwieniach; ogień odbijał się w szkarłatnych oczach Gilberta.

Litwa obudził się bladym świtem, zlany potem, jakby faktycznie stał pośrodku pożogi, chociaż pogorzelisko już wieki temu wygasło i porosły je nowe lasy. Siedząc w pościeli, sam w swoim łóżku, na moment przymknął oczy i odetchnął, zdając sobie sprawę, jak mocno bije jego serce.

– Bez znaczenia... – szepnął, kryjąc twarz w dłoniach i mocno przyciskając je do oczu. Potwornie suche, piekły; wieczorem nie był w stanie zasnąć i siedział do późnej godziny przed komputerem, błądząc po rządowych stronach informacyjnych. Wątpił czy spał całe trzy godziny.

Odsunął palce od twarzy, nie rozumiejąc, dlaczego śnił akurat o tym. Ta rana już dawno się zagoiła; w sercu Taurysa nie było już ani starych bogów ani tego nowego, którego przynoszono mu ogniem i żelazem, aż się ugiął i przyjął obcą wiarę. Teraz, wiele stuleci później, nie wierzył w nic – a z Gilbertem dawno już nauczył się rozmawiać cywilizowanie.

– Burzliwa młodość – mruknął do siebie, wysuwając nogi spod cienkiej kołdry. Połowa sierpnia jeszcze obfitowała w ciepłe noce, chociaż wiedział, że już długo to nie potrwa. Trzeba będzie pomyśleć o cieplejszej pościeli dla Feliksa, przemknęło mu przez myśl, mam tylko jeden grubszy komplet. – My wszyscy byliśmy tacy... – Pokręcił głową, urywając wypowiadaną myśl w połowie, jednak ta za moment znów zagościła w jego umyśle.

Inni. Wojowniczy, pewniejsi siebie, bardziej zuchwali. Czas nas zmienił... a może zmienił tylko mnie?

Zerknął na zegarek na biurku – wskazówki poinformowały go, że jest wpół do czwartej rano. Za oknem było jeszcze ciemno. Wiedząc, że nie zmruży już oka, wstał i wyjąwszy z szafy świeże ubrania, cicho ruszył do łazienki.

Stał pod prysznicem może kwadrans, z przymkniętymi oczami chłonąc temperaturę gorącej wody; nawet w środku lata wydawała mu się dużo przyjemniejsza niż chłodny natrysk.

Może to przez te celę, pomyślał, wpatrując się w odpływ wody i mimochodem zauważając w nim jasne włosy. Trzeba posprzątać przed piątkiem, drugi raz nie mogą pozwolić sobie na taką wpadkę... Cela, cela... Wzdrygnął się; tam było tak zimno, prawie jak kiedyś w Petersburgu.

Uśmiechnął się gorzko; ciekaw był, ile Gilbert przekonywał führera, że warto jest zmienić warunki ich bytowania... Führer, führer... To już trzeci z tym tytułem, zasiadający na czele parlamentu...

Płynęła woda i płynęły myśli; skąd ten sen? Miał też wrażenie, że śniło mu się coś jeszcze, ale nie był w stanie sobie przypomnieć... Muzyka? Muzyka, pomyślał mętnie, zakręcając wodę. Ale nie fortepian, dźwięki chyba były inne.

Gdy Taurys wrócił do sypialni, najpierw zerknął na komputer – włączony, jak zawsze – a potem na szafę. Po krótkim namyśle przyklęknął na dywanie i z dolnej szuflady wyjął coś, co na pierwszy rzut oka przypominało zwykłą, ściętą pod ostrym kątem drewnianą deskę.

Ostrożnie, jakby trzymał najcenniejszy skarb, położył sobie niemalże stuletnie kankle na kolanach i, przyglądając się wyżłobionym w drewnie wzorom, delikatnie szarpnął struny.

Kilka miękkich, przyjemnych dźwięków dotknęło jego duszy, a potem z wolna zamilkło – Litwa przymknął oczy i odetchnął głębiej, nie ośmielił się jednak grać dalej. Obudzę Feliksa, pomyślał rozsądnie, chociaż w głowie rozbrzmiała mu prosta, stara melodia. Grałem mu kiedyś... raz, może dwa... Nawet nie wiem, czy mu się podobało.

Na jego kolana wsunęła się Berta, pojawiwszy się w sypialni niczym duch. Pogłaskał ją i oparł podbródek o jej puszysty, wibrujący mruczeniem grzbiet.

– Nigdy bym wtedy nie uwierzył, że to wszystko tak się potoczy, Gilberta – mruknął.

Kocica, jakby zdziwiona tym, że użył jej pełnego imienia, prychnęła cicho, a potem umknęła długimi susami. Taurys z westchnieniem schował kankle do szafy, przykrywając je wcześniej płachtą materiału, by nie zbierały niepotrzebnie kurzu. Przydałoby się kiedyś je znowu odrestaurować, pomyślał. I znaleźć stroiciela do fortepianu...

Podniósł się z kolan i poszedł po kawę. Zaparzywszy napój i nakarmiwszy kota – Berta już wymownie warowała przy misce – znów wrócił do pokoju i zasiadł przy komputerze.

Dobrze, że Polska miał mocny sen – poranna krzątanina Litwy w ogóle go nie budziła. Taurys bardzo się z tego cieszył; niech śpi, myślał. Jeszcze większość nocy przesypia, natrętne, czarne myśli nie nawiedzają go tak często. Ta myśl z jakiegoś powodu sprawiała, że było mu lżej na duszy.

Dotknął klawiatury. Od pierwszej w nocy w Netzwerku niewiele się zmieniło; Taurys przejrzał prognozę pogody i serwisy informacyjne, zerknął na stronę szkoły – wciąż cisza, w końcu jeszcze dwa tygodnie do nowego roku szkolnego – a potem sprawdził pocztę.

Tak jak się spodziewał, nie otrzymał nic nowego – ostatnia wiadomość w jego skrzynce e-postowej była od Schwäne. Jeszcze przez chwilę czytał tę i poprzednie, przyglądając się Goethemu bez rodzajników – co za szczwany lis, wiedział, że to zwróci uwagę Litwy – a potem wszystko skasował.

Wątpił, czy to ma sens, pewnie kopie jego wiadomości i tak siedziały gdzieś na rządowych dyskach i cała nadzieja w tym, że nikomu nie chce się już ich czytać – ale przynajmniej nie będą rzucać się tak w oczy podczas wizytacji.

By zabić czas, przeglądał Netzwerk, nie wiedząc, czego tak właściwie szuka. Spróbował odnaleźć jakikolwiek ślad Łabędzia poza adresem reichpostu i tak jak się spodziewał, natrafił jedynie na artykuły przyrodnicze. Przejrzał archiwa stron z wiadomościami, ale podobnie jak w nocy, nie natknął się na nic, co mogłoby rzucić nowe światło na sytuację.

Po namyśle odszukał mapę imperium i zaczął przyglądać się linii granicznej, zastanawiając się, czy słyszał w radiu cokolwiek na temat tych terenów, co nie byłoby związane bezpośrednio z zamachem. Znowu nic.

Wszystkie miejscowości nosiły niemieckie nazwy, a w przypadku większości osad niegdysiejszej Białorusi Litwa nie był w stanie przypomnieć sobie ich poprzednich nazw. Trochę go to zaniepokoiło – oczywiście, żył jako zwykły obywatel od kilkudziesięciu lat i ta wiedza nie była mu do niczego potrzebna, ale fakt, że tyle rzeczy zniknęło z jego pamięci...

Ciekawe, czy Nikolai kiedykolwiek się do nas odezwie, pomyślał gorzko, unosząc się z krzesła i przechodząc do kuchni. Zrobił sobie kolejną kawę i wrócił przed komputer. Ciekawe, czy zadzwoni.

Sprechery, które przyniósł Polska, leżały w salonie na fortepianie, skąd mogli je usłyszeć z każdego zakamarka mieszkania. Jedynie jego prywatny leżał jak zwykle na blacie w kuchni, z wolna się rozładowując. Litwa rzadko kiedy słyszał jego dzwonek.

Kto ma twój numer?, zapytał Feliks od niechcenia poprzedniego wieczora, kodując Morsem informacje, które miał przekazać za granicę. Był wtorek; Litwa z wolna próbował przestać myśleć o tym, co ujrzał w Charlottenburgu, chcąc zająć się opracowywaniem planu.

Dyrektor, Prusy i Annika, odparł wówczas, zerkając na ciemny ekran urządzenia. I biuro. Biuro ma wszystko. Feliks, my długo nie pociągniemy tak, jak teraz, to...

Wiem, skinął głową Polska. Myślę o tym, nie martw się.

– Tyle rzeczy... – szepnął do siebie Taurys, na moment kryjąc twarz w dłoniach. Tak łatwo było powiedzieć coś takiego. Jak mieli działać, skoro całe jego życie było pod kontrolą, co prawda poluzowaną, ale ciągle istniejącą? – Jak my...

Słysząc kroki, wyprostował się i odwrócił na krześle. Zegar powiedział mu, że już piąta rano. Uniósł zdziwiony brew; Feliks sypiał przynajmniej do ósmej.

– Nie śpisz? – zagadnął Polska, wychylając głowę przez szparę w drzwiach. Włosy miał rozczochrane i mrugał nieco nieprzytomnie. Nadal miał na sobie luźny podkoszulek i bawełniane spodnie, w których sypiał.

– Nie... Obudziłem cię?

– Co ty, daj spokój – Polska machnął lekceważąco dłonią. – I tak nie mogłem już spać.

Litwie nie umknęło to kłamstwo; poczucie winy zagościło w jego żołądku. Chociaż pilnował się, by zachowywać się cicho, odwykły od dzielenia mieszkania z kimkolwiek chwilami jeszcze się zapominał.

– Przepraszam.

Feliks zmarszczył lekko brwi, słysząc jego zgaszony ton. Potem powiódł zaciekawionym wzrokiem po sypialni Taurysa, pierwszy raz mając okazję widzieć ją w świetle. Do tej pory wszelkie rozmowy przeprowadzali albo w kuchni, albo w salonie, a gdy Polska pocieszał go po Charlottenburgu, był środek nocy.

Taurys osobiście uważał, że w jego pokoju nie było nic interesującego – dwuosobowe, proste łóżko, szafa, biurko z przystawionym doń kuchennym krzesłem i kilka półek z książkami na ścianie.

Sam pokój był niewiele większy od saloniku, o równie nieciekawych, szarozielonych ścianach, które powinny zostać odświeżone zaraz po tym, jak się tu wprowadził, ale remont tego miejsca był ostatnią rzeczą, na jaką Litwa miał ochotę. I tak nie było w tym sensu – do relokacji było coraz bliżej.

Przynajmniej nie rzuciłem jeszcze sprzątania w cholerę, pomyślał, nieco pocieszony. To cholerne miejsce wygląda przyzwoicie, w przeciwieństwie do mnie.

– Znalazłeś coś ciekawego w Netzwerku? – zapytał Polska po krótkiej chwili. Gdy w odpowiedzi Litwa pokręcił głową, dorzucił: – Czekaj, zrobię sobie kawę i przyjdę do ciebie.

Więc czekał; Feliks wrócił z kawą po kilku minutach. Potem przytargał z kuchni kolejne krzesło; plątająca się po mieszkaniu Berta nie wydawała się zadowolona z tego przemeblowania. Polska co chwila zerkał pod nogi, uważając, by nie wpaść na kota ani nie uderzyć go przypadkiem.

Gdy już postawił krzesło obok Litwy, kocica zwinęła się na łóżku i stamtąd łypała na niego groźnie. Feliks przysunął do siebie klawiaturę pełną wysokich, białych klawiszy i po krótkim namyśle zaczął wstukiwać adresy.

Litwa śledził wzrokiem strony pojawiające się na kineskopowym ekranie. Główna strona rządu. Główna strona informacyjna rządu. Rządowy portal geograficzny. Rządowa strona historyczna...

– Sprawdzałem wszystkie – powiedział cicho.

– Mhm... – mruknął Feliks, nie odrywając palców od klawiatury. – Mała szansa, wiem... Trzymają łapy na całym Netzwerku... Mój stary reichpost chyba jest skasowany, o nim nie zapomnieli... Próbowałem kiedyś do ciebie pisać, wiesz? – zapytał nagle, nie patrząc na Litwę. – Krótko po tym, jak dostaliśmy dostęp do Netzwerku.

Coś w jego głosie sprawiło, że serce Taurysa nagle się ścisnęło. Próbował, pomyślał. Chciał się ze mną skontaktować już te kilka lat wcześniej, a ja uparcie...

– Nic nie otrzymałem – szepnął bezbarwnie, wiedząc, że on sam próbował słać e-posty jedynie do Estonii i Łotwy. Nagle poczuł wstyd; że też nigdy nie spróbował... ale podczas poprzednich spotkań w Charlottenburgu ciągle nie potrafili na siebie spojrzeć, skąd miał wiedzieć, że Feliks...

– Wiem – Polska mruknął cicho pod nosem. – Nasze e-posty są blokowane odgórnie. Sprawdzałem to kiedyś, nie otrzymałem odpowiedzi od żadnej z personifikacji z Rzeszy. Dobrze, że mam tego Łabędzia, na nim nie ma blokady– dodał, wskazując na ekran. Dopiero teraz Litwa zorientował się, że wszedł na stronę poczty.

– Mój komputer jest... – zaczął szybko.

– Wiem, wiem – Polska skinął głową. – Nie będę wchodził na skrzynkę Schwäne.

– Miałem cię o to zapytać wcześniej – Litwa westchnął, nie chcąc myśleć o wyrzutach sumienia, które przed chwilą go ogarnęły. – Jak udało ci się założyć ten adres? Przecież... Żeby mieć skrzynkę e-postową, trzeba w biurze komunikacji pojawić się z kartą obywatela i...

– Wiem, ustawowo konieczne są prawdziwe dane – odparł beztrosko Feliks. – Ale ustawa ma jedną lukę. Artyści mogą używać pseudonimów w e-poście, o ile biuro odnotuje prawdziwe dane... Albo te wyglądające na prawdziwe. Zrobiłem to jeszcze przed zniknięciem. Znajomości, Licia.

Taurys pomyślał nagle, że ten lekki ton, jakim Feliks to mówił, nie wróżył dobrze.

– Mam nadzieję, że nie przekombinowałeś – szepnął, opuszczając wzrok na swoją kawę. W kubku niewiele już jej zostało, ale i ta resztka odbiła jego znękane oczy.

– Mmm... – Feliks na krótką chwilkę przygryzł nieznacznie wargę, a potem znów rozpoczął taniec palców po klawiaturze. – Spokojnie, nikt tego nie wyśledzi... Gdyby to była świeża sprawa, to owszem... ale przez ostatnich parę miesięcy wysyłałem podobne wiadomości na losowe adresy, nikt nie powinien zwrócić na to uwagi... Szlag, odzwyczaiłem się od Netzwerku – dodał, marszcząc brwi na widok surowej, pozbawionej ozdobników podstrony. – Paskudztwo...

Litwa zerknął na ekran; tam, rzeczowo i w punktach wypisano procedury uzyskania zezwolenia na opuszczenie kraju. Coś gorzkiego pojawiło się w jego duszy – w jego karcie obywatela, na wewnętrznej stronie tylnej okładki, widniał mały, przekreślony symbol odlatującej jaskółki.

– Sieć wygląda inaczej za granicą? – spytał po chwili. Nie wiedział, na ile to, co sam wie, jest prawdą; książka o historii i funkcjonowaniu Netzwerku, którą miał na półce, została wydana przez rządowe wydawnictwo.

Przybycie Feliksa rozbudziło w nim ciekawość świata, który nie był dla niego dostępny – coraz częściej zadawał podobne pytania, a Feliks z chęcią mu na nie odpowiadał.

– Bardzo inaczej – ożywił się Feliks. – Netzwerk to narzędzie informacyjne, nic więcej. Jedynie urzędy czy instytucje mają własne strony, e-post jest kontrolowany, oczywiście, ze względów bezpieczeństwa narodowego – Obaj wymienili porozumiewawcze blade uśmiechy. – A w światowym Internecie... tam jest rozrywka, wiesz? Mnóstwo rzeczy, na które można marnować czas.

– Od tego jest radio i telewizja – powiedział cicho Taurys. – I książki.

– Czyli rzeczy łatwiejsze do kontrolowania – Polska, wysunąwszy zza warg koniuszek języka, dalej przeglądał sieć. – Rząd nie uwolni Netzwerku, nie zrobi z niego zachodniego Internetu. Tam można wiele rzeczy, Licia. Można tworzyć własne strony, wypowiadać się w miarę anonimowo... Dzielić się różnymi treściami, filmami, tekstami... tego jest tam mnóstwo, a użytkownicy pochodzą z całego świata. Kosmos.

– Niesamowite – stwierdził zamyślony Litwa, marszcząc brwi i opuszczając wzrok na palce Feliksa. Pomyślał nagle, że chciałby znów zobaczyć je na czarno-białej klawiaturze swojego fortepianu, szybko jednak wyrzucił tą myśl z umysłu. – Da się skorzystać z Internetu tutaj? – zapytał nagle. – Czy, tak jak z tego twojego telefonu, nici z działania? W książkach piszą, że to absolutnie niemożliwe... Ale w książkach piszą też, że Internet jest zacofany i nic nie warty.

– Nie ma infrastruktury, brak kabli, brak zasięgów – Polska westchnął i zirytowany potrząsnął włosami. – Przy samej granicy z Hiszpanią albo Szwajcarią może dałoby się coś skombinować, ale w środku Rzeszy nie ma fizycznej możliwości. Szkoda, ułatwiłoby nam to życie... Nic tu nie ma, masz rację – Odsunął od siebie klawiaturę komputera. – Nawet archiwalne wpisy o zamachu zniknęły, zauważyłeś?

– Tak – skinął głową Litwa. – Ludzie o tym pamiętają, to powszechna wiedza i nikt nie neguje tego, co działo się pod Kurskiem, ale...

– ...ale po paru latach znikają detale – dokończył Feliks ponuro, odchylając się na krześle. – Nikt nie będzie szukał archiwalnych gazet, wszyscy, którzy chcą się dowiedzieć szczegółów, kierują się najpierw do Netzwerku. To zbyt świeża rzecz, by być w podręcznikach do historii. Swoją drogą – Feliks uderzył lekko pięścią o otwartą dłoń, marszcząc brwi. – Jak się dowiem, który pisarczyk tak nam zmasakrował historię, Licia...

– To bez znaczenia – odezwał się cicho Taurys. Polska gwałtownie umilkł. – Skupmy się na... na tym, co mamy do zrobienia, dobrze? – dorzucił ze ściśniętym nagle gardłem, nie chcąc myśleć o ich historii.

Odkąd Feliks tu mieszkał, bardziej niż z traktatami i wielką polityką kojarzyła mu się z dzieleniem z nim życia.

Feliks skinął głową. Litwa odwrócił wzrok, nie mogąc znieść ani jego miękkiego spojrzenia, ani tych wszystkich urywków, które właśnie przeleciały mu przez głowę; Grunwald, jakieś miecze.

Nóż na gardle Gilberta, trzymany jego własną, pewną, wcale nie drżącą dłonią. Unie, jakieś podpisy, kolejni królowie i królowe, twarze, których nie potrafił nazwać. Ciepły dotyk i oczy Korony lśniące w ciemnościach.

Oczy, które stulecia temu były tak samo zielone jak świeże liście, ale pozbawione ukrytego w nich bólu. Pamiętał, że niegdyś kochał w nie patrzeć.

Wracają, pomyślał, patrząc na szarawy dywan pod swoimi stopami. Wszystko wraca. Wrócił Feliks i wraca wszystko, każdego dnia, każdej nocy.

Walki, bitwy, rozmowy, noce i dnie, wydarzenia i emocje. Z trudem przełknął ślinę; kawa, zamiast ukoić pragnienie, wysuszyła jego gardło jeszcze bardziej.

Nie uniósł wzroku i odczuł ogromną ulgę, gdy krzesło obok zaskrzypiało i po paru sekundach został w sypialni sam. Oparł czoło o blat biurka i mocno zacisnął powieki.

– Widzisz? – zapytał ochrypłym szeptem Berty, która wdrapała się właśnie na jego kolana.

Rosła kocica zwinęła się tam w ciepły, miarowo oddychający kłębek. Szeptał po niemiecku, jedynym języku, w którym potrafił sformułować gonitwę własnych myśli, wczepiając palce w futro i czując pod nimi wibrujące mruczenie.

– Pewnie powiedziałabyś, że jestem skończonym idiotą... że przecież nosiłem za nim czerń... wiem, że kiedyś... kiedyś powiedziałem, że go nienawidzę... ale... to przez to... przez tę pieprzoną politykę... ale teraz nic... nie ma... nie ma rządów, nie ma narodów...niczego, co by mogło to zniszczyć... – Wilgotne ciepło przemknęło przez jego policzki. – ale.. ale ja już sam nie wiem, czy potrafię... to wszystko... to wszystko mnie...

Usłyszał skrzypienie podłogi.

– Zrobiłem śniadanie – Usłyszał nad sobą. – Nie odpuszczę ci regularnych posiłków, nadal wyglądasz jak wieszak. Chodź.

Blado się uśmiechnął. Nie odwrócił się, nie chcąc pokazywać słabości, ale coś w głosie Feliksa powiedziało mu, że ten wiedział.

– Najpierw pójdę po pocztę.

***

I poszedł; a potem wrócił z mocno zaciśniętymi wargami. Feliks zacisnął zęby, wpatrując się w nieruchomą postać Taurysa, który przełykał ślinę, nie odrywając oczu od znajomej koperty.

Stojąc tuż obok, widział doskonale strach w jego zaczerwienionych oczach.

Cholera jasna, pomyślał spanikowany. Miałem nadzieję, że po tej koszmarnej sobocie chociaż przez kilka dni będzie spokój... Czego tym razem od niego chcą?

Minęło kilkanaście lat, odkąd sam dostał list w kremowej kopercie, ale Feliks i tak pamiętał, jak przykre było ich wyciąganie ze skrzynki; teraz jednak nie mógł zrozumieć, dlaczego Litwa go otrzymał.

Spotkanie w Charlottenburgu, pełne bolesnych emocji, dopiero co się odbyło, według Taurysa do relokacji, która rozrzucała ich po kraju jak rzeczy, było jeszcze dwa lata... Może nowe dokumenty?

Nie mogąc znieść milczenia, Feliks pierwszy sięgnął po list i zważył go w dłoni. Lekka.

– To nie nowe klucze – powiedział, zmuszając się do uśmiechu. Pomacał papier. – Ani nie nowe papiery – dodał ciszej, marszcząc brwi. Niedobrze... – Daj nóż, Licia. Nie ma na co czekać.

Taurys drgnął i pośpiesznie sięgnął po ostrze. Przejmując nóż z jego drżących dłoni, Feliks posłał Litwie uspokajający uśmiech, chociaż sam nie był tak opanowany, jakby chciał.

Widział, jak Litwa bierze głębszy oddech.

– Nie wysyłają listów bez powodu – powiedział rozsądnie Taurys. Zaciskał palce na krawędzi kuchennego blatu, opierając się o niego sztywno. Kotka siedziała gdzieś w okolicy jego łokcia, posyłając Feliksowi ostrzegawcze spojrzenia.

Wiem, czemu ona traktuje mnie jak wroga, stwierdził w myślach Polska, wsuwając nóż między warstwy koperty. Broni swojego pana.

– Otworzę to, dobra? – spytał cicho, mając w głowie obraz śpiącego Taurysa, przy którego sercu zwinęła się Berta. Koty układają się przy miejscach, które bolą, które są chore... Oj, głupi, wierny, kochany futrzaku, ja nie chcę go skrzywdzić, mam nadzieję, że w końcu to zrozumiesz.

Litwa w odpowiedzi przytaknął cicho i przymknął oczy. Był bledszy niż zwykle, co przy codziennej szarości jego cery – Feliks miał nadzieję, że pełnowartościowe posiłki, które w niego wmuszał, w końcu dadzą jakiś widoczny efekt, ale chyba było na to jeszcze za wcześnie – bardzo raziło w oczy.

– Przeczytaj to na głos – poprosił Taurys po chwili, nie unosząc powiek.

Słysząc ten zrezygnowany głos, Feliks ciężko westchnął. Mam nadzieję, pomyślał jeszcze, szarpiąc nożem kopertę, że gdy zaczniemy działać, naprawdę działać zamiast planować i gromadzić informacje, on poczuje się trochę lepiej... Chciałbym zobaczyć go takiego, jakim był kiedyś.

Wyciągnął z koperty list, zdając sobie sprawę, że jemu też drżą ręce. Mocniej zacisnął palce na papierze i zaczął czytać krótką, wydrukowaną wiadomość.

W imieniu Zjednoczonej Rzeszy Niemieckiej... – Feliks zatrzymał się na moment, zerknął na Litwę i poczekał, aż ten, dalej nie otwierając oczu, skinie głową. – Wzywam pana Taurysa Laurina... O, zrobiły ci literówkę w nazwisku, niedouczone biurwy, odciąłbym im dostęp do kawy, dopóki się nie nauczą – mruknął, by chociaż trochę rozładować atmosferę; Taurys lekko zadrżał, a w kąciku jego ust mignął na ułamek sekundy rozbawiony grymas. Feliks kontynuował, przysunąwszy się nieco bliżej. Teraz stał tuż obok Litwy, niemalże dotykając go ramieniem. – Laurinaitisa na... komisję lekarską?

– Co? – Litwa gwałtownie otworzył oczy. Odwrócił głowę w kierunku Feliksa i zmarszczył brwi z niedowierzaniem.

– Tak napisali... – mruknął równie zaskoczony Polska, czytając dalej. – W przyszłym tygodniu, w budynku szpitala... nic więcej, tylko podpis jakiegoś lekarzyny – Rzucił list na stół. – Nie rozumiem. Od kiedy Rzesza się przejmuje naszym stanem zdrowia?

– Od nigdy – Litwa zacisnął usta w cienką linię. Oddychał ciężko; Feliks położył dłoń na jego ramieniu i lekko ścisnął, a potem cofnął palce. Litwa zerknął na niego dziwnie spłoszony, ale coś w jego oczach powiedziało Polsce, że czuje wdzięczność za ten drobny gest. Uśmiechnął się do niego cieplej. – Dlaczego...?

Feliks otworzył usta, ale nie wypowiedział ani słowa.

– Chcą wiedzieć – wyszeptał Taurys, odpowiadając sam sobie pustym głosem. – Chcą wiedzieć, jak źle z nami jest. Chcą to mieć oficjalnie na piśmie, stwierdzone przez lekarską komisję.

– Jeszcze im mało? – syknął Feliks przez zęby. Zdążył zapomnieć, jak koszmarna była rzeczywistość, w której ciągle przypominano im, jak niewiele znaczą. – Dopiero co był Charlottenburg...

Klnąc w myślach, rozejrzał się po kuchni, a potem szybko sięgnął do blatu. Ignorując syczącego kota, który poderwał się i najeżył, a także zdumione spojrzenie Litwy, złapał za sprechery i leżące tam klucze.

– Możesz prowadzić, Licia? – zapytał rzeczowo, wpychając klucze w dłonie Taurysa i zaciskając palce na jego skórze. Przez chwilę stał tuż obok, wpatrując się w szeroko otwarte oczy Litwy. – Mogę pojechać sam, ale z moimi dokumentami w razie kontroli będzie kiepsko... Dasz radę? Jesteś bardzo dobrym kierowcą, ale jeśli nie czujesz się na siłach...

– Dokąd? – spytał tylko Litwa zdumiony, a coś w jego głosie dziwnie zmiękło.

Gdy Feliks zobaczył na nowo te leśne oczy na ulicy w Neukaunas, pomyślał, że są złamane. Teraz coś w nich zamigotało żywiej, a poszarzała skóra policzków nabrała odrobinę kolorytu i z jakiegoś powodu bardzo to Feliksa ucieszyło.

Może jednak, pomyślał i uśmiechnął się cieplej.

– Jedziemy do Prusaka – zadyrygował głosem nie znoszącym sprzeciwu. – Musi nam wyśpiewać, dlaczego nam o tym nie powiedział. A potem bierzemy się do działania. Cokolwiek się nie stanie, damy radę. Razem. Razem, słyszysz?

Litwa skinął głową, a jego spojrzenie stwardniało, zapłonęło determinacją i zaciętością – i wtedy Polska po raz pierwszy od momentu ich powtórnego spotkania w pełni dojrzał w nim tego człowieka, którym Taurys kiedyś był.

Dawno, dawno temu, na długo przed tym, jak Rzesza rozsiadła się na mapie Europy. Na długo przed okresem ich wzajemnej wrogości i niechęci, na długo przed tym, jak czyjeś ręce – a Feliks wiedział, czyje – zostawiły dziesiątki blizn, o których Taurys nie chciał mówić, odwracając wzrok w poczuciu wstydu, najgorszego, najbardziej gorzkiego wstydu, jaki Polska znał – wstydu bycia ofiarą.

Może i cię połamano, pomyślał Feliks. Może i połamano mnie.

Ale nigdy nas nie złamano do końca i obiecuję, że ci to udowodnię, mano Lietuva.

***

Więc pojechali; Litwa, milcząc, skupiał się na drodze. Mniej więcej kojarzył, gdzie znajdował się zapisany na mapie adres, ale nie bywał zwykle w tej części Berlina, jechał więc powoli, szukając odpowiedniego miejsca, by wjechać między zadbane, klasycystyczne kamieniczki.

To było zamożniejsze, zadbane osiedle pełne zieleni, kontrastującej ślicznie z bielą budynków, idealne miejsce zamieszkania dla rodzin z klasy średniej – albo dwóch ważnych personifikacji.

– Chyba tutaj – mruknął Feliks, wychylając się lekko i mrużąc oczy na widok jednej z bram. – Taa, tam przy tym szyldzie...

– Zakaz – mruknął Litwa do siebie, widząc znajomy znak przy wjeździe. Jazda pozwoliła mu się uspokoić. – Trzeba znaleźć parking...

– Wjeżdżaj, szybko – rzucił Feliks nagle, rozglądając się na boki. – Wolne.

Taurys zaklął w myślach, ale mocno nacisnął gaz i zaczął intensywnie kręcić kierownicą. Jego stare auto szarpnęło i wcale nie płynnie przecięło ulicę, wsuwając się między betonowe barierki oddzielające bramę od chodnika.

Na szczęście, o tak wczesnej godzinie w środku tygodnia ruch był niewielki, więc manewr nie wzbudził niczyjej uwagi. Wjeżdżając na podwórze, Litwa zauważył, że nie był pierwszym, który złamał zakaz – stało już tam kilka samochodów.

– Ten zakaz jest bez sensu – Polska na widok jego uniesionych brwi lekko wzruszył ramionami. – Sam widzisz. Jakaś porażka prawno-administracyjna, przez tę tabliczkę nawet mieszkańcy nie mogą tu legalnie wjechać.

Taurys pokręcił głową, ale w kąciku jego ust zabłąkał się blady uśmiech.

– Dawno nie widziałem takiej fuszerki w Rzeszy.

– Nie takie imperium idealnie, jak go malują... – mruknął z przekąsem Feliks, wysiadając z auta. – Hmm... tutaj mieszkają, tak? Nie zdziwiłbym się, jakby to był jego, pożal się Boże, żart...

Litwa zamknął samochód i sam rozejrzał się po podwórzu; od tej strony biel elewacji zmieniała się w szarość, ale nic temu miejscu nie można było zarzucić; wąskie fragmenty trawnika dookoła wybetonowanej powierzchni kwadratowego podjazdu były idealnie przycięte i porośnięte niewielkimi, ozdobnymi drzewkami.

Większość widocznych ponad ich głowami obszernych balkonów pokrywała roślinność, sprawiając, że podwórze, dodatkowo otoczone z każdej murami, pogrążało się w zielonkawym półcieniu i chłodzie, który zapewne w południe był miły, ale teraz, wczesnym rankiem, wywoływał gęsią skórkę na ramionach Taurysa.

Tylko z zimna, spróbował się przekonać. To nie tak, że właśnie bez uprzedzenia wchodzicie do jaskini lwa.

Jaka była szansa, że Ludwig wyszedł już do biura?, zastanowił się przelotnie, ruszając za Feliksem w stronę najbliższych drzwi. Wcale nie chciał spotykać się z nim twarzą w twarz; nie po tym, jak widział jego beznamiętnie spojrzenie z teatralnego balkonu.

Feliks, rzuciwszy kilka komentarzy na temat fuszerek, jakie można było znaleźć na prowincji, w końcu umilkł; teraz wodził poważnym spojrzeniem po zadbanej, pokrytej roślinnością w doniczkach klatce schodowej.

Sposób, w jaki zerkał na białe ściany i numerki mijanych mieszkań – brak windy, jedno mieszkanie na piętro, zauważył mimochodem Litwa, muszą być duże – dawał do zrozumienia, że też się stresuje.

Gdy już stanęli na ostatnim, czwartym piętrze, Taurys złapał wzrok Feliksa. Wątpił, czy to, co pojawiło się na jego ustach chociaż odrobinę przypominało pokrzepiający uśmiech, ale Polska odpowiedział na niego niemalże od razu i jakby żwawiej postąpił w kierunku drzwi.

To były ładne, drewniane drzwi z judaszem i mosiężną czwórką, pozbawione dzwonka; Taurys pomyślał przelotnie, że po tym wszystkim, po ogromie imperium, ogromie berlińskiej Germanii i całej tej wzniosłej narracji, Ludwig powinien mieszkać w jakimś eleganckim pałacyku, skrzydle odnowionego Zamku Miejskiego pośrodku wód Sprewy albo w samym centrum Großer Platz, a nie tutaj, w wyraźnie bogatszym, ale wciąż zwykłym mieszkaniu na zwykłym osiedlu.

Feliks zawahał się nagle z dłonią tuż ponad powierzchnią drzwi. Taurys zacisnął zęby i sam zapukał.

– Miejmy już to za sobą – powiedział, ciesząc się, że jego głos nie drży. Serce biło mu zdecydowanie zbyt szybko.

Polska odetchnął z ulgą i zerknął na zegarek na ręce Litwy. Krzywo się uśmiechnął.

– O ile zakład, że go obudziliśmy...?

– ...rwaaa mać, to wy... – Usłyszeli zza drzwi, nim Taurys zdążył odpowiedzieć. Prusy otworzył im szybko, wystawiając głowę przez próg. Był rozczochrany, boso i w bieliźnie. Przez ramię miał przerzuconą białą koszulę, którą na ich widok zaczął zakładać, mrugając półprzytomnie. – Ja wiem, Lit, że ty wstajesz o chorych godzinach, ale że ten idiota już zdążył przejąć od ciebie ten nawyk...

– Też miło cię widzieć – odparł Polska z przekąsem, wywracając oczami. – Jest w domu...?

– Nie, śpi w biurze, jak zwykle – mruknął Prusy i cofnął się. Litwa odetchnął lekko z ulgą. – W skali do jednego do dziesięciu, jak bardzo sprawy się spieprzyły, że mnie nawiedzacie o cholernym świcie? – zapytał, unosząc brew i wodząc wzrokiem od jednego do drugiego gościa.

Polska pierwszy przekroczył próg.

– Zaraz o tym pogadamy – rzucił oschle. Litwa postąpił za nim, powoli zamykając drzwi. – Ubierz się najpierw, Prusaku, i umyj zęby, wali od ciebie wczorajszym piwskiem na kilometr. Fajny masz ten urlop.

Gilbert wykonał dłonią niemrawy gest, który pewnie miał być wulgarny, a potem zatrzasnął za sobą drzwi łazienki, uprzednio podbródkiem wskazując im kierunek.

Przeszli do salonu i usiedli w fotelach; Litwa przyglądał się pomieszczeniu, marszcząc lekko brwi. Abażurowe lampy, meble na zamówienie, kryształowy żyrandol... Gdy nieobecność Gilberta się przedłużała, wstał i podszedł do jednej ze ścian, by przyjrzeć się powieszonym tam fotografiom.

Nie było ich wiele. Jedna, zdecydowanie dziewiętnastowieczna, przestawiała Gilberta trzymającego dłonie na ramionach dorastającego chłopca; to była jedyna fotografia, na której obaj się szeroko uśmiechali. Kolejne były już znacznie bardziej oficjalne – Prusy patrzący chłodno spod pikielhauby, Ludwig w galowym mundurze Rzeszy, tym z czasów wojny... Taurys, nie chcąc myśleć o swoich ludziach, którzy też kiedyś nosili takie mundury, przesunął wzrok dalej.

Na ścianie było jeszcze kilka zdjęć; końcówka ubiegłego tysiąclecia, jakaś uroczystość i wyraźnie znudzony Gilbert; Ludwig w codziennym, znacznie mniej oficjalnym ubraniu, ze szczenięciem na rękach i dziwnie łagodnym spojrzeniem.

Ta ostatnia fotografia wyraźnie wytrąciła Taurysa z równowagi; marszcząc brwi, wpatrywał się w nią tak długo, aż Feliks stanął u jego boku.

– Ma zaskakująco miękkie serce do psów, zawsze miał – mruknął Polska. – Pamiętam go, jak był gówniarzem.

Litwa nie odpowiedział; potem uniósł lekko kącik ust. Szczenię na zdjęciu było amstaffem.

– Ktoś mu go dał – powiedział Gilbert nieco dziwnym głosem, zjawiając się w salonie. – Nie miał czasu się nim zajmować, więc znalazł mu jakiś inny dom. Dał go chyba jakiejś dziewczynie, jeśli dobrze pamiętam. Axel, czy jakoś tak. Pewnie już zdechł, to było kilkanaście lat temu.

– Możesz mu przekazać, że pies ciągle jest w dobrych rękach – powiedział cicho Litwa, przez co Feliks rzucił mu zdumione spojrzenie. Taurys tylko pokręcił głową. – Pracuję z jego właścicielką.

– Ta twoja blond przykrywka? – zdziwił się Gilbert. Litwa odwrócił się i dostrzegł, jak ten marszczy lekko brwi. Gilbert był już w pełni ubrany, a twarz i włosy miał lekko wilgotne. – No proszę... Dobra, mówcie – Jego spojrzenie nagle się wyostrzyło. – Co jest tym razem nie tak, do cholery? Wiem, że dałem wam adres, ale nie spodziewałem się, że tak szybko mnie nawiedzicie.

– Ty nam powiedz – burknął Feliks, wyciągając z kieszeni kremową kopertę. Prusy otworzył usta, ale nic nie powiedział. – O czymś takim powinieneś nam mówić od razu, do jasnej cholery!

– Dawaj to – Gilbert szarpnął za list; szybko przeczytał go i zaklął. – Kurwa mać. Nic o tym nie wiedziałem – powiedział, unosząc wzrok na Litwę. Taurys skinął głową, mając wrażenie, że Prusy nie kłamie. – Stempel, data... Poniedziałkowa. Oficjalnie od poniedziałku siedzę w Wenecji, ostatni raz w biurze byłem w piątek.

Spojrzeli po sobie; potem Polska zmiął w ustach przekleństwo.

– Czyli specjalnie zrobili to pod twoją nieobecność – syknął. – Prusaku, ile razy w tym roku nagiąłeś przepisy?

– Odkąd się pojawiłeś, to już nawet nie jest naginanie – burknął Gilbert, siadając na fotelu i zakładając nogę na nogę. Rzucił kopertę na stolik.

– Pytam o wcześniejsze miesiące – Feliks wywrócił oczami. – Są podejrzliwi wobec ciebie?

– Nie wiem, może – Prusy wzruszył ramionami. – Ale to – Zerknął z ukosa na list. – To nie jest dobry znak.

– Jak myślisz, dlaczego to robią? – zapytał cicho Litwa, po krótkiej chwili samemu zajmując miejsce siedzące. Teraz tylko Feliks przechadzał się po salonie szybkim, nerwowym krokiem.

– Żeby zaktualizować wiedzę w systemie – mruknął Prusy pod nosem, przeczesując palcami włosy. Polska i Litwa spojrzeli na niego uważniej. – Wiecie doskonale, że mają wszystko – Skrzywił się nieco i oparł wygodniej o fotel. – Sprechery, e-posty, listy kontaktów, adresy zamieszkania i pracy, kopie tradycyjnej poczty... Mam do tego dostęp, ale bardzo krzywo na mnie patrzą, gdy siadam do komputera w biurze zbyt często, chociaż jestem do tego uprawniony – Prusy zmarszczył brwi z irytacją. – Ale oprócz tego są też wasze stare dane biometryczne.

– Jakie dane? – Taurys wziął głęboki oddech, zaciskając palce na blacie stolika, aż pobielały.

– Wszystko, po czym teoretycznie można byłoby was rozpoznać w razie ucieczki – odparł rzeczowo Prusy, zakładając ręce za głowę. – Prosty formularz. Wzrost, kolor oczu, budowa ciała, stałe znaki szczególne, znamiona i blizny. Zdjęć żadnych nie ma – dodał, patrząc na Feliksa. – Dlatego ostatnio ci powiedziałem, że raczej by cię nie skojarzyli, ale skoro teraz to ruszyli, to ktoś może pogrzebać w papierach i połączyć kropki.

Wie o moich bliznach, pomyślał Taurys, zdając sobie sprawę, że wcale nie jest zaskoczony. Poczuł na sobie spojrzenie Feliksa, ale nie odwrócił głowy.

– Większość z tego to są dane niezmienne – powiedział, biorąc głębszy oddech. – Nic, co trzeba aktualizować z użyciem komisji. Nie ma tam... sprawozdań opisowych? Bardziej szczegółowych dokumentów?

– Są – powiedział cicho Prusy. – Są stare sprawozdania medyczne z czterdziestego dziewiątego, maszynopisy. Gdy w biurze pojawiły się komputery i zaczęto wpisywać tam wasze dane, uznano pewnie, że raporty są nieaktualne i je olano. Pewnie właśnie to chcą teraz do systemu dorzucić. Wasz aktualny stan, nie zdziwiłbym się, jakby tym razem porobili wam fotki. Chcą...

– Chcą porównać, jak nasz stan się zmienił – powiedział wolno Feliks, opierając się plecami o ścianę ze zdjęciami. – Sprawdzić, czy rzeczywistość, jaką stworzyli, nas niszczy. A potem z chęcią podzielą się tymi informacjami ze światem.

– Skoro zajęli się aktualizacją naszych danych – odezwał się Litwa, starając się odsunąć własne emocje od sprawy, którą się zajmowali, spojrzeć na nią z dystansu i w pełnym skupieniu. – Istnieje duża szansa, że znów zaczną przyglądać się bliżej kontaktom, poczcie, sprecherom, e-postowi, że znów zajmie się tym ktoś na poważnie, zamiast tylko odhaczać tygodnie... Ten Lefevre z ostatniego tygodnia...

– Tak, miej się na baczności, czyje włosy masz w prysznicu i komu wysyłasz dziwne wiadomości – Prusy uniósł brew z lekko kpiącym uśmieszkiem. – Mówiłem, żebyś ogarnął komputer, ale tego nie zrobiłeś, a potem wiadomości się nagle urwały... – Z wolna jego głos cichł; spojrzał na Feliksa, który właśnie zaczynał chichotać. – To byłeś ty, Polen – stwierdził nagle.

– Brawo. Jesteś taki domyślny.

Taurys słuchał jednym uchem pyskówki, która właśnie rozgorzała w salonie. Stukając palcami o blat i nieświadomie wygrywając dłonią znajomą melodię, marszczył lekko brwi.

– To znaczy, że możemy się spodziewać, że ktoś w końcu wparuje do mojego mieszkania – powiedział. Kłótnia umilkła jak ucięta nożem. – I nie będzie to twoja rutynowa kontrola albo jakieś zastępstwo, o którym wiedziałbyś.

Gilbert zmrużył lekko oczy.

– Zabezpieczyliście notatki?

– Tak, ale sam fakt, że tam są, jest podejrzany – Litwa spojrzał ostrzej na pozostałą dwójkę. – Jestem nauczycielem muzyki, nie kryptologii. Możemy je schować, ale wciąż nie mamy żadnej pewności, że na pewno nikt tego nie znajdzie. Jeśli ktoś z rządu pomyśli o tym na poważnie... – zaczął powoli, a w jego głosie zabrzmiała gorzka nuta. – Znów zacznie się przetrząsanie mieszkań od góry do dołu – Pierwsze lata po wojnie; pamiętał pierze z rozprutych poduszek i rozrzucone po podłodze kartki notatników. – Chyba że zwiniesz klucz – dodał po chwili, patrząc wymownie na Prusy. Oczy Gilberta zabłysły.

– Podoba mi się taka opcja – mruknął wesoło Prusy. – Ale one wiszą w szklanej gablotce, musielibyśmy mieć jakiś względnie podobny klucz, by go podmienić. Jak masz jakiś zapasowy przy sobie, to mi go zostaw, pogadam ze znajomym ślusarzem, może da radę coś skombinować... Ale to i tak najwcześniej za dwa tygodnie.

Feliks skinął głową z zadowoleniem.

– Ekstra. W ogóle, przydałoby nam się jakieś miejsce na bazę wypadową... – zaczął powoli. – Prusaku, wiem, że ty masz jeszcze to swoje mieszkanko w Królewcu, ale to szmat drogi stąd... Najlepiej byłoby mieć coś lewego w Berlinie, coś, co nie jest wpisane w system pod nazwiskiem Licii... Kojarzysz takie powiedzenie: najciemniej pod latarnią?

Ku zdumieniu Taurysa Prusy nagle się roześmiał. Gdy Litwa zorientował się, co Polska ma na myśli, sam też uniósł kącik ust. Śmiałe i bezczelne posunięcie, cały Feliks.

– Pytasz mnie, jak bardzo Ludwig się wkurwi, jeśli urządzimy tutaj – Ruchem dłoni Gilbert wskazał salon. – kwaterę główną naszego spisku?

Polska pokiwał głową ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.

– Już dałem mu do zrozumienia, by się tego spodziewał – odparł Prusy, samemu uśmiechając się w podobny sposób. – Przyda nam się ktoś od parzenia kawy. Może w końcu się nauczy robić dobrą.

Taurys nie mógł powstrzymać cisnącego się na wargi delikatnego uśmieszku, bo wizja, by to Ludwig podawał im kawę była tak absurdalna, że aż śmieszna. On nigdy nie musiał nikomu usługiwać. Może i lubi porządek, ale od tego zawsze miał ludzi w swoim otoczeniu, nigdy nie musiał pracować samemu...

Urwał błądzące myśli i uniósł wzrok. Polska i Prusy posyłali sobie cwane, porozumiewawcze spojrzenia.

– Wiem, że mało kto wie o istnieniu naszego gatunku – zaczął wolno Feliks. – Ale wie aktualny führer i ci, którzy zarządzają naszymi losami. Mają do was jeszcze jakiś szacunek, nie?

– Powiedzmy – mruknął Gilbert pod nosem.

– Sprawdzają wasz dom? – zapytał cicho Litwa, zerkając to na niego, to na pięknie urządzony salon. Ten żyrandol pewnie kosztował fortunę, pomyślał, zadzierając głowę. Kryształki odbijały blask porannego słońca, wpadający do środka przez duże okna.

– Niechby spróbowali – prychnął Prusy, prostując się w fotelu, wyraźnie oburzony samą myślą. – Nie, ten dom i mieszkanie w Królewcu są czyste. Podsłuchują mnie, gdy wykonuję obowiązki służbowe, w gabinecie Ludwiga też lepiej nie rozmawiać głośno o niektórych rzeczach, ale nasze domy są czyste.

– Domy? – podchwycił Feliks, unosząc brew. – Ile ich macie? Wiem, że miałeś kiedyś jeszcze jedno mieszkanie w Gdańsku. Mieszkałem i pracowałem w tamtym rejonie – dodał w kierunku Litwy. Taurys skinął głową, przypominając sobie, że Polska już o tym wspominał. – Nieźle się zdziwiłem, jak zobaczyłem twoje nazwisko na kopercie, ale otworzył mi ktoś inny.

– Wiem – Gilbert machnął lekceważąco ręką. – Wciąż je mam, jest na wynajmie, raz czy dwa musiałem coś tam zamówić.

– Awaryjne mieszkanie? – Litwa uniósł lekko brew, notując w myślach lokalizację.

– W ostateczności – uściślił Prusy, posyłając mu ostre spojrzenie. – Nie chcę, byście się tam pałętali. Powiedzmy, że to dodatkowe źródło dochodu, którego nie chcę stracić. W razie czego, będziemy działać tutaj – Wskazał podbródkiem salon. – Ludwig i tak prawie tu nie mieszka – dorzucił sucho. – Ale macie być dyskretni. Nie chcę, byśmy wszyscy poszli siedzieć przez waszą głupotę.

– O to się nie martw, mam doświadczenie w byciu niezauważonym – Polska skinął głową z lekkim uśmieszkiem na wargach, potem jednak spoważniał. – Prusaku, a co z Erzsi? – zapytał. Taurys wyprostował się i poczuł żal, gdy tylko przypomniał sobie jej smutne spojrzenie. – Dasz radę ją przelokować pod Berlin albo gdzieś w okolice?

– Nie wiem – mruknął Gilbert przez zęby. Jego oczy zabłysły lodowato. – Jeszcze pół roku do daty jej wyprowadzki z Tuluzy, dam radę to przyśpieszyć, ale nie wiem, jak z miejscem... Wolałbym, by była daleko od tamtego miasta, bo te sukinsyny niedługo znów będą na wolności... Obiecałem sobie, że jeśli któryś z nich postawi stopę na jej osiedlu, zrobię to, co powinienem zrobić już wtedy; powieszę na najbliższej gałęzi – warknął.

– Czy ona... – Polska nagle opuścił oczy. – Ktoś jej po tym pomógł, jakiś lekarz...? Rozmawiał z nią o tym...?

– Rozmawiał? – zapytał cicho Prusy i dziwnie się uśmiechnął; częściowo pogardliwie, częściowo z jakimś bolesnym poczuciem przegranej i straconej sprawy. – Zapadł wyrok, sprawa zamknięta, proszę odejść. W Rzeszy nikogo nie obchodzi, czy ktoś się psychicznie rozsypuje, czy nie, zapomniałeś już o tym? Tutaj nie ma miejsca na takie fanaberie.

Litwa poczuł gwałtowną potrzebę odwrócenia wzroku.

– Miałem nadzieję, że chociaż jedna rzecz się zmieniła w ciągu tych dziesięciu lat – powiedział cicho Feliks. W jego głosie zabrzmiała rezygnacja. – Na Zachodzie ostatnio to tak się ładnie rozwija... Na ile ich skazali? Tylko na sześć lat?

– Tylko? Chcieli dać im dwa – Spojrzenie Prus ochłodziło się jeszcze bardziej. – Ale zrobiłem parę awantur, więc dali maksymalny wymiar ka...

– Zdajecie sobie sprawę – powiedział nagle Taurys, wpatrując się w list. – Co ona będzie tam przeżywać...?

Teraz, gdy minęło zaskoczenie i pierwszy szok, nie czuł się z niespodziewaną kontrolą tak źle – przecież już kiedyś, lata temu, stał nago przed grupą obcych ludzi w medycznych fartuchach, którzy bez emocji oglądali każdą poszarpaną linię na jego plecach. Nie było to nic dla niego nowego, zwykłe przypomnienie kolejnego aspektu odarcia z prywatności; blizn wstydził się tylko przed dwójką, w której towarzystwie siedział, a która właśnie gwałtownie umilkła.

Znali go od setek lat, czy to jako sojusznika czy jako dawnego wroga; czym innym było pokazywanie śladów własnej bezradności im, a medykom, nawykłym do oglądania zwyrodnień i okaleczeń.

Wiedział, że komisja nie poprawi mu samopoczucia, ale na samą myśl, że ktoś zmusi Węgry do obnażenia się po tym, co przeszła, sprawiała, że robiło mu się niedobrze.

Obaj, zarówno Gilbert jak i Feliks, zbledli, gdy dotarł do nich sens jego słów.

– Zablokuj to! – Polska rzucił się ku Prusom; ten złapał go za ramiona i mocno zacisnął dłonie. – Nie wiem jak, ale to zrób, słyszysz?!

– Uspokój się, Polen – syknął równie zdenerwowany Prusy i lekko go od siebie odepchnął. Polska zrobił kilka chwiejnych kroków do tyłu i potrząsnął włosami. – Spróbuję... Powinni mieć jej akta ze szpitala, może to im wystarczy...

Polska otworzył usta, by coś powiedzieć, ale najwyraźniej zrezygnował. Z dziwnym bólem w oczach znów zaczął nerwowy spacer po salonie; jego buty zatapiały się w miękkim dywanie, a Taurys śledził go wzrokiem.

Nie mogąc znieść duszącej ciszy, która zapadła – Gilbert wpatrywał się w przestrzeń, zaciskając szczęki – Litwa na moment przymknął oczy i odetchnął. Działać. Trzeba działać. Skup się... Boli, ale powinieneś być już przyzwyczajony... Z bólu nic nie wyniknie, skup się, pomyśl o tym jak o bitwie do wygrania... Kiedyś umiałeś, przypomnij sobie...

– Wykonali ruch – powiedział spokojnym głosem, otwierając oczy. Polska zatrzymał się w pół kroku. – Dużo wcześniej niż myśleliśmy.

– Tak – mruknął Feliks. – Spodziewaliśmy się działania z ich strony co najmniej za kilka miesięcy...

– Kto, Polen? – Prusy odezwał się ostro. – Gadaj, kto dokładnie jest w to zamieszany. Kto jest po naszej stronie, jakie masz kontakty? Do tej pory rzucałeś tylko ogólniki. Masz mi tu wszystko wyśpiewać.

– Głównie Hiszpania, Anglia i Ameryka – odparł Feliks cicho. – Posiedziałem u każdego trochę czasu, sypnęli kasą, więc o to nie trzeba się martwić, mamy fundusze. Informuję ich, jeśli się coś zmienia, oni robią to samo. Łatwo się nas nie pozbędą...

– A wojna? – Gilbert zmrużył oczy.

– Z tym gorzej – mruknął Polska, przeczesując włosy palcami. – Zachód nie chce mieszać się w potencjalną wojnę dwóch mocarstw. Moje kontakty to ludzie... Mam informacje o rosyjskich politykach, trochę znajomości w Rzeszy i w Rosji, głównie dziennikarzy i osób, które lubią węszyć... Próbowałem znaleźć jakieś bezpośrednie dojście do Iwana, ale nic z tego nie wyszło.

– Do przyszłego tygodnia będziesz miał informacje o naszych politykach – wpadł mu w słowo Prusy. – Tyle, ile jestem w stanie wyciągnąć. Pamiętaj, że nie biorę udziału w polityce zagranicznej, Ludwig też nie.

– Dzięki – Polska skinął mu głową. – Przydałoby się dotrzeć do kogoś, kto jest blisko führera.

– Rzadko się pokazuje – mruknął Gilbert do siebie. – Zobaczę, co da się zrobić... Na razie przetrwajcie te dwa tygodnie, nie wzbudź podejrzeń Rodericha i normalnie wróć do roboty – dodał, patrząc na Litwę wyczekująco. Ten spokojnie pokiwał głową. – Potem zajmę się twoimi kluczami.

– Właśnie – Taurys sięgnął do kieszeni. Przez chwilę próbował odczepić odpowiedni klucz od kółka, uważając, by nie rozsypać pozostałych po salonie. Nie było ich wiele; poza kluczami do mieszkania, z których jeden właśnie chciał dać Gilbertowi, miał jeszcze klucz od auta i skrzynki pocztowej, plus niewielki kluczyk od szkolnej szafki. – Oficjalnie powinienem zameldować każdą ingerencję w mieszkanie – powiedział cicho, ważąc klucz w dłoni. – W tym wymianę zamków, bo tak to będzie wyglądać...

Gilbert uniósł znacząco brew.

– Oficjalnie nie powinieneś kontaktować się z żadną inną personifikacją oprócz mnie – powiedział. – Oficjalnie nie powinieneś też babrać się w spiskach i trzymać Feliksa u siebie. W papierach masz tylko jedno zwierzątko domowe.

Taurys uniósł kącik ust i przesunął klucz po stoliku. Prusy natychmiast go przechwycił i schował do kieszeni.

– Racja.

– Ej! – Polska wystawił język Gilbertowi. Poważna atmosfera jakby się rozrzedziła. – Ja przynajmniej nie próbuję gryźć, jak tylko się wyciągnie do mnie rękę.

– Nie wnikam, co robicie wieczorami – Prusy wzruszył ramionami, a w jego oczach zalśnił złośliwy błysk. Nim którykolwiek z nich zdążył zareagować, Gilbert, jak gdyby nigdy nic kontynuował temat; Taurys, zerkając na Feliksa, ze zdumieniem zauważył dziwny rumieniec, który pojawił się na jego jasnych policzkach.

Coś – jakby odrobina nieśmiałej nadziei – zajaśniało w jego sercu niczym pierwsza iskra podpalanego ogniska. Na moment odcinając się od trwającej rozmowy, zerknął w bok, zastanawiając się, co tak naprawdę czuje.

Wiedział na pewno jedno; Feliks wrócił i przewrócił całe jego życie do góry nogami, nie po raz pierwszy zresztą.

Przez ostatnie dni myślał, że ich nocna rozmowa, podczas której podali sobie dłonie i przedstawili się sobie ludzkimi imionami, przekreśliła to, co było i rzuciła przed nich czystą kartę, ale... ale teraz pojawiła się w nim myśl, że być może coś z tej ich wspólnej przeszłości dało się ocalić i utworzyć na nowo, lepsze, silniejsze...?

Rano się nieco załamał, zbyt przytłoczony nadmiarem myśli i wracających wspomnień; teraz nagle pomyślał, że może wciąż ma szansę. Uniósł oczy, przyglądając się pogrążonemu w dyskusji Polsce. Feliks dyskutował żywo, gestykulując namiętnie, a gdy chodził szybko po salonie, jego rozpuszczone włosy żyły własnym życiem.

Przypomniał sobie jego miękkie spojrzenie i pocieszający dotyk; po ostrych słowach Gilberta, które wciąż dźwięczały mu w uszach, nocą po Charlottenburgu, dzisiejszego ranka... Damy radę, razem.

Razem.

Wziął głęboki oddech. Spójrz prawdzie w oczy, Lietuva.

Nie nosiłbym po nim żałoby. Nie czułbym się tak skołowany jego powrotem. Nie myślałbym o nim przez tyle lat, gdy – Taurys zerknął na swoje ręce, już dawno zniknęły z ich odciski i zadrapania, chociaż to nie pozostawiło śladów – pracowałem u Iwana aż do utraty sił. Nie czułbym tego dziwnego ukłucia bólu, gdy sto lat temu rzucaliśmy sobie gniewne spojrzenia z powodu Wilna, które obaj pokochaliśmy zbyt mocno...

Nie odwiedzałbym cmentarza.

Nie myślałbym o naszej wspólnej przeszłości tak często, gdybym, po tylu latach, wciąż go nie...

– Zawsze byłeś lepszym strategiem – Feliks, wytrącając go z potoku myśli, nagle zwrócił się wprost do niego. Litwa zamrugał zdezorientowany, zdając sobie sprawę, że umknęła mu przynajmniej minuta ożywionej rozmowy. – Jak byś to rozegrał?

Gilbert, przyglądając się im obu, uśmiechał się irytująco triumfalnie, jakby coś wiedział i napawało go to sporą satysfakcją – niespodziewanie Litwa poczuł ochotę, by zetrzeć mu ten uśmieszek z warg, ale zamiast tego sam też się uśmiechnął, co wyraźnie wytrąciło Prusaka z równowagi.

O nie, pomyślał, czując jak wzbiera się w nim jakaś dziwna zaciętość. Już dość. Przestańcie na mnie patrzeć jak na stary, rozpadający się wrak.

– Powtórz, proszę – poprosił Feliksa rzeczowym tonem. – Zamyśliłem się.

Gdy tak patrzył w zaskoczone oczy Polski, nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w głowie pojawiły mu się łacińskie słowa, słowa, o których był pewny, że już lata temu je zapomniał. Quis contra nos?

Gdy Feliks streścił mu swoją poprzednią wypowiedź, Taurys wyprostował się w fotelu. Koniec, pomyślał. Dam radę. Damy radę.

– Panowie... – zaczął spokojnie. – Zrobimy to tak.

****


kankle (lit. kanklės) - litewski ludowy instrument strunowy. Jeśli ktoś chce posłuchać - polecam odcinek Fair Folk Podcast - Lithuanian Kanklės Concert in a Pagan Temple: Žemyna Trinkūnaitė.

mano - mój/moja 

jaskółka uwięziona - utwór Stana Borysa. Co do ptasiej symboliki, to "jaskółka jest zwiastunem dobrej nadziei, przynosi boską energię, a zabiera złe samopoczucie i niestabilne życie. Jaskółka uważana jest za strażniczkę domowego ogniska. Symbolizuje powrót do domu, wierność i lojalność. Jest znakiem łączenia rodzin, a także wolności oraz tęsknoty za wolnością".


Nie spodziewaliście się, co?


Jakiś koszmarnie długi wyszedł ten rozdział, chłopcy mi się rozgadali :) i bardzo chcę napisać LietPola, w którym Prusak będzie swatką, więc czekajcie na kolejne rozdziały... :> no i trzeba chłopcom w końcu zacząć układać życie, nie?
Rzadko to robię, ale dzisiaj poproszę was o zostawienie po sobie jakiegoś znaku. Ostatnio ciężko mi się pisze tę historię (i nie tylko) i naprawdę potrzebuję feedbacku, dobrego słowa i motywacji.Powoli wprowadzam więcej Feliks' POV, więc ciekawi mnie, co o tym sądzicie, bo do tej pory narracja była głównie z punktu widzenia Litwy :3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro