Rozdział XIII: Sztuka cierpienia
Wlewające się przez okno słońce zwiastowało bezchmurną pogodę. Zza szyb słyszał pokrzykiwania młodzieży, korzystającej z letnich ferii i szalejącej na osiedlowym placu zabaw.
Kubek mile ogrzewał palce; zamyślony pociągnął kolejny łyk. Dochodziła dziesiąta; za moment w radiu usłyszy kolejną audycję wiadomości. Był ciekaw, co działo się w Imperium w ten szczególny dla kraju dzień.
– ...Dzisiaj, w Dniu Zjednoczenia, przewidywane są utrudnienia w ruchu. Od godziny dwunastej zostaną zamknięte następujące ulice...
Ach tak, parada wojskowa. Litwa westchnął. Dobrze, że chociaż w tym nie musieli brać udziału... Stąd, z jego cichego mieszkania, nie zobaczy flag i galowych mundurów, nie usłyszy marszowego kroku i hymnów, potraktuje południe normalnie, czymś zupełnie innym zajmie dłonie i myśli.
Mógłby zerknąć do dokumentów ze szkoły i trochę je uporządkować. Na fortepianie leżały też rozsypane nuty, bo wcześniej Feliks je przeglądał, szukając czegoś, co mógłby poćwiczyć – Litwa pozwolił na to bez słowa, bo gdy Polska grał, gdzieś w jego oczach budziła się radość – i wcale tego nie uprzątnął. Z kolei stos notatek, które razem z nim i Gilbertem przygotowali, wymagał przejrzenia i przepisania, bo na razie był jedynie twórczym chaosem...
Westchnął ciężko. Już wiedział, jak zabije czas do wieczora.
Uniósł głowę i rozejrzał się po kuchni. Mieszkanie znów było puste; jedynie Berta zwijała się na parapecie. Nie słyszał nawet jej mruczenia; w jego mieszkaniu panowała cisza i Litwa miał wrażenie, jakby ostatni tydzień się w ogóle nie wydarzył.
Jakby ocknął się z dziwnego snu, a bicie jego serca znów wróciło do powolnego, wegetacyjnego rytmu, z wolna tocząc krew przez pogrążone w zastoju ciało.
Tylko się mi tak wydaje, pomyślał, przytykając porcelanę do ust. Gorzka kawa po raz kolejny zatańczyła mu na języku, rozbudziła zastałe zmysły.
– ... od godziny siedemnastej w zespole pałacowym Charlottenburg...
Taurys drgnął; wstał nieśpiesznie i wyłączył radio, rezygnując z dalszego słuchania audycji. Ja wiem, co będzie od godziny siedemnastej, pomyślał i westchnął. I wiem, jak to będzie boleć.
Przez ostatnie dni strach i ból łagodziła obecność Feliksa, chociaż i on chodził przybity, równie mocno jak Taurys obawiając się tego, co dziś ujrzą. Ale przynajmniej mogli rozmawiać, a mając plan do opracowania, mając cokolwiek do roboty, dużo łatwiej było się przygotować.
Teraz, wracając do stołu, osunął się na krzesło i schował twarz w dłoniach. Przed oczami zatańczyła mu ciemność, podczas gdy on wziął głęboki wdech.
Polska musiał wyjść wczesnym rankiem; zjedli śniadanie, wypili wspólnie kawę i wymienili parę zdań. Potem za Feliksem zamknęły się drzwi; znów powróciły cisza i pustka, dwie królowe jego obecnego życia, a wraz z nimi ten przerażający niepokój, ten sam, który Taurysa niemalże pożarł, gdy dostał pięknie napisane zaproszenie.
Strach grał w berka z jego żołądkiem i przetaczał przez głowę setki nieprzyjemnych myśli. Nikt nie umarł, Prusy o tym zaświadczył, ale...
– Zobaczymy, jak mocno pokiereszowało nas życie przez te siedem ostatnich lat – wyszeptał do siebie Litwa, zaciskając palce na kubku.
Niektóre rzeczy już wiedział; Ukraina i jej alkoholowy problem, Nikolai o znękanych oczach, który chyba jakoś się trzymał, a z którym Taurys miał dzisiaj porozmawiać. Węgry, o której krzywdzie Prusy ciągle milczał, co u Feliksa wywoływało prawdziwy strach, a u niego samego głęboki niepokój, bo chociaż nigdy nie był z Erzsébet blisko, Litwa zawsze ją lubił.
A także Estonia i Łotwa.
Wypuścił wstrzymywane powietrze, gdy poczuł, jak na kolana wskakuje mu Berta. Zagłębił palce w futrze i uśmiechnął się.
– Jakbyś miała trochę jaśniejsze futro – mruknął z lekkim rozbawieniem. – To nie trzeba byłoby wymyślać tej ściemy z Anniką. Tylko nie wiem, jak wytłumaczyłbym twoje kłaki pod prysznicem. Wpisaliby mi do papierów znęcanie się nad zwierzętami.
Kotka, mrucząc, zaczęła ocierać się o jego podbródek; Litwa podrapał ją za uchem.
– Bądź dzisiaj grzeczna – poprosił jeszcze. Mrucząca kula ciepła przylgnęła do jego klatki piersiowej; dobrze było czuć ją tuż obok serca. – I naucz się go tolerować, Feliks jeszcze trochę tu pomieszka – dodał po chwili.
Plan miał swoje wady; w biurze relokacji, jak oznajmił im bez ogródek Prusy, wisiały – zakurzone i zapomniane – zapasowe klucze do każdego z mieszkań byłych personifikacji. Lokal Taurysa nie był najbezpieczniejszą kryjówką dla Feliksa ani dobrym miejscem dla przechowywania planów i notatek, ale chwilowo musieli się tym zadowolić.
Byle tylko nie natknąć się więcej na tego służbistę...
Litwa otworzył oczy i posłał spojrzenie leżącej niedaleko czystej kartce. Od paru dni ryza papieru zajmowała stałe miejsce przy kuchennym stole, bo co rusz pojawiały się nowe kwestie do omówienia, a Taurys musiał też ćwiczyć szyfry i kody, którymi mieli się od tej pory posługiwać.
Zobowiązał się nawet do uporządkowania i zaszyfrowania dotychczasowych notatek, na co Feliks zareagował z entuzjazmem, bo nie uśmiechało mu się przekopywanie się przez stos kartek, by odnaleźć ważne informacje.
Litwa zerknął na zegarek; dziesiąta dwadzieścia.
Czas zabrać się do pracy, zająć umysł robotą i powstrzymać się z rozpadaniem się aż do wieczora.
***
Mimo wszystkiego, co czuł do tego miejsca – zarówno kiedyś, jak i teraz – musiał przyznać, że Charlottenburg był piękny; jego barokowy urok podkreślało błękitne niebo, kontrastujące z czerwienią dachu i jasnobrzoskwiniową barwą ścian. Sierpniowe słońce niemalże oślepiało, gdy odbijało się od złotej rzeźby Fortuny, usadzonej wysoko na pokrytej patyną okrągłej kopule, dokładnie pośrodku budynku.
Za kutą żelazną bramą, pośrodku sporego dziedzińca, widział konny pomnik Fryderyka Wilhelma I, a po bokach rozpościerały się skrzydła zamku; po lewej równie okazałe co główna część Nowe Skrzydło, po prawej sala koncertowa i Duża Oranżeria, i gdzieś tam dalej znienawidzony budynek teatru.
Wiedział, co znajduje się z tyłu; widział w myślach prostokątny francuski ogród, pełen pięknie wystrzyżonej roślinności i kwiecia, dochodzący aż do stawu z karpiami. Otoczony był połaciami rozległego parku porośniętego drzewami, przylegającego do brzegu Sprewy.
Wiedział, że bal z czasem rozleje się i na te parkowe alejki, że goście będą zwiedzać ukryte wśród zieleni mauzoleum niegdysiejszej pruskiej królowej, że nogi nieść ich będą ku niewielkiemu, uroczemu belwederowi z widokiem na rzekę, po mostach nad wodnymi kanałami, że pełni dumy będą wsłuchiwać się ptasie trele, zapominając, że znajdują się w samym środku wielkiego miasta...
A oni przemkną między nimi do budynku teatru, by tam, pod czujnym okiem strażników, łkać i przełykać łzy.
To był okrutny chichot losu, myślał czasem Feliks, wspominając, że niegdyś dyplomatyczne misje kierowały go do pałacu w Charlottenburgu, że jako wolna personifikacja kroczył pięknymi pokojami i ogrodowymi alejkami, dyskutując i ustalając ważne sprawy, gdy trzeba było przybyć do Królestwa Prus.
Później, gdy Rzeczpospolitą trafił szlag, też tu się pojawiał; a na koniec, krótko przed Wielką Wojną Dziesięcioletnią, która wymazała go z mapy na zawsze, omawiał tu złamaną później deklarację, traktat, który okrutnie wykpiono.
A dzisiaj.... dzisiaj nawet nie przybył jako personifikacja. Przyszedł tu, pod bramę, jako kelner.
A nawet gorzej, jako asystent kelnera, zatrudniony tylko po to, by móc zapanować nad największą imprezą od dziesięciu lat. Westchnął ciężko, wsuwając dłonie do kieszeni i rozejrzał się ukradkiem po pozostałych osobach.
Większość z nich stanowili młodzi ludzie, pewnie studenci albo uczniowie dorabiający do kieszonkowego. Poza nimi dostrzegł jedynie kilka starszych kobiet, które skupiły się w gromadkę i dyskutowały o czymś żywo. Mężczyzna w garniturze, ich tymczasowy szef, rozdawał mapki kompleksu i pouczał, gdzie znajdują się kuchnie, jadalnie i sale balowe.
– Proszę nie oddalać się od wyznaczonych stanowisk i słuchać poleceń... Proszę zachowywać się grzecznie w stosunku do gości... W przypadku... niemiłych komentarzy, proszę zachować pełny profesjonalizm...
Pięknie, pomyślał, krzywiąc się lekko. Ale sam się w to wpakowałem.
Uniżoność i wymuszona grzeczność nigdy nie leżała w jego charakterze; nie umiał uśmiechać się szeroko, gdy ktoś traktował go jak niższego sobie... ale życie już niejeden raz zweryfikowało jego charakter i zmuszało do rzeczy, które niekoniecznie lubił. Dlatego teraz musiał złapać jakiś kontakt, odezwać się do któregoś z tych obcych ludzi, podczepić się pod grupkę i udawać, że on też sobie tutaj dorabia.
Feliks westchnął ciężko. Jakoś to będzie, przemknęło mu przez myśl. Pracy jako kurier też się cholernie bałem, a jednak udało mi się przetrwać tak kilkanaście lat, oswoić się z codziennym, przelotnym kontaktem z tabunami ludzi, bo trzeba było nauczyć się żyć całkowicie samemu, samemu zadbać o pieniądze na życie... Poza tym, stawka była dużo większa i dotyczyła ważniejszych rzeczy niż jego samopoczucie, więc jedyne, co mu pozostało, to zacisnąć zęby.
Poprawił duszący go krawat, odcinający się czernią od nudnej, białej koszuli i zlustrował wzrokiem pozostałych. Kobieta o dobrotliwych oczach... Nie, on. Ten dzieciak o wystraszonym spojrzeniu i skulonych ramionach, z burzą ciemnych loczków widocznych z daleka, stojący na uboczu i nie włączający się do dyskusji studentów. Feliks z miejsca poczuł do niego sympatię – i gdy tylko otrzymał swoją kopię mapy, ruszył w jego stronę.
– C-cześć! – zagadnął wesoło, chociaż część niego zdecydowanie wolała stąd zwiać. Polska jednak dawno nauczył się, że to, co woli robić, a to, co musi, często leżało na przeciwległych biegunach rzeczywistości. – Też pierwszy raz? – Wcale nie udawał niepewności w swoim głosie; i to właśnie sprawiło, że chłopak – mający na oko jakieś siedemnaście, osiemnaście lat, a w rysach twarzy coś niewinnego, co przypominało Feliksowi Feliciano Vargasa – uśmiechnął się do niego grzecznie i skinął nieco spłoszony głową.
– B-brat mi polecił – wyjaśnił chłopak cicho. – Mówił, że ciężko, ale... ale tutaj zawsze dobrze płacą, a ja... – urwał nagle. – Uch... ty...
– Oskar jestem – Feliks wyciągnął rękę; dłoń nieznajomego była ciepła i niepewna.
– M-mikael – Młodzieniec znów uśmiechnął się nerwowo. – Uch... zarabiasz na studia?
– Na pierścionek zaręczynowy – rzucił Feliks teatralnym szeptem, unosząc z rozbawieniem kącik ust na myśl o reakcji Taurysa na jego słowa. – Druga połówka jeszcze nie wie. Chyba się zdziwi.
Mikael uśmiechnął się nieco szerzej i pewniej.
– Proszę o uwagę! – Kierownik podniósł głos. – Zaraz przejdziemy do kuchni, tam zostaniecie rozdysponowani do swoich zadań, proszę o...
– Mogę się pod ciebie podczepić? – zapytał cicho Polska. – Wiesz... razem raźniej, a nikogo tu nie znam...
– Uch, jasne – Chłopak pokiwał gorączkowo głową. – Ja też nie...
– Mam nadzieję, że będzie się dało wyskoczyć na fajkę... – skomentował od niechcenia Feliks, gdy całą grupą minęli bramę i ruszyli przez dziedziniec zamku. – Wiem, paskudny nałóg, ale jak przyciśnie...
Przekroczyli drzwi; pierwszy punkt planu wykonany.
***
Pałac pełen był ludzi; Francis Bonnefoy przemierzał galerię, podziwiając pokryte piękną, drewnianą boazerią ściany, zawieszone nań portrety, świecące nad głowami duże, bogate żyrandole oraz kolejne eleganckie suknie i garnitury gości, wśród których co jakiś czas wyróżniał się czyjś mundur. Wolnym ruchem uniósł kieliszek z szampanem do ust i umoczył wargi.
Kątem oka dostrzegał dyskretnie podążającego za nim żołnierza, pilnującego, by nogi Francji poniosły go do miejsca spotkania – budynku teatru.
Francis nie zamierzał się temu sprzeciwiać. Spokojnie przechodził przez pałac, wiedząc, że o to właśnie chodzi; o rozpłynięcie się w tłumie, przemknięcie tam, gdzie przebywać mieli tylko oni, ci, którym odebrano rolę i imiona państw, praktycznie niezauważeni przez postronnych.
Ciężki czas, pomyślał, uśmiechając się uroczo do młodej kobiety w ślicznej, granatowej sukience zdobionej brokatem. Za każdym razem jest coraz gorzej...
Podczas spotkań w Charlottenburgu każde z nich obierało inną taktykę; on już dawno wziął sobie za punkt honoru rozweselenie pozostałych, sprawienie, by chociaż na moment unieśli kąciki warg w uśmiechu, zamiast popadać w marazm.
Ale i powodów do radości było coraz mniej, stwierdził, smutniejąc. Dopił szampana i rozejrzał się w poszukiwaniu kelnera, by odłożyć pusty kieliszek na tacę. Dostrzegł jednego i ruszył w jego kierunku.
Ostatnim razem siedzieliśmy tak przybici, bo wspominaliśmy odejście...
Gdy stanął przy pracowniku i mimochodem zwrócił uwagę na jego twarz, Francja nagle zamrugał zdezorientowany. Słowa zamarły mu na wargach i poczuł się, jakby dostał obuchem w głowę, bo bohater jego myśli nagle się przed nim zmaterializował.
Kelner – niezbyt wysoki mężczyzna w białej koszuli, z jasnymi włosami gładko spiętymi z tyłu i z oczami jak zielona łąka – też wydawał się zdziwiony. Nagle mrugnął i nim Francja zdążył zareagować, zniknął wśród tłumu, zabierając za sobą pusty kieliszek.
Francis przez dobrą chwilę stał w bezruchu, a potem potrząsnął głową i zaśmiał się pod nosem.
– Jakiż do niego podobny – wymamrotał do siebie, rozbawiony. – Albo mi się wydawało, bo myślałem o... – nie dokończył i westchnął. No nic, stwierdził w myślach, widząc, jak żołnierz za nim przystaje i zerka nań zniecierpliwiony. – Dobrze, już idę...
Umysł płatał mu figle; mógłby przysiąc, że właśnie obsługiwał go Feliks Łukasiewicz, a przecież pochowano go dobrych dziesięć lat temu. Wyobraźnia, stwierdził Francis, ruszając w kierunku wyjścia do ogrodu. Piękny dar, chociaż chwilami bolesny.
Przeszedł przez alejki, widząc już tylne wejście do budynku teatru. Ciepły, wieczorny wiatr pachnący kwieciem i perfumami szarpnął włosami, szturchnął klapy marynarki i przemknął dalej.
Francis rozejrzał się dyskretnie, szukając znajomych osób; o tej porze większość powinna być już w środku, ale może ktoś jeszcze też się spóźnił...
Och, no proszę. Erzsébet.
– Jak miło cię widzieć – odezwał się radośnie, pojawiając się za jej plecami. Ubrana w ciemną, długą sukienkę, stała nieruchomo przy wejściu, wpatrzona w dwóch pilnujących drzwi żołnierzy, zupełnie jakby na coś lub kogoś czekała. Na dźwięk męskiego głosu tuż za sobą niemalże podskoczyła, ale Francja ledwie to zauważył. – Skróciłaś włosy, kochanie?
– Tak – wymamrotała bezbarwnie, obracając się ku niemu. Sukienka Węgier nie odsłaniała ani ramion, ani dekoltu; Francja uznał ją za ładną, acz mało seksowną. – Ciebie również miło zobaczyć, Francis – powiedziała cicho, bez entuzjazmu w głosie, osłaniając się ramionami, jakby czuła chłód.
Jest przybita, stwierdził bez zdumienia Francja i zrobił to, co uznał za słuszne; postąpił radośnie do przodu i złapał za jej dłoń, chcąc obrócić ją w piruecie tak, jakby znajdowali się na parkiecie. Spodziewał się zduszonego śmiechu albo pisku zaskoczenia; nie zaś tego, że gdy tylko Erzsébet uderzyła plecami o jego klatkę piersiową i owinął ją zapach męskich perfum, ona nagle zesztywnieje ze strachu, a jego ktoś gwałtownie szarpnie w tył.
– Zabieraj od niej łapy – warknął Prusy, łapiąc Francisa za marynarkę i odciągając od kobiety. Ten lekko się zachwiał. – Jesteśmy kumplami, ale nie ręczę za siebie, jeśli jeszcze raz ją dotkniesz bez jej zgody, rozumiesz?!
Francja, zdumiony i zdezorientowany, obrócił się ku Prusakowi. Gilbert ubrany był w oficjalny, galowy mundur Imperium; czarny jak węgiel i naznaczony srebrem guzików i sprzączki pasa w tym samym ostrym odcieniu czerwieni, co naramienniki pozbawione oznaczeń.
Czerwone były też oczy; Francis nigdy wcześniej nie widział, by tęczówki Gilberta płonęły takim gniewem. Odruchowo zrobił krok w tył i omiótł spojrzeniem Węgry. Ta skuliła się nagle, odwracając się od nich, ale dostrzegł, jak jej ramiona drżą niepohamowanie.
Żołnierze, również ubrani na galowo, milczeli i udawali, że nic nie widzą, ale zamieszanie już przykuło do nich uwagę snujących się po ogrodach gości.
– Nie chciałem... – zaczął niepewnie Francis, wodząc spojrzeniem od Erzsébet do Gilberta. Ten zmiął w ustach przekleństwo, zerkając na alejki i wyraźnie zaaferowaną grupkę polityków, próbującą z oddali połapać się w tym, co się dzieje. Prusy, grając dzisiaj oficera, pokręcił głową i posłał im wymowne spojrzenie, po którym mężczyźni zerknęli po sobie i w końcu odeszli.
– Spieprzaj – wydusił z siebie Gilbert, kierując krok na Francję. Wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. – Po prostu... idź – Szarpnięciem głowy wskazał drzwi. – Nie będę... nie będę o tym z tobą rozmawiał.
– Erzsi, przepraszam, ja...
– Nie przepraszaj – Potrząsnęła krótkimi włosami i uniosła wzrok. Spojrzenie miała nieco szkliste, ale na jej policzkach nie było łez. – Nie mogłeś... nie mogłeś wiedzieć – wyszeptała ze zrozumieniem i znów odwróciła wzrok. – Ale Gilbert ma rację. Nie... nie dotykaj mnie więcej. I nie pytaj. Nigdy.
Francis westchnął ciężko.
– Moje biedactwo – wyszeptał miękko, domyślając się już wszystkiego. – Wybacz mi... Chciałem tylko...
– Wiem – Erzsébet wciągnęła powietrze i odezwała się już mocniejszym głosem. – Idź – dodała. – Robimy zamieszanie.
Gdy Francis przeszedł przez dyskretną kontrolę – Prusy upewnił się, że nikt nie patrzy na przeszukujących mężczyznę żołnierzy – i wszedł do środka, posyłając Węgierce ostatnie, długie spojrzenie, Gilbert stanął u jej boku.
– W porządku...? – zapytał cicho.
– T-tak – odparła, unikając jego wzroku. – Po prostu... Zaskoczył mnie – dodała słabiej. – Wiedziałam, że to będzie... trudne, ale... – zawahała się i zamilkła.
– Musiał akurat wtedy, kiedy na chwilę... – Prusy westchnął ciężko.
Węgry zerknęła na niego badawczo.
– W poniedziałek byłeś cholernie zdenerwowany – odezwała się bardzo cicho, by nie dosłyszeli jej żołnierze. Zamrugała, a potem wzięła kilka głębokich wdechów, by się uspokoić. Uniosła głowę, a jej oczy zabłysły zaciętością, jakby usilnie próbowała sprowadzić swoje myśli na inne tory, nie pozwolić sobie samej zagłębić się we wspomnieniach. – Teraz też jesteś. Coś się stało? Bo chyba nie chodzi o tego gościa...?
Pozwolił sobie na lekki uśmiech, na co Węgry uniosła brew.
– Niedługo się dowiesz, o kogo chodzi – odparł weselej Gilbert, a potem, nie czekając na odpowiedź, ruszył do przodu.
Ucieszysz się, pomyślał. Uśmiechniesz. W końcu.
– Żadnego przeszukiwania – dodał ostrzej do żołnierzy, szarpnięciem głowy wskazując na Węgry. – Wiecie, kim jestem, nie? – Uniósł pewnie brew; żołnierze tylko na siebie zerknęli i przytaknęli.
Przepuścili Erzsébet, odsuwając się na boki i, ostrzeżeni przedstawieniem, którego byli świadkami, uważali, by nawet nie musnąć delikatnego materiału jej sukienki, ciągnącej się za nią jak żałobny tren.
Prusy westchnął ciężko. Nie wiecie, stwierdził w myślach. A raczej, wiecie tyle co politycy i oficerowie, a więc niewiele, znacie mnie jedynie z bycia wysoko postawionym delegatem, tajemniczym człowiekiem führera, który pojawia się w Reichstagu i na oficjalnych przyjęciach...
Stąpam po cienkim lodzie, pomyślał, oglądając się za siebie i obrzucając wzrokiem pałacowe ogrody, z wolna zapadające się w sierpniowym zmierzchu. Gdzieś tam był führer, rząd i wszyscy wielcy, i Ludwig.
Oby to wszystko było tego warte, Polen, Litauen, bo nie wiem, jak długo uda mi się kombinować na boku, nim ktoś stwierdzi, że te nadużycia są podejrzane...
Pokręcił głową i ruszył za Erzsébet.
Spektakl rozpaczy w siedemdziesiątą rocznicę zakończenia Wielkiej Wojny Dziesięcioletniej czas zacząć.
***
Bardzo pragnął stąd uciec. Wsiąść z powrotem do auta, spojrzeć na kierowcę o nieprzyjemnej twarzy, u którego pasa wisiała krótka broń, bo przy spotkaniach w Charlottenburgu środki ostrożności ciągle stosowano.
Chciał spojrzeć na niego i wyszeptać, by odwiózł go do domu, do mieszkania, tam, gdzie zostały cisza i pustka, bo nagle te dwie znienawidzone byty stały się mniej przerażające niż ta skąpana w cieniu, pachnącą kurzem i strachem teatralna sala wśród tętniących życiem ogrodów.
Wiedział, że jeszcze nie może do niej wejść; wiedział, że musi zaczaić się w pustych korytarzach wiodących do garderób, magazynów i wszystkich tych pomieszczeń w budynku pałacowego teatru. Prusy obiecał; wprowadzi cichcem Feliksa, wywabi Nikolaia z sali teatralnej i Taurys będzie mógł zamienić z nim kilka ważnych zdań z dala od oczu innych personifikacji.
Korytarzy na szczęście nikt nie patrolował, jakby uznano, że straż przy głównych drzwiach i w sali załatwi sprawę. Tylnego przejścia z ogrodów też pilnowali żołnierze, ale Gilbert zapewniał, że jest jeszcze jedna ścieżka, bezpieczna droga dla obsługi, prowadząca bezpośrednio z lewego skrzydła pałacu i Feliks na pewno odnajdzie tę lukę w zabezpieczeniach.
Jeśli ktoś go spyta, powie, że się zgubił, powtórzył Litwa w myślach słowa Prus, chcąc uwierzyć, że ten element planu pójdzie gładko. Oczami wyobraźni widział zmieszanego Polskę, tłumaczącego się nieporadnie jakiemuś gościowi, a potem odchodzącego tylko po to, by przeczekać i w odpowiednim momencie znów się tam przekraść.
Tak, stwierdził. To ma szanse powodzenia, duże szanse.
Odetchnął i rozejrzał się ukradkiem po niewielkim magazynie, w którym się przyczaił. Historyczne stroje, pokryte grubą warstwą kurzu, peruki, repliki broni – dotknął ostrza szabli i tak jak się spodziewał, był to bardzo stępiony egzemplarz – fragmenty dekoracji, kurtka od munduru, rzucona niedbale na jakieś pudła, buty z noskami, biała koszula, której zdobienia przypominały mu...
Skup się na zadaniu, Lietuva, skarcił się w myślach i wziął głęboki oddech. Załamywać się będziesz później.
Na opustoszałym korytarzu usłyszał kroki; szybkie, męskie, zniecierpliwione.
– Zabiję chuja – szeptał znajomy i poirytowany głos, podczas gdy jego właściciel przemierzał korytarz. Teraz. – Co ten Prusak znowu...
– Nikolai...! – zawołał Litwa zduszonym głosem, przylegając do uchylonych drzwi. – Nikolai, hier!
Białoruś zatrzymał się w pół kroku. Zmarszczył brwi, rozejrzał się czujnie, a potem przypadł do drzwi, łapiąc za klamkę.
– Co wy, kurwa, kombinujecie? – wyszeptał ostro, zerkając za siebie. – Ty i on, co?
Taurys dopiero po chwili zrozumiał, że Nikolai mówi o Gilbercie. Pokręcił głową.
– To ważne – wyszeptał, cofając się i dając tym samym do zrozumienia Białorusi, by wszedł za nim w ten ciemny, zakurzony magazyn, jedyny, który jakimś dziwnym trafem pozostał otwarty. – Musimy porozmawiać.
Białoruś syknął przez zęby, ale wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
– Co to za szopki? – zapytał szeptem. Litwa poniewczasie zorientował się, że Nikolai odpowiedział w tym samym języku, w którym Taurys się odezwał pierwszy, a więc po niemiecku. – Co tu się dzieje, Letuwa? Prusy biega jak kurczak z odciętą głową, wiem, że on jest ostatnio wiecznie wkurwiony, ale dzisiaj wygląda, jak tykająca bomba. A ty się chowasz tutaj. Co się, kurwa, dzieje i czego ode mnie chcecie? Katia na mnie czeka – warknął Nikolai, a Litwa natychmiast poczuł się mniej pewnie. Białoruś na ogół nie bywał miły, ale wkurzony Białoruś to był zupełnie inny poziom. – Nie widziałem mojej siostry od siedmiu lat, więc jeśli to jakaś głupota... – Groźba zawisła w powietrzu, ale Taurys znał Nikolaia wystarczająco długo, by aż tak bardzo się nią nie przejąć.
– To bardzo ważne – Litwa spojrzał Nikolaiowi w oczy. Czas działać. – Musisz o tym wiedzieć.
– To mów, byle szybko – Białoruś zmarszczył brwi, teraz już zaniepokojony.
– Rosja... – Litwa nagle się zawahał.
Nikolai natomiast zesztywniał i nie spuszczał już z niego oczu. Ich oczy, pomyślał Taurys. Są niemalże identyczne. Wytrącony z równowagi, cofnął się o pół kroku, a potem potrząsnął głową, by rozwiać niechciane wspomnienia.
– Rosja interesuje się wschodnimi terenami Imperium – powiedział z naciskiem. – I nie jest to zainteresowanie pokojowe. Rozumiesz, co mam na myśli?
– W powietrzu wisi wojna? Skąd o tym wiesz? Letuwa, w coś ty się znowu wplątał? – spytał ostrym szeptem Nikolai. – Nie jesteśmy już...
– W to, w co też jesteś już wplątany, chociaż jeszcze o tym nie wiesz – odpowiedział cicho Taurys. Wziął głęboki oddech. – Nikolai, ja wiem, że... wiem, że nie mogę... Jest twoim bratem... Ale przemyśl to. Przemyśl wszystkie potencjalne skutki i podejmij dobrą decyzję, proszę.
Białoruś milczał; Litwa wyciągnął z kieszeni dwa strzępki papieru.
– Jestem pewny, że ktoś stamtąd niedługo się do ciebie odezwie – wyszeptał drżącym głosem. – Będzie chciał mieć ciebie i Katerinę po swojej stronie.
– Więc teraz jesteś po stronie Niemców, co? – zapytał cicho Nikolai, przyglądając się małej notatce. Nie sięgnął po nią.
– Jestem po stronie cywili – odparł gorzko Taurys. – Ludzi, którzy przestali być moi, ale ja nie przestałem być ich i zamierzam patrzeć, jak znowu... – urwał i pokręcił głową. – Wiesz, jak teraz toczy się wojny. Widziałeś ostatnią. Wiesz, że cywilów nigdy nikt nie chroni, chociażby traktaty i konwencje mówiły co innego. Broń, której się w tej wojnie użyje... ona jest stworzona tylko do niszczenia. Nikolai, proszę – Wsunął w dłonie Białorusi papier. Nikolai nie odtrącił jego palców ani nie wyrzucił świstków, co Taurys wziął za dobrą monetę. – Tam jest numer – wyszeptał. – Bezpieczny, niezarejestrowany. Gdyby się z tobą skontaktowali... zadzwoń do nas. Proszę. Daj drugi Katii, porozmawiaj z nią. Będą chcieli... będą chcieli ją wykorzystać, oszukać... Ona ma dobre serce, zbyt dobre...
– Zadzwonić do was? – powtórzył Białoruś. – Z kim działasz, Letuwa? Z Prusami?
– Tego nie mogę ci powiedzieć. Na razie – odparł Litwa i zdał sobie sprawę, że to błąd; że właśnie naprowadził Białoruś na to, że jest jeszcze ktoś inny.
– Dopóki nie będziesz miał pewności, że nie przekupią nas obietnicą spotkania z naszym bratem? – spytał cicho Nikolai, wpatrując mu się prosto w oczy. Żołądek Taurysa ścisnął się boleśnie. – Nie widzieliśmy Iwana siedemdziesiąt lat, Letuwa. Rozumiesz? A teraz przychodzisz do mnie i mówisz...
– Ja po prostu nie chcę, by znów ginęli ludzie – odparł smutno Litwa, uciekając wzrokiem, bo to spojrzenie było zbyt podobne do oczu Iwana, chociaż w tęczówkach Nikolaia nigdy nie gościło okrucieństwo.
Opryskliwość, chłód, niechęć, owszem, może i niekiedy agresja, ale nie czyste okrucieństwo. Plecy zaswędziały, gdy w cienkiej, eleganckiej, ciemnośliwkowej koszuli oparł się o szorstki materiał jakiegoś kostiumu, o jakieś futrzane obramowanie rękawów.
– Dlatego, że... że ktoś w gabinecie zechciał wyrwać innemu człowiekowi w gabinecie kawałek ziemi.
Nikolai milczał przez chwilę, wodząc spojrzeniem po zgromadzonych dookoła rekwizytach.
– Ty załatwiłeś mi mieszkanie w Itteville? – zapytał nagle oschłym głosem. – W biurze relokacji nic nie załatwiłem, ale parę dni później dostałem list, że jednak doszło do pomyłki w rozdysponowaniu mieszkań. Ostatnio chyba dobrze dogadujesz się z Prusakiem, co?
– Po prostu niektóre rzeczy przestały mieć znaczenie – odpowiedział Taurys. A o niektórych przestałem pamiętać, dodał w myślach.
Białoruś westchnął. Rozpiął guzik koszuli i nagłym ruchem odsłonił pierś. Na jasnej skórze, między sutkiem a obojczykiem, czerniał tatuaż. Taurysowi zaschło w gardle; w oczy uderzył go zarys rycerza z uniesionym mieczem, dosiadającego stającego dęba konia.
– Pahonia – wyszeptał. – Baltarusija...?
– Pamiętaj, czym jesteś, Litwo – rzucił Nikolai po rusku, a potem odwrócił się, ściskając w palcach notatki z numerem telefonu. – Niech wam będzie – warknął jeszcze na odchodne. – Porozmawiam z Katią, ostrzegę, ale... ale nie spodziewaj się, że będę w stanie stanąć naprzeciw własnego brata, rozumiesz?
– Oczywiście – wyszeptał Taurys, poruszony usłyszanym imieniem. Litwa. Nie Letuwa. – Dziękuję, Kola.
Gdy został sam, a kroki na korytarzu ucichły, osunął się na pobliską ławkę pokrytą kurzem, by na nowo uspokoić nerwowe, szybkie bicie serca. Pomyśleć, stwierdził z lekkim rozbawieniem i politowaniem dla własnej osoby, patrząc na drżące ręce, że kiedyś byłem w tobie tak cholernie zakochany. Dobrze, że mi przeszło.
Chociaż to.
***
Gdy oparł się o ścianę za niepozornymi drzwiami dla personelu, gdzieś w pustym i brzydkim korytarzyku, tak odmiennym od wypełnionych przepychem sal bankietowych, Polska odetchnął z ulgą.
Praca kelnera jest totalnie niewdzięczna, stwierdził, czując jak bolą go nogi po bieganiu tam i z powrotem od bladego świtu. Dochodziła dwudziesta; Feliks z chęcią wróciłby już do mieszkania Litwy i wyciągnął się na kanapie, by trochę odpocząć, ale dopiero teraz udało mu się przemknąć do budynku teatru.
Nie dość, że trzeba ciągle łazić z tacą, to jeszcze cała ta tłuszcza polityków i oficerów traktuje cię jak podnóżek albo, w niektórych przypadkach, jak śmiecia... I cholera jasna, naprawdę mógł odpuścić sobie to mruganie do Francji, stwierdził poniewczasie.
Lepiej nie wzbudzać podejrzeń, skoro we trójkę ustalili, że pokaże się tylko Erzsébet, ewentualnie rodzeństwu Iwana, jeśli Litwie się nie powiedzie.
Prusak mnie zabije, jeśli się o tym dowie, stwierdził w myślach beztrosko, a potem upewnił się, że ma w kieszeni paczkę papierosów. Wymówki, wymówki...
Dwa albo trzy razy znikał na przerwę na papierosa, którą sam sobie wyznaczył, albo chował się gdzieś, udając odpoczywającego cwaniaka, by potem powrócić do pracy – wydawało mu się, że pozostali tymczasowi pracownicy przestali zwracać uwagę na jego wykręty i ograniczali się jedynie do wywracania oczami.
Musiał zostać do rana albo do momentu zakończenia prac porządkowych; dopiero wtedy poniesie konsekwencje, ale jeśli wszystko pójdzie gładko i nie zostanie odkryty – poprawił koszulę, po godzinach pracy w tym upale wilgotną od potu, a może i od nerwów – co najwyżej potrącą mu z pensji i nigdy więcej tu nie zatrudnią. Mała strata.
Feliks wziął jeszcze kilka oddechów, poprawił wymykające się spod upięcia włosy, upewnił się, że nikt go nie śledzi, a potem poszedł dalej.
Gdzieś tu, niedaleko, były kolejne drzwi, prowadzące na korytarz ponad sceną. Gilbert miał zająć się tym, by Erzsi znalazła się w loży w odpowiednim czasie, a Feliks nie mógł się już doczekać spotkania z przyjaciółką.
Był zdenerwowany, a milczenie Prus w niczym nie pomagało, chociaż Feliks rozumiał wagę złożonej obietnicy. Kto ją skrzywdził? zapytał siebie w myślach. Co jej zrobiono? Dlaczego mnie wtedy nie było w kraju?
Które to? Feliks zawahał się nagle, patrząc na kilka par drzwi. Zaklął w myślach. Nie miał czasu na szukanie odpowiedniego miejsca, a tego fragmentu budynku nie było na mapie dla personelu.
– Po lewej, Po – usłyszał cichy syk. Uśmiechnął się mimowolnie.
– Jak uroczo – zakpił lekko, łapiąc za klamkę. – Widać, że się stęskniłeś.
– Zamknij się – warknął Prusy, ale cofnął się, by go przepuścić. Znaleźli się w ciemnym przejściu; Gilbert wskazał głową za siebie. – Wiesz, że nie mogę używać pełnych imion, nawet własnego. To już nawyk. Chodź. – warknął. – Nim wszystko się wyda i mnie rozstrzelają za zdradę stanu. Na razie wszystko idzie gładko. Zbyt gładko.
– Przeżyłbyś – Polska wzruszył ramionami.
– Oczywiście, ale wolę nie wiedzieć, ile się dochodzi do siebie po postrzeleniu przez cały pierdolony pluton egzekucyjny – burknął Gilbert.
Stali przed drzwiami do loży, czekając, aż pojawi się Litwa.
Taurys dołączył do nich po paru minutach; zerknąwszy na jego pobladłą, napiętą twarz, Feliks cicho westchnął. Cóż, nie on jeden nie czuł się dzisiaj pewnie i nie był jedynym, który chciał stąd uciec jak najszybciej, goniony strachem i bólem – potrafił wyczytać to z oblicza Litwy. Uśmiechnął się ku niemu pocieszająco; Gilbert jedynie coś mruknął pod nosem i sięgnął ku klamce.
– Wszystko w porządku? – zapytał cicho Polska. Litwa skinął słabo głową. – Mówiłem, że warto kupić tę koszulę... – dodał, by nieco rozładować atmosferę, ale nie przyniosło to efektu. – Dobra, co mówił Nikolai?
– Na razie chyba skłania się ku naszej sprawie – wyszeptał Taurys. – Ale... ale nie możemy mieć pewności.
– Tak jak myślałem – westchnął Feliks, a potem sprawa Białorusi i Ukrainy uleciała mu z głowy; w loży ponad teatralną sceną, oparta o balustradę, tyłem do nich stała Węgry.
Zarówno w teatralnej sali, jak i w loży światła były pogaszone. Zawsze czuli się bezpieczniej w półmroku; można było schylić głowę i ukryć łzy, a gdyby z nagła ich wszystkich zalało ostre, bezlitosne światło, z jeszcze większym trudem przychodziłoby im trzymanie się, powstrzymywanie się przed rozsypaniem się w proch.
Dlatego, podczas pierwszego spotkania, gdy pozwolono im wybrać miejsce w Charlottenburgu, wybrali teatr.
– Gilbert, powiedz mi, o co... – Słysząc kroki, Erzsébet obróciła się ku nim i znieruchomiała, gdy rozpoznała towarzyszących Prusom mężczyzn. Litwę ledwie musnęła spojrzeniem i otworzyła szeroko oczy, gdy rozpoznała Feliksa.
Ten, zupełnie niepotrzebnie, zszarpał z włosów gumkę, pozwalając im swobodnie opaść na ramiona, a potem, nim Prusy zdążył zorientować się w sytuacji, wyskoczył do przodu.
– Felek – wyszeptała z niedowierzeniem, a w jej oczach zalśniły łzy.
A potem cofnęła się przed jego wyciągniętymi dłońmi.
A więc to Prusy ukrywał, pomyślał oszołomiony Taurys, patrząc jak Feliks zatrzymuje się w pół kroku. Nie musiał widzieć jego oczu. Wystarczyło mu to, w jaki sposób – powoli, bez życia – Polska opuścił ramiona. Potrafił wyczuć szok, nawet jeśli Feliks stał do niego plecami.
Sam tez go czuł.
Feliks ujrzał wreszcie tę, za którą tęsknił i o którą się martwił, swoją bratnią duszę, siostrę z wyboru, ale to spotkanie nie powinno przebiec w taki sposób.
Erzsébet kochana przez Polskę szczerą braterską miłością, której Litwa zawsze zazdrościł, bo była prosta i jasna, łatwa do zdefiniowania, zawsze przynosząca radość. Zupełne przeciwieństwo ich własnej relacji...
Powinna odwzajemnić uścisk, wyszeptać Feliksowi we włosy, że jest kretynem, ale tęskniła, bo był dla niej bratem... A nie uciekać przed jego dotykiem, jakby... jakby się go bała.
To nie była Erzsébet, jaką zapamiętali i właśnie dlatego Taurys opadł bezsilnie na jeden z foteli, patrząc tępo przed siebie. Ona. Ze wszystkich znanych im kobiet, ona, ta dawna wojowniczka, która niejednemu mężczyźnie spuściła łomot...
Erzsébet płakała; łzy szczęścia spływały po jej pobladłych policzkach, ale nie wykonała w stronę Polski ani kroku.
– Przepraszam – szeptała łamiącym się głosem. – Felek... Ty... żyjesz, ja... Chciałabym... chciałabym cię przytulić... ty kretynie, wiedziałam, że Gilbert coś kombinuje... ale nie... nie mogę. Nie potrafię. Coś we mnie... złamano. Ich trzech... I... nie potrafię już znieść... jakiegokolwiek dotyku. Chyba już nigdy nie...
Ramiona Feliksa zadrżały; Taurys podniósł się, nie myśląc nawet o tym, co robi stanął u jego boku, położył dłoń na ramieniu. Zerknął do tyłu, na milczącego Gilberta; ten westchnął i skinął głową.
– Zabroniłaś mi – odezwał się cicho do Węgier. – Nie mogłem ich przygotować. Wybacz, że... że tak wyszło.
Erzsébet otarła oczy wierzchem dłoni.
– Przyprowadziłeś mi go – wyszeptała, mrugając. Jej głos zabrzmiał już mocniej. – Żywego. Feliks. Feliks, cholero. Wiesz, przez co ja... przez co my...? – spojrzała i na Litwę, i na Prusy. – Dlaczego, kochanie? Dlaczego to...?
– Powiedz mi najpierw – głos Feliksa też się załamywał. – Kto... kto cię tak skrzywdził, Erzsi?
Zrozumieli już obaj. Zrozumieli, co kryło się za tym słowem. A Litwa pojął, czemu od sześciu lat Prusy palił jak smok.
– Nie ma ich tutaj – odparła, zaciskając wargi. – Nie... nie mówmy o tym, proszę... Jak? Gilbert, Taurys, jak? – spytała nagle, a potem osunęła się na fotel. Sukienka rozlała się dookoła niej jak plama czarnego atramentu. – Jak to się stało, że...? Wiedziałeś? – spytała nagle Litwę. – Wiedziałeś, że to... że to nieprawda?
– Dowiedziałem się parę dni temu – odpowiedział miękko Taurys, kręcąc głową. Zrozumiał znaczenie czerni. – Też... byłem w szoku. I on też – dodał, wskazując na Prusy.
Ten podszedł do balustrady i lekko się wychylił, sprawdzając, czy nie zwrócili na siebie uwagi osób w dole. Litwa pociągnął Feliksa w stronę rzędu foteli; tak jak Feliks pomógł mu usiąść na ławce w Neukaunas, tak teraz Litwa pilnował, by to pod Polską nie ugięły się nogi.
Węgry mrugała zawzięcie; milczeli wszyscy przez długą chwilę, dając sobie nawzajem czas, by się opanować. Taurys zacisnął palce na leżącej na podłokietniku dłoni Feliksa. Dopiero po minucie Polska odwzajemnił uścisk, jakby budząc się z otępienia, a potem oparł się ciałem o ramię Litwy.
– Przepraszam, że tak długo mnie nie było – wyszeptał Polska w podłogę, kierując te słowa do Erzsébet.
A może do ich obojga, a gdy Taurys zdał sobie sprawę, że bardzo chciałby, by tak było, ścisnęło go serce.
***
Jeszcze jedno spotkanie.
Czując się jak pijany, Taurys wszedł sam na teatralną salę. Polska został z Gilbertem i Węgrami – ona zdecydowanie bardziej potrzebowała jego obecności, ale Litwa i tak czuł się przeraźliwie źle, nie mając nikogo u swojego boku. Stojąc w drzwiach, tuż obok żołnierzy, oparty o kolumnę, by utrzymać równowagę, przeczesywał wzrokiem rzędy foteli.
Francis, pochylony do przodu i jak zwykle radosny, rozmawiał szeptem z Belgią, którą milczący Holandia trzymał w silnym uścisku, jakby miała rozpłynąć się w powietrzu, gdyby tylko rozluźnił na moment ramiona.
Ich rozmowie przysłuchiwał się zasępiony Dania, zerkający co chwila na żołnierzy – dostrzegłszy Litwę, skinął mu na powitanie z bladym, pozbawionym wesołości uśmiechem na ustach.
Czechy i Słowacja, to rodzeństwo, któremu Feliks postanowił się jednak nie ujawniać – zbyt wiele osób by wiedziało – rzecz jasna trzymało się razem, trzymając się za ręce. Nad nimi, na oparciu fotela, wisiał Rumunia, nieporadnie próbując wtrącić się w niesłyszalną z tej odległości rozmowę.
Nikolai siedział przy Ukrainie, ściskając mocno jej dłonie i szepcząc coś do jej ucha. W półmroku Katerina wyglądała na bladą i wyniszczoną, a po jej policzkach spływały łzy. Taurys szybko odwrócił wzrok, nie chcąc zakłócać ich spotkania.
Czując, że zaczyna brakować mu sił – sala pachniała kurzem, bólem i solą – Litwa rozejrzał się jeszcze raz, a lęk prawie go unieruchomił, usadził w miejscu, jakby stopy przywarły mu do ciemnego dywanu.
Są... tam, w tym kącie, gdzieś za dziesiątym rzędem foteli... Przełykając ślinę, by chociaż trochę załagodzić potworną suchość w gardle, ruszył w ich stronę, nie ufając własnym nogom, czując, że lada moment, a upadnie gdzieś w przejściu, gdy odmówią mu posłuszeństwa.
Drugi rząd... Trzeci... Ktoś go uściskał, prawie dusząc, chyba Katerina, ale nie był pewny, bo i bez tego nie mógł już oddychać. Czwarty, piąty...
– Miło cię widzieć... – szepnęła mu Czechy. Nie widząc jej, Taurys skinął nieprzytomnie głową.
Szósty, siódmy... Nikt nie wyglądał tu dobrze; nawet Francis, który do niego wesoło zamachał, w końcu go dostrzegłszy, miał w oczach pustkę, chociaż na pozór trzymał się całkiem nieźle i wyglądał jak jeden z wielu gości, którzy teraz dopijają wino w pałacowych ogrodach... Ósmy, dziewiąty, dziesiąty...
Wszedł między fotele, osunął się na pierwszy z brzegu, ledwo świadomy miękkości zakurzonego pluszu. Jeszcze... jeszcze...
– Latvija... – poruszył wargami. – Estija...
Jeszcze żyją.
Łotwa zawsze był niski i drobny, ale teraz, zwinięty w kłębek na fotelu i patrzący na wszystko wygasłymi oczami, z głębokimi cieniami pod nimi, wydawał się jeszcze mniejszy. Biała koszula wisząca na nim jak na wieszaku i za długi krawat w innych okolicznościach mogłyby wyglądać śmiesznie; dziś wyglądały koszmarnie.
Jego obleczone skórą, wychudłe dłonie ściskał Estonia. On też przypominał wychudłego wampira ze starych czarno-białych filmów, śmiertelnie blade dziecię nocy, które stało na granicy między światami żywych i umarłych.
Nie raz widziałeś umierających ludzi...
Litwa poczuł dotyk. Ciepłe, żywe palce oplotły się wokół jego dłoni, przypominając: jeszcze nie, jeszcze nie, jeszcze...
– Cześć – Łotwa uśmiechnął się tak, jak robią to przewlekle chorzy, cienie ludzkie na łóżkach szpitalnych, spokojne i świadome końca pół-zjawy, ci, którzy zdołali pogodzić się z nadejściem śmierci. – Spóźniłeś się trochę, nie? – dodał, a Litwa z trudem rozpoznał łotewski.
– Guten Abend, Litauen – odezwał się Edward cicho, bez cienia estońskiego akcentu.
Taurys nie był w stanie wykrztusić słowa. To on umrze pierwszy, zrozumiał, prawdziwie umrze. Potem będziemy ja i Łotwa – Łotwa zamrugał gęsto i pociągnął nosem, rozumiejąc zapewne jego myśli – a potem, dopiero potem, cała reszta...
Poczuł na wargach sól, a na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się, poderwał głowę, a gdy przez łzy zauważył błękitne, nieruchome oczy, po raz pierwszy od lat poczuł nienawiść.
Na balkonie stali bracia Beilschmidt. Ludwig miał spojrzenie chłodne, a z jego beznamiętnej twarzy nie dało się wyczytać żadnej emocji. Stał nieruchomo, jak rzeźba, jak aryjski anioł z dawnych idei, wpatrzony w to, co z nimi zrobiono.
Prusy, w przeciwieństwie do młodszego brata, nie przyglądał się żadnemu z nich. Odwracał wzrok i opuszczał głowę, patrzył po szpalerze żołnierzy, po kurzu wirującym w powietrzu, po zasłonach tak ciężkich i ciemnoczerwonych jak jego spojrzenie. Gdyby ktoś poprosił Taurysa o zlustrowanie słów „to nie tak miało wyglądać", wskazałby Gilberta bez wahania.
W dawnych czasach, pomyślał Litwa, wszyscy tu obecni wielokrotnie się wzajemnie niewolili, ale nigdy wcześniej... Nigdy wcześniej żaden z nich nie obdarł swych jeńców z ich narodów w takim stopniu, jak zrobiła to Zjednoczona Rzesza Niemiecka.
I tylko Ludwiga Beilschmidta zdawało się to nie przerażać.
***
Nie pamiętał, jak w środku nocy wrócił do domu, czy odwiózł go kierowca z bronią czy sam złapał taksówkę; po raz pierwszy od dziesięcioleci miał w ustach alkohol, a ten uderzył w niego mocno, splótł się ze strachem, zmęczeniem i tym przeraźliwym bólem, pozostawiając go ledwo przytomnego.
Erzsébet. Gwałt. Edward. Agonia. Łotwa. Strach. Feliks. Jego wypełnione cierpieniem oczy.
Z trudem trafił kluczem do zamka; dłonie trzęsły mu się jak w febrze. Nie trudząc się zamykaniem drzwi, wszedł do środka. Kot, stęskniony, otarł mu się o nogi, ale gdy Litwa się zatoczył, umknął z oburzonym miauknięciem.
– Prze-przepraszam, mała – wyszeptał łamiącym się głosem. Z trudem zdjął buty, a potem, w drodze do pokoju, zszarpał z siebie krawat. I nic więcej; po prostu opadł na łóżko i schował twarz w pościeli.
Nie wiedział, ile tak leżał, zatopiony we własnej rozpaczy, w bólu, który tlił się zawsze, a teraz wybuchł pożogą, spopielając serce.
Serce, które jeszcze jakimś cudem biło, a przy którym po chwili poczuł kocie ciepło.
– Nie chcę umierać – wyszeptał do Berty, słuchając jej mruczenia. – Nie chcę być sam, rozumiesz? Tak bardzo nie chcę... Nie chcę, żeby oni...
Gdy zabrakło mu łez, gdy oczy zaczęły piec, a głowa ćmić potwornym bólem, usłyszał jeszcze skrzypnięcie wejściowych drzwi. To mógł być Feliks, to mógł być włamywacz – Litwa nawet nie uniósł głowy.
– Licia...? – cichy, smutny głos rozbrzmiał gdzieś u drzwi jego sypialni.
Nie był w stanie odpowiedzieć; w ciemności poczuł jedynie dłoń dotykającą jego łopatki; gest mały, ale cenny. Ciepło. Miękkość.
Życie zamiast chłodu, pustki, ciszy i śmierci. Nawet kotka nie próbowała odstraszyć Feliksa, jakby rozumiejąc, jak bardzo Taurys potrzebował teraz jego obecności.
– Przepraszam, że zniknąłem – odezwał się Polska bardzo cicho, ale i tak Litwa usłyszał drżenie jego głosu.
– Miałeś powód – wychrypiał w końcu Litwa. – To było ważne.
– Ale i tak przepraszam... Jeszcze raz... Nie było mnie tu. Nie... nie było mnie tu, gdy... gdy zrobiono jej krzywdę... gdy ty byłeś sam... Gdybym tylko wiedział, że jest już tak źle... Coś bym... coś bym skombinował... Prusy by pomógł...
Litwa odsunął głowę od poduszki, by zaczerpnąć chociaż trochę powietrza; w świetle dochodzącym z ulicy widział srebrne strużki na policzkach Feliksa.
– Na nic były te zakupy... – rzucił bez ładu i składu, próbując wydusić z siebie cokolwiek, co nie było łkaniem. – Znowu będę nosił czerń.
Milczeli długą chwilę, wiedząc, że słowa nie mogą niczego zmienić.
– Nasi ludzie... – wyszeptał nagle Litwa, czując jak słowa z trudem przechodzą mu przez gardło, jak stają tam jak kość. – Nikt... nikt ich nie krzywdzi.
– Tak, Liciu – wyszeptał Feliks bez uśmiechu.
– Są szczęśliwi.
– Tak.
– A my umieramy...
– Tak...
To było najlepsze podsumowanie ich żałosnej egzystencji, pomyślał gorzko Litwa i znów schował twarz w poduszkę.
Feliks siedział przy nim jeszcze chwilę, samemu przełykając łzy. Potem, wsłuchany w uspokojony snem oddech, sięgnął po kołdrę. Zarzucił ją na śliwkową koszulę Litwy i wolno wstał.
– Wiem – szepnął, wychodząc po cichu z sypialni Taurysa. Czuł się zmęczony, ale wiedział, że nie zaśnie; a nawet jeśli, to był pewny, co ujrzy w snach i za bardzo się tego bał. Zaświecił światło w kuchni i uśmiechnął się na widok starannie poukładanych, zaszyfrowanych notatek. – Ale mamy ostatnią misję i musimy jej podołać, Licia. Ja, ty, Prusak, Erzsi...
Nim zabrał się do pracy, w łazience obmył twarz z łez.
***
6606 słów angstu, proszę! Pobiłam samą siebie. :D
Litwa (Літва́), Letuwa (Летува́) - według tego, co znalazłam w Internecie, w białoruskim stosuje się dwie nazwy, z czego zaleca się, by ta pierwsza odnosiła się do Wielkiego Księstwa Litewskiego, a ta druga do aktualnie istniejącego państwa litewskiego.
Pahonia - Pogoń.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro