Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XII: Na krawędzi życia


A więc nadeszła niedziela; odkąd pracował sześć dni w tygodniu, Taurys nigdy za nią nie przepadał. Nie znajdywał w niej wypoczynku, błąkając się samotnie po mieście albo chwytając się każdego zajęcia w domu, niecierpliwie wyczekując poniedziałku, kiedy mógłby znów wrócić do obowiązków nauczyciela.

Letnich niedziel nie cierpiał szczególnie; przez miesiąc wakacji, niemalże do nikogo się nie odzywając, zaszywał się w swoim mieszkaniu, włączał radio albo grał na fortepianie, by zniszczyć otaczającą go ciszę, ciszę, która w jego myślach zbyt często nosiła miano śmiertelnej.

Brakowało mu zajęcia; brakowało mu też ludzkiego głosu i, co w końcu musiał przed sobą przyznać, brakowało mu towarzystwa, bo kotka, chociaż bardzo ją lubił, nie była w stanie zastąpić drugiego człowieka.

Często myślał, że popełnił błąd, nawiązując znajomość z Anniką – nigdy nie chciał, by ktokolwiek czuł ból, gdy on któregoś dnia zgaśnie i umrze – a jednak umówił się z nią parę razy na kawę, wiedząc, że koleżanka z pracy chciałaby poznać go bliżej. Potrzeba była silniejsza od rozsądku, uznał gorzko, bo jeśli coś przerażało go – niegdyś wiecznie młodego, niegdyś nieśmiertelnego – bardziej niż śmierć, była to jej siostra, śmierć w samotności.

Śmierci nie dało się oszukać, ale otoczenie już tak – dowód na to stał obok, mieszkał z nim od dwóch dni, mieszał w głowie teraźniejszość i przeszłość, rzucał się cieniem na przyszłość i Taurys nie wiedział, czy kolejnych wydarzeń ma się obawiać, czy czekać na nie z utęsknieniem.

Niedziela; ledwie tydzień wcześniej błąkał się po Neukaunas, Nowym Kownie, szukając starego i odkrywając nowe, polując wśród zaułków miasta na nieuchwytnego Łabędzia, pełen niespokojnych myśli i nieśmiałych nadziei, w które bał się uwierzyć. Dzisiaj stali ramię w ramię, w małej kuchni berlińskiego mieszkania, wdychając jedno powietrze przesycone zapachem kawy i śniadania i od czasu do czasu wymieniając spokojne, zwyczajne słowa, zupełnie jakby ostatnia dekada przestała istnieć, a dzielące ich dziesięciolecia zniknęły.

Jeszcze kilka dni temu jednym z jego porannych rytuałów była audycja; dzisiaj ledwie zwracał uwagę na głos, który wydobywał się z radia. Za radio robił Polska; siekając szczypiorek i rozbijając jajka, radosnym głosem opowiadał kolejną zabawną historyjkę z dawnej pracy, a Taurys przysłuchiwał się jej z przyjemnością, zaskoczony lekkością, którą w sobie czuł.

Jeśli istniała jakakolwiek zaleta tego, że ich państwa zniknęły już na zawsze, było to zdjęcie z ich ramion ciężaru odpowiedzialności, polityki i interesów.

Poprzedniej nocy rozwiązali wszystkie swoje niedokończone sprawy i cokolwiek się teraz stanie, jakąkolwiek ścieżką nie podążą, tylko oni będą stać ze sterami... Uśmiechnął się do swoich myśli nieco smutno. Szkoda, pomyślał, że coś takiego musiało się wydarzyć, żebyśmy mogli rozpocząć tę znajomość od nowa.

Uniósł wzrok i spojrzał na Bertę; kocica przywarowała na szczycie lodówki, lekko kołysząc ogonem i przyglądając się im dwóm zmrużonymi oczami. Za każdym razem, gdy Polska zbliżał się do lodówki, by coś stamtąd wyciągnąć, unosiła się i syczała z nastroszonym futrem, wydając się niemal dwa razy większa.

– Wcale nie chciałem wejść w twoje żarcie – powiedział Feliks do kocicy, a ta odwróciła łebek. – Patrz, jaka obrażalska.

Litwa uśmiechnął się lekko, przypominając sobie ogłuszający hałas, jakiego Feliks narobił, wchodząc do kuchni półprzytomny i uderzając nogą o metalową miskę. Miał wrażenie, że w ten sposób Polska obudził cały budynek – jeśli nie łoskotem, to przekleństwami, jakie z siebie wydawał podczas sprzątania.

– Może jeszcze cię polubi... – westchnął, posyłając Bercie proszące spojrzenie. Pozostała niewzruszona.

– Ładna bestia, ale bestia – skomentował Feliks, łapiąc za kuchenną łopatkę. – Właściwie, to gdzie ona śpi? Nie widziałem nigdzie legowiska.

– Kiedyś jej kupiłem, ale nawet nie chciała na nie spojrzeć – odparł Taurys, stawiając kawiarkę na gazie. – Zwykle spała na kanapie...

– ...to tłumaczy, czemu nie chce mnie polubić, zająłem jej miejsce... – mruknął Feliks.

– ...albo czasem na moim łóżku – dokończył Taurys i zmarszczył brwi, bo Polska posłał mu nagle spojrzenie, którego nie był w stanie odczytać. Nim zdążył zastanowić się nad jego znaczeniem, Feliks wrócił wzrokiem do patelni.

– Mhm. Podaj sól, co?

Taurys podsunął solniczkę Polsce, a następnie się nieco odsunął, by ten mógł wykonać zamaszysty ruch ręką. Jego mieszkanie – mieszkanie użyczone mu przez Rzeszę na te kilka lat – było niewielkie; chociaż idealne dla kota i samotnego mężczyzny, przy dwóch osobach stało się nagle nieco ciasne. W szczególności dotyczyło to kuchni i salonu, w którym po rozłożeniu kanapy miejsca wystarczało tylko na obrót dookoła własnej osi.

– Nie przeszkadza ci, że śpisz na kanapie? – zapytał Litwa, wiedząc, że ta nie należy do najwygodniejszych mebli. Polska miał zostać tu przez pewien czas, gdyż zgodnie uznali, że wynajem pokoju w berlińskim hotelu byłby stratą cennych funduszy, a poza tym, ktoś mógłby zainteresować się fałszywymi dokumentami, którymi się legitymował. – Mogę... mogę podjechać do sklepu i kupić jakiś materac, czy coś...

Feliks zsunął jajecznicę na dwa talerze – wcześniej tego poranka stwierdził kategorycznie, że podstawowe śniadanie Litwy, czyli kęs z trudem przełkniętego chleba popity litrem kawy to nie posiłek i od tej pory to on zajmuje się gotowaniem – i zerknął na niego z ukosa.

– Jeśli zacznie mi przeszkadzać, będę spał w wannie – odparł z uśmiechem. – Tylko proszę, budź mnie, zanim pójdziesz pod poranny prysznic, dobrze?

Taurys znów uniósł kącik ust.

– Postaram się – odparł cicho.

Przez ostatnie lata odwykł od mieszkania z innymi ludźmi i teraz przypominał sobie te wszystkie drobne szczegóły i sprawki, składające się na posiadanie lokatora; oczekiwanie na łazienkę, dwukrotnie szybciej rosnącą stertę brudnych naczyń oraz rozmowy o wszystkim i o niczym, zdania wymieniane podczas mijania się w korytarzu czy wspólnego posiłku.

Taurys rozlał kawę do dwóch kubków, posłodził kawę Feliksa i dodał do niej mleka, a potem postawił napój na stole. Podświadomie czekał, aż coś się wydarzy – znał Feliksa, znał go długo, kiedyś myślał, że aż za długo – i wiedział, że ten długo w ciszy nie wytrzyma.

Kiedyś bardzo go to irytowało; od czwartkowego wieczora chłonął każde słowo padające z jego ust, kolejne dowody życia i istnienia, i nawet jeśli miałyby to być bolesne albo niewygodne pytania, był w stanie je zdzierżyć. Chyba, poprawił się. O jednej rzeczy nie jestem w stanie rozmawiać. Randai.

Doczekał się, nim skończyli jeść.

– Chciałeś zmienić nazwisko? – zapytał nagle Feliks, unosząc oczy i przyglądając się Taurysowi badawczo.

Ulotka, zrozumiał Litwa. Przed wyjazdem zostawiłem ulotkę w salonie i zapomniałem o niej na śmierć... Złośliwy głos w głowie, ten, który ostatnio często go dręczył, powtórzył z satysfakcją te dwa słowa. Zapominać. Śmierć.

Pięknie, Lita... Lietuva, skarcił się w myślach. Przez chwilę patrzył w małe kuchenne okienko; świat za szybą był piękny, świeciło letnie słońce, po niebie przemykały strzępy białych jak śnieg chmur, a po chodnikach chodzili uśmiechnięci ludzie.

– Dostałem tę ulotkę, gdy byłem w biurze relokacji – odparł cicho, wracając spojrzeniem do Polski. Ten skinął lekko głową, dając Taurysowi znak, by kontynuował. – I... pomyślałem o tym – przyznał przed sobą i przed nim. – Każdy ma problem z moim nazwiskiem, myli je, przekręca... najgorzej w sprawach administracyjnych, już parę razy musiałem pisać odwołania, bo w jakimś urzędzie ktoś źle wprowadził moje dane... Wiesz, jaka jest biurokracja... Ostatnio... więcej z tym kłopotu, niż... – Zacisnął usta. – A ja... ja jestem już tym zmęczony.

– Wiesz, co by to znaczyło, prawda? – odezwał się Feliks. – Że się...

– Że się poddałem? – Litwa pokręcił głową; gorzki smak kawy nadał brzmienie jego słowom. – Poddałem się lata temu, Lenkija. Ty też. Reszta też. My już lata temu przestaliśmy walczyć, bo nie było już o co.

– Masz rację – Ku jego zaskoczeniu Polska przytaknął. Mówił cicho, spokojnym, smutnym głosem. – Ale tylko te imiona i nazwiska są prawdziwe, Licia. Cała reszta to już teatrzyk... Data urodzenia, miejsce urodzenia... Według mojej ostatniej karty obywatela urodziłem się pod hiszpańską granicą – Wzruszył lekko ramionami. – Ktoś, gdzieś w biurze, dba o to, byśmy dla świata byli zwykłymi ludźmi, koryguje w papierach nasz wiek, przerzuca z miejsca na miejsce, by nikt nie zorientował się, że wcale nie wyglądamy starzej... Tylko tych imion nigdy nam nie odebrano i ...Licia?

Taurys, czując jak żal ściska go za gardło, skinął lekko głową. Tylko imiona, pomyślał. Tylko nazwiska. Tylko to już nas łączy z tym, czym niegdyś byliśmy. Tylko one i wspomnienia, tylko to do nas należy.

– Masz rację – wyszeptał, nie unosząc wzroku znad swojego talerza. – Nie... nie wyrzeknę się tego.

– I dobrze – Głos Feliksa poweselał. – I nie myśl, że jesteś jedyny z problemami z nazwiskiem. Dwa lata uczyłem byłego szefa, jak się je wymawia.

– I jak poszło? – zapytał Litwa szeptem, nie ufając swojemu głosowi. Zawstydzony tym, że nieco się rozkleił, sięgnął po kawę i wypił kolejne łyki, by za porcelaną ukryć twarz.

– Moją ulubioną onomastyczną fantazją tego starego dziada był Lukaschowitz – odparł gładko Polska, a jego głos nasycił się nagle niezwykle mocnym, niemalże komicznym akcentem. – Chociaż zwykle wolał na mnie „ten gówniarz, co nie potrafi roznieść paczek bez zgubienia przynajmniej jednej dziennie" – dorzucił, unosząc brew. – Nie wiem, w czym to było prostsze do wymówienia niż moje nazwisko, ale niech mu będzie.

Jeśli Polska dążył do tego, by poprawić mu humor, to właśnie mu się to udało – Litwa roześmiał się w głos, o mało nie dławiąc się kawą. Kocica, nienawykła do tego dźwięku, profilaktycznie syknęła na swojego opiekuna, a potem zeskoczyła na podłogę. Feliks przechylił się na krześle i spróbował ją pogłaskać, ale zdążył jedynie musnąć opuszkami palców jej futro, nim Berta jednym skokiem znalazła się na korytarzu.

– Niech się męczą i z Łukasiewiczem, i z Laurinaitisem – dodał jeszcze Polska, nieco cieplej, gdy Taurys przestał się śmiać.

Nim Litwa odpowiedział, rozdzwonił się jego sprecher. Poderwał się z krzesła i sięgnął po leżące na kuchennym blacie urządzenie.

– Prusy – stwierdził, rozpoznając numer i odruchowo przesuwając kciuk w kierunku przycisku odbierania.

– Czekaj – uprzedził go Feliks. – Zostaw i spisz mi numer. Oddzwonimy do niego z fałszywki.

Litwa skinął głową; to był dobry pomysł. Odszukał fragment kartki i ołówek – po ich piątkowych i sobotnich naradach wszędzie było tego pełno – i zapisał cyfry. Gdy Feliks wrócił z drugim urządzeniem, podał mu notatkę. W międzyczasie Gilbert przestał dzwonić.

– Ciekawe, czy skacowany – zastanowił się Feliks z lekko złośliwym uśmieszkiem, wystukując numer. – Bo coś czuję, że wczoraj dalej dawał w palnik... Założymy się o sto marek?

– Powiedziałeś mu, żeby nie pił, to wystarczająco, by poszedł do baru – odparł Litwa, znając doskonale ich obu. Przysunął krzesło bliżej Feliksa, by móc słyszeć rozmowę. Razem czekali, aż Prusy odbierze.

– Gilbert Beilschmidt, słucham? – odezwał się w słuchawce ochrypły i zmęczony głos.

Pił, Feliks poruszył bezgłośnie ustami, wygrałbym. Litwa pokręcił lekko głową.

– Chyba przed chwilą dzwoniłeś na sprechera Lici – powiedział Feliks do słuchawki. – Coś przypadkiem nie mówiłeś o pilnowaniu się? A może nie pamiętasz, bo zabalowałeś, co?

– Chyba jeszcze nie wytrzeźwiałem, bo słyszę głos trupa – odburknął cicho Gilbert.

Uśmiech Feliksa nieco się poszerzył. Znaleźli sobie nową zabawę, pomyślał Taurys bez zdziwienia. Z wolna przyzwyczajał się do tych słów – trup, ożywieniec, zmartwychwstała gwiazda... Miał wrażenie, że jeszcze przez wiele dni Prusy i Polska nie odpuszczą okazji, by sobie z tego powodu dopiec.

– Co tam chciałeś?

– Zapomniałem wczoraj wspomnieć o jednym – Gilbert odkaszlnął i odezwał się poważniejszym tonem. – Cokolwiek się nie wydarzy w sobotę, Polen, w piątek ma nie być w tym mieszkaniu ciebie, twojej szczoteczki do zębów i każdej rzeczy, która twoja jest. Bez dyskusji. To ma być zwykłe, całkowicie nie nawiedzone mieszkanie, rozumiemy się?

– Jasne, jasne – Polska lekko ziewnął. – Ale twoi chłopcy są tak znudzeni kontrolami, że nie zauważyliby mnie, gdybym tańczył nago w kuchni... Po co się mam wyprowadzać jak się mogę, nie wiem, w kiblu zamknąć na kwadrans...

– Właśnie o nich chodzi – westchnął Prusy w słuchawce. – Jeden poszedł na chorobowe, mają mi jutro podstawić kogoś na zastępstwo na ten tydzień. Nie znam człowieka, ale podobno służbista jakich mało. Pilnujcie się, po prostu. Dasz radę zniknąć na dwadzieścia minut, czy już ci się limit na ten wiek wyczerpał, Polen?

– Spokojnie, ogarnę to – Polska nieco spoważniał. – Od kolejnego poniedziałku masz ten urlop-widmo, tak? Co z wizytacjami?

– Chciałem wepchnąć Austrię, ze dwa razy już mnie zastępował – odparł rzeczowym tonem Prusy. – Zgłosiłem to już parę tygodni temu, teraz czekam, aż biuro to w końcu przyklepie, więc nie mogę tego wycofać. Grafik będzie taki sam, i tak, wtedy też masz się ulotnić. Ulatniaj się na razie co tydzień, dobra? Potem może coś wymyślimy.

– Jasne, łapię – Feliks zastukał palcami o blat stołu. – Wpadasz dzisiaj na kolację? Ja gotuję – dodał odrobinę tylko kpiąco. Taurys wywrócił oczami z cieniem uśmiechu na wargach.

– Twój widok odbiera mi apetyt, Polen.

– Żałuj.

– Wpadnę po kolacji. Ty lepiej myśl o tym, co zrobimy z tym całym gównem, a nie ile świeczek postawisz dookoła talerzy – W głosie Prus zabrzmiała lekko drwiąca nuta; zaraz potem się rozłączył.

Gdy tylko Litwa zrozumiał ukryte znaczenie jego słów, ku swojemu zaskoczeniu zauważył, że robi mu się gorąco.

– On ma rację – odezwał się, próbując ignorować pieczenie policzków.

To, że Polska się teraz w niego wpatrywał – a zieleń jego oczu przewiercała go na wskroś – wcale nie pomagało mu ani w skupieniu się na teraźniejszości ani w odegnaniu starych, wspólnych wspomnień.

– Im więcej osób się o tobie dowie, tym trudniej będzie nam potem działać. Skoro chcesz pójść do Charlottenburga...

– Myślałem o tym – Polska przytaknął, podejmując temat. Z jego spojrzenie zniknęło już to, czego Litwa nie potrafił zrozumieć, więc odetchnął. – Zasadniczo, gdybym pokazał się wszystkim, natychmiast by się to rozniosło – powiedział Feliks, kończąc swój posiłek.

Taurys ledwie tknął śniadanie; teraz zmusił się, by przełknąć jeszcze kilka kęsów wystygłej jajecznicy, by nie sprawić spontanicznemu kucharzowi przykrości, chociaż jego żołądek, nieprzyzwyczajony do obfitych posiłków, nieco już protestował. A może to były nerwy?

– Wtedy dowiaduje się władza – kontynuował Feliks rzeczowym tonem. – Prusak ma problemy, bo był za to odpowiedzialny, ty masz problemy, bo mnie ukrywasz, a ja albo zostaję wciągnięty z powrotem w system, relokowany i kontrolowany, albo zostaję jakoś ukarany. W obu przypadkach tracimy swobodę działania.

– Więc co postanowiłeś? – Litwa wziął łyk kawy; również zdążyła się ochłodzić. – Pokazać się tylko konkretnym osobom? Erzsébet, komuś jeszcze?

– Chciałem ją wciągnąć, jeśli mieszkałaby dość blisko – przyznał Feliks cichszym i nagle zgaszonym tonem. – Ty, Prusak, Erzsi... To jest grupa, której potrzebuję, żeby działać. Znam was i wasze umiejętności. Ale po tym, co powiedział Gilbert... Nie wiem – westchnął nagle. – Nie wiem, co się jej stało, martwię się o nią... – dodał cicho, patrząc w stół. – Tak jak powiedziałem tobie, nie będę jej to w angażować, jeśli nie zechce... Ale chociaż chcę powiedzieć jej, że żyję i ... przeprosić.

Taurys westchnął ciężko. Zawsze byli sobie bliscy, pomyślał, patrząc na nagle zgaszone oczy Feliksa, błyskające smutkiem spod rzęs. Musiała to przeżyć tak samo, jak ja, przejść przez szok, ból i zaprzeczenie, by w końcu zrozumieć, że on...

Zacisnął palce na uchwycie kubka. On żyje, powtórzył. Siedzi przed tobą... Śmierć była kłamstwem, ale emocje, jakie wywołana, były prawdziwe – i Litwa bardzo cię cieszył, że otrzymał za nie przeprosiny. Erzsébet również na nie zasługiwała.

– Zawsze była silna – powiedział, z trudem znajdując słowa. – Jestem pewny, że... że dała sobie radę.

Feliks wypuścił powietrze z płuc.

– Nie wiem, co zrobimy z Białorusią i Ukrainą – powiedział już mocniejszym głosem. – Jeśli nie wplączemy ich my, wplącze ich Rosja. Iwan.

Iwan. Stare blizny nagle zaswędziały; poruszył się niespokojnie, znów przypominając sobie o ich istnieniu, o ich powstaniu. Coś z tych wspomnień musiało odbić się na jego twarzy, przemknąć spazmem po wargach i powiekach, bo spojrzenie Feliksa nagle stało się badawcze, a on sam przekrzywił lekko głowę, próbując odczytać coś z rysów Litwy.

Randai.

– Nie pytaj o blizny – wyszeptał bezbarwnie.

– Nie będę. Przysięgam – odparł Polska zaskakująco poważnym głosem.

Taurys odetchnął.

– Są rodzeństwem – powiedział, próbując się skupić na ich planach. – Musielibyśmy ich wybadać... – Rzucił spojrzenie mapie zawieszonej na lodówce. – Mieszkają daleko od Berlina, to wcale nie ułatwia sytuacji.

– Niko jest pod Paryżem – Feliks również zerknął na mapę. – W jakiejś dziurze...

– W Itteville – uściślił Litwa. – Mieszkałem tam. Spokojna miejscowość...

– A Katerina mieszka przy szwajcarskiej granicy – dodał Feliks i zmarszczył brwi. – Skoro nadużywa alkoholu... Ona będzie słabym punktem, Licia. Nikolaia nie da się łatwo zmanipulować albo namówić na jakieś działanie, ale ona to co innego, zwłaszcza w takim stanie.

– Mogę spróbować porozmawiać z Nikolaiem w Charlottenburgu – Litwa wziął głęboki oddech. – Będzie okazja. Może... może jakoś na nią wpłynie.

Może będę w stanie skupić się na planie, nim zobaczę, jak źle jest z ... Zacisnął wargi.

– Dobrze by było – mruknął Feliks. Wypuszczając powietrze przez zęby, przeczesał palcami włosy. – Dzisiaj powinienem dostać nowe informacje – dodał, unosząc głowę. – Wprowadzę cię w szyfry, dobra?

– Te z e-postów? – zapytał Litwa z zaciekawieniem, odrywając się od ponurych myśli.

– Częściowo – odparł Feliks, uśmiechając się lekko. – To akurat taka zabawka, gdy chcesz, by słowa nie wyglądały jak słowa, ale żeby wciąż dałoby się je przeczytać. Mamy też inne. Już myślałem, że nie odpiszesz, wiesz? – zapytał nagle. – Ale to było sprytne, to z tym e-postem z prośbą o kontakt. Udawałeś, że pomyliłeś nadawców?

Taurys skinął głową.

– Dlaczego... – zaczął i zawahał się. Ponieważ Polska spojrzał na niego wyczekująco, przemógł się, by zadać męczące go pytanie. – Dlaczego Goethe?

– Zawsze lubiłem jego poezję, Licia – odparł zagadkowo Feliks, a Litwa wyczuł, że za tymi słowami kryje się coś więcej. – Ale pogadamy o tym kiedy indziej – dodał, wstając od stołu. – Musimy w końcu zacząć działać. Nie możemy pozwolić sobie na... – urwał, ale Litwa doskonale zrozumiał, co ma na myśli.

Do tego, co planowali, potrzebowali pewnych rąk i czystych umysłów, bo za każde potknięcie srogo zapłacą.

***

Popołudniem, gdy zaszył się w swoim pokoju, by uporządkować dokumenty ze szkoły, a przy tym własne myśli, po godzinie z pracy wyrwała go szybka, fortepianowa melodia. Wyprostował się na krześle, od razu rozpoznając Marsz turecki. Z wolna wstał i ruszył w kierunku salonu, a kotka, do tej pory okupująca półkę ponad biurkiem, podążyła za nim.

Zatrzymał się w drzwiach, patrząc jak palce Polski śmigają po klawiaturze w szybkim, zwinnym tańcu. Feliks, patrząc na rozłożone nuty, grał pewnie, a Litwa obserwował każdy ruch jego dłoni i ramion i tylko raz czy dwa usłyszał błąd, powstały przez nieuważne pomylenie klawisza.

– Zapomniałem, że potrafisz grać – odezwał się cicho, gdy dźwięki Mozarta umilkły.

– Nie grałem całe lata – odparł spokojnie Feliks, odwracając głowę w jego kierunku. Na oślep nacisnął kolejny klawisz; niski dźwięk rozbrzmiał i zniknął. – Wyszedłem z wprawy.

– Świetnie ci poszło – Taurys usiadł na kanapie, odsunąwszy najpierw poduszkę, na której Polska spał, na bok.

Berta, nadal stojąc w drzwiach, wodziła wzrokiem od jednego do drugiego, a w końcu, w swoim kocim umyśle podjąwszy decyzję, wskoczyła na kanapę i usiadła dokładnie pośrodku poduszki. Taurys delikatnie ją stamtąd zgonił, posyłając Feliksowi przepraszające spojrzenie; ten tylko zachichotał.

– Dobrze, że przyszedłeś – rzucił Polska, obracając się na stołku od fortepianu. – O piętnastej... – zerknął na zegar na ścianie. – Jeszcze minuta... Mam dostać wiadomość.

– Od kogo? – Litwa spojrzał na sprecher, który Feliks ściskał w dłoniach. – Której sprawy dotyczy?

– Personifikacji – odparł krótko Polska. Przesunął opuszkiem palca po ciemnym ekranie sprechera. – Mówiłem ci, że jestem łącznikiem. Będziemy węszyć... i tu się bardzo przyda Prusak... na temat planów führera co do nas. Na razie mam dostać raport od pozostałych, czy coś się zmieniło, odkąd wróciłem do kraju. Znasz Morse'a?

– Od lat go nie używałem – przyznał Litwa.

– To będziesz miał okazję, by się podszkolić – Feliks sięgnął ku stolikowi z telewizorem i wziął stamtąd kartkę i długopis. W samą porę; sprecher właśnie zaczął dzwonić.

Gdy Feliks nacisnął przycisk i obaj pochylili się nad urządzeniem, zamiast słów usłyszeli przytłumione piski. Ze względu na słyszalne trzaski i ciche echo, Taurys miał wrażenie, że ktoś przyłożył sprecher do urządzenia odtwarzającego nagranie.

Długi, krótki, długi, krótki. Początek nadawania, rozpoznał Litwa, ale odczytanie dalszych sygnałów było już poza jego umiejętnościami, więc odsunął się, robiąc Feliksowi miejsce. Ten oparł kartkę o kolano i szybko, pewnie tłumaczył piski na kropki i kreski.

– Dobra – powiedział Feliks, gdy w słuchawce zapadła cisza, a potem rozległ się dźwięk zakończonego połączenia. Nie usłyszeli ani jednego ludzkiego słowa. – Bez zmian – odczytał wiadomość, lekko się uśmiechając. – Czyli mamy czas, by ogarnąć Charlottenburg. Dzisiaj porozmawiamy sobie z Prusakiem o szczegółach soboty, a w piątek się ewakuuję... – Posłał spojrzenie swojej torbie. – Jakby mnie tu w ogóle nie było.

Jakby cię nie było, powtórzył w myślach Litwa. Z jakiegoś powodu pomysł, by to mieszkanie znów było puste, wcale mu się nie podobał.

***

Ten tydzień był dziwny i Litwa spodziewał się już po nim prawie wszystkiego – prawie, bo tego, że nagły atak ostrej grypy żołądkowej wykasuje mu z życia kilka kolejnych dni, jednak nie przewidział. Piątek zastał go leżącego w łóżku z gorączką i całkowicie wycieńczonego.

– Mam nadzieję, że do jutra ci przejdzie – stwierdził Polska, stawiając na stoliku nocnym dzbanek z wodą, jedyną rzeczą, którą Taurys od trzech dni był w stanie przełknąć. – Lepiej ci choć trochę?

– Trochę – wychrypiał, unosząc się nieco na łokciach. Czuł się, jakby coś bardzo ciężkiego kilkukrotnie przejechało po jego ciele. – Zrobię sobie kawy...

– Zapomnij, wystarczająco już się odwodniłeś – Feliks wcisnął mu w dłoń pełną szklankę. – Pij. Nie chcę, żebyś trafił do szpitala. To byłoby problematyczne.

Może i Feliks miał rację; czaszkę Litwy rozsadzał ostry ból, ale nie był w stanie określić, czy to faktycznie wynik odwodnienia, czy też efekt nagłego odstawienia kawy. Wiedział natomiast, że chyba nigdy wcześniej – chyba że jego pamięć schowała przed nim i to wspomnienie – nie czuł się tak źle z powodu jakiejś choroby. Poza tym, wydawało mu się, że personifikacje nie...

Gdy myśl uderzyła go w tył głowy, o mało nie jęknął, a jego wnętrzności, raz po raz nękane nerwami związanymi z nadchodzącym spotkaniem w Charlottenburgu, znów zwinęły się w ciasny węzeł. O to właśnie chodziło, prawda? Jedli to samo, ale dla Polski konsekwencją spożycia tej nie do końca świeżej ryby, którą kupił na promocji, było kiepskie samopoczucie przez parę godzin, a nie pół tygodnia wyrwane z życiorysu.

– Licia?

W takich chwilach przeklinał to, że po tylu wiekach potrafili czytać z siebie nawzajem.

– Idź już – powiedział bezbarwnie. – Za dwadzieścia minut tu będą.

Polska zacisnął wargi i skinął głową. Złapał za rączki swojej torby i wyszedł z pokoju, a chwilę później Litwa usłyszał trzask zamykanych drzwi wejściowych. Został sam.

Mano vardas yra Taurys Laurinaitis ir aš mirštu... – wyszeptał poszarzałymi wargami, a potem szarpnął się za włosy, zdając sobie sprawę, jak płynnie zabrzmiała teraz jego mowa. Cóż to była za okrutna ironia losu, że deklinację słowa „umierać" pamiętał doskonale... Podniósł wyżej poduszki i oparł się o nie, a potem wypił szklankę wody duszkiem. Znów było mu niedobrze, chociaż wiedział, że tym razem to nie z powodu zatrucia – żołądek już od dawna miał pusty.

Po kilku minutach zmusił się, by wstać z łóżka, nie chcąc, by Prusy i jego ludzie oglądali go w takim stanie. Nie mając zbyt wiele czasu, doprowadził do porządku twarz i włosy, lustrując zmęczonym spojrzeniem łazienkę.

Tak jak nakazał Gilbert, zniknęło wszystko; dodatkowa szczoteczka do zębów, grzebień, ubrania i wszystko inne, co Feliks przywiózł ze sobą, skądkolwiek przybył. Nikt nie domyśliłby się, że przez ostatni tydzień mieszkał tu człowiek wyjęty spod prawa, który znów wywracał wszystko dookoła nogami...

Jutro. Jutro... Zacisnął drżące dłonie na chłodnej umywalce i zmusił się do oddychania. Jutro, Lit. Jutro zobaczysz, jak źle jest z resztą, ale dzisiaj weź się w garść. Jeszcze tylko wizytacja, taka, jak zawsze, a potem wróci Feliks. Pokaż, że wcale nie jesteś tak połamany i zagubiony, bo jak na razie widzi ciebie jedynie jako...

Pukanie do drzwi. Odetchnął i wyprostował się.

– Drzwi są... Die Tür ist offen! – Poprawił się w połowie zdania; w głowie mu się kręciło, a w umyśle mieszały języki. Odbił się od umywalki i wyszedł na korytarz.

Do środka już wchodził Prusy; zza pleców oficerów posłał mu wymowne, ostrzegawcze spojrzenie.

– Pan Taurys Laurinaitis? – zapytał go nieznany mu ciemnowłosy mężczyzna w mundurze, ku jego zdumieniu nie potykając się na nazwisku, zupełnie jakby wcześniej je ćwiczył. Drugi z oficerów, od razu chcąc przejść do sypialni, zatrzymał się w pół kroku i zerknął na towarzysza zdziwiony.

– Przecież wiesz – burknął Gilbert, zatrzaskując za sobą drzwi, nim Taurys się odezwał. – Nie wkurwiaj mnie, Lefevre. I się tak nie panosz, to tylko tydzień zastępstwa, a nie pieprzony awans.

Lefevre zerknął przez ramię i uniósł brwi. Litwa zmarszczył czoło, notując w myślach, by uważać na to, co teraz powie.

Zazwyczaj przy wizytacjach Prusy tylko od niechcenia zerkał na działania oficerów, którzy również nie przykładali się zbytnio do swojej roboty, a potem wpadał do kuchni. Zamieniali parę słów, czasem Litwa częstował Gilberta popołudniową kawą, jeśli akurat ją parzył, ale wyglądało na to, że dzisiaj wyglądać to będzie zupełnie inaczej.

Ponieważ Lefevre nadal na niego patrzył, Litwa postanowił odpowiedzieć.

– Tak, to ja – odparł ostrożnie, zakładając ręce na piersi i opierając się o ścianę korytarza. Drugi z oficerów wzruszył ramionami i po prostu przeszedł obok niego, kiwając głową. Litwa odwzajemnił ten oszczędny gest.

Gilbert, ciągle stojący z tyłu, poruszył bezgłośnie ustami, a gdy Taurys odczytał już obelgę skierowaną ku nadgorliwemu oficerowi, ledwie zauważalnym gestem wskazał na swoją szyję.

Nie wyłączył podsłuchu, zrozumiał Litwa.

– Nie podobają mi się zaniedbania wśród pracowników biura kontroli i relokacji – odparł chłodno Lefevre, jeszcze raz zerkając na Prusy, którego oczy już płonęły żywym ogniem. – Miałem nadzieję, że uda mi się przez ten tydzień na ciebie wpłynąć, Beilschmidt, ale wygląda na to, że jestem zmuszony złożyć skargę. Zgodnie z wytycznymi należy osobę o statusie specjalnym najpierw wylegitymować, a następnie jeden z oficerów powinien mieć ją na oku, podczas gdy drugi...

– Skargę złożyć mogę ja – przerwał mu Gilbert. Na widok jego uniesionej kpiąco brwi pewność oficera nagle skruszała. – Tak się składa, że to ja jestem tutaj przełożonym, a ty tylko dupkiem z łapanki, więc rusz dupę i rób to, za co ci płacą w tym tygodniu. Jak się uwiniecie w kwadrans, to może w moim raporcie nie pojawi się nic, co postawi cię w złym świetle. Rozumiemy się, Lefevre?

Lefevre, zaciskając zęby, już bez słowa ominął Litwę i zniknął w łazience, niedelikatnie trzaskając drzwiami. Taurys skrzywił się, bo huk podrażnił jego i tak już obolałą głowę, a potem spojrzał na Gilberta. Ten, mląc w ustach kolejne przekleństwo, wyłączał właśnie podsłuch.

– Kto to? – zapytał cicho Taurys.

– Pieprzony karierowicz – odpowiedział poirytowanym szeptem Prusy. – Użeram się z nim od poniedziałku, dobrze, że już piątek... Nie ma go?

– Tak jak ustaliliśmy – Litwa poruszył wargami, bo drugi z oficerów przeszedł obok nich w drodze do saloniku.

Prusy sięgnął do karku i uruchomił podsłuch ponownie. W samą porę; z łazienki wyłonił się Lefevre, a jego zimne spojrzenie padło na Taurysa, który natychmiast poczuł się nieswojo.

– Ktoś z panem mieszka, panie Laurinaitis?

Gilbert drgnął; Litwa wciągnął powietrze przez zęby. Nie dał rady ukryć swojej reakcji, przez co ciemne oczy oficera rozjarzyły się triumfalnie.

– Co pan...? – zaczął Taurys i urwał, nie wiedząc, co robić dalej.

– Pod prysznicem znalazłem jasne włosy. Według pana dokumentów, mieszka pan sam. Może to pan wyjaśnić?

Zabrakło mu tchu.

– Blondi? – zagadnął nagle Gilbert. – Wyrwałeś tę swoją koleżankę z pracy? No, no... – Prusy posłał mu uniesioną brew i znaczący, fałszywy uśmiech.

Taurys odetchnął, dziękując mu w myślach i jednocześnie czując, jak jego policzki płoną rumieńcem. Niepewnie przytaknął, stwierdzając w myślach, że już drugi raz w ciągu tygodnia używają Anniki jako wymówki. Miał nadzieję, że ona nigdy się o tym nie dowie...

– To nic poważnego... – bąknął niepewnie.

– Dlaczego nie ma tego w dokumentach?

– Rejestrujemy tylko oficjalne związki, Lefevre, jakbyśmy mieli wpisywać każdą jednorazową przygodę do akt, to byś się udusił pod tonami papierzysk – rzucił ostro Gilbert. – Przestań czepiać się pierdół. Jeśli skończyliście, to wychodzimy, ja mam lepsze rzeczy do roboty w piątkowe wieczory niż patrzenie na twoją mordę.

Nadgorliwy oficer tylko prychnął, ale ruszył w kierunku drzwi. Taurys postąpił krok za nim, poczekał, aż cała trójka wyjdzie, a potem zamknął drzwi, zostając samemu.

***

– Dokąd pana wieźć?

Gilbert opadł na tylne siedzenie auta, starając się ignorować sztywną postać oficera z przodu.

– Wysadź mnie przy najbliższym sklepie – rzucił, odpinając górny guzik koszuli i dyskretnie muskając palcem urządzenie nagrywające. Pstryk. – Dostałem zaproszenie na parapetówkę, muszę coś kupić.

– Miłej zabawy – powiedział szofer, błyskając oczami w lusterku, a Gilbert ze szczerą sympatią skinął mu głową. – Podjechać rano pod pana?

– Obejdzie się. Wysadź mnie i odwieź pana Lefevre do domu. Albo do biura, może ma randkę z wytycznymi.

Lefevre tylko prychnął, ale nie skomentował słów Prus w żaden sposób. Następne kilka minut spędzili w ciszy i dopiero gdy Gilbert wysiadł z samochodu i upewnił się, że odjechał, mógł odetchnąć z ulgą.

– Akurat teraz taki fagas mi się trafił... – mruknął pod nosem, odpalając papierosa i opierając się o ścianę sklepu. Nie zamierzał wschodzić do środka.

– Kiepski tydzień?

– Nawet mnie nie wkurwiaj – Prusy uniósł wzrok na zbliżającego się Polskę. – I zmieniłem zdanie. Najlepiej będzie, jeśli ogolisz ten głupi łeb na łyso.

– O co ci teraz chodzi? – Feliks stanął obok i bezceremonialne zabrał Gilbertowi paczkę papierosów. Przez ramię miał przewieszoną torbę z całym swoim dobytkiem.

– O to, że koleś z zastępstwa wygrzebał jasne włosy z odpływu prysznica i miał pytania – wycedził Gilbert. – Pieprzony Sherlock. Litwę zamurowało, mnie zresztą też. Dobrze, że przypomniałem sobie o tej jego psiapsiółce z roboty, to zasugerowałem, że mieli schadzkę.

– Kurwa – Polska odpalił papierosa i wypuścił dym. – Przecież te wszystkie twoje kontrole to od lat były fuszerką...

– Ale nagle wpieprzyli mi do zespołu służbistę – Gilbert rzucił na chodnik na wpół wypalonego papierosa. – Ja nie dobieram tych ludzi, Polen. Chłopaki są w porządku, robią swoje i ich wiele nie interesuje, ale ten to co innego. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś mi go wepchną, ale on węszy jak myśliwski kundel, więc na wszelki wypadek trzeba się pilnować.

Milczeli przez chwilę.

– Miałeś go ogarnąć – odezwał się Gilbert. – Więc czemu wygląda gorzej niż przed tygodniem?

– Zmogło go jakieś choróbsko, jelitówka czy coś – odparł Feliks spokojnie. – Paskudztwo, ale chyba powoli mu przechodzi. Wiem, pech, że akurat teraz, no ale to się zdarza...

– Polen – Gilbert spojrzał na niego z politowaniem. – Polen, do kurwy nędzy. Ile razy w życiu dopadła cię grypa żołądkowa?

– Raz, dwa, jak miałem gorszy okres... – Polska nagle urwał w połowie zdania. – Myślisz, że on...? – zapytał nagle ciszej, nieco poruszonym głosem.

– Nie myślę, widzę – burknął Gilbert. – On słabnie. Ja to wiem, ty to wiesz, on to wie, Polen, ale skoro już tak źle przechodzi przez choroby, które nam nie robią większej krzywdy, to jest z nim gorzej, niż sądziłem.

Feliks nagle odwrócił wzrok.

– Dziesięć lat – wymamrotał gorzko. – Straciłem dziesięć lat.

– I tak byś się z nim nie spotkał. Może raz. Poza tym, byliście pokłóceni.

– Właśnie o to chodzi – westchnął Feliks. – Mieliśmy niedokończone sprawy, a ja dałem do zrozumienia światu, że nie żyję. Wiedziałem, że to będzie ciężkie... jak się już dowiedzą... ta parę osób, z którymi jestem albo byłem bliżej, ale... ale musiałem działać. Musiałem zniknąć, a to był jedyny sposób. Ich kosztem...

– Nie – warknął nagle Prusy, słysząc zrezygnowany ton Feliksa. – Kolejnego idioty z depresją nie zniosę. Ogarnij go, ogarnij siebie, i to, co między wami było. Albo jest. Nie wiem. Stara miłość nie rdzewieje? Cokolwiek. A potem rusz dupę i zabieramy się do roboty, rozumiesz? Mamy wojnę do powstrzymania.

Feliks odetchnął i wypuścił z ust kłąb dymu.

– Co zobaczymy jutro? – zapytał, wpatrując się w wieczorne niebo nad Berlinem.

Gilbert nie odpowiedział. Pokręcił jedynie głową i schowawszy pustą paczkę papierosów do kieszeni, ruszył w swoją stronę.

Polska również; krok za krokiem zbliżał się do budynku, w którym mieszkał Taurys.

– Nie rdzewieje? – zapytał, stając przed klatką i podrywając głowę do góry. W oknach mieszkania Litwy nie świeciło się światło. – Może i metal nie zardzewiał, ale w międzyczasie mocno go powyginano, Prusaku. Dopiero się okaże, czy te dwa kawałki wciąż do siebie pasują.

Przekroczył próg. Drzwi mieszkania były otwarte.

***


Dzisiaj rozdział dość przegadany, ale konieczny. W następnym odwiedzamy Charlottenburg, kochani :) 

PS Ważne info, dla jasności. Chociaż w tym rozdziale pada słowo "depresja", żaden z moich bohaterów nie cierpi na tę chorobę - Prusak użył tej nazwy w tym potocznym, nadużywanym znaczeniu jako określenie pewnego rodzaju przygnębienia. Chociaż Gilbert świetnie poradziłby sobie z opatrywaniem ran i byłby niezłym medykiem, tak wątpię, by posiadał jakąś wiedzę z zakresu psychologii i psychiatrii, w szczególności w tym AU, i jest osobą, która raczej bagatelizuje problemy mentalne. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro