Rozdział XI: Mapa blizn
Dom handlowy był solidną, masywną, doskonale symetryczną bryłą, przy której człowiek czuł się mały i nic nie znaczący; gdy Taurys ujrzał go pierwszy raz, zaraz po jego wybudowaniu, jeszcze gdzieś na początku ubiegłego wieku – minęło ledwie nieco ponad sto lat, a on czuł się, jakby od tamtej chwili przeżył kilka wieków – też przez chwilę był onieśmielony.
Nawet jeśli wtedy nie był zwykłym obywatelem, a personifikacją – chociaż zniewoloną, bo jeszcze kilkanaście lat miał minąć, nim na mapę wróci, jak się okazało tylko na chwilę i po raz ostatni – KaDeWe zrobiło na nim wrażenie, zwłaszcza, gdy porównało się go z Wittenbergplatz, na którym stał. Skwer, dwa prostokąty zieleni, obsiane trawą, drzewami i paroma ławkami, przy domu handlowym niemalże nikły w oczach.
Odkąd Litwa mieszkał w Berlinie, Kaufhaus Der Westens przestał go przytłaczać; przyzwyczaił się do jego siedmiu pięter, ogromnych, nieco tylko poszarzałych ścian i wysokich arkad, pod którymi przechadzali się ludzie zaglądający w witryny. Nawet powiewające na fasadzie swastyki przestały budzić w nim grozę; dziś były zwykłą dekoracją, zwykłą państwową flagą, która już od dawna nie kłuła go w oczy.
Nauczył się znajdywać drogę wśród setek sklepów w tym wielkim budynku i chociaż nie przepadał za zakupami i takimi tłumami ludzi, przyjeżdżał tutaj, gdy czegoś potrzebował, wiedząc, że KaDeWe na pewno mu to da.
Jeśli dobrze pamiętał – a swojej pamięci już nie ufał – kiedyś było to miejsce luksusowe; z czasem spowszedniało i wyszło to domowi handlowemu na dobre, bo na lśniących podłogach mijały się dziś setki ludzi z całego miasta i okolic, różnej majętności i profesji, zostawiając w KaDeWe ogromne ilości pieniędzy.
Oszacowując w myślach swoje oszczędności, Taurys właśnie stał w przymierzalni jednego ze sklepów oferujących modę męską, próbując wyzbyć się – a przynajmniej ograniczyć, płacono mu dobrze, ale nie aż tak dobrze – pokładów żałobnej czerni ze swojej garderoby.
Lustra były bezlitosne; odbijały każdy szczegół jego twarzy i ciała niezwykle precyzyjnie, a ostre światło ujawniało wszelkie ich niedoskonałości, ale on już dawno nauczył się nie przyglądać się zbyt często swojemu odbiciu, zamiast tego skupiając wzrok jedynie na ubraniach, które przymierzał. Właśnie zapinał drobne guziki koszuli – głęboka, ciemna zieleń, podobna do lasu w zmierzchu – gdy między kotarą a ścianą przebieralni pojawiła się głowa Feliksa.
– Jak? – zagadnął.
Litwa widział jego oczy w tafli lustra; chociaż były podkrążone z powodu nieprzespanej nocy, odbijał się tam spokój i nawet lekkie podekscytowanie, bo mimo wszystko dla Feliksa była to rozrywka, nawet jeśli starał się nad sobą panować.
– Ta jest w porządku.
Polska dotrzymał słowa; przez ostatnią godzinę w dłoniach Taurysa przelewały się granat, ciemny szmaragd, grafit i antracyt, spokojne, stonowane odcienie koszul o znanym, bezpiecznym kroju, idealne dla nauczyciela, który nigdy nie chciał rzucać się w oczy. Poprawiając kołnierzyk, Litwa złapał w lustrze delikatny uśmiech Feliksa i niepewnie go odwzajemnił.
– Pasuje ci do oczu – stwierdził spokojnie Feliks i podał mu wieszak. – Masz jeszcze tą, jaśniejsza od innych, ale ładna.
– Nie szalej, muszę jeszcze zapłacić rachunki – mruknął Taurys, ale wyciągnął dłoń. Uniósł brew na widok śliwkowego koloru; niezdecydowany, przez chwilę trzymał wieszak w dłoniach i patrzył to na koszulę, to na swoje odbicie. – Chyba nie...
– Dobra. Ty decydujesz – przypomniał mu Feliks miękko. – Ale jestem ciekawy, przymierz tylko.
Niech będzie, pomyślał Taurys. Żyjesz, draniu, a to tylko koszula... Zaczął rozpinać guziki, świadom, że Polska, chociaż starał się tego nie okazywać, obchodzi się z nim trochę inaczej, jakby naprawdę obawiał się, że Litwa rozpadnie się na kawałki tu i teraz. Szmer zasłony i ruch, jaki dostrzegł kątem oka w zwierciadłach, powiedziały mu, że Polska znów ruszył na łowy w głąb sklepu.
O tej porze, przed południem, prawie nie było tu klientów; dopiero za parę godzin, gdy dorośli ludzie skończą sobotnią zmianę, a uczniowie mający letnie ferie zwleką się z łóżek, KaDeWe wypełni się tłumem.
Z jednej strony, Taurysowi to pasowało, bo w domu handlowym było ciszej i spokojniej, z drugiej niepokoiło, bo Feliks biegał od wieszaka do przebieralni – że też on miał jeszcze, po tych wszystkich latach, tę dawną energię – i co chwila do niej zaglądał.
Ekspedientka, starsza kobieta o ponurym spojrzeniu, snująca się po sklepie, na pewno już zwróciła na to uwagę, a za każdym razem, gdy zasłona się poruszała, niepokój Taurysa, gnieżdżący się w wnętrznościach, nieco się wzmagał.
Nie miej paranoi, skarcił sam siebie. Przecież nie wezwie policji do klienta.
Odwiesił zieloną koszulę na wieszak i półnagi zaczął rozpinać guziki tej śliwkowej, odkrywając, że jest znacznie lepszego gatunku, a jej cena zdecydowanie przewyższa te, które mierzył do tej pory. Nie kupię jej, stwierdził spokojnie, patrząc na metkę, ale niech będzie. Może zabijemy tak trochę czasu.
Oczekiwali na informacje od Gilberta, w szczególności te dotyczące udziału jego brata w ich planie. Kto wie, pomyślał, czując pod palcami miękką bawełnę, co zrobi Ludwig.
Ich plany opierały się na lojalności wobec brata, ale co zrobią, jeśli wygra z nią lojalność wobec führera?
Taurys od dziesięcioleci nie zamienił z Ludwigiem ani słowa; ostatnim razem, gdy rozmawiali twarzą w twarz, tuż po Preludium, wzburzony Litwa zbluzgał go po rosyjsku i wyszedł, trzaskając drzwiami. Beznamiętna, spokojna twarz Niemiec jeszcze długo go prześladowała.
Jeśli Ludwig... jeśli Ludwig pójdzie tą drogą, cała ich trójka będzie mieć ogromny problem, ale współpraca z nim da im równie ogromne możliwości. Jeśli tylko młodszy Beilschmidt się na to zdecyduje. Jeśli. Tak dużo „jeśli".
– Coś jest chyba między nimi nie tak – mruknął do siebie Taurys, wypowiadając na głos swoje podejrzenia.
Prusy nie należał do osób, które zwierzały się innym, a nawet jeśli już chciałby cokolwiek komuś powiedzieć, to zdecydowanie nie Litwie, ale to, w jaki sposób warczał na ludzi, jak łatwo ostatnimi czasy puszczały mu nerwy i jego pogłębiająca się irytacja, którą Taurys miał okazję obserwować przez ostatnie kilkadziesiąt lat, jasno mówiły, że i u zwycięzców Wielkiej Wojny Dziesięcioletniej nie jest kolorowo.
Skoro nas widuje każdego dnia, nas, wraki, pomyślał, nic dziwnego. A jego brat? Przed oczami stanęła mu wysoka, muskularna sylwetka na jednym z balkonów sali teatralnej. On nigdy z nami nie rozmawia.
Ludwig był odległy, zupełnie jakby nie należał do ich gatunku; Gilbert z kolei kojarzył się Litwie z drapieżnym kotem, rozczarowanym, że mysz, którą w końcu udało się złapać, leży martwa, szturchającym ją łapą, byle tylko wstała i znów zaczęła uciekać...
On się ucieszył, zrozumiał Taurys, a jego dłonie znieruchomiały. Patrząc w lustro, z koszulą w dłoniach, uniósł kącik warg. Na swój sposób. Skoro nas widzi, nas, złamanych, każdego dnia, mnie, staczającą się Katerinę, Erzsébet, cokolwiek się z nią dzieje, całą resztę, gdziekolwiek są... to chociaż widok żywego Polski musiał przynieść mu ulgę. Cholerne wentyle bezpieczeństwa...
– Ubrałeś? – Polska wsunął głowę do przebieralni. – Bo pomy... – Słowa nagle zamarły Feliksowi na ustach, zniknęły jak ucięte nożem.
Litwa zmarszczył brwi; zerknął na taflę, tam, gdzie odbijała się twarz Feliksa, teraz poruszona i pobladła. Czując się bardzo niekomfortowo, zaczął zastanawiać się gorączkowo, o co chodzi. O to, że był półnagi? Zaglądając mu co chwila do przebieralni, Polska musiał w końcu trafić na ten widok. Dlaczego miałoby to coś zmieniać? Litwa nie czuł wstydu, nie przed Polską – wiele razy widzieli się nago, w czasach, gdy dzielili łoże, przez ten krótki, intymny czas, gdy było im wzajemnie dobrze we swoim towarzystwie.
Brutalne kontrole z początków Zjednoczonej Rzeszy Niemieckiej, gdy więziono ich w celach i sprawdzano codziennie każdy cal skóry, czy aby nie ukrywają gdzieś prowizorycznej broni, też sprawiły, że nagość nie była aż tak straszna; były od niej gorsze rzeczy.
Nie wiedział, czy wstydziłby się swojego ciała przed kimkolwiek innym – być może już by nic nie czuł, nawet jeśli na miejscu Feliksa stałby teraz kto inny? Może ta jego wegetacja, jego marna próba udawania, że żyje, zmiażdżyła wstyd wraz z całą resztą emocji i wrzuciła go tam, gdzie wspomnienia z Grunwaldu – w nicość?
Ale to nie tłumaczy tego spojrzenia... Więc o co chodzi? O to, jak wyglądał? Nie jadł wiele, ale nie było z nim tak źle.
– Twoje plecy – odezwał się w końcu Polska cichym, zmienionym głosem, odpowiadając na niewypowiedziane pytanie.
Taurys drgnął; o tym nie pomyślał. Nagle zdał sobie sprawę, jak wyraźne są te blizny i jak wiele ich jest, chociaż dawno nauczył się o nich zapominać, a one same od lat już nie bolały.
Szybkim, nerwowym gestem zarzucił koszulę na plecy, przypadkiem niemalże zrywając metkę. Dopiero teraz poczuł wstyd; jednak powrócił z odmętów zapomnienia, zapłonął na jego policzkach jak pożoga, przypominając o słabości, bólu i bezradności, pachnących żelazem i wódką, smakujących solą.
Podczas ich nocnej rozmowy raz czy dwa napomknął, że ma blizny – ale nie chciał wdawać się w szczegóły, a Feliks, wyczuwając, że temat jest zbyt delikatny, nie naciskał.
– Przepraszam – powiedział cicho, znajdując w odbiciu lustra zdumione, zmartwione spojrzenie Feliksa. – Nie pomyślałem... Nie chciałem ci ich pokazywać. Wiem, że są paskudne.
– Licia... – zaczął Feliks; Taurys potrząsnął tylko głową, więc Polska umilkł i opuścił wzrok.
Blizny. Narben. Jak były po litewsku „blizny"?
Odwrócił się, nie wiedząc, co powinien powiedzieć i zrobić; unieść kącik ust i zapewnić, że to nic takiego? Jego głos nigdy nie byłby w stanie przybrać takiego tonu, który byłby zdolny oszukać Feliksa. Udawać, że te blizny wcale nie przywiodły mu teraz przed oczy niechcianych wspomnień i nie związały wnętrzności w supeł gordyjski?
Westchnął ciężko i opuścił ramiona w geście poddania; Polska, w nienaturalnym dla siebie milczeniu, wodził wzrokiem po kafelkach na podłodze. O poczuciu winy też rozmawiali i Taurys nie chciał więcej do niego wracać.
Trwali tak przez długą chwilę, a potem Feliks uniósł głowę; tym razem się uśmiechał.
– Ładnie ci w tym kolorze.
Litwa uniósł kącik ust, doceniając próbę zmieniania tematu. Zerknął w lustro; ciemna śliwa układała się na jego ciele jakoś inaczej, bardziej elegancko, pewnie przez materiał, z jakiego koszula była uszyta.
– Jest cholernie droga – odezwał się w końcu cicho, uznając, że kolor wcale nie jest taki zły, i może nawet ten odcień mógłby ewentualnie zagościć w jego szafie, ale...
– Czynszu nie płacisz, stać cię – Polska oparł się o ścianę, obserwując go uważnie. – Taka ta nasza Rzesza łaskawa, nie? – mruknął i tym razem to jego usta wykrzywiły się w bladym, gorzkawym uśmiechu. – Mieszkanie nawet zapewnia darmowe...
Litwa skinął głową. Żadne z mieszkań, w których żył od końca wojny, nie należało do niego. Co parę lat dostawał list z adresem i klucze; tyle i aż tyle.
Niech ci będzie, draniu, kupię ją. Dostajesz taryfę ulgową, bo jeszcze wciąż nie doszedłem do siebie po tym, jak wstałeś z martwych. Ale nie oczekuj, że będę w tym chodził często... Blizny, blizny, blizny, jak są...?
Poprawił rękaw, obrócił się ku Feliksowi i już otwierał usta, by dać mu tę zakupową satysfakcję, gdy nad ramieniem Polski, między burzą włosów a ścianą przebieralni, której zasłona była teraz do połowy rozsunięta, Litwa dostrzegł dwójkę młodych ludzi wchodzących do środka sklepu. Znieruchomiał.
Dziewczyna w kusej sukieneczce, tak odmiennej od szkolnego mundurka, z jasnymi włosami upiętymi wysoko i jakoś tak figlarnie, uwieszała się ramienia młodego, wysokiego mężczyzny w mundurze niemieckiej armii, wyraźnie z siebie zadowolonego. A więc już po zaprzysiężeniu, przebiegło Taurysowi przez myśl.
– Adolfina i August – szepnął; Feliks uniósł pytająco brwi. – Moi uczniowie... Byli uczniowie, ale... nie powinni...
Zaraz cię zobaczą, Lit, ciebie i Polskę. Zobaczą, jak inny, obcy mężczyzna bez skrępowania zagląda ci do przebieralni, potem odezwą się do swoich kolegów z roczników niżej, potem plotki rozniosą się po szkole i będziesz mógł pożegnać się z zawodem...
Nie panikuj, Litauen. Jesteś ubrany.
Ale ta ekspedientka tak krzywo się teraz na nas patrzy...
To musiało odbić się na jego twarzy, bo Feliks zmarszczył lekko brwi, a potem te polskie oczy zabłysły w sposób, który był Litwie bardzo znajomy, sposób, który niejeden raz w życiu przeklinał; Polska wpadł na jakiś pomysł.
Już otworzył usta, by go powstrzymać, ale nie zdążył; Feliks odchylił się lekko do tyłu, nie zwracając uwagi na wchodzących. Szukał wzrokiem ekspedientki i gdy ją odnalazł, pomknął ku niej i odezwał się głośno, natychmiast zwracając na siebie uwagę:
– Nie ma pani czegoś naprawdę specjalnego? Brat idzie na ważną randkę i musi dobrze wyglądać!
– Polsko... – wyszeptał Litwa, widząc jak wzrok Adolfiny natychmiast na niego pada; ku jego zdumieniu uśmiechnęła się i pociągnęła Augusta za sobą, zmierzając w kierunku nauczyciela.
– Dzień dobry, panie Lau...Launaitis – Dziewczyna z zaciekawieniem zmierzyła go wzrokiem, przekręcając nazwisko, jak zwykle zresztą. Pracując w szkole, przywykł do tego. – Idzie pan na randkę z panią Walkenhorst? – zapytała niewinnie. – Bo bardzo panu ładnie w tym kolorze. Kupiłbyś taką – dodała do chłopaka z wyrzutem.
August, który również skinął Litwie głową, spojrzał na dziewczynę nieco oburzony; Taurys z kolei poczuł, jak na policzki znów wraca mu rumieniec. Pięknie, ale z dwojga złego taka plotka jest lepsza niż...
– Też mu to mówię – Feliks, szczerząc się do młodych, zjawił się obok z kolejną koszulą w ręce. Nagle jego nienaganna niemiecczyzna zabarwiła się berlińskim akcentem. – Przyjechałem w odwiedziny do starszego brata i jak zobaczyłem, w czym on chce iść na kolację z dziewczyną, to mi się nóż w kieszeni otworzył.
– Ma pan bardzo dobry gust – zachichotała Adolfina na widok błękitnej koszuli; potem skinęła im obu głową i złapała Augusta za rękę. Pociągnęła żołnierza w inny kąt sklepu.
– Nie patrz tak na mnie, ratuję ci karierę zawodową – Feliks wzruszył ramionami, odzywając się teraz ciszej. Gdy upewnił się, że młodzi odeszli, odwiesił koszulę na najbliższy wieszak. – Grzywna to tam pół biedy, gorzej z nauczycielstwem...
– I świetnie się bawisz – mruknął Litwa, zasuwając kotarę; Polska znów wsadził głowę do środka przebieralni. – Ale... dziękuję.
– Pani Walkenhorst i ta twoja Annika to ta sama osoba? – zagadnął Feliks, obserwując, jak Litwa rozpina guziki koszuli. Gdy przyszło do ściągania jej z pleców, odwrócił wzrok. – Faktycznie jest coś na rzeczy, Licia?
– Mówiłem, że nie – westchnął Taurys, sięgając po swoją starą, czarną koszulę i uznając zakupy za zakończone. – Ale teraz cała szkoła będzie sądzić inaczej... Będę musiał się jej tłumaczyć.
Feliks zerknął na niego kątem oka; Taurys wyczuł spojrzenie, które bardzo szybko prześlizgnęło się po jego ciele.
– Ta blizna na boku jest dużo świeższa niż reszta – szepnął Polska. – Co się stało? To już za Rzeszy...?
– Czterdziesty ósmy, incydent uciański – odparł Litwa niemalże automatycznie, trochę zaskoczony tym, że Feliks dostrzegł ten ślad. To nie była ani największa, ani najwyraźniejsza z jego blizn; jemu wręcz wydawała się ledwie widoczna, nawet tutaj, w ostrym świetle i wśród bezlitosnych luster, ot, biała, dawno zagojona kreska. – Grupa młodych wywrotowców pochodzenia litewskiego organizuje...
– Tak, też czytałem ten rozdział Historii Rzeszy – Polska wypuścił wstrzymywane powietrze. – Aczkolwiek nie wymienili cię z nazwiska – dodał cicho, unosząc brew. – Naprawdę brałeś w tym udział?
– Wtedy jeszcze miałem odrobinę nadziei – wyszeptał Taurys, uciekając spojrzeniem od odbicia Polski w lustrze. Zapinał guziki, zatapiając się znów w znajomą czerń. Blizny... – Potem... Potem całkowicie ją straciłem.
Obrócił się ku Polsce. Feliks przyglądał mu się smutno.
– Ja ją straciłem, gdy upadła Warszawa – przyznał cicho, opuszczając wzrok. – Byłem tam. Może gdyby... gdybyśmy zaczekali jeszcze te trzy miesiące z powstaniem... – urwał i potrząsnął głową.
Litwa również opuścił wzrok. Trzy miesiące, przypomniał sobie. Trzy miesiące po okrutnym stłumieniu polskiego powstania, stłumieniu, które zabiło Warszawę i zmieniło ją w wygasłe ruiny, które widzieli zza okien pociągu, doszło do puczu i Rzesza zadrżała w swoich posadach. Wśród dymu wyłonił się nowy przywódca, zadając kres szaleństwu...
– Nie mogliście wiedzieć.
– Tak jak ty nie mogłeś wiedzieć, że sprzeciw... – zaczął Polska, ale urwał, widząc jak Taurys odwraca głowę.
– On już wtedy był szalony – powiedział Taurys niechętnie. – Mogłem... mogłem to przewidzieć. Ale... ale to już nie ma żadnego znaczenia, Feliks. Ja... – Zacisnął nagle wargi, wziął głęboki oddech i spojrzał Polsce w oczy. – Ja już chyba nie jestem Litwą – wyszeptał, widząc jak na to wyznanie oczy Feliksa otwierają się szerzej. – Nie potrafię już mówić po litewsku. Pamiętam coraz mniej słów... w ogóle coraz mniej pamiętam – wyznał szeptem. – Mam dziury w pamięci. Grunwald... Nie wiem już, co tam się działo, mam tylko przebłyski. Im dalej w przeszłość, tym gorzej, tym więcej dziur. Boję się, że któregoś dnia...
Polska milczał przez chwilę.
– Rozumiem cię – odezwał się w końcu zmienionym głosem. – Nie pamiętam całego jedenastego wieku. Nie mam dziur w pamięci, ale...
Litwa nagle drgnął; spojrzał wstrząśnięty na Polskę. Nie, pomyślał chaotycznie, przecież jest z nim dużo lepiej niż ze mną, nie powinien jeszcze...
– To wygląda trochę tak, jakbym przeżywał dzień tutaj, teraz – Feliks westchnął ciężko. – I jednocześnie tracił dzień wtedy, tam. Nie mam problemu z językiem polskim, ale... Ale to tak, jakby ktoś powolutku, systematycznie, wymazywał mnie z czasu.
Cisza, która między nimi zapadła, była równie ciężka jak ta, która królowała w jego mieszkaniu jeszcze niedawno, a Taurys nie znajdywał już żadnego ze słów, które tak bardzo pragnął wypowiedzieć.
Siedem dni do Dnia Zjednoczenia, największego święta państwowego Zjednoczonej Rzeszy Niemieckiej i Kraju Autonomicznego Prus; siedem dni do spotkania wszystkich tych, których niszczyła swoim spokojem i której powiewające sztandary dawno już przestały budzić grozę.
Siedem dni do spotkania, które mogło być już ostatnim.
***
Gdy Prusy w końcu umilkł, na dnie butelki prawie nic już nie zostało. Ludwig, siedząc ze zmarszczonymi brwiami, przyglądał się bratu długo. Przez wiele minut nie otwierał ust, zatopiony we własnych myślach, Prusy tymczasem wodził wzrokiem po malowniczym salonie, starając się ukryć swoje zdenerwowanie.
– Podsumuję – odezwał się w końcu Ludwig. – Władze pozostałych krajów europejskich chcą ostatecznie pozbyć się personifikacji ze swojej polityki, a naszego führera stawiają za wzór. Rosja planuje atak i odbicie wschodnich ziem, mając bomby wodorowe i, dzięki współpracy z Chinami, nie wiadomo co jeszcze. A pieprzony Feliks Łukasiewicz żyje, jest wplątany w obie te sprawy i prosi ciebie i mnie o pomoc.
– Doskonale to ująłeś – Gilbert skinął głową bez cienia kpiny w głosie, przechylając butelkę. Ostatnie pozostałe tam krople rozlał sprawiedliwie do dwóch kieliszków.
– Od kiedy ty o tym wiesz? – Ludwig zmrużył oczy i obrzucił brata spojrzeniem, które Gilbertowi bardzo się nie podobało.
– Polen objawił mi się wczoraj wieczorem.
– Powinieneś...
– Wiem, co powinienem był – odwarknął Gilbert.
Chwilę mierzyli się spojrzeniami; potem Ludwig skinął głową i westchnął, a ta stalowa twardość, która pomieszkiwała w jego oczach od wielu, wielu lat, a której Gilbert ze szczerego serca nie cierpiał, na chwilę zniknęła.
– Nie zostawię kraju bezbronnego – Niemcy ujął kieliszek i zwilżył wargi ostatnimi kroplami likieru. – Rzesza nie jest przygotowana na wojnę, a ja nie będę uzależniał obronności państwa od tego, co się uda albo nie uda Łukasiewiczowi.
– Wiem o tym – Gilbert również dokończył swoją porcję alkoholu. Zirytowany zacisnął szczęki. – Nie musisz mi mówić takich oczywistości. Problem polega na tym, że obecny führer sam wszcząłby wojnę, gdyby się o tym dowiedział.
– Atak jest najlepszą obroną, Gilbert – Niemcy przyglądał się bratu i lekko zmarszczył brwi. – Mamy pozostawić ludzi w nieświadomości, zamiast się szykować? Nie poznaję cię.
– Wojna się zmieniła – odparł cicho Prusy. – Wystarczy jedna bomba wodorowa na Berlin, druga na Königsberg, i jeszcze jakieś trzy, cztery i nas nie ma, Bruderherz, imperium idzie w rozsypkę. Może zdążylibyśmy rzucić nasze atomówki na Moskwę, ale co z tego? My już teraz przegrywamy technologicznie tę wojnę. Masz dostęp do informacji o badaniach nad zbrojeniami? – zapytał nagle. – Ja nie, ale domyślam się, że fundusz na to jest niewielki. Jesteśmy zacofani i szczerze wątpię, że zdążymy to nadrobić w parę lat.
Ludwig milczał przez chwilę, stukając palcami w blat stolika.
– Jesteś pewny, że Polska nie...? – zawiesił znacząco głos.
– W to wierzę – Prusy odsunął od siebie pusty kieliszek i spojrzał tęsknie na równie pustą butelkę. – On zdaje sobie sprawę z rzeczy, które zaszły i wie, że są już nieodwracalne. Po prostu nie chce widzieć kolejnej wojny.
Kolejne minuty ciszy.
– Więc po co te rosyjskie prowokacje na granicy? – rzucił Ludwig. – Po co nas niepokoić, zamiast udawać, że panuje status quo?
– Rosja bada teren. Myśli, że tamtejsi mieszkańcy wywołają rewolucję – odparł spokojnie Prusy. – Że Rosjanie zostaną powitani jak wyzwoliciele.
Ludwig parsknął śmiechem.
– Nie to stulecie – odparł po chwili chłodno. – Rewolucję wywołują ludzie młodzi i w pełni sił, a ci mówią po niemiecku, uczą się nowej, niemieckiej historii, tak samo, jak robili to ich rodzice...
– Nadal jestem wkurzony, że wymazano z niej hołd pruski – mruknął Gilbert pod nosem. – Mówiłem, żeby chociaż zostawić gdzieś ten obraz, wyszedłem bardzo korzystnie...
– Czasami się zastanawiam – Ludwig przyglądał mu się dziwnie. – W którym momencie przestałeś się cieszyć.
Prusy znieruchomiał; potem zacisnął zęby i spojrzał gdzieś w bok.
– A ja, w którym momencie przestaliśmy ze sobą rozmawiać, braciszku.
***
Sobotni wieczór nadszedł szybciej niż Taurys się spodziewał; ciemne burzowe chmury zawisły nad Berlinem, zasłaniając sobą słońce i pogrążając miasto w półmroku. Gdzieś daleko od czasu do czasu odzywały się ciche grzmoty, a wiatr, który przez ostatnią godzinę co chwila wzmagał się i cichł, stawał się coraz silniejszy.
Stał w kuchni, zajęty rozlokowywaniem w szafkach produktów spożywczych, które dzisiaj kupili. Chowając dwa kilogramy cukru – przy ilościach, których Feliks używał do herbaty i kawy, Litwa dawał temu zapasowi najwyżej dwa tygodnie – rozmyślał nad wszystkim i o niczym. Jedna myśl szczególnie często do niego wracała, zupełnie jak bumerang, przed którym nie był w stanie się uchylić i którego uderzenia były bardzo bolesne.
Blizny. Jak były te przeklęte blizny?
Niedawno czytałeś to słowo, Lit. Masz w domu książki po litewsku, te wydane długo przed wojną, które wziąłeś i ocaliłeś, a Rzesza łaskawie pozwoliła ci je zatrzymać... Był pewien, że gdyby wszedł teraz do salonu, odnalazłby to słowo bardzo szybko, ono kryło się gdzieś na złotobrązowych, kruchych kartkach, kpiąc sobie z niego... Ale chciał je sobie przypomnieć sam.
Może to już nie ma sensu, Litauen... Lietuva, Lietuva, tak brzmi twoje imię, nie Litauen ani nawet nie Lit.
Tak nazywa cię Gilbert, bo nie zwykł używać twojego ludzkiego imienia, a przecież nie wolno mu szastać nazwami krajów, nie w świecie, który skazał personifikacje na zapomnienie. Nawet on nie może nazywać się Prusami tam, gdzie słyszą go ludzkie uszy, w parlamencie, biurze relokacji czy gdziekolwiek indziej, a już zwłaszcza podczas wizyt, które nagrywa. Prusy...
Zastygł z dłonią wyciągniętą ku słoikowi z kawą. Berta wskoczyła na blat i obwąchiwała nieufnie całe te zapasy, których nigdy nie kupował, zapewne przesiąknięte obcymi dla niej zapachami. Przyglądał się chwilę kocicy, a potem westchnął; na ten dźwięk Berta uniosła głowę i przyjrzała mu się swoimi hipnotyzującymi, kocimi oczami.
Jeśli chciał zaznać dzisiaj spokoju, musiał dowiedzieć się, jak brzmiało to słowo. Miał dwa wyjścia – albo rzucić się teraz w stos książek i odszukać odpowiedni wyraz na ich kartkach, albo spróbować kogoś zapytać, poprosić o podpowiedź i zmusić umysł do sięgnięcia w przeszłość.
Feliks znał litewski słabo, ale...
– Nigdy nie sądziłem, że do tego dojdzie – westchnął ciężko Taurys, patrząc na kota. Berta, przemknąwszy między dwoma siatkami z zakupami, stanęła przy nim wyczekująco. Gdy zaczął ją głaskać, zamruczała i zmrużyła zadowolona oczy. – Pokomplikowało się, prawda, mała?
Kocica miauknęła cicho, zaskakująco cicho jak na nią, zupełnie jakby potwierdzała jego słowa, chociaż nie miała prawa wiedzieć o tym wszystkim, o czym teraz myślał. Jej mruczenie jednak uspokajało, więc po długiej chwili namysłu, podczas której drapał ją za kosmatym uchem, podjął decyzję. To tylko jedno pytanie.
Gdzie ten Feliks? Już powinien wrócić, za moment rozpęta się burza... i Taurys nie był pewny, czy ta za oknem będzie jedyną tego wieczoru.
Ledwie ta myśl przebrzmiała w jego umyśle, rozległ się dzwonek do drzwi. Wiedząc, kto stoi na klatce schodowej, ruszył na korytarz. Kocica zeskoczyła z mebli i podążyła za nim. Dla pewności zerknął jeszcze w wizjer; gdy zobaczył twarz Gilberta, otworzył drzwi i, jak zwykle, cofnął się, częściowo chowając się za drzwiami, by gość mógł wejść.
– Cześć – rzucił Prusy ponuro, stając w ciasnym korytarzu; w jego oddechu Litwa wyczuł woń alkoholu. Kocica z miauknięciem otarła się o nogi przybyłego, ten jednak nie zwrócił na nią uwagi. – Czy ta nasza zmartwychwstała gwiazda wieczoru odwaliła coś od wczoraj?
– Tylko poszliśmy na zakupy – Litwa nie przekręcił zamka w drzwiach. Prusy uniósł lekko brew na widok jego jaśniejszej niż zwykle koszuli.
– Czyli jednak wziął to sobie do serca... – mruknął pod nosem, ruszając do kuchni. Z westchnieniem opadł na krzesło. Ku zaskoczeniu Taurysa, wyglądał na zmęczonego i przybitego.
Czyżby rozmowa z Ludwigiem nie poszła tak, jak Gilbert chciał? Nie do końca rozumiał też słowa, które Prusy dopiero co wypowiedział.
– Kawy?
Prusy skinął głową, ale nawet na Litwę nie spojrzał. Zamiast tego zamknął oczy i ścisnął palcami nasadę nosa.
– Gdzie on jest? – zapytał po chwili. – Nie będę tłumaczył tego wam osobno.
– Wyszedł na krótki spacer, zaraz powinien wrócić – Litwa uprzątnął pozostałe zakupy, a potem zajął się przygotowaniem kawy; znajomy rytuał uspokajał i pozwalał zająć czymś dłonie.
– Spacer, zakupy... – mruknął Gilbert, odrywając dłoń od twarzy. – Co ja mówiłem o siedzeniu na dupie...? A dobra, jakie to ma właściwie już znaczenie... I tak właściwie jesteście już anonimowi, w służbach już od dawna nie ma waszych fotografii... Jakby Polen teraz wszedł do biura relokacji, to nic by się nie stało, nie pracuje już tam nikt, kto by go kojarzył... A właśnie. – Sięgnął do kieszeni i wyciągnął stamtąd złożony kilkukrotnie papier. – To dla was.
Litwa, który teraz wyciągał z szafki trzy kubki, natychmiast odłożył je na stół i pochylił się nad blatem. Przygważdżając swoimi dłońmi zwijającą się mapę, obrzucił ją spojrzeniem, czując jak zasycha mu w gardle. Prusy ustawił kubki na rogach mapy i odchylił się na krześle, bacznie obserwując Taurysa.
Imiona.
Na mapie, obok podkreślonych nazw miast, znajdowały się duże kropki. Każdemu punktowi towarzyszyło wypisane pismem Gilberta imię personifikacji, a także odpowiedni dzień tygodnia. Kropki łączyła linia ze strzałkami – na jej końcu, w Berlinie, odnalazł samego siebie. Tusz odznaczał się od bladego odcienia czerwieni imperium.
Chociaż linie były czarne, kojarzyły mu się z bliznami na skórze; patrząc na starą Europę, na której wyrósł nowy świat, wstrzymując oddech, powiódł wzrokiem po cotygodniowej trasie Gilberta.
Erzsébet jest w Tuluzie, odkrył, a pytanie o jej los znowu zatańczyło w jego myślach. Potem... potem okolice Paryża, Nikolai, Białoruś. Znał to miejsce, mieszkał tam wcześniej, oczami wyobraźni zobaczył niewielki, skromny domek i zaniedbany ogród, ciche, ale przygnębiające miejsce.
Linia prowadziła go dalej; kilkadziesiąt kilometrów od szwajcarskiej granicy odnalazł Ukrainę, a zapach alkoholu, który przywiódł dzisiaj ze sobą Gilbert, nieudolnie maskowany wonią jego perfum i papierosów, stał się nagle jakby wyraźniejszy, zawirował Litwie w nozdrzach i trącił wspomnienia związane z jej najmłodszym bratem, te wspomnienia, których nie chciał przywoływać, jedyne, których zapomnienia nie mógł się doczekać.
Belgię odnalazł nad Bałtykiem, w Danzigu, gdzie mapa przybierała jeszcze bledszy odcień czerwieni, symbolizując Kraj Autonomiczny Prus, a Holandię koło Lemberga.
Francis mieszkał niedaleko Venedig, na tym kawałku ziemi, które Rzesza wyrwała niegdyś Włochom i zmieniła w terytorium zależne. Kolejne kropki, Rumunia, Czechy, Dania, Słowacja i...
– Edward i Raivis – wyszeptał, wypuszczając powietrze z płuc, gdy zobaczył imiona tych, o których się tak bał, gdzieś na wschodzie imperium, jednego bliżej północy, drugiego na południu. – Nikogo nie brakuje, wszyscy ży... – urwał i zacisnął wargi. Po Raivisie był już on; strzałka zakręcała i uderzała grotem w Berlin.
Jeszcze. Jeszcze.
Osunął się na krzesło, oparł łokcie o stół i przez chwilę nie patrzył na Gilberta, zamiast tego próbując opanować drżenie dłoni. Żyją. Zobaczy ich za dokładnie tydzień... Nie uniósł oczu, chociaż wiedział, że właśnie teraz Prusy świdruje go spojrzeniem.
– Powiedziałbym ci.
– Wiem – wyszeptał, gdy już się opanował. Uniósł głowę i skinął Gilbertowi głową. – Po prostu... – zacisnął wargi, nie kończąc tego zdania. Wstał, chcąc zdjąć kawiarkę z ognia.
Milczeli długą chwilę; Taurys zabrał kubki ze stołu, rozlał kawę i gdy już chciał odłożyć puste urządzenie na bok, dręczące go słowo znów pojawiło mu się w umyśle i zakpiło z niego. Jedno pytanie, Lit... Lietuva, jedno pytanie.
– Gilbert – odezwał się w końcu, nie odwracając się od kuchennych mebli. Czuł spojrzenie Prusaka na swoich plecach. Czy wiedział o bliznach? Najwyżej o Ucianie, był tam przecież, chyba że miał dostęp do starych raportów... – Nauczyłeś się starego pruskiego języka, prawda?
– Dlaczego pytasz? – Gilbert brzmiał na zaskoczonego.
Litwa wziął głęboki oddech. Musiało brzmieć podobnie, to ta sama rodzina językowa, ta sama...
– Pamiętasz, jak jest „blizna"?
W kuchni zapadła cisza; tylko Berta, nagle utęskniona, zaczęła miauczeć i ocierać się o jego nogi. Taurys zignorował kotkę, więc prychnęła i umknęła gdzieś w mieszkanie.
– Rāmbs – powiedział po krótkiej chwili Gilbert cichym, zamyślonym głosem. – Mnoga rāmbai.
Ra... Ra... Randas, mnoga randai. Gdy tylko to słowo w końcu pojawiło się w jego umyśle, Litwa nagle odczuł ogromną ulgę.
– Dziękuję – powiedział cicho, odwracając się. Czy potrafię to odmienić? Randas, rando, randui... randą, randu, rande i jeszcze raz rande... Uniósł kącik ust w bardzo słabym uśmiechu.
Deklinacja liczby mnogiej, której też spróbował w myślach, poszła mu całkiem nieźle, ale nie mógł znieść spojrzenia, które teraz posyłał mu Gilbert; oceniającego, czujnego, nieprzyjemnie zaskoczonego. Odruchowo się spiął, zupełnie jakby ktoś mierzył w niego z broni.
Prusy najpierw wyprostował się na krześle, a potem odchylił do tyłu.
– Ale się to wszystko popierdoliło... – mruknął pod nosem. – Nie pamiętasz własnego języka, Lit? Ty też?
– Co masz na myśli... – zaczął Litwa, wytrącony z równowagi i chwilowej ulgi dwoma ostatnimi słowami.
Nim Gilbert zdążył odpowiedzieć, drzwi mieszkania otworzyły się.
– Jestem – odezwał się Polska, stając w przejściu do kuchni. Potrząsnął wilgotnymi włosami; dopiero teraz Litwa zauważył, że na zewnątrz już zaczęło padać. – Coś mnie ominęło, Licia? Cześć, Prusak. Widziałem z daleka, jak wysiadasz z taksówki. Szofer na chorobowym?
– Szofera używam tylko przy pełnieniu obowiązków służbowych, Polen – Gilbert obrócił głowę ku Feliksowi.
– Spędzanie całych nocy w nocnych klubach to część twoich obowiązków? – zapytał zaciekawiony Polska, uśmiechając się lekko. Ściągnął buty i wszedł do kuchni.
– Nie, ale powinienem to sobie wpisać do grafiku, może dostałbym premię – Gilbert szarpnięciem głowy wskazał Feliksowi krzesło. – Siadaj, ożywieńcu. Mamy parę rzeczy do przedyskutowania.
– Domyślam się... – Polska podszedł do stołu i spojrzał na mapę. Chwilę się jej przyglądał, marszcząc brwi. – Gest dobrej woli, Prusaku? Miłe z twojej strony...
– Nie mogę przestać wypełniać moich obowiązków – burknął Gilbert, zakładając ręce na piersi. – A nie chcę, żebyście do mnie dzwonili więcej razy, niż to konieczne, bo zaczną coś podejrzewać. Tu – Wskazał na linię, która między jednym imieniem a drugim zahaczała o Królewiec. – jestem w parlamencie u siebie, a w soboty jestem w berlińskim. W poniedziałek rano...
– Jesteś u Erzsébet – dokończył cicho Polska, studiując mapę. Zacisnął mocno wargi. – Nie powiesz jej?
– Będą ze mną oficerowie – odparł krótko Prusy. – Nie będę rozpowiadał niczego na prawo i lewo. Wszyscy poczekają do soboty i zbiorowo zejdą na zawał, Polen.
Taurys, który od dłuższej chwili wpatrywał się w imiona dwóch innych bałtyckich personifikacji, pełen niespokojnych myśli, gwałtownie poderwał głowę.
– Jak? – zapytał nagle. – Jak chcesz wprowadzić Feliksa...?
– Mów, bo mnie też to ciekawi – Polska oparł łokcie o stół i wpatrzył się w Gilberta. Kącik jego ust uniósł się w uśmiechu. – No?
– W tym roku mija siedemdziesiąt lat od momentu zakończenia wojny – Prusy opuścił wzrok na mapę i przyglądał się rozległemu terytorium Zjednoczonej Rzeszy Niemieckiej. – Okrągła rocznica i ładna liczba, więc bankiet w Charlottenburgu będzie jeszcze bardziej wystawny niż zwykle, będzie więcej gości, więcej jedzenia i najlepszego alkoholu...
– A to oznacza, że potrzeba więcej kucharzy i kelnerów – domyślił się Litwa.
Gilbert skinął głową.
– Są zatrudniani na umowie-zleceniu – kontynuował rzeczowym tonem. – Pracują od soboty rano do niedzieli wieczór, ewentualnie do poniedziałku, jeśli sprzątanie się przedłuży. Mają płacone od godziny. Nie wepchnę cię do ochrony – dodał, patrząc na Feliksa. – O ile mundur to nie problem, to musiałbyś ściąć te długie kłaki, a twojego późniejszego jęczenia na ten temat żaden z nas by nie przeżył.
Feliks parsknął śmiechem; nawet Litwa uniósł kącik ust.
– Może być i kelner – stwierdził beztrosko Polska. – Co dalej?
– Jak już złożysz papiery i cię przyjmą... a jestem zadziwiająco pewny, że to zrobią – Prusy posłał im dwóm porozumiewawcze spojrzenie. – W pewnym momencie zgubisz się w pałacu i trafisz do sali teatralnej.
– Proste, a sprytne – Polska skinął mu głową z uznaniem. – Posiedzę z wami, a potem wracam do reszty pracowników, by sprzątać po grubych rybach Rzeszy?
– Jeśli znikniesz zaraz po... – Litwa zawahał się. – po naszym spotkaniu, kogoś może to zainteresować. Ale jeśli potem będziesz wśród innych kelnerów, po prostu uznają, że się gdzieś ukryłeś i obijałeś przez kilka godzin. Płacone od godziny... Inni pracownicy będą się na ciebie krzywo patrzeć, ale wątpię, że komukolwiek doniosą.
– Będę bardzo przekonujący – obiecał Feliks; jego oczy zapłonęły psotnie. – Prusy – spojrzał na Gilberta. – Sala zawsze jest pilnowana przez żołnierzy. Problemem nie jest to, jak się tam dostanę, ale jak mam tam przebywać i rozmawiać z innymi. Straż na pewno wie, ile osób ma być w środku.
– Zostaw to mnie – odpowiedział krótko Gilbert. Dopił kawę, wstał i odłożył kubek na blat, dając im do zrozumienia, że wychodzi.
– Jak on zareagował...? – zaczął cicho Taurys.
Gilbert długo nie kwapił się, by odpowiedzieć. Wpatrywał się w małe kuchenne okno i zaciskał szczękę.
– Mieliśmy... bardzo długą rozmowę – powiedział wymijająco. – Na razie... zostawia nam wolną rękę i jest w stanie dostarczyć nam pewne informacje, ale... ale jeśli powinie nam się noga, Ludwig zrobi to, co uzna za słuszne.
– Gówniarz – mruknął Feliks pod nosem.
Taurys westchnął ciężko.
– Przyjdź jeszcze jutro – powiedział Prusakowi. – Wciąż musimy rozplanować plan działania.
– Jasne – Gilbert pochylił się, by pogłaskać kota, który cichaczem wrócił do kuchni i teraz znów ocierał mu się o nogi.
– I nie chlej już dzisiaj – dodał Feliks, obserwując go zmrużonymi oczami. – Czuć od ciebie Goldwasser na kilometr.
Prusy prychnął, prostując się.
– Nie matkuj mi... Jeszcze jedna rzecz – Wskazał na mapę. – Nie odwołałem urlopu w Wenecji, a tak przynajmniej myśli góra. W teorii przez dwa tygodnie sierpnia nie będę robił tego objazdu, bo będę wypoczywał w Venedig.
– A w praktyce? – Litwa zerknął na Wenecję; przerywana linia graniczna niemal koliście otaczała miasto. Ciekaw był, jak tam teraz jest; gdy przyjechał tam na chwilę dwie dekady wcześniej, większość mieszkańców miasta wciąż mówiła po włosku, ale terytorium zależne rządziło się swoimi prawami...
– A w praktyce będę siedzieć cicho w Berlinie – odparł Gilbert sucho. – Daję wam przyzwolenie na odwiedziny, może wy przekonacie Ludwiga do głębszej współpracy. Na odwrocie jest adres.
Polska nagle się roześmiał.
– Tęskniłeś, Gilbert, skoro zapraszasz nas do domu.
Spojrzenie Gilberta pociemniało; na ten widok Feliks przestał się uśmiechać i zmarszczył brwi.
– Jeśli to twoja obecność powoduje to, że w końcu zaczynam robić cokolwiek innego, niż Weltreise po domowych hospicjach, to tak, tęskniłem, Polen – rzucił oschle Prusy i odwrócił się na pięcie. Zaraz potem zamknęły się za nim drzwi, a w kuchni zapadła grobowa cisza.
– Domowe hospicja – westchnął w końcu Taurys, a potem ukrył twarz w dłoniach. – Szczery do bólu.
– Licia... – zaczął cicho Feliks i po chwili wahania położył dłoń na ramieniu Taurysa. – To...
– To tak się kończy – dokończył Litwa pustym głosem. – Nie... nie mów, że jest inaczej, proszę.
Więc milczeli; dłoń Feliksa była ciepłym, miękkim ciężarem. Taurys zamknął oczy i odetchnął; po raz pierwszy od lat pocieszenie przynosiła mu obecność drugiego człowieka.
*****
KaDeWe (Kaufhaus des Westens) - luksusowy dom towarowy w Berlinie w dzielnicy Schöneberg. Otwarty w 1907 roku, obecnie zajmuje powierzchnię 60 tys. metrów kwadratowych i jest największym domem towarowym w Europie kontynentalnej.
Pruski - Język pruski był ojczystym językiem Prusów – ludu bałtyckiego zamieszkującego tereny między dolną Wisłą a dolnym Niemnem, uznany przez UNESCO za język martwy (a według innych klasyfikacji za drzemiący). Podejmuje się próby jego rekonstrukcji.
Jak chcecie, to doczytajcie sobie na Wiki, ale jestem pewna, ze Gilbert, jako Zakon Krzyżacki, a później Prusy Zakonne i Książęce, potrafił w nim mówić. Pruski był językiem zachodniobałtyckim, a litewski jest wschodniobałtyckim, więc raczej Licia częściowo był w stanie go zrozumieć. Słowo oznaczające blizny wzięłam z internetowego słownika pruskiego - nie wiem jednak, czy pochodzi ono ze źródeł w tym języku (niewiele ich niestety) czy jest słowem zrekonstruowanym.
Dawno nie było rozdziału, wiem... Ale wracam. I znowu jest dłuższy. :D Zostawcie komentarz, proszę, bo gwiazdki nic nie mówią o tym, co wam się podoba, a co nie, wiecie, kreacja postaci, fabuła, styl... Dawajcie twórcom feedback :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro