Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VIII: Od powietrza, głodu, ognia i wojny


Gdy wsiedli w pociąg do stolicy, słońce wisiało już wysoko nad horyzontem. Wybrali kurs z przesiadką, linią kolejową biegnącą na południe od Autonomicznego Kraju Prus. Powód, dla którego Feliks na to nalegał, był oczywisty i Taurys dziwił się, że sam o tym nie pomyślał.

Dla przeciętnego mieszkańca przejazd przez Prusy różnił się od poruszania się po reszcie Imperium Niemieckiego tylko tym, że na wewnętrznej granicy należało pokazać znudzonemu funkcjonariuszowi kartę obywatela. Trwało to nie dłużej niż rutynowa kontrola biletów w berlińskim tramwaju i takie też miało faktyczne znaczenie.

Problem polegał na tym, że Polska miał przy sobie jedyne podrobione dokumenty i, jak sam mówił, nie chciał przekraczać więcej granic, niż było to konieczne. Wystarczyło, że udało mu się wrócić do kraju bez wzbudzania podejrzeń.

– Skąd wiedziałeś, że mieszkałem w Berlinie przed moją... moim zniknięciem? – zagadnął w pewnym momencie Polska.

– Prusy – mruknął Litwa, patrząc w szybę. Pociąg mknął przed siebie. – Załatwił mi pozwolenie na pogrzeb.

– Zdarza mu się mieć serce po dobrej stronie... – Feliks westchnął, słysząc ciężki ton Taurysa. Odchylił głowę do tyłu i przygryzł wargę. – Byłem w stolicy tylko cztery miesiące. Kiedy cię tam przesiedlili?

– Pięć lat temu.

– Jak często się meldujesz w biurze? – zapytał Feliks z ciekawością.

Taurys zmarszczył brwi. No tak, pomyślał. Dziesięć lat temu środki ostrożności różniły się od dzisiejszych.

– Teraz przy wyjazdach poza miasto, tych dłuższych niż dwa dni – powiedział spokojnie. – To już tylko formalności.

– Załagodzili środki bezpieczeństwa – zauważył Polska. – Kiedyś chcieli mnie widzieć co kwartał. Ciekawe...

Na tym ich rozmowa się urwała; pociąg zahamował, zatrzymał się na stacji i do przedziału weszli inni ludzie. Feliks zwinnie poderwał się z siedzenia, by pomóc młodej kobiecie wepchnąć walizkę na półkę ponad ich głowami. Taurys śledził wzrokiem każdy jego ruch, czując irracjonalną obawę, że wystarczy chwila nieuwagi, a Polska znów rozpłynie się w powietrzu i zniknie na kolejną dekadę.

Rozmawiali po niemiecku; Taurys nawet już nie próbował tego zmienić. Litewski i polski uciekały mu z głowy, ledwo otwierał usta. Pamiętał jedynie rosyjskie przekleństwa, łacina była martwa nie tylko w jego głowie, a ruski, język, którym przecież kiedyś mówił na co dzień, też wyparował z jego umysłu po dziesiątkach lat życia w imperium.

W przedziale oprócz nich znajdowała się teraz trójka obcych ludzi, więc nie mogli poruszyć istotnych tematów. Siedzieli naprzeciw siebie, od czasu rzucali sobie spojrzenia, ale głównie zachowywali milczenie, błądząc wzrokiem po wnętrzu przedziału lub świecie za oknami.

Na ten ostatni patrzył głównie Taurys. Polska czasem zerkał na umykające pola i wioski, ale robił to coraz rzadziej i z wyraźnym dyskomfortem. Litwa wiedział, dlaczego.

Do iglicy było coraz bliżej.

W pewnym momencie, nie mogąc znieść tej ciszy, Taurys sięgnął po szprechera. Miał nadzieję, że nie zdradzi się swoim głosem. Chwilę głaskał palcami klawisze, próbując opanować ich drżenie, a w końcu wybrał numer.

– Co chcesz, Lit?

Feliks zmarszczył brew; najwidoczniej rozpoznał głos. Pochylił się do przodu, by słyszeć rozmowę.

– Wracam dzisiaj, będę w domu około osiemnastej – rzucił Taurys. Odetchnął z ulgą, słysząc, że to, co czuł, nie odbiło się w jego głosie, i błogosławiąc stukot, dodatkowo utrudniający wsłuchanie się w ton wypowiedzi.

– Dobra, to wpadnę jeszcze przed wieczorem, na szybko – Prusy brzmiał na znudzonego. – Będę zaraz w biurze, to im powiem, żeby cię oznaczyli w systemie.

– Dzięki. Nie zdążyłbym przed zamknięciem.

Połączenie urwało się bez słowa pożegnania, jak zwykle. Litwa uniósł brwi w odpowiedzi na spojrzenie Polski, chowając szprecher do kieszeni.

Układy, Lenkija, pomyślał. Ja mam układy, inni też mają z nim układy, na pewno ty też jakieś miałeś, chociaż przez wasze charaktery częściej skaczecie sobie do gardeł niż się w czymkolwiek zgadzacie. Wiesz doskonale, jakie to są układy. Nie sprawiaj problemów, a coś zyskasz.

– Gdyby nie on... – zaczął cicho, świadomy obecności ludzi, który nie powinni usłyszeć niczego, co dotyczyło ich gatunku. Umilkł natychmiast, ale Polska go zrozumiał; skinął głową i westchnął.

– Gdyby nie on.

Pomyśleli o tym samym, o ciemnych, wilgotnych celach. Milczeli długo, pogrążeni w myślach o czasie, który przeminął i zniknął, jak spalona kartka rozsypana na wietrze, a potem Feliks zaczął intensywnie wpatrywać się w okno.

Nagła zmiana jego wyrazu twarzy powiedziała Taurysowi, gdzie się znajdują, zanim beznamiętny, niewidzialny głos ogłosił to z pociągowych głośników. Ostatnia stacja przed...

Taurys obserwował Polskę, mając gdzieś z tyłu głowy myśl, niespokojne pytanie, czy wyglądał na tak samo głęboko skrzywdzonego, patrząc na Wilno.

Na horyzoncie wystrzeliwała w niebo iglica, ta konkretna iglica, przybliżała się do nich z każdym obrotem kół pociągu, przynosząc ze sobą widok miasta w zieleni, ruin w zieleni na horyzoncie, a przez twarz Feliksa przemykał raz za razem spazm bólu, by w końcu całkiem się na niej zadomowić. Drzewa posadzone wzdłuż kolejowego nasypu co chwila przesłaniały go cieniem, ale zaraz potem słońce wyostrzało każdą jego rysę zastygłą w cierpieniu.

Feliks nie mrugał – otworzył oczy szeroko, utkwił je w tym, co się zbliżało, aż Taurys musiał odwrócił wzrok, bo dalsze wpatrywanie się w tą złamaną zieleń przypominało o wszystkim, co bolesne.

Żal było patrzeć na Warszawę i chociaż nie czuł przywiązania do tego miejsca, rozumiał to, co właśnie Feliks przechodził.

– Idę do restauracyjnego – powiedział w końcu Polska tonem lekkim, bo to potrafił doskonale, mówić wesoło i lekko, gdy wewnątrz jego serce kruszyło się na kawałki.

Taurys znał ten ton, potrafił rozpoznać tę ledwo słyszalną, niemal niedostrzegalną, drżącą nutę cierpienia i paniki, skrytą pod naporem fałszywej radości i optymizmu.

Tego tonu Feliks używał wiele razy w czasie wojny i wcześniej, przed odzyskaniem niepodległości, gdy rozmawiał ze swoimi ludźmi i dodawał im otuchy. Mówił w ten sposób wtedy, gdy chciał odwrócić uwagę rozmówców od własnego bólu, psychicznego czy fizycznego.

Taurys pamiętał ten ton z tych odległych czasów, gdy im na sobie zależało, gdy Feliks nie chciał martwić go swoimi ranami, chociaż i tak nigdy nie potrafił ich przed Litwą ukryć. Zadrapania i blizny badali wzajemnie po zapadnięciu zmroku, jakby dotyk warg mógł przyśpieszyć ich gojenie...

Feliks zerwał się z siedzenia i zniknął w korytarzu pociągu. Taurys cicho westchnął, samemu kierując wzrok na iglicę. Podczas podróży w pierwszą stronę skryły ją ciemności – teraz, w świetle południa, ciemniała na tle błękitnego nieba, wyrastając ponad zielony mur przyrody, w którym czasem błyskała biel i szarość budynków kolejnego umarłego miasta starej Europy.

***

Podczas dalszej części podróży nie doczekali chwili, w której ich przedział będzie pusty. Nie chcąc szukać po pociągu nowych miejsc, milczeli, pogrążeni we własnych myślach. Co prawda zamienili parę słów na korytarzu, udając, że chcąc rozprostować nogi, ale podróżujący razem z nimi chłopaczyna tak intensywnie zerkał na bagaż Taurysa i niewielką torbę Feliksa, że szybko wrócili do przedziału.

Poczuli się swobodnie dopiero wtedy, gdy wyszli z okazałego budynku Ostbahnhof, a Taurys odnalazł na parkingu swoje auto.

– Muszę jeszcze pojechać po kota – mruknął, odpalając samochód.

Polska, którego część Taurysa wciąż uważała za martwego – niecała doba najwyraźniej mu nie wystarczyła, by otrząsnąć się z szoku – już siedział swobodnie na przednim siedzeniu pasażera.

Litwie, przyzwyczajonemu do samotnych jazd, Feliks wydawał się zupełnie nie pasować do tego miejsca. Jawił się podobny do postaci nieumiejętnie doklejonej do znajomego krajobrazu, jak mizerny fotomontaż albo niewyraźna fotografia ducha.

Potrząsnął głową. Znów nie zmrużył oka.

Zaraz będzie w domu, w znajomym mieszkaniu, Berta będzie syczeć na niego obrażona, a Taurys zaparzy kawę tak mocną, że nie zaśnie po niej przez tydzień, i może wtedy obecność Feliksa stanie się bardziej... naturalna.

– Masz kota? – zaciekawił się Feliks, zakładając ręce za głowę.

Litwa zamiast odpowiedzi jedynie mruknął, bo właśnie próbował włączyć się do ruchu na głównej ulicy. Ktoś, widząc go wyjeżdżającego spod dworca, wpuścił go przed siebie. Taurys skinął uprzejmie głową drugiemu kierowcy i odezwał się dopiero, gdy znalazł się na drodze do Weiße Stadt.

– Od razu ostrzegam, że ona gryzie i drapie – powiedział, ale mimowolnie się uśmiechnął. Chociaż niejeden raz wyklinał Bertę, a ona jego w swoim kocim języku, to jednak była jego mruczącą, czworonożną przyjaciółką. – Nie akceptuje dziewięćdziesięciu procent ludzkości. Zostawiłem ją u Anniki, może kocica nie odgryzie mi za to ręki...

– Annika? – podchwycił Polska, przyglądając mu się z zaciekawieniem. – Twoja dziewczyna?

– Znajoma z pracy – Taurys pokręcił głową, myśląc przelotnie, że gdyby był normalnym człowiekiem, może dopuściłby do siebie tę możliwość. – Tego... tego nie robi się ludziom. Zresztą, sam o tym wiesz.

– Wiem – coś w oczach Feliksa na moment pociemniało.

Był ktoś przede mną? zapytał Litwa dawno, dawno temu, cicho i z czystą ciekawością, bez krztyny zazdrości, gdy ciężkie zasłony otoczyły ich łoże, a zmęczony dniem Polska usypiał obok. Zieleń błyskała pod opadającymi powiekami coraz rzadziej, ale Feliks jeszcze zdążył mu odpowiedzieć, nim zapadł w sen. A przede mną?

Litwa pamiętał, że wówczas ciężko westchnął, opadł na pościel i przylgnął do boku Feliksa, myśląc tamtego cudownego wieczoru, że tak powinien działać świat, że człowiek powinien wiązać się ze człowiekiem i razem z nim przekraczać bramę śmierci, a personifikacje mają szukać sobie podobnych, zamiast głupio błądzić i cierpieć przez nieubłagany upływ czasu.

Taurys drgnął, przeskakując myślami wieki i wracając do teraźniejszości. Z dwojga złego, pomyślał jeszcze, wolę jednak te wspomnienia. Te miłe. Te przyjemne, te intymne. Za dużo potem było między nami złości i walki.

– Jesteśmy – powiedział, parkując auto przed blokiem Anniki. Potrzebował zebrać myśli. – Zaczekasz?

– Jasne – Feliks sięgnął ku radiu i zaczął szukać innej stacji.

Taurys z ulgą opuścił pojazd i odetchnął znajomym, berlińskim powietrzem. Wziął w płuca kilka głębokich oddechów i ruszył w stronę klatki. Poczuł nagłą ochotę by zapalić, chociaż jego krótka przygoda z nikotyną skończyła się dobre piętnaście lat wcześniej.

Muszę mu powiedzieć o Charlottenburgu, pomyślał nagle. To już za tydzień.

Dopiero wchodząc po schodach zorientował się, że nie zadzwonił do Anniki. Przystanął między piętrami i westchnął. Polska zajmował każdy cal jego umysłu; raz były to obawy i pytania, które musiał mu zadać, a raz niechciane wspomnienia. Wszystko inne schodziło teraz na dalszy plan.

Miał nadzieję, że Annika będzie w domu w ten piątkowy wieczór. Właściwie, gdy o tym pomyślał, to nawet nie wiedział, czy ona lubi wychodzić na miasto. Słabo ją znał. Poza zdawkowymi uprzejmościami, jakie wymieniali jako nauczyciele, zaczęli ze sobą rozmawiać całkiem niedawno.

Może to i dobrze, pomyślał, stając przed drzwiami i naciskając dzwonek. Jeszcze stałaby się jej jakaś krzywda przez to, co może się wydarzyć. Lepiej jej do niczego nie wciągać, ładnie podziękować i rzucić, że widzą się we wrześniu.

Biorąc pod uwagę, że Litwa właśnie wkroczył na bagniste tereny spisków i intryg, może jednak lepiej nie obiecywać, że wróci do pracy po wakacjach...?

Kolejny mniej lub bardziej wesołe myśli przebiegały mu przez głowę, gdy czekał. Nie ma odwrotu, Lit. Zgodziłeś się, chcesz wziąć w tym udział, chcesz w końcu zacząć działać, w twoim aucie siedzi Polska, zbieg i uciekinier, przez wszystkich uznany za martwego. Za niecałą godzinę wpadnie do ciebie Prusak i będziecie musieli coś zrobić, by nie pobiegł od razu do rządu, tak jak nakazuje mu prawo i obowiązek, tylko was wysłuchał. Zdecydowanie nie ma odwrotu...

– Taurys! Przepraszam, że tyle czekałeś! – powiedziała szybko Annika, gdy tylko dostrzegła go w szczelinie drzwi. Otworzyła je szerzej, wpuszczając mężczyznę do środka. Głowę miała owiniętą ręcznikiem, jasne, mokre pasma wymykały się spod materiału, kręcąc się na jej szyi. – Nie myślałam, że tak szybko wrócisz...

– Musiałem skrócić wyjazd – odparł Litwa wymijająco, ale jednocześnie nadał swojemu głosowi przepraszający ton. Szczerze. Nie chciał przysparzać jej problemów. Zawsze była dla niego miła. – Nie mogłem zadzwonić... Szprecher mi się rozładował i... – urwał, nie wiedząc, jak i czy w ogóle brnąć w tą kiepską wymówkę. Nie chciał jej okłamywać.

– Jasne, w porządku... Wejdź. Twoja ruda diablica była grzeczna.

– Naprawdę? – Taurys uniósł zdziwiony brew. To określenie i Berta nigdy nie szły ze sobą w parze.

Annika z uśmiechem zaprosiła go dalej; niepewnie wszedł do salonu, obrzucając wzrokiem ładne, ciemne meble, wysokie biblioteczki pełne literatury i miękkie fotele, w których aż chciało zatopić się z książką w ręku i zapomnieć o świecie.

Na jednym z nich zwijał się bezceremonialnie stary amstaff, a zdumiony Litwa odnalazł u jego boku śpiącą Bertę. Mimowolnie uniósł kącik warg w uśmiechu. Słysząc jego kroki, pies czujnie uniósł głowę, obrzucił go spojrzeniem i poruszył parę razy nozdrzami, rozpoznając zapach, a potem ziewnął.

– Może powinieneś sprawić sobie drugiego zwierzaka? – zasugerowała Annika, stając obok. Taurys zerknął na nią spłoszony. – Jest dość... terytorialna, ale po paru godzinach, jak już przestała na niego syczeć, to chyba go polubiła.

Taurys postąpił do przodu; pogłaskał psa, który zamerdał leniwie ogonem, a potem położył dłoń na bujnym, rudym futrze.

– To jest jakaś myśl – przyznał. – Chodź, mała. Wracamy do domu.

– Napijesz się kawy?

Słysząc propozycję, Litwa pokręcił głową.

– Przykro mi, ale muszę już jechać – powiedział i umilkł. Powinienem coś dodać, pomyślał, czując na sobie wzrok jej błękitnych oczu. – Ja...

– W porządku – Annika posłała mu uśmiech. – Na pewno jesteś zmęczony. Przyniosę ci transporter, daj mi chwilkę...

Gdy zniknęła w innym pomieszczeniu, wziął kota na ręce. Berta zmrużyła oczy, ale zaraz potem otarła mu się o szyję, mrucząc uspokajająco.

Pożegnał się z Anniką, czując szczerą wdzięczność za opiekę nad kotem i ruszył po schodach szybkim krokiem, domyślając się, że Polska na pewno się już niecierpliwi.

– Wiesz co, Axel? – mruknęła kobieta cicho, głaskając psie uszy. – Nigdy nie spotkałam tak zamkniętego w sobie człowieka. Ale wakacje chyba mu pomogły. Po raz pierwszy widziałam, by jego oczy tak błyszczały.

***

– Feliks, to Berta, diabeł wcielony – powiedział Taurys, wypuszczając kota z transportera pośrodku kuchni. – Berta, to Feliks. Powrócił z martwych. Nie gryź go.

Feliks przykucnął, wyciągnął dłoń do kota, by go pogłaskać, ale on jedynie nastroszył futro i zasyczał. Polska cofnął rękę, a Berta wskoczyła na blat kuchni, następnie na lodówkę, usiadła i stamtąd obserwowała go nieufnie.

– Czyli należę do tych dziewięćdziesięciu procent ludzkości, których nienawidzi? – zapytał rozbawiony Feliks, podnosząc się do pozycji stojącej.

– Daj jej dwa dni, jeśli nadal będzie się tak zachowywać, to tak – mruknął Taurys, zerkając do lodówki. Polska ponad jego ramieniem posłał spojrzenie zawartości. Kiepsko, pomyślał Litwa. Trzeba zrobić jakieś zakupy...

Przed wyjazdem opróżnił lodówkę z tego, co mogłoby się popsuć pod jego nieobecność, nie, żeby kiedykolwiek była ona wypełniona jedzeniem chociaż w jednej trzeciej swojej objętości. Spojrzał przelotnie na Feliksa. Spędzili w podróży cały dzień.

– Kiepsko widzę kolację – westchnął, zamykając lodówkę. – Później skoczę do sklepu. Zaraz będzie tu Gilbert.

– Jasne – Feliks rozglądał się po kuchni, marszcząc brwi. W pewnym momencie bez słowa sięgnął ku jednej z kuchennych szafek.

Litwa obserwował, jak Polska przegląda ich zawartość i z każdą kolejną pustą przestrzenią, jaką napotykał, coraz bardziej mruży oczy.

– Jesz coś w ogóle? – zapytał w pewnym momencie, gdy natknął się na następną puszkę kawy i kocią karmę, jedyne zapasy, które Taurys robił. Obejrzał się za siebie i znów zlustrował Litwina wzrokiem z tym samym niepokojem, co w Neukaunas.

Taurys wzruszył lekko ramionami, świadom, że jest chudy, dużo chudszy niż kilkanaście lat temu, gdy widzieli się po raz ostatni. To nie był jeszcze ten niepokojący stan, w którym Annika zawlekłaby go siłą do lekarza, ale apetyt był już dla niego słowem całkowicie obcym, podobnie jak sen.

– Nie głodzę się – powiedział spokojnie.

– Mmmh... – Polska nie wydawał się przekonany. Kontynuował przeglądanie jego szafek. Taurys, przyzwyczajony do przeszukiwań mieszkania, czekał cierpliwie, aż Polska skończy. Feliks przeszedł do dolnych szafek, a potem ukucnął przed tą pod zlewem.

– Tam jedzenia też nie znajdziesz.

– Nie jedzenia szukam.

– Nie piję alkoholu.

Feliks cofnął palce, które już zacisnął na uchwycie.

– Za duża pokusa, co? – mruknął, wstając. Potrząsnął jasnymi włosami.

Taurys natychmiast zrozumiał, co Polska miał na myśli. Picie alkoholu na umór, nie martwiąc się o śmierć z przepicia, codzienne zapominanie o bólu i stracie. Tak, to była bardzo duża pokusa, dlatego od kilkudziesięciu lat Litwa omijał szerokim łukiem sklepowe półki z alkoholem, w szczególności z tym mocniejszym, nie wiedząc, czy byłby w stanie nie wpaść w ten nałóg, gdyby poczuł chociaż odrobinę znajomego, palącego smaku na języku.

Uzależnienie od kawy było bezpieczniejsze.

– Jutro idziemy na zakupy – postanowił Polska. – Spożywcze i ubraniowe, Licia.

– Polsko...

– Cicho – fuknął Feliks. – Poczułem się zobowiązany doprowadzić cię do porządku. Nie chcę, żebyś nosił po mnie żałobę.

Ten argument zamknął Litwie usta, wszak w jego szafie znajdowała się wyłącznie czerń. Pokonany, westchnął i opadł ciężko na krzesło.

– Musimy porozmawiać – powiedział cicho. – O... o wszystkim.

– Porozmawiamy – przytaknął poważnie Feliks. – Jak tylko przekabacimy Prusaka na naszą stronę.

– Będzie tu za piętnaście minut...

Więc czekali; Taurys miał wrażenie, że serce za moment wyskoczy mu z piersi, a już na pewno jego dudnienie jest słyszalne w całym bloku. Siedział przy stole i nerwowo stukał palcami o jego powierzchnię. Feliks stał oparty o meble, chowając się nieco za załomem ściany dzielącej kuchnię i korytarz.

Litwa wiedział, że oficerowie nigdy nie wchodzili do kuchni. Istniała mała szansa, że jego niespodziewany gość zostanie przez nich zauważony. Posłał Polsce szybkie spojrzenie. Feliks był pozornie spokojny, uśmiechał się nawet, ale jego niepokój zdradzały oczy i lekko napięte ramiona.

To było bardzo ryzykowne. Prusak mógł natychmiast donieść o wszystkim władzom, ale bez jego wsparcia nie było sensu w ogóle w to wchodzić. Potrzebowali jego informacji i pomocy.

Obaj drgnęli, gdy gdzieś na zewnątrz trzasnęły drzwi samochodu. Zaraz się przekonamy, pomyślał Litwa.

Drzwi mieszkania zostawił otwarte, więc tak jak za każdym razem Prusy wszedł do środka i przepuścił przed sobą umundurowanych młodych ludzi, którzy przeszli obok kuchni nie poświęciwszy jej ani pół spojrzenia. Sypialnia z komputerem, salon, łazienka i jej zakamarki...

Następna sekunda przypominała sen. Taurys przesunął wzrokiem od milczącego Polski do Prus, który w korytarzu właśnie zrobił krok – jeszcze nieświadomy – potem kolejny...

– Dobry...

I cisza; Prusy zatrzymał się w przejściu do kuchni. Gdy tylko dostrzegł, że Litwa nie jest tam sam, gdy jego spojrzenie padło na niespodziewanego gościa, znieruchomiał i pobladł.

Taurys pierwszy raz w życiu miał okazję zobaczyć, jak na twarzy tego człowieka maluje się najczystszy szok – jak otwiera szerzej szkarłatne oczy, uchyla usta, na których zamarło powitanie, ale nie jest w stanie wykrztusić z siebie słowa...

Wygląda, jakby zobaczył ducha, pomyślał nagle Litwa i z jakiegoś powodu bardzo go to rozśmieszyło. Z trudem zapanował nad twarzą.

Gilbert poruszył ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wpatrywał się w Polskę przez kilka kolejnych sekund, a potem, jak w transie, sięgnął sztywną dłonią za kołnierzyk koszuli. Litwa zmarszczył lekko brwi; mógłby przysiąc, że mignął mu tam jakiś cieniutki kabelek. Czy on...?

Polska pierwszy przerwał milczenie, parskając cichym śmiechem. Gilbert gwałtownie drgnął.

– Wiesz co, Licia, było warto chociażby dla tej miny, pierwszy raz od sześciuset lat Prusak zaniemówił – powiedział Feliks wesołym szeptem.

– Ty...?

– Ja, ja natürlich – Feliks dalej cicho chichotał. – Troszkę zdziwiony, nie? Stary, oddychaj, wdech, wydech, jak tu padniesz, to się sprawy skomplikują bardziej niż obecnie.

Prusy patrzył na niego z niedowierzaniem; potem nagle wychylił się na korytarz, omiótł resztę mieszkania niespokojnym, chaotycznym spojrzeniem, szukając oficerów.

– Muszę się ich pozbyć – syknął do Litwy i Polski głosem, w którym odbiło się ogromne zdenerwowanie. – Siedzieć bez ruchu i ani słowa, rozumiecie?!

Feliks skinął głową.

Łuk prowadzący do kuchni był wąski, więc Prusy wziął głęboki wdech i stanął tak, by zasłonić jak najwięcej kuchni swoim ciałem, plecami do nich. Teraz, gdy napinał nerwowo mięśnie, napinała się również jego koszula. Pod materiałem zarówno Litwa, jak i Polska mogli dostrzec cienki kabelek ciągnący się od karku do pasa.

Normalnie tego nie widać, pomyślał Litwa. Gdyby nie był tak spięty, nawet byśmy tego nie zauważyli. Co to jest?

– Chłopaki, ale pośpieszcie się, do cholery! – zawołał Prusy zniecierpliwiony i tylko oni dwaj wychwycili ledwie słyszalną nutę paniki. – Już prawie siódma, a ja mam lepsze plany na wieczór niż...

– Już idziemy!

Słysząc kroki, Polska wcisnął się w kąt kuchni. Taurys utkwił wzrok w blacie, mając nadzieję, że się uda, że nie zauważą dodatkowej obecności. Nie zauważyli. Dwaj mężczyźni po prostu minęli Gilberta i przeszli do drzwi. Ten obrócił głowę; jego oczy płonęły i Litwa wiedział, że Prusy nie spocznie, dopóki nie dowie się, co się, co cholery, dzieje.

– Zgubię ich – powiedział bezgłośnie i sam też wyszedł. Mocne trzaśnięcie drzwi sprawiło, że Litwa wypuścił wstrzymywane powietrze.

– Udało się – powiedział z niedowierzaniem.

– Tak... – mruknął Feliks, ukradkiem obserwując teraz z okna samochód. Litwa stanął obok niego. Wspólnie patrzyli, jak jeden z oficerów otwiera przed Prusakiem drzwi, a potem odjeżdżają. – Jak go znam, zaraz tu wróci.

Minął może kwadrans, nim w zasięgu ich wzroku pojawił się Prusy. Szedł chodnikiem, kończąc papierosa. Gdy był pod oknem, rzucił niedopałek na ziemię, przydeptał go i wyciągnął następny papieros z paczki. A potem kolejny i kolejny, aż odkrył, że się skończyły. Zirytowany Gilbert zmiął paczkę i schował ją do kieszeni.

Wszedł do klatki, znikając im z oczu, a niecałą minutę później pojawił się w kuchni, przynosząc za sobą silną woń dymu. Jeszcze jeden raz powiódł spojrzeniem po byłych personifikacjach i opadł bezsilnie na najbliższe krzesło. Wciąż był nienaturalnie blady.

– Teraz to odjebałeś po całości – powiedział w końcu, patrząc na Polskę. W jego głosie nadal pobrzmiewał szok, ale oprócz niego pojawiło się też coś w rodzaju pełnego niedowierzania podziwu. – Polen, kurwa, ja nawet nie wiem, od czego zacząć...

– Proponuję najpierw rozmowę – odparł cicho Feliks. – Bo uwierz, nie spędziłem ostatniej dekady w ukryciu, żeby cię teraz doprowadzać do zawału. Chociaż przyznaję, kusi.

Gilbert długo milczał.

– Powinienem to zgłosić – warknął w końcu. – Od razu, zamiast teraz...

– Wiem – Feliks wzruszył ramionami. – Ale mam nadzieję, że się wstrzymasz, jak usłyszysz parę rzeczy, które mamy ci do powiedzenia. Tak w ogóle, z czystej ciekawości, od kiedy palisz jak smok? – zapytał lżejszym tonem.

– Od sześciu lat, nie twoja sprawa – warknął Prusy zaskakująco agresywnie. Szybko zreflektował się i utkwił nieustępliwe spojrzenie w Polsce. – Najpierw chcę dowiedzieć się, kto leży na Cmentarzu Zasłużonych? Kim był człowiek, którego ciało widziałem – zerknął na Litwę siedzącego naprzeciw. – on zresztą też, w kostnicy?

Och. Taurys zacisnął palce na krawędzi blatu.

To ciało.

Dziesięć lat wcześniej Polska nie wrócił do swojego mieszkania. Gazety, jeśli Litwa dobrze pamiętał, napisały raz czy dwa o ciele jakiegoś młodego człowieka znalezionym na berlińskim osiedlu, ale temat szybko znikł z mediów. O tym, że to właśnie Polska, dowiedział się dzięki Prusakowi, dzięki niemu też był w stanie przyjechać do stolicy i nawet wejść do kostnicy przy domu pogrzebowym...

Poszedł obejrzeć ciało, ale nie dał rady tam ustać. Gilbert wyciągał go z kostnicy bezwładnego i ledwo rozumiejącego, gdzie jest, a Taurys zapamiętał jedynie rozmazany obraz ciała widziany z odległości kilku metrów.

Bo Litwa aż do końca nie chciał uwierzyć; nie Polska. Nie zabiły go zabory ani wojna, a zgasł nagle, w czasie pokoju, co prawda w niewoli, ale krótszej niż ta poprzednia...

Otrząsnął się, próbując wrócić do teraźniejszości. To ciało, leżało tam ciało, ten sam wzrost, budowa ciała, włosy, owszem, Litwa praktycznie tam zemdlał, więc wspomnienia były zamglone, ale przecież go poznał. Poznał, prawda? Nagle zaczął wątpić we własną pamięć.

Ale Prusy też tam był i on zachował trzeźwy ogląd sytuacji, więc...

– Kwatera na cmentarzu jest pusta, jeśli jednak uprzejmie postanowisz teraz paść na zawał, to wystarczy tylko wymienić tablicę.

– Spierdalaj.

– Spierdoliłem na dziesięć lat, pozwól, że jeszcze sobie chwilę tu posiedzę.

– Litauen... – odezwał się spokojnie Prusy, ignorując zaczepkę.

Taurys zrozumiał i ten ton, i znaczące spojrzenie na kawiarkę. O tak, też miał ochotę na kawę, na taką siekierę, po której będzie widział dźwięki. Wstał i w duchu podziękował Gilbertowi; mógł czymś zająć drżące ręce. Wyczuł na sobie spojrzenie Polski, ale nie odwrócił się, zajęty wsypywaniem kawy do urządzenia.

Po kilku minutach przeciągającego się milczenia postawił na stole trzy kubki pełne gorącej kawy i usiedli, jak trójka starych przyjaciół, i spojrzeli po sobie ponad unoszącą się parą. Berta zaczęła kręcić się pod ich nogami, na przemian albo ocierając się o nogi Gilberta i Taurysa albo sycząc na Feliksa.

– Macie pewnie od cholery pytań – zaczął spokojnie Feliks.

– Niedopowiedzenie stulecia – mruknął Prusy ironicznie. – Zaraz, pomyślmy... Oszukałeś cały rząd, Ludwiga i mnie, że jesteś martwy, widziałem twoje ciało, urządziliśmy ci całkiem przyzwoity pogrzeb...

– Będę ci za to dozgonnie wdzięczny...

– Spierdalaj. Trup zakopany przy bloku byłby zagrożeniem epidemiologicznym dla mieszkańców, trzeba było zresztą zachować jakieś pozory, że jesteś zwykłym obywatelem – warknął Gilbert.

Litwa nigdy wcześniej, nie od momentu zakończenie wojny, nie widział na jego twarzy emocji, które nie byłyby znużeniem i ciągle pogłębiającą się irytacją.

– Co to był za trup, Polen?

– Przyglądałeś się ciału dokładniej? – zapytał cicho Feliks.

Prusy wypuścił powietrze.

– Nie – syknął przez zęby. – Może przez parę sekund. Zajmowałem się twoim byłym, bo już myślałem, że jemu też trzeba będzie urządzić pogrzeb. I tak musiałem go trzymać, żeby nie wpadł do dołu razem z tob... z tym ciałem, jak już sypali ziemią na trumnę.

Taurys zawstydzony opuścił wzrok. Słabo pamiętał pogrzeb, ale najpewniej tak właśnie to wyglądało.

– Panowie – Spojrzał w pusty kubek. – Możemy... przejść do rzeczy?

Nie czuł się dobrze. Miał wrażenie, że powinien się cieszyć, a tymczasem wszystkie emocje związane z żałobą, które przez ostatnią dekadę zdążyły przycichnąć, nagle odżyły z całą swoją mocą. Kocica wskoczyła mu na kolana. Wczepił palce w rude futro Berty, czując uspokajające wibracje jej mruczenia.

Niespodziewanie poczuł na swoich dłoniach uścisk. Feliks cofnął palce bardzo szybko, bo kotka spróbowała go ugryźć. Nic nie powiedział, ale spojrzenie, które mu posłał, ciepłe i łagodne, sprawiło, że Taurys poczuł się odrobinę lepiej.

– W kostnicy szybko zasłonięto ciało... – Prusy pociągnął duży łyk kawy, bacznie obserwując Feliksa. – A w czasie pogrzebu trumna była cały czas zamknięta. Charakteryzacja?

– Nie wchodząc w szczegóły, tak – Polska przytaknął. – Trochę znajomości wśród ludzi, którzy znają się na takich rzeczach, ale przyznaję, to był... ryzykowny punkt programu.

Prusy pokręcił głową.

– Rzekomo zdechłeś, więc wykasowaliśmy cię z systemu... I, kurwa, to ci dało wolną rękę na dziesięć lat. Dziesięć lat – powtórzył Gilbert. – Przez dekadę byłeś żywy i nikt o tym, kurwa, nie wiedział. Aż się boję, co odpierdoliłeś przez ten czas...

– A co podejrzewasz? – spytał cicho Polska. Oparł głowę o rękę i wzrok utkwił w okolicach karku Prusaka.

Gilbert owinął palce wokół kubka.

– Znając ciebie... podziemny zryw, który rozpieprzy całe nasze państwo. – powiedział sucho.

Ku jego zdumieniu Feliks uśmiechnął się smutno i pokręcił głową.

– Mam przewodzić powstaniu przeciwko państwu, które od siedemdziesięciu lat nie podniosło bezprawnie ręki na żadnego swojego obywatela? – zapytał po prostu. – Państwu, które nie morduje i nie uciska?

Zapadła długa cisza.

– Zmieniłeś się – zauważył Gilbert, marszcząc brwi. – Kiedyś... kiedyś stałbyś w pierwszej linii, Polen. Czym to się różni, co?

– Wszystkim. Nie jestem głupi – Polska westchnął. – Zgermanizowaliście naszych ludzi bardzo skutecznie, bo... prawie bezboleśnie. Rzesza się zmieniła, nie jest już tamtą bestią, która wstrząsnęła Europą. To nie dyktatura, w której ludzie boją się mieć inny pogląd niż władza w obawie przed śmiercią.

– Chcemy zapobiec rozlewowi krwi – powiedział cicho Litwa. – Zapobiec wojnie. I mamy nadzieję, że nam w tym pomożesz.

Gilbert gwałtownie się wyprostował, gdy dotarło do niego znaczenie tych słów. Wpatrywał się to w Polskę, to w Litwę czujnym, zaniepokojonym spojrzeniem.

– Jakiej wojnie? Gadajcie, co wiecie!

– Za moment – Feliks nie zaprzestał swojej obserwacji. – Gilbert, powiedz mi najpierw... jak długo jesteś na podsłuchu?

Prusy drgnął, a potem westchnął. Sięgnął pod koszulę i położył na stole niewielkie urządzenie oplecione kablami, o połowę mniejsze od szprechera. Jeden  z przewodów był dłuższy i zakończony metalową łezką. Pokazał im malutkie otwory mikrofonu.

– Umiem to wyłączyć – powiedział spokojnie. – Jestem zobligowany do nagrywania każdej wizyty, ale gdy... nie chcę, by coś usłyszeli, zwalam ciszę na awarię sprzętu. Jak na razie to przechodzi.

Taurys przyglądał się urządzeniu ze zdumieniem. Nie zauważyłem, pomyślał niespokojnie. On jest u mnie co tydzień, od tylu lat... Przez chwilę gorączkowo szukał w pamięci, czy nie poruszył kiedyś tematu, który nie powinien dotrzeć do uszu władz.

– Od kiedy to nosisz, Prusaku? – zapytał Feliks, biorąc podsłuch do ręki i przyglądając się urządzeniu.

– Odkąd spełniłem jedną waszą prośbę za dużo – burknął Prusy niechętnie.

– Przestali ci ufać?

– Oni nigdy nam nie ufali.

Zapadła cisza. We trzech spojrzeli na siebie, czując całkowite zrozumienie. Feliks westchnął i wypił resztę swojej kawy jednym łykiem.

– I to jest druga kwestia, Prusaku, którą mamy do obgadania.


***


Dzień dobry, przychodzę z rozdziałem nieco dłuższym niż zwykle. Moi drodzy, Prusy nie mógł dostać zawału, jest mi potrzebny :D No i tęskniłam do pisania słownych utarczek na linii Polska-Prusy ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro