Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IX: Noc w ogromnym domu

Prusy zareagował podobnie jak Taurys, ale potok przekleństw płynął z jego ust dłużej i intensywniej. Gdy Feliks umilkł, wyjawiwszy mu dokładnie to samo, co poprzedniego wieczoru Litwie, Gilbert wpatrzył się w przestrzeń, marszcząc brwi, stukając palcami o blat stołu i wyraźnie zastanawiając się, co ma zrobić z usłyszanymi nowinami.

Taurys nie zamierzał mu w tym przeszkadzać. W tej kuchni Prusy był jedynym, który jeszcze miał jakiekolwiek zobowiązania wobec władz i narodu. Na jego miejscu obaj potrzebowaliby czasu do namysłu, by podjąć tak ciężką decyzję, nawiązać współpracę z kimś właściwie wyjętym spod prawa.

Patrząc na niego, Litwa pomyślał przelotnie, że to, że Prusy najpierw postanowił dowiedzieć się, co się dzieje, zamiast natychmiast zgłosić obecność Polski władzom, samo w sobie było już dużym krokiem naprzód.

Gdy tak mu się przyglądał, nagle uderzyło go to, jak dobrze Prusy wygląda. W porównaniu do niego, lichego ludzkiego cienia i do Polski, pozornie w całkiem niezłym stanie, ale również zmęczonego, Gilbert wydawał się być okazem zdrowia, modelowym przykładem dbania o siebie.

Jego jasne włosy błyszczały, skóra, chociaż jak zwykle blada, miała zdrowszy odcień, pod koszulą rysowały się mięśnie.

Taurys był tego świadomy od lat, ale dopiero teraz, gdy siedzieli we trzech przy tym małym kuchennym stole, zdał sobie sprawę, jak uderzająca jest to różnica. Prusy był ich całkowitym przeciwieństwem.

Przypomniał sobie, jak spotkał na ulicy Nikolaia, a przechodnie odsuwali się od nich, jakby natknęli na dwóch ćpunów – gdyby Gilbert stanął wówczas obok nich, pewnie uznano go by za młodego, zadbanego chłopca z dobrego domu, który przypadkiem wplątał się w złe towarzystwo.

Prusacy mieli kraj autonomiczny, mieli ministerstwo dziedzictwa, podkreślali swoją odrębność od reszty Niemiec. Ludwig nie zrobił tego własnemu bratu, zorientował się w porę, co oznaczała unifikacja...

– Wchodzę w to – powiedział w końcu Gilbert, wytrącając Litwę z toku swoich myśli. – Chociaż mi się to, kurwa, bardzo nie podoba...

W jego głosie Litwa wychwycił to, co sam czuł; chęć działania. Siedemdziesiąt lat, pomyślał. Ta stagnacja trwała siedem dekad. Też masz tego dość, aż cię nosi, żeby coś zrobić.

Polska w odpowiedzi na tę deklarację uśmiechnął się i przystąpił do konkretów, do przekazywania im szczegółów swojej wiedzy. Rozmawiali długo, a makinetka co rusz wypełniała się gorącą kawą, która wyostrzała zmysły i odsuwała zmęczenie.

Feliks mówił dużo; Taurys zadawał wiele pytań, a Gilbert ciągle klął. Wojny, plany, bomby i łącznicy, z czasem wokół nich urosła sterta notatek i szkiców, zapisów luźnych myśli i szczegółowych schematów.

– Masz jakieś dowody na to, że atak terrorystyczny pod Kurskiem ma z tym związek? – pytał Prusy.

– Żadnych – Feliks wzruszył ramionami. Nie wyglądał na zadowolonego. – Nie pozwolili sobie na dowody. Gdyby wyszło, że to rząd Rosji to zorganizował, imperium nie puściłoby tego płazem.

– Kto by puścił... – mruknął Gilbert pod nosem. – Jesteś pewny, że to oni, a nie faktycznie niezwiązana z rządem grupa terrorystyczna, jak tak to sugerowali Rosjanie? Z tego, co wiem, to śledztwo utknęło w martwym punkcie już dawno, ale początkowo to ten trop był przekonujący. Ich służby ochoczo się włączyły w sprawę.

Feliks westchnął.

– Nie mam żadnej pewności, ale to mogła być próba zbadania gruntu, sprawdzenie, co sądzą mieszkańcy o walce zbrojnej... Pamiętaj, że to byłe rosyjskie tereny.

Prusy powiódł wzrokiem po ich prowizorycznym stole strategicznym.

– Lit – zaczął nagle. – Masz ty jakąś aktualną mapę?

Taurys skinął głową; wstał i ruszył w kierunku saloniku, wiedząc, że gdzieś wśród książek, może za okładką Historii Rzeszy, schował kiedyś mapę imperium. Gdy zniknął w korytarzu, Prusy nagle nachylił się ku Polsce.

– Skoro już się łaskawie pojawiłeś, sukinsynie – mruknął, udając, że przygląda się notatce związanej z najważniejszymi rosyjskimi wojskowymi, którą Feliks właśnie pisał. – doprowadź go do porządku, dobra?

Polska lekko uniósł brew.

– Martwisz się o niego? – spytał spokojnym szeptem, dopisując jeszcze jedno nazwisko do listy, ale zdradziło go szybkie spojrzenie w kierunku korytarza.

– Uwierz, patrzenie na to, jak kolejna personifikacja rozpada się na kawałki i zostaje zniszczona przez rzeczywistość, w której żyjemy, to nie jest moja ulubiona rozrywka – warknął Prusy, odsuwając się. – Nie jestem takim skurwysynem, Polen.

– To cię tak boli, prawda? – Feliks przyglądał mu się nieustępliwie. Prusy odwrócił wzrok, nie mogąc znieść tego spojrzenia. – Zredukowano nas do bandy połamanych ludzi pozbawionych celu i sensu. Przestaliśmy być wam równi. Nie tego się spodziewałeś, gdy zawładnęliście Europą. Nigdy wcześniej nie doszło do aż takiego... – Feliks urwał. – Nie widziałem nikogo od dziesięciu lat. Jest aż tak źle, Prusy?

Prusy nie odpowiedział. Milczał, ale jego szczęka zaciskała się mocno raz za razem, zdradzając jego wzburzenie. Polska westchnął, pokręcił głową i w pewnym momencie nagle zmarszczył brwi, jakby dopiero teraz dotarło do niego znaczenie usłyszanych słów.

Kolejna...?

Prusy odwrócił głowę, dając Feliksowi do zrozumienia, że skończył ten temat. Nim Feliks zdążył go dopytać o losy pozostałych, Litwa, nieświadomy rozmowy, która właśnie się odbyła, wrócił do kuchni. Poza mapą przyniósł też kolejne czyste kartki i kilka długopisów.

– Dobra – Prusy, kontynuując wcześniejszą rozmowę, zaznaczył lokalizację Kurska na mapie. Nie patrzył na Polskę. – Od miasta do granicy jest dwadzieścia kilometrów – przesunął ołówkiem ponad linią oddzielającą Rzeszę od Rosji. – Mamy niewielki ruch graniczny. Kolejne punkty są tu, tu i tu – kolejno wskazywał przejścia graniczne z drugim krajem. – Od tego ataku wzmocniliśmy ich obronę, ale jak dotąd był spokój.

– A ten człowiek z bronią? – zapytał Litwa. – Ten, którego ostatnio zatrzymano? Było o nim głośno w wiadomościach.

Prusy wzruszył ramionami.

– Śledztwo w toku – powiedział. – Nic więcej nie wiem.

– Ktoś w parlamencie myśli poważnie o konflikcie z Rosją? – Feliks odchylił się na krześle.

– Nieszczególnie – odparł wymijająco Gilbert i sięgnął po kubek z kawą. – Raczej nikt nie garnie się do wojny. Przywykli do pokoju.

– A Iwan? – Polska zastukał palcami w blat. – Macie z nim jakiś kontakt?

Prusy milczał przez dobrą minutę. Feliks uniósł brew.

– Nie widziałem go od lat – przyznał w końcu Gilbert. – Ani ja, ani Ludwig.

Taurys pierwszy zrozumiał znaczenie jego słów.

– Próbujesz nam powiedzieć – zaczął cicho i ostrożnie. – że nie jesteście dopuszczani do polityki zagranicznej?

Prusy roześmiał się, ale to był gorzki śmiech.

– Jestem autonomicznym krajem, zapomniałeś? Jedyne, co robię, to zajmuje się sprawami Prus i pilnuję was, żebyście czegoś nie odpierdolili – Spojrzał na Polskę i zirytowany wypuścił powietrze. – Zgadnij, Polen, kto będzie odpowiedzialny za twoje cudowne objawienie, gdy rząd się dowie. Nie mogę się tego wprost doczekać...

– Jeśli się dowie – mruknął sugestywnie Feliks, wpatrując się bacznie w Prusaka.

– Za tydzień jest Charlottenburg – odparł natychmiast Gilbert.

Feliks zerknął na Litwę. Ten zmieszany spuścił wzrok.

– Nie powiedział ci jeszcze? – Gilbert westchnął. – tak, kurwa. W sobotę. Przyjedzie führer, przyjadą wszyscy politycy, którzy się liczą, będą przemowy, głaskanie się po główkach i rozdawanie odznaczeń... I przyjadą wszyscy, których Rzesza podbiła, cała wasza niewesoła gromadka. Cały Berlin będzie w gotowości, a po niego – Wskazał ruchem głowy Taurysa. – podjedzie kierowca z żołnierzem z ostrą bronią, jak zwykle. Powodzenia, Polen.

Feliks zaklął cicho.

– Z jednej strony – powiedział beztrosko. – Jeśli uda się jakoś tam wbić, to byłaby to doskonała okazja, żeby z wami wszystkimi pogadać...

– Z drugiej strony – wpadł mu w słowo Prusy, a jego głos znów nabrał ostrości. Pochylił się do przodu, a jego oczy ciskały gromy. – Jeśli tylko zrobisz jakiś błąd, będzie to doskonała okazja, żeby znowu was wszystkich wpakować do tych cel, z których was osobiście wyciągałem, więc, do jasnej cholery i kurwy, myśl chociaż raz, zanim coś zrobisz, dobra?

Feliks przytaknął, ale zaraz potem uśmiechnął się złośliwie.

– Zawsze chodzisz taki wkurwiony?

Taurys natychmiast załapał, co Polska próbuje zrobić. Uśmiechnął się blado. Patrząc na to, w jakim stanie był Gilbert, kłótnia była nieunikniona, więc czemu by trochę jej nie przyśpieszyć?

– Przeważnie mam tak na twój widok – warknął Prusy, będąc na granicy wytrzymałości.

Biedaczysko – zakpił Feliks.

Prusy wziął jeszcze jeden głęboki oddech przez zęby, a potem wybuchnął. W kuchni nagle zatrząsł się stół, gdy zerwał się z krzesła, uderzając o blat pięścią i wywarczał kilka obelg. Polska nie był mu dłużny.

Taurys odchylił się lekko na krześle i zerknął na kocicę. Berta, która do tej pory kręciła się im pod nogami i miauczała żałośnie, bo żaden nie zwracał na nią uwagi, wskoczyła szybko na meble, potem na lodówkę i stamtąd patrzyła na kłócących się Polskę i Prusy z wyraźną nieufnością.

Taurys nie był zdziwiony, że Polska w końcu sprowokował Prusy.

Ta dwójka od zawsze była dla siebie wentylami bezpieczeństwa, osobami, na które można przelać swój gniew, niepokój i napięcie zupełnie bezkarnie. Ostre, niemal okrutne słowa padające z ich ust zraniłby każdego, tylko nie tego, do którego skierowane.

Spokojnie słuchał wyzwisk, patrząc jak z każdą chwilą ramiona Prusaka się rozluźniają, jak uchodzi z niego kumulowana latami irytacja. Odpowiadał obelgą na obelgę, sięgając coraz dalej w ich wzajemną historię, wiedząc, że bezlitosne słowa padną i odejdą, nawet ich nie drasnąwszy.

Brakowało im tego, pomyślał Taurys, widząc w płonącej zieleni iskierkę dobrej zabawy, a w szkarłacie nadchodzący spokój ducha, gdy już Gilbert wyrzucił z siebie wszystko, co leżało mu na sercu, rzecz jasna kamuflując to kaskadą przekleństw.

W końcu opadł na krzesło i wziął głęboki oddech. Polska uśmiechnął się zwycięsko.

– Lepiej ci, Gilbert? – zapytał konwersacyjnym tonem, jakby przed sekundą nie wyzywali się od najgorszych, wypominając sobie jakiś zapomniany przez Boga i ludzi konflikt sprzed pięciuset lat. – Możemy przejść do konkretów i rozmawiać jak cywilizowani ludzie czy dalej będziesz na mnie warczeć i zachowywać się jak tykająca bomba?

Prusy, czując się niekomfortowo z faktem, że Polska go rozgryzł, odwrócił wzrok, ale skinął głową. Jego policzki płonęły i najwidoczniej żałował, że dał się tak podejść. Oddychał szybciej, próbując się uspokoić.

Taurys nie mógł powstrzymać uśmiechu. Jak dzieci, pomyślał. To było zaskakująco znajome; zerknął na iskierki w oczach Feliksa, podłapał jego spojrzenie i poczuł się nagle odrobinę lepiej. Jakaś odrobinka starego świata wciąż istniała.

– À propos bomb – odezwał się Feliks po dłuższej chwili. – Nie chcę, żeby führer dowiedział się o tym pierwszy, Prusaku, i pierwszy zaatakował. Nie wiem, jak Rzesza stoi z produkcją...?

– Umiemy w atomówki – powiedział Gilbert o wiele spokojniejszym tonem, teraz, gdy już rozładował agresję. Odchylił się do tyłu. – Po małych... poślizgach... z czasów wojny poszło nam całkiem dobrze. Leżą sobie w bezpiecznym miejscu i się kurzą. Nie mieliśmy nigdy okazji ich użyć, zresztą, znasz historię.

Chcesz pokoju, szykuj się do wojny, przemknęło Litwie przez myśl.

– Atomówka dla wodorowej to jedynie zapalnik, mam nadzieję, że o tym wiesz – powiedział cicho.

Nogi krzesła Prus z hukiem uderzyły o ziemię.

– Wodorowej? – powtórzył poważnym tonem, skupiając spojrzenie na Polsce. – Rosja ma bomby wodorowe?

– W czasie, gdy wy odcięliście się od reszty i zamknęliście w swoim idealnym niemieckim światku, Iwan dogadał się z Yao – odparł Feliks ponuro. – Rosyjscy naukowcy lubią chińskich naukowców i na odwrót. Chodzą razem na lunch, wypalają papieroski na przerwie, plotkują i wspólnie projektują nowe ładunki termojądrowe niczym najlepsze przyjaciółki z podstawówki.

– Kurwa! – Prusy oparł głowę o rękę. – Nie wiem, jak stoimy w tej kwestii – dodał niechętnie.

– Nie wiesz? Ty, wieczny militarysta?

– Od pół wieku nie miałem broni w ręku, a co dopiero mówić o dostępie do planów zbrojeniowych.

– A twój brat? – zapytał Taurys zaniepokojony.

– Ustawy – rzucił zirytowany Prusy. – Miesiąc już siedzi nad podatkową. Nie pamiętam, kiedy zajmował się czymś innym niż te ustawy.

Litwa westchnął. Te kilka zdań powiedziały im wszystko o pozycji, jaką bracia Beilschmidt zajmowali w Zjednoczonej Rzeszy Niemieckiej.

– Führer was odsunął – stwierdził pewnie.

Gilbert nie zaprzeczył, posłał mu tylko ponure spojrzenie.

– Tak właściwie... – powiedział, patrząc na mapę. – Pomyśleliście o pozostałych potencjalnie zainteresowanych tą wojną? Nie tylko wy byliście na wschód od linii Wisły.

– Katerina i Nikolai – Litwa pomyślał jeszcze o Estonii i Łotwie, ale ich imiona nie chciały przejść mu przez gardło. Bał się o nich pytać. – Oni... Iwan to w końcu ich brat... Co się z nimi dzieje? Widziałem... Widziałem się niedawno z Nikolaiem, ale...

Wyczuł na sobie zaskoczony wzrok Feliksa; mruknął pod nosem, że później mu o tym opowie. Poczuł, jak Berta znów wskakuje mu na kolana i ociera się o niego; odruchowo zaczął ją głaskać.

– Po mojej interwencji Białego rzucili pod Paryż, dokładnie do tego mieszkania, w którym sam mieszkałeś – odparł Prusy rzeczowo. – Nie bywam u niego dłużej niż jest to konieczne, za bardzo mnie wkurwia. Właściwie to nie wiem, co robi na co dzień, musiałbym zajrzeć do systemu...

– A Ukraina? – Polska zastukał palcami w blat. Twarz Prus nagle się zmieniła, ramiona opadły.

– Ona? – powtórzył zrezygnowany, nie brzmiąc jak Gilbert, którego znali. – Tylko to, że nie jest człowiekiem, podtrzymuje ją przed zapiciem się na śmierć. Jeszcze.

Po jego słowach zapadła cisza. Polska i Litwa spojrzeli po sobie, zszokowani tą informacją.

– To... – Taurys urwał, nie znajdując słów. Za duża pokusa, zabrzmiały mu w głowie słowa Polski, wypowiedziane zaledwie przed godziną. Ona się jej poddała.

Jeszcze. Jeszcze, pomyślał i zadrżał. Któregoś dnia...

Prusy skinął głową.

– Próbowałem jej przemówić do rozsądku, ale do niej już nie dociera –westchnął ciężko. – Nie wiem, co ta dwójka zrobi, Polen. Nie wiem, po czyjej stronie staną. Musisz mieć to na uwadze, cokolwiek zaplanujesz.

Feliks, zaniepokojony, przesunął palcami po włosach.

– Niedobrze – mruknął. – Bardzo niedobrze... Prusaku, a co się dzieje z Erzsébet?

Prusy sztywno się wyprostował, a jego twarz stężała. Zacisnął usta w wąską linię. Ten ruch i twardość, która zajaśniała w jego oczach, sprawiła, że obaj jego rozmówcy nagle stali się czujni.

– Tego ci nie powiem – odparł z naciskiem Gilbert. Rozluźnienie zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Feliks zmarszczył brwi, Taurys zamarł z dłońmi wczepionymi w kocie futro. Coś jest nie tak, pomyślał. Bardzo nie tak.

– Siedząc tutaj, złamałeś już z tuzin rozkazów... – zaczął Polska, przyglądając się Prusom.

– To nie rozkaz, a obietnica – odpowiedział cicho Gilbert.

– Co się z nią dzieje? – zapytał szybko Litwa, widząc poruszenie na twarzy Feliksa. Miał bardzo złe przeczucia. Co jest gorsze od tego, co działo się z Kateriną, że Prusy tak bardzo broni tej tajemnicy?

Prusy odwrócił oczy od ich natarczywych spojrzeń.

– Obiecałem jej – zaczął szeptem, głosem tak bezbarwnym, jakiego jeszcze nigdy u niego nie słyszeli, a znali się kilkaset lat. – że nikomu nie powiem. I dotrzymam tej obietnicy. Polen, znajdź ją w Charlottenburgu. Wiem, że tam pójdziesz. Jeśli będzie chciała, sama ci powie. Ja nie mogę, zrozum.

– Dobrze – Feliks wypuścił powietrze. Nerwowo przygryzał wargę, pełen niepokoju o przyjaciółkę. – Porozmawiam z nią... – chwilę przyglądał się Prusom, ale potem opuścił wzrok na mapę. – Wracając do tego, czego się dowiedziałem...

Rozmowa wróciła na swoje tory. W końcu Prusy zerknął na zegarek; dochodziło wpół do dziesiątej. Potarł dłonią oczy, wypił ostatni łyk kawy.

– Dobra, spróbuję porozmawiać z Ludwigiem – powiedział. – Polen... nie próbuj niczego na własną rękę, proszę. Siedź tutaj, na dupie i się nie wychylaj, pomyślę jeszcze, jak to rozegramy w sobotę. Litauen ma mój numer, jak coś, to niech dzwoni, tylko nie wtedy, kiedy jestem w parlamencie...

– Mój szprecher jest na podsłuchu? – zapytał cicho Litwa. Od dawna był tego ciekaw. Prusy coraz rzadziej sprawdzał listę jego połączeń podczas wizytacji.

Gilbert wzruszył ramionami.

– E-post na pewno – powiedział. – Nie wiem, czy rozmowy nadal są nagrywane, mała szansa, ale na wszelki wypadek się pilnuj.

– Prusy – odezwał się cicho Feliks, gdy Gilbert wstał od stołu.

– Co chcesz?

– Dzięki.

Gilbert pokręcił głową i westchnął ciężko. Wziął głęboki oddech.

– Tylko dlatego, że byłem w szoku, nie zawiadomiłem góry od razu – powiedział gładko. – Wykorzystaliście ten stan, by mnie w to wkręcić i zmusiliście do wydania poufnych informacji. Przy okazji szantażowaliście mnie jakimiś starymi kompromitującymi materiałami. Jak już będą mnie sądzić za zdradę stanu, to będzie moja linia obrony, macie się do niej dopasować w czasie własnych przesłuchań.

– Dopasujemy – obiecał Litwa z bladym uśmiechem.

Prusy prychnął.

– Przez was przepadł mi stolik w klubie. O tej porze wszystko już będzie zajęte, a ja chcę się urżnąć.

– Wiem, nieczęsto widzisz duchy – przytaknął Feliks z udawanym zrozumieniem. – To wymaga starannego wyczyszczenia umysłu etanolem.

– Spierdalaj – mruknął Prusy, ale ta obelga nie miała już tej mocy i agresji, co wcześniej. Wyszedł na korytarz.

– Miłej zabawy w Eldorado! – zawołał za nim Feliks, uśmiechając się złośliwie, dając Gilbertowi do zrozumienia, że go śledził.

Prusy cofnął się o krok.

– Sto lat temu bawiłem się tam lepiej – rzucił tajemniczo i wyszedł.

Polska i Litwa spojrzeli po sobie.

– O co mu chodziło? – zapytał zbity z tropu Feliks.

Litwa wzruszył ramionami. Nim powiedział coś więcej, drzwi jego mieszkania znowu się otworzyły.

– Ale z was chuje! – powiedział jeszcze Gilbert z wyrzutem, wychylając się zza ściany. – Od czterech lat nie miałem urlopu i akurat teraz, jak już sobie zarezerwowałem hotel w Venedig...

Urwał w połowie zdania i trzasnął drzwiami. Gdy zamknęły się za nim na dobre, kocica zeskoczyła z lodówki i miaucząc głośno, wyszła na korytarz. Taurys podniósł się, chcąc przekręcić zamek w drzwiach.

Feliks zmarszczył brwi i wpatrzył się w zwierzę. Wracając, Litwa dostrzegł, jak na jego twarzy pojawia się zrozumienie.

Westchnął w duchu. Czekał na to i wiedział, że Feliks nie da mu z tego powodu żyć.

– Nazwałeś kota po Prusaku! – stwierdził Polska z niedowierzaniem.

Za tą stroną Feliksa Łukasiewicza bynajmniej nie tęsknił.

***

Winda przystanęła na parterze cichutko, niemal niedostrzegalnie. Wysoki, barczysty mężczyzna z wielkim psem – sąsiad z siódmego piętra – otworzył przed nią oszklone drzwi.

Nie lubiła wind, małych pułapek bez wyjścia, ale ręce, zajęte ciężkimi zakupami, już odmawiały jej posłuszeństwa. Dziś odważyła się wybrać do sklepu nieco dalej. Tramwaj powrotny zepsuł się jeden przystanek wcześniej, musiała iść z obciążeniem prawie pół kilometra.

Perspektywa wnoszenia tych toreb na trzecie piętro nie była atrakcyjna, ale...

Zawahała się, widząc nierozumiejące spojrzenie sąsiada, a potem zagryzła wargi i prześlizgnęła się pod jego ramieniem. To tylko sąsiad, powtarzała sobie. Ma żonę, dwójkę dzieci i psa. Miły, kulturalny człowiek, będziecie w tej windzie tylko kilkanaście sekund. Nic ci się nie stanie.

Drzwi zatrzasnęły się cicho, a ona przełknęła ślinę i wcisnęła się w kąt. Pies zaczął obwąchiwać jej torby, ale to nie zwierzęcia się bała. Opanuj się, skarciła się w myślach, czując jak serce obija się o żebra.

Sąsiad nie zauważył nic; stukał w klawisze szprechera, wybrał numer i rozpoczął rozmowę z żoną. Gdy winda zatrzymała się na trzecim piętrze, szybko ruszyła do przodu. Mężczyzna oderwał wzrok od urządzenia, przypadkiem na nią wpadł, gdy próbował usunąć się jej z drogi. Zachwiała się.

– Enschuldigung... – mruknął, asekuracyjnym, niedbałym gestem przytrzymując ją za ramię. Bardzo szybko ją puścił i wrócił do rozmowy.

Miejsce dotyku paliło żywym ogniem, który sięgał gardła, miażdżąc je swoimi płomieniami. Wypadła z windy, nie oglądając się za siebie. Potem, gdy zdziwiona twarz sąsiada zniknęła w górze, wypuściła z rąk zakupy i objęła się ramionami, wbijając wzrok w podłogę.

– Jesteś taka głupia, Erzsébet – syknęła do siebie, ale płacz rozdarł jej słowa, zmienił ją całą w rozdygotanie i chaos. Drżącymi dłońmi zaczęła szukać kluczy. Skóra płonęła; czuła ich dotyk, twarde, silne ręce, zostawiające za sobą siniaki i upokorzenie, które nigdy miało nie zniknąć. – Taka głupia i taka słaba...

Wślizgnęła się do środka i natychmiast zasunęła za sobą zamek. Puste mieszkanie przywitało ją ciszą, otuliło pustką. Odetchnęła parę razy i potrząsnęła głową.

Tu była bezpieczna. Nikt nie mógł tu wejść. Prawie nikt.

Zerknęła na kalendarz; był piątek. W poniedziałek w południe przyjedzie Prusak. Musi dokupić kawy. Roześmiała się histerycznie, gdy zrozumiała, że czeka ją kolejna wyprawa do sklepu, między ludzi, a potem objęła się ramionami.

Tylko własny dotyk była w stanie znieść.

***

Mrok zasiadł nad Berlinem i otulił miasto czernią, walcząc ze światłem pochodzącym z ulicznych lamp i okien mieszkańców, dla których noc była jeszcze zbyt młoda, by udali się na spoczynek.

Wpadł do sklepu jako ostatni klient, śledzony nieprzychylnym spojrzeniem ekspedientki podczas swojej pośpiesznej wędrówki między półkami. Stając przy kasie uśmiechnął się przepraszająco, ale nie zdało to egzaminu; kobieta uniosła oczy ku niebu, wydała mu resztę niecierpliwym gestem i niemalże wygoniła na zewnątrz.

Dochodził kwadrans po dziesiątej, gdy wrócił do domu z zakupami spożywczymi, by mieli co zjeść na kolację i śniadanie. Szedł wolno, oddychając głęboko. Potrzebował chwili samotności, a przyjemny, letni wiatr pomagał uporządkować rozsypane myśli.

Sięgał pamięcią daleko przez dziesięciolecia i przez wieki, starając się poukładać w głowie słowa, które chciał Polsce powiedzieć, bo czuł, że to dzisiaj nastąpi, rozmowa, która musiała nadejść. Rozmowa, którą odkładali odkąd tylko stało się jasne, że Zjednoczona Rzesza Niemiecka zakończyła na dobre stary świat. Rozmowa, którą dawno mogli przeprowadzić w Charlottenburgu, zamiast unikać swoich spojrzeń podczas tych rzadkich spotkań.

Gdy wyłożył jedzenie na blat w kuchni, odganiając ciekawską Bertę, która zaglądała do środka toreb, z łazienki wyszedł przebrany w inną koszulę Feliks, przeczesując palcami wilgotne włosy. Taurys przed wyjściem do sklepu powiedział mu, by czuł się jak u siebie.

– Prysznic to jednak najlepszy wynalazek ludzkości – mruknął Polska.

W tej kwestii Litwa zgadzał się z nim całkowicie; sam marzył, by zmyć z siebie zmęczenie całodniową, sierpniową podróżą przez pół kraju.

– Zjedz coś – powiedział cicho. – Ja się w międzyczasie ogarnę.

Feliks kiwnął głową. Taurys ruszył najpierw do swojej sypialni, by wziąć ubrania na zmianę. Chwilę patrzył na zawartość szafy, łudząc się, że może jednak znajdzie coś, co nie jest czarne, ale oczywiście niczego takiego nie posiadał. Uniósł kącik ust na myśl o tym, że Feliks najprawdopodobniej jutro przewlecze go przez przynajmniej jeden dom handlowy.

Cóż, pomyślał, idąc do łazienki i słysząc w kuchni odgłos otwieranej lodówki. Też nie czułbym się dobrze, gdyby to on przeze mnie chodził na czarno.

Taurys nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy powinien przywdziać żałobę. Po prostu w tym samym dniu, w którym Prusy przyniósł tragiczne wieści, zarzucił na siebie czarną koszulę, a potem kupił jeszcze kilka kolejnych. I kolejnych.

Gdy się kogoś traciło, chciało się krzyczeć, wskazać światu swój ból, wyróżnić się wśród obojętności świata chociażby ubiorem. On nie krzyczał; zatopił się w czerni i przywykł do niej, a któregoś dnia, gdy jego emocje wygasły, zastąpione pustką, pomyślał, że właściwie żałoba do niego pasuje.

Nie był już personifikacją; własny naród wymknął się z jego rąk. Dlaczego nie miałby nosić żałoby? W końcu coś utracił.

I tak minęło dziesięć lat. Ubrania, które nie były czarne, dawno już wyrzucił.

Gdy wrócił do kuchni, odświeżony, zastał Feliksa kucającego na podłodze z dłonią wyciągniętą w kierunku Berty. Kocica przyglądała mu się z poczuciem wyższości, a każdą zachętę do podejścia, chociażby powiedzianą najłagodniejszym tonem, kwitowała syczeniem.

– Szynką jej nie przekupisz – powiedział Litwa, unosząc kącik ust ku górze. – Mówiłem, jest wredna.

– Teraz rozumiem, dlaczego nosi takie, a nie inne imię – Feliks opuścił dłoń i wyprostował się. Szarpnięciem głowy wskazał mu stół; Taurys dopiero teraz zauważył talerz z kanapkami. – Jedz.

I tym razem się nie sprzeciwił, chociaż z trudem przełknął posiłek, czując zdenerwowanie, które właśnie zagnieździło mu się w żołądku. W kuchni panowało milczenie; Feliks zaczął unikać jego spojrzenia, coraz częściej zerkał przez okno.

Nadszedł szybki, gwałtowny letni deszcz; duże krople zaczęły uderzać w szybę, a strumienie wody porwały za sobą niedopałki papierosów leżące na chodniku. W kuchni czuć jeszcze było ich swąd.

Taurys mechanicznym ruchem włożył talerz do kranu. Zimna woda opryskała mu dłonie.

– Ja też przepraszam – wyszeptał, wiedząc, że Feliks i tak go usłyszy. – Prze... przepraszam, Polsko.

To była odpowiedź na to, co usłyszał w Neukaunas zaledwie poprzedniego dnia. Ostatnie słowa powiedział po polsku, odwdzięczając się za wczorajszy litewski, ale jego głos drżał, język zaplątał się na szeleszczących dźwiękach.

To było jedno z najtrudniejszych polskich słów, jakie znał, nie tylko przez swoje znaczenie.

Usłyszał ciche westchnienie, ale gdy ośmielił się zerknąć w bok, zauważył smutny uśmiech.

– Usiądźmy – zaproponował cicho Feliks.

Usiedli i po chwili milczenia rozpoczęli wędrówkę przez czas; mówili wiele, czasem spuszczali wzrok. Czasem któryś zrywał się, gdy rozmowa dotknęła szczególnie bolesnych wspomnień, ale szybko wracał na swoje miejsce. Czasem słowa drżały i cichły, a często bolały.

Nie chcieli się kłócić. Starając się zachować spokój, przekraczali kolejne rzeki wspomnień, kolejne zawiłe strumienie ich własnej historii – tej wielkiej, związanej z krajami, granicami i polityką i tej małej, osobistej, równie bolesnej. Wyszeptywali motywy, strachy, nadzieje; obawy i lęki, niedopowiedzenia i złości.

Noc trwała. Dotarli do rozbiorów; do niewoli, która w ich obojgu coś złamała. Mówili o bólu, strachu i bliznach. Mówili o powrocie, o nadziei, o chęci przetrwania na powojennej mapie, na której każdy chciał zyskać jak najwięcej. O interesach i ekonomii, o zniszczeniach i odbudowie.

O ich mieście, które podsyciło rosnące między nimi ognisko czystej nienawiści, a teraz było już tylko stertą gruzów.

O Preludium Bałtyckim i o tym, że dwa lata po nim Litwini w niemieckich mundurach cieszyli się jak dzieci, gdy pozbawiona pomocy Polska poddała Wilno, bo mogli znów je mieć dla siebie, nieświadomi, że za moment znów je utracą w potwornym bombardowaniu.

O tym, jak upadła Warszawa, o pozostawieniu gruzów miasta i o budowie iglicy żalu. O zabijaniu cywili, którego Rzesza się dopuszczała, nim nowy führer zaprowadził nowy porządek.

O stosach trupów mężczyzn, kobiet i dzieci, których nigdy nie chcieli już oglądać. O rosnącej nienawiści, podsycanej początkowo przez niemieckie imperium, a później, gdy Wielka Wojna Dziesięcioletnia się skończyła, starannie łagodzonej przez polityków, by ujednolicić państwo. O Dniu Zjednoczenia. O fałszowanej historii, o propagandzie, pięknej w swojej skuteczności, o grubym tomiszczu Historii Rzeszy, którą Litwa trzymał w salonie i często czytał, próbując odszukać kłamstwa na jej stronach. O świecie, który umarł i znikł, przestał istnieć i przestał mieć znaczenie.

I gdy historia Polski i Litwy w końcu się skończyła, rozmawiali już tylko o swoich losach; o Feliksie i Taurysie.

O miastach, w których mieszkali, o zawodach, których się podejmowali, zredukowani do roli zwykłych obywateli, o samotności, stracie i bólu. O mogile na Cmentarzu Zasłużonych. O strachu przed śmiercią w samotności, pośród nierozwiązanych spraw. O zapominaniu.

W końcu zamilkli i milczeli długo, zatapiając się we własnych myślach i łzach, chowając twarze w dłoniach i słuchając tykania zegara na ścianie, cichej nocnej audycji w radiu...

– Rozejm...? – zapytał w pewnym momencie Polska ochrypłym szeptem, przypominając Litwie o tym czasie między konfliktem o Wilno a Preludium, w którym uparcie tkwił w przekonaniu, że są w stanie wojny.

– Rozejm? – powtórzył głucho Taurys.

Nie było już ich krajów, które mogłoby zawrzeć rozejm czy pokój. Byli tylko oni dwaj, dwaj sponiewierani przez stulecia mężczyźni. Pokręcił głową; Polska zamarł, a w jego oczach odbił się niepokój, strach przed odmową.

– Zamiast rozejmu... czy... moglibyśmy zacząć od nowa? – zapytał cicho Taurys. W odpowiedzi ujrzał rosnący uśmiech.

Feliks wstał od stołu i wyraźnie na niego czekał. Taurys uniósł się z krzesła.

– Nazywam się Feliks Łukasiewicz – powiedział po polsku stojący przed nim człowiek.

Przyjął podaną dłoń i mocno ją uścisnął. Przez chwilę milczał.

Ich hei...

Mano vardas yra Taurys Laurinaitis – wyszeptał swoją mantrę, powtarzaną nocami w samotności, gdy próbował nie zapomnieć, kim jest, nagle rozumiejąc, do czego była przygotowaniem.

Pierwszy raz od wielu lat Litwa kładł się do snu ze spokojem ducha, świadom, że gdy już umrze – za rok, dwa, dziesięć – Feliks nie będzie już czuł do niego żalu. Rozpoczęli od nowa, pomyślał po litewsku, i to była jego ostatnia myśl, nim zmęczony organizm w końcu zmusił go do snu.

Od nowa, pomyślał Feliks, leżąc na kanapie w salonie i patrząc na odbijający światło lampy fortepian i na uchowane z minionego świata stare książki oprawione w papier, wśród których odnalazł Pana Tadeusza, otwartego na pierwszych wersach pierwszej księgi.

Na fortepianie leżał tomik Goethego, uśmiechał się do niego nieśmiało czernią krótkiego Ob ich dich liebe, weiß ich nicht. Obok zobaczył enigmatyczną ulotkę urzędu miasta, opisującą procedurę zmiany nazwiska.

Tej nocy to on nie zmrużył oka.

***

Z tobą odeszły anioły, jest noc w ogromnym domu... *nuci* Tytuł wzięty z "Eli lama sabachtani" Wilków (ta piosenka oraz "Na krawędzi życia" i "Son of blue sky" to mój obecny soundtrack do tego fanfika).

Wentyl bezpieczeństwa - istotne pojęcie dla teorii konfliktu społecznego. Instytucjonalny środek rozwiązywania konfliktów bez konieczności zmiany status quo grupy społecznej. Zapewnia przeniesienie negatywnych emocji i społecznych stosunków niezadowolenia z jakiejś grupy czy zjawiska na siebie, celem rozładowania agresji. Potrzeba jego istnienia wzrasta wraz ze wzrostem sztywności struktury społecznej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro