Rozdział III: Nowy, wspaniały świat
– Chcesz, bym przyśpieszył relokację?
Widział, jak na moment znieruchomiała. Kilka sekund później znów kroiła warzywa na zupę, jakby nic się właśnie nie wydarzyło, ale zdradziło ją nerwowe drżenie palców.
– Wychodzą za dwa miesiące na wolność – dodał cicho, bardzo cicho.
Przeszedł ją silny dreszcz, którego nie była w stanie zamaskować.
Przelotnie pomyślał o przeszłości, tak odległej, że była już tylko skąpanym we mgle majakiem, a potem spojrzał na jej plecy jeszcze raz.
Kiedyś, gdyby mu powiedziano, że ktoś tę kobietę złamie, roztrzaska jak porcelanową lalkę rzuconą o ziemię, roześmiałby się w twarz mówiącemu. Ją? Ona nie była porcelaną, ona była stalą albo i diamentem.
A potem stało się to. Od lat, od dnia, w którym podsunięto mu pod nos tajną ustawę i nakazano się zapoznać z jego nowym obowiązkiem, aż do teraz, zawsze przychodził w poniedziałkowe południe i pukał do drzwi. Tylko raz, sześć lat temu, nie wpuszczono go do środka.
Obowiązkiem byłych personifikacji była obecność w domu, gdy ich wizytował, więc najpierw się zirytował, bo cały jego tygodniowy plan podróży trafił szlag. Sięgnął po szprechera, wybrał numer i czekał długie minuty, ale w odpowiedzi dostawał jedynie ciszę i gdy już pomyślał, że właściwie powinien powiadomić kogoś z góry, otworzyły się drzwi do sąsiedniego mieszkania i wyjrzała przez nie sąsiadka.
Ona jest w szpitalu, powiedziała. W szpitalu.
W szpitalu wystarczyło pokazać jeden dokument, by lekarze zrobili się bardzo rozmowni i dowiedział się wszystkiego o wczesnym wieczorze, ciemniejszym zaułku między sklepem a blokiem, o trójce mężczyzn i o przechodniach, którzy odwrócili oczy.
Wiedziała, że znał każdy szczegół. Czy wiedziała, że wystarczył jeden jego telefon i kilka ostrych słów, by nadać sprawie priorytet i złapać sprawców tak szybko, jak tylko się dało? Czy wiedziała, że...
– Chciałeś ich powiesić. By odpowiadali jak za morderstwo.
A czy tego nie zrobili?, chciał zapytać, słuchając jej beznamiętnych słów. Nie zgasili w tobie życia, które i tak już ledwo się tliło?
Odsunął od siebie kubek kawy ulubionego gatunku, którą od tamtego czasu zawsze mu robiła, gdy przyjeżdżał na wizytację, jakby kolejne litry płynnej, gorzkiej czerni były podziękowaniem za to, że potrząsnął całą policją i sądami, by wydali najwyższy możliwy dla tych gnid wyrok.
– Chciałem.
– Powiedziałeś o tym komuś... komuś z nas?
Pokręcił głową.
– Nie. Nawet gdybym mógł, nigdy bym...
Westchnęła, spojrzała na niego przez ramię i nawet zmusiła się do uśmiechu, który jednak nie sięgał oczu.
– Wiesz wszystko – stwierdziła. – Pewnie bardzo cię irytuje, że nie możesz po prostu poplotkować o reszcie.
O kim? O jednym, którym jest martwy, kolejnym, który dogorywa, innej, która pije na umór? I o tym, w którego rudym sierściuchu jest więcej życia niż w nim samym? Pokręcił głową. Nie kopie się leżących.
– Jak się ma twój brat?
– Pracuje, jak zawsze. Siedzi po nocach nad ustawą podatkową.
– Tak, to na pewno ważne – zgodziła się, brzmiąc, jakby błądziła myślami gdzieś bardzo daleko. Obrócona do niego plecami, sięgnęła po dorodną marchewkę, zaczęła ją siekać szybko, pewnie trzymając nóż. Niegdyś długie włosy sięgały jej teraz zaledwie do łopatek. – A ty czym się teraz zajmujesz w swoim parlamencie?
Prusy skrzywił się.
– Minister od dziedzictwa robi mi burdel, ale chyba zaraz go przekonają do dymisji. Kazałem mu spierdalać.
– Od kiedy to twoje ulubione słowo? Słyszę je w co drugim zdaniu.
– Od kilkudziesięciu lat, jeszcze nie zauważyłaś?
Do kuchni zajrzał oficer, mruknął coś o tym, że skończyli i ruszył w kierunku wyjścia. Prusy podniósł się z krzesła, odłożył kubek kawy na kredens, uważając, by w ciasnej kuchni nie dotknąć zajmującej się obiadem kobiety i podążył w jego ślady.
– Do widzenia, Erzsébet.
– Czekaj – odezwała się cicho. – A... a on?
Zatrzymał się przy drzwiach, wpatrzył w szkiełko wizjera.
– Jadę niedługo na urlop – powiedział. – Chyba wcisnę go na zastępstwo. Ma czysto w papierach, powinni się zgodzić.
Nie usłyszał odpowiedzi. Pokręcił głową i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Zjeżdżając windą na dół, wyciągnął z kieszeni papierosy i zapalniczkę.
Węgry odhaczone. Teraz z powrotem na lotnisko, wieczorem będzie już pod szwajcarską granicą, wejdzie sam do niewielkiego domku na wsi, wyjdzie z niego po minucie, bo tam nigdy nie było niczego do sprawdzania, wyjdzie, uważając, by nie potknąć się o puste butelki, odprowadzany pustym spojrzeniem błękitnych oczu błyszczących ponad zapadłymi policzkami. Może usłyszy pytanie o jej brata. Może będzie mógł odpowiedzieć jej pół-słowem.
Potem uśnie w rytm łopotu śmigieł, gdy helikopter uniesie się w noc i tak kolejne dni i kolejne miasta, kolejni starzy znajomi o oczach pełnych otępienia.
Potem w środę zajrzy do parlamentu, bo przecież politycy to najgorszy rodzaj ludzi i patrzeć im na ręce trzeba, niezależnie od tego, pod jaką flagą toczą swoje rozmowy.
Potem znów czwartek i znów piątek... W piątek już tylko Berlin, szybka, spokojna wizyta, sobota to powrót do parlamentu, tym razem nie do jego własnego, a do parlamentu imperium, bo przecież brat ledwo tam sobie radził przez tę pieprzoną ustawę, a on zobowiązał się pomóc i teraz przeklinał za to siebie. Zostanie tylko błoga niedziela, najpewniej wyjdzie na miasto, by się zniszczyć alkoholem i muzyką...
I znów rozpoczął się kolejny tydzień, pomyślał, stojąc przed budynkiem i paląc papierosa. I znów to samo. Na szczęście, za trzy tygodnie w końcu ma urlop, odpocznie, odetchnie w znajomym hotelu w Venedig, patrząc w morze i nie myśląc o niczym. Dzięki, Lit, za ten cynk o Białym. Nie wiem, kto kogo utopiłby w kanałach, gdybyśmy się tam spotkali.
Zgasił papierosa pod butem. Korzystając z tego, że oficerowie już siedzieli w aucie i na niego nie patrzyli, sięgnął palcami za kołnierz koszuli. Wyczuł cieniutki kabelek, przesunął wzdłuż niego opuszkami i włączył nagrywanie.
Lata temu rząd stwierdził, że podbite personifikacje są zbyt niebezpieczne, by pozostawić ich bez kontroli. Ale... sprzęty były zawodne i awarie czasem się zdarzały, prawda?
***
Woda lejąca się spod prysznica była gorąca, gorąca aż do tego stopnia, że parzyła skórę, mieszając ból i przyjemność w trudny do opisania sposób. Trwał tak przez kilka minut, tępo wpatrując się w zaparowane szkło, odnosząc wrażenie, że ukrop z wolna wytapia z jego kończyn gnieżdżące się tam przeraźliwe zimno.
Głos rozsądku przypomniał mu o rachunkach za wodę, więc z żalem wyszedł spod prysznica, potrząsnął mokrymi włosami.
Już nakarmił Bertę, zjadł śniadanie, znalazłszy w szafkach coś, co mógłby spożyć zamiast tych nieszczęsnych, zeschłych na kamień kajzerek. Doprowadził się do porządku w łazience... A była dopiero siódma rano, została doba dnia wolnego.
Litwa westchnął cicho, przecierając pokryte wilgocią lustro, starając się nawet na siebie nie patrzeć. Gdzieś kątem oka zobaczył tę bliznę, mignęła mu w odbiciu, przypomniała o swoim istnieniu.
Nie była duża, ciągnęła się wąskim, pionowym pasem po boku i wyblakła już na tyle, że gdyby miał kogoś, kto zechciałby oglądać go bez górnej części ubioru, tenże ktoś na pierwszy rzut oka nawet by jej nie zauważył.
Taurys też ledwo już pamiętał, że ją ma. Czterdziesty ósmy, przypomniał sobie. Wojna nadal trwała, a imperium chłonęło nowe tereny z nieposkromionym apetytem...
Przez chwilę widział ich twarze, twarze młodzieńców o zapalczywych oczach, którzy przekonywali swoich sąsiadów, po cichutku, z zaraźliwą pasją, że nikt nie będzie się spodziewać ataku po całej dekadzie. Że główne siły wojska są daleko od ich miast i wsi, niewiele jednostek pilnuje Bałtyku...
Pokręcił głową, odcinając się od wspomnień. Ci chłopcy albo już nie żyli, albo kończyli już życia w zakamarkach swoich domów, drżącymi dłońmi przerzucając strony albumów i wspominając stary świat, a wraz z ich końcem koniec miał nadejść i dla niego.
Imperium Niemieckie pokazało, że może i zaprzestało swojego bezlitosnego tańca zniszczenia, opamiętało się i zrezygnowało z okrucieństwa, ale tego, co już raz zdobyło, nie odda. Po ostatnim zrywie starego świata, po incydencie uciańskim, została Taurysowi jedynie cieniutka blizna, stary, dawno zagojony ślad po nożu.
Ciosu nawet nie zadał Niemiec; zaatakował jeden z tych chłopców, gdy w piwnicy wybuchła kłótnia, gdy to, co wywołali, spotkało się z natychmiastową reakcją, a policja była już u drzwi, by zgarnąć prowodyrów, którzy zaniepokoili spokojną Ucianę.
Posłuchaj mnie, usłyszał wtedy, złapany za ramię i wciągnięty w kąt zimnej, wilgotnej piwnicy. Jakoś mi się udało ich przekonać, żeby cię nie zamykać, więc teraz, proszę cię bardzo, do kurwy nędzy, idź do domu i nie wychodź bez pozwolenia. Nie widzisz, co robię? Ja się, kurwa, staram. Są ludzie, którzy chcieliby was wszystkich widzieć w celach metr na metr, żebyście z głodu gryźli własne łokcie i spali na stojąco. Zamiast się cieszyć, że jesteś tylko pilnowany, że możesz normalnie mieszkać i pracować, to wdajesz się w jakieś burdy? Wiedziałeś, musiałeś wiedzieć, że ta akcja nie miała żadnych szans. Nawet się nie tłumacz. Teraz spierdalaj, rozumiesz? Jakoś to odkręcę. Spierdalaj do domu.
Więc uciekł, trzymając się za draśnięty bok, i jedyne, co dostał, to pisemną, bezosobową naganę, podpisaną przez jakiegoś człowieka, o którym nigdy wcześniej nie słyszał, urzędnika w machinie administracji, która ciągle rosła, by móc zarządzać sprawnie nowymi terenami. Śmiał się wówczas długo i histerycznie, osuwając się po ścianie z kopertą w ręce.
Taurys westchnął ciężko, łapiąc za przygotowaną wcześniej koszulę. Czerń opadła na bladą bliznę, po to, by znów zapomniał o jej istnieniu. Może zniknie, może nie; być może któregoś dnia nie znajdzie na swoim ciele żadnej blizny, żadnej pamiątki, bo nic już nie będzie pamiętać.
Pod drzwiami zamiauczała głośno Berta.
– Przecież dopiero cię karmiłem – mruknął do siebie Taurys, wychodząc z łazienki. Kotka otarła mu się o nogi, mrucząc, więc uśmiechnął się blado i ukucnął, by potargać jej futro.
... Na granicy niemiecko-rosyjskiej znów niespokojnie – Dobiegł go głos spikerki z radia. Nastawił uszu, biorąc kocicę na ręce i przechodząc z nią do kuchni. – Jak informuje rzecznik służby granicznej, zatrzymano młodego mężczyznę, ukrywającego w bagażu broń. Dzięki szybkiej i skutecznej interwencji służb mężczyzna został zatrzymany. Całość akcji przebiegła bez zatrzymywania ruchu granicznego. Rosja stanowczo odcina się od jakichkolwiek powiązań z zatrzymanym. Rzecznik zaprzecza, by to zatrzymanie miało związek z atakiem terrorystycznym pod Kurskiem z dwa tysiące czternastego...
Tam zginął brat Anniki, przypomniał sobie. Ktoś przerzucił przez granicę ładunki wybuchowe, uzbroił ludzi i rozpętało się małe, ale gorące jak diabli piekło, zduszone później przez armię.
– ...Ustawa podatkowa znów wymaga poprawek, grzmi minister finansów. Podczas sobotniego posiedzenia parlamentu Zjednoczonej Rzeszy Niemieckiej doszło pomiędzy nim a ministrem wojny do słownej utarczki...
Uśmiechnął się pod nosem. Politycy. Wojna i finanse zawsze szły ze sobą w parze, ale nigdy nie był to harmonijny związek. W ogóle po co jeszcze to stanowisko, zastanowił się? Wojny dawno nie było, nikt już nie pamięta wojny. Coś planują? Nie, dalsze rozrastanie imperium przyniosłoby więcej kłopotu niż pożytku, zwłaszcza że mamy całkiem dobre relacje ze Stanami...
– ...a tymczasem w Kraju Autonomicznym Prus znów rozpętała się dyskusja...
Słuchał jednym uchem, zaparzając drugą tego ranka kawę. Berta, odstawiona kilka sekund wcześniej na podłogę, tym razem wskoczyła na lodówkę; udał, że nie widzi tego jawnego przejawu lekceważenia jego osoby i braku szacunku do ciężko zarobionych pieniędzy, które na ową lodówkę wydał.
Gdy pił gorący napój, jego myśli znów pobiegły do tajemniczych wiadomości. Chwilę znów rozmyślał nad tajemniczym Goethem, zastanawiając się, czy podawał swój adres jakiemuś uczniowi.
Tak, na pewno, mógł wskazać przynajmniej piątkę dzieciaków. Który z nich to dowcipniś?
I tak się tego teraz nie dowie. Z kawą w dłoni ruszył do maleńkiego saloniku, odczuwając nagłą ochotę, by zagrać. Więc to był jeden z tych dni, gdy będzie się miotał od jednego zajęcia do drugiego, byle tylko wypełnić kolejne minuty... Nienawidził niedziel.
Jego stary druh, fortepian kupiony jeszcze w czasach, gdy mieszkał w Wiedniu, kompan długich nocy podczas sesji egzaminacyjnych, rozpościerał się majestatycznie od ściany do ściany, zajmując niemalże połowę pomieszczenia. Drugie pół zajmowała mała kanapa i stolik z telewizorem, a całość dopełniał wepchnięty w kąt regał z książkami.
Nie przyjmował gości, więc więcej miejsca nie było tu potrzeba. Litwa wyciągnął z kąta za drzwiami stołek i zasiadłszy na nim, znieruchomiał z palcami na klawiaturze.
Nie sięgnę po nuty, stwierdził, zaciskając zęby z irytacją. Nie sięgnę. Leżą tam, koło telewizora, sam je pisałem. Nie sięgnę. Zagram to z pamięci.
Jeśli i to już zapomniałeś, może najwyższy czas się powiesić, Litauen. Gdyby to tylko było takie łatwe, nie?
Pięć palców, pięć klawiszy i nastąpiła pustka, cisza, która zadźwięczała mu boleśnie w uszach. Zaklął, przygryzł wargę, by bólem zmusić się do pamiętania. Zaczął jeszcze raz i tym razem się udało, palce odnalazły znajomą melodię, sięgnęły w głębiny pamięci, a on przymknął oczy.
– Lietuva, tėvyne mūsų – szeptał, widząc przed sobą to, co dawno utracone. – Tu didvyrių žeme...
Pamiętał i przez chwilę czuł niemalże ekstatyczną radość.
Litwo, ojczyzno nasza.
Zagrał do końca, aż do ostatniej nuty, ciesząc się, że nie popełnił żadnego błędu. Gdy skończył, przez chwilę siedział przy fortepianie, wpatrując się w ścianę przed sobą, wsłuchany w ciszę. Potem westchnął, sięgnął po stygnącą kawę i obróciwszy się, obrzucił spojrzeniem regał.
Trochę ładnie wydanych o muzyce, o tak błyszczących grzbietach, że aż żal było je otwierać, książka o powstawaniu Netzwerku, stos starych materiałów ze studiów, których było mu szkoda się pozbyć, parę powieści, kilka historycznych pozycji, wśród których wyróżniała się gruba, solidna Historia Rzeszy... Oprócz nich na regale tkwiło jeszcze kilka starych książek oprawionych w papier, bezimiennych i ukrytych przed światem, których kartki były złotobrązowe i tak kruche, jakby miały rozpaść się w palcach, gdy tylko ich dotknie.
Wstał i cicho podszedł do regału. W uszach wciąż dźwięczała mu Tautiška giesmė, gdy musnął palcami grzbiet jednej z tajemniczych książek.
Nie musiał zaglądać pod papier, by wiedzieć, jaki tytuł się pod nią kryje. Wahał się, ale w końcu pokręcił głową i wycofał się, postanawiając, że to nie jest dobry dzień. Wziął za to książkę o sieci, pozycję lekką i przyjemną, mimo że znał już właściwie na pamięć każdą ciekawostkę, i rozsiadł się na kanapie.
(...) Ciężka praca niemieckich naukowców z niewielką pomocą Amerykanów zaowocowała wkrótce powstaniem Netzwerku, sieci ulepszonej względem inter-networku. Obecnie obie sieci ewoluowały w zupełnie odmienny sposób, przez co niemożliwym jest ich powtórne połączenie. Wymogło to na Netzwerku konieczności dostarczenia niemieckim użytkownikom wszystkiego, czego tylko potrzebują (...)
(...) Wiek dwudziesty pierwszy przyniósł współpracę obu narodów w dziedzinie techniki, polegającą na wymianie interesujących technologii bez wyrażania ze strony amerykańskiej chęci tworzenia wspólnych projektów. Wspomniany wyżej prof. Schrödinger uważa, że jest to zjawisko niekorzystne, gdyż „od lat amerykańska technologia niemalże stoi w miejscu, podczas gdy niemiecka dawno zostawiła ją w tyle", a wręcz sugeruje całkowite zerwanie współpracy ze względu na brak większych korzyści (...)
(...) W latach 70-tych niemieccy technologowie stworzyli również projekt e-postu, który w założeniach podobny był do e-maila, aczkolwiek pozbawiony został ograniczeń swojego rówieśnika, co spowodowało, że stał się dużo atrakcyjniejszą alternatywą (...)
I znów e-post. Litwa zaprzestał czytania tekstu, subtelnej mieszaniny historii, technologii i propagandy. Może znów Schwäne coś napisał? Korciło go, by sprawdzić, przez chwilę siedział więc niezdecydowany, aż w końcu podźwignął się z kanapy.
Przeszedł do sypialni i nie rozczarował się, bo skrzynka migała zachęcająco, błyskała nową wiadomością i znajomym już nadawcą. Usiadł i zapatrzył się w ekran.
___mein We155e R177Er
\|/ –as birgst du so bang d-
3in Geischt Siehst Vater, du de-
|\| Erlkö-
|\|ig nicht?
|) en Erlenkönig mit Kron
|_| nd Schweif? Ritter, es ist Nebelstreif.
|)u liebes R|773.-, komm, geh mit mir! g-
4r schöne 5p13l3 5P13l ich mit dir Manch
8unte Blumen s-
|nd 4N D3M
5trand Meine Mu-
7ter hat manch gülden Gewand
Przeczytał e-post kilka razy. To nie jest przypadek, przemknęło mu przez myśl, gdy zrozumiał, na co patrzy. To sprawiło, że zamarł, poczuł zimno i chłód, chociaż był lipiec, a przez otwarte okna do środka dostawało się ciepłe powietrze, niosąc ze sobą zapach kwitnących lip zasadzonych po drugiej stronie ulicy.
Ktoś go zna, ktoś wie, jaki znak nosi w sercu, jaki symbol dumnie parł do przodu na sztandarach w czasie bitew. To wciąż był Król Olch, ale piszący zwracał się do niego, nie do umierającego dziecka w nieskończonych połaciach ciemnego lasu.
Do We155e R177Er, Weiße Ritter, Białego Rycerza.
A więc to ktoś, to wie, kim, czym jestem, zrozumiał. Odkąd wojna się skończyła, nie mieli prawa mówić o dawnym świecie, nie mieli prawa nosić swoich znaków i symboli. Nikt już nie uczył dzieci tego, czym była Pogoń, kogo oznaczał srebrny lew, kto niegdyś wołał: Liberté, Egalité, Fraternité, ou la mort...
Więc ten ktoś, ten Schwäne... to jeden z nas. Nie, to niemożliwe. Nie znali praktycznie swoich losów, widywali się jedynie w Charlottenburgu za pozwoleniem władz albo zupełnym przypadkiem, tak jak wczoraj on i Białoruś... Nie mieli żadnego kontaktu, nie mogli. Czasem udawało się podpytać Gilberta o losy znajomego, czasem rzucał dwa, trzy słowa, by zaraz zamilknąć, bo i na nim pewnie ciążyły jakieś zakazy.
Czy ten ktoś wysyłał e-posta w ciemno, umieszczając imię i nazwisko w adresie i czekając na łut szczęścia? Dlatego pisał szyfrem, bo bał się, że to podpucha, że kto inny ma dostęp do tej skrzynki? A może wie, że czujne oczy władzy widzą treść każdej wiadomości, bo to w końcu Netzwerk?
To nie musi być personifikacja, skarcił się. To może być ktoś z jego byłych polityków... ale przecież to już dogorywający starcy, tak wiele czasu minęło. I skąd wzięłaby się ta pocztówka? O naszych miejscach zamieszkania wie jedynie Prusy i urząd relokacji.
Prusy. Porozmawiać z nim? Przez chwilę Litwa poważnie się nad tym zastanawiał. Jeśli ktoś mógłby coś wiedzieć o Łabędziu, to na pewno on. Odwiedzając każdego z nich każdego tygodnia, z pewnością wiedział wiele, ale czy cokolwiek by zdradził?
I ten szyfr. Sprytne, proste, ale sprytne. Wenn du da bist... Jeśli tam jesteś... właśnie, co, jeśli jestem, jeśli odczytałem wiadomość?
Jeśli odpiszesz, pomyślał rozsądnie, zorientują się. Co tydzień technik od Prus sprawdza ci komputer i wiadomości, ale na pewno nie jest to jedyna osoba, która ma do nich dostęp.
Litwa był przekonany, że w kwestii pilnowania personifikacji nie zdaliby się tylko na Gilberta. Na pewno był ktoś wyżej, ktoś ukryty w cieniu, bo ostrożności nigdy za wiele.
Poczekam jeszcze, postanowił. Schwäne przesłał niedokończoną wiadomość, na pewno nadejdzie jej dalszy ciąg. A może to właśnie Prusak robi sobie żarty
Ta myśl przemknęła mu przez głowę, ale szybko zniknęła. Nie, on nie dokładałby sobie roboty.
Wstał od komputera, powtarzając w myślach treść e-postu. Na skraju umysłu mignęła mu krótka, absurdalna myśl, ale natychmiast pokręcił głową, odrzucając ten pomysł.
Za mało spał i przychodziły mu do głowy majaki. Wyszedł z sypialni na mały korytarz, minął drzwi od saloniku i łazienki i zatrzymał się przy przejściu do kuchni, opierając dłoń o łuk.
Berta miała dzień czułości; znów zaczęła pałętać mu się między nogami, przymilać się i łasić, jakby przepraszała za ślady pazurków na szczycie lodówki. Uśmiechnął się.
– Powiedz mi, mała – Ukucnął, spojrzał w kocie oczy. Przez chwilę zamiast dorosłej kocicy o bujnym futrze widział małą rudą kulkę, piszczącą rozpaczliwie w rozmokłym kartonie gdzieś w uliczce obok. – Znasz jakiegoś łabędzia?
Berta zmrużyła oczy, zielone, intensywne oczy, a Litwa poczuł, jak zasycha mu w ustach. Wstał, gwałtownie pokręcił głową.
Kawa. Potrzebował więcej, dużo więcej kawy.
ciąg dalszy nastąpi.
***
Tautiška giesmė - hymn Litwy, rozpoczynający się od słów "Lietuva, tėvyne mūsų" - "Litwo, ojczyzno nasza".
Pogoń - herb Litwy.
srebrny (biały) lew - występuje w herbie małym i herbie wielkim Czech.
Liberté, Egalité, Fraternité, ou la mort - wolność, równość, braterstwo albo śmierć - Rewolucja Francuska, rzecz jasna.
Wiersz - znów Król Olch.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro