Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II: Wczoraj zgubiłem godność

Gdy tamtego dnia do berlińskiego gabinetu wtargnął Litwa ze zmierzwionym włosem i szaleństwem w oczach, Ludwig, siedzący za biurkiem, nawet nie drgnął.

– Co zrobiliście!? – wykrzyczał Litwin. – Przehandlowaliście nas!? Tak po prostu!?

Wciągnął powietrze i dopiero teraz zauważył dwie pozostałe bałtyckie personifikacje. Estonia patrzył w podłogę, Łotwa... Łotwa pokiwał głową ze smętną miną. Żaden się nie odezwał, żaden nie przytaknął potokowi słów, które padły z ust Taurysa, jakby już ich złamano.

– Czy tobie się wydaje, do kurwy nędzy, że te trzy kraje to są trzy dziwki, które sobie można kupić, zerżnąć, gdy nikt nie patrzy i odsprzedać kumplowi?! Ochujeł ty! – Litwa złapał jeszcze kolejny haust powietrza i dorzucił ze trzy rosyjskie obelgi, bo ten język doskonale się do tego nadawał, do rzucania barwnych epitetów i wyklinania wszystkiego, na czym ten świat stał, a stał na brudzie, oszustwie i przekrętach.

– Litauen, słownictwo – Ludwig niewzruszenie przeczekał ten wybuch furii. – I co ja mam ci na to odpowiedzieć? Kłamać nie będę.

To był trzydziesty siódmy, a ZSRR podbił ich tylko po to, by na mocy jakiś pokrętnych umów oddać w ręce Rzeszy.

– Doskonale wiesz, kto podejmuje decyzje.

Nie oni. Nigdy oni.

To w takim razie po co istnieli? Tylko po to, by patrzeć, jak ich kraje idą na zatracenie? Odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami, bo to było jedyne, co mógł zrobić, słuchać głuchego uderzenia drewna o ścianę i drżenia ozdobnej szybki.

Dwa lata później, gdy ustabilizowano nowe landy na wschód od Prus Wschodnich, wojsko stanęło wzdłuż nowych niemieckich granic i zaatakowało Drugą Rzeczpospolitą od zachodu i północy.

Historycy nazwali to potem Preludium Bałtyckim, bo tym w istocie było, wstępem do Wielkiej Wojny Dziesięcioletniej.

Obudził się, z trudem, łapczywie łapiąc powietrze, w ciemnościach. Sam, jak zawsze.

Ich hei... – Nie. Odkaszlnął, wpatrzył się w sufit, szukając słów swojej mantry. Mijały minuty. – Mano vardas... mano vardas yra Taurys... Mano vardas Lietuva.

Jeszcze pamiętał. Był lipiec dwa tysiące dziewiętnastego roku.

***

Rankiem, gdy z kubkiem kawy wyjrzał na parter budynku, w którym mieszkał, natknął się akurat na listonosza. Ten zerknął najpierw na kartkę, którą właśnie wkładał do skrzynki, a potem na niego, mierną parodię człowieka w poszarzałym szlafroku, z włosami rozczochranymi od snu, a raczej od jego braku, od ciągłego przewracania się na boki w bezsennym szaleństwie.

– Pan Lau... uch...

– Laurinaitis – wychrypiał. Była szósta rano. Skulił ramiona i pociągnął łyk gorącej, czarnej kawy, mając nadzieję, że za pół godziny będzie w stanie funkcjonować i nie rozbije się autem na jakiejś ulicznej latarni.

– Rachunek dla pana... i kartka – Listonosz zerknął na pocztówkę, uniósł brew i w końcu wzruszył ramionami. Oddał pocztę Taurysowi. – Miłego dnia.

Musiał w końcu przejść się do oddziału i założyć to netzwerkowe konto, stwierdził w myślach, rozrywając najpierw kopertę z rachunkiem. Na szczęście kwota do zapłaty nie była zbyt wysoka.

Wracając do swojego mieszkania, przyjrzał się kartce. Zupełnie obcym pismem ktoś wypisał na nim kolejny wiersz. Podpisu nie było.

Ob ich dich liebe, weiß ich nicht.

Seh' ich nur einmal Gesicht,

Seh' dir ins Auge nur einmal,

Frei w1RD H3r2 vON 4ll3r qU4l.

Gott weiß, wie mir so wohl geschieht!

Ob ich dich liebe, weiß ich nicht.

weiß Ritter, W3r B1n 1cH, frag mich

Ledwo przeleciał wzrokiem po tekście, nie doczytując do końca. Wyrzucił kartkę do kosza i chwilę stał w kuchni, zastanawiając się, czy jest w stanie przełknąć coś innego niż kolejna siekiera.

Berta głośnym miauknięciem zawiadomiła go, że jest głodna. Potem, dla wzmocnienia przekazu, wskoczyła na blat kuchenny, nastroszyła rude, bujne futro i wpatrzyła się w niego hipnotyzująco.

– Zejdź.

Berta w odpowiedzi zasyczała coś, co brzmiało łudząco podobnie do „fick dich". Taurys pokręcił głową i zajrzał do lodówki w poszukiwaniu kociej karmy.

– Jesteś nieznośna, wiesz? Będę miał twoje kłaki w kawie.

Kotka niewzruszenie siedziała na blacie. Litwa poddał się i zaczął napełniać miskę na podłodze mokrą karmą.

– Chociaż ty zjedz jakieś śniadanie.

Zerknął na kalendarz, gdzie miał rozpisany plan lekcji. Sobota, więc jeszcze tylko dzisiaj, jeszcze tylko dwie lekcje i nadejdzie dzień wolny. Niestety.

A potem jeszcze tydzień i rozpoczną się letnie ferie. I wtedy...

Nie dokończył myśli, nagle jego szprecher, porzucony wieczorem w okolicach lodówki, zaczął dzwonić. Litwa zastygł. Wpół do siódmej rano...

Z niechęcią, niepewnie, zerknął na ekranik, a potem odetchnął, rozpoznając znajomy numer.

Hallo?

– Cześć – zaświergotał mu w uchu głos Anniki. – Mam nadzieję, że cię nie budzę...

– Nie, skądże. Zaraz wyjeżdżam do szkoły.

– Ja właśnie w tej sprawie... Obok mnie był wypadek, trakcja tramwajowa jest zablokowana... Pamiętam, że przejeżdżasz niedaleko, czy to byłoby dla ciebie bardzo uciążliwe, gdybyś...

– Podjadę po ciebie – obiecał cicho. Wyraźnie się ucieszyła; podziękowała mu i rozłączyła się.

Spojrzał na Bertę.

– Masz ją polubić – nakazał kocicy. – Nawet jeśli ma psa.

Kotka znów wysyczała obelgę.

– To ona cię będzie karmić, więc panuj nad słowami, niewdzięcznico.

***

Mieszkała niedaleko szkoły; często widywał ją, gdy wjeżdżał na szkolny parking, a ona wysiadała z tramwaju na pobliskim przystanku, zawsze ubrana ładnie i schludnie, w ołówkowej spódnicy i jakiejś przyjemnej dla oka bluzce.

Dzisiaj też tak się nosiła, ale tym razem siedziała obok w jego aucie. Jasne włosy spięła w kok, bo od rana upał dawał się we znaki, jedynie kilka kosmyków figlarnie muskało jej szyję. Ładna, pomyślał tępo. Oczytana, miła i ładna. Ideał.

Może w innych czasach by się nawet w niej zakochał. W tym dziesięcioleciu było już go stać jedynie na puste stwierdzenia faktów i pozbawione intencji komplementy. Im prędzej ona zobaczy, jak bardzo pustą skorupą jest, tym lepiej dla niej.

– Ja też miałbym do ciebie prośbę.

– Tak?

– Mam kota – zaczął wolno, wpatrując się w szkolne ogrodzenie, na którym już wywieszono pierwsze informacje o jarmarku dobroczynnym. Po drodze ustalili, że w poniedziałek umówią się na kawę i uzgodnią szczegóły. Wjechał na teren szkoły i zaczął szukać miejsca parkingowego. – Ona... Nie mogę wziąć jej ze sobą, źle znosi podróże. Czy mogłabyś...

Annika uśmiechnęła się do niego.

– Nie ma problemu.

– Dziękuję.

Widzisz, Berta? Nie umrzesz z głodu, gdy mnie zabraknie. Ktoś będzie o ciebie pamiętał, gdy pojadę na wakacje, gdy będę musiał pojechać na tę ogólnokrajową konferencję w listopadzie, gdy któregoś dnia do domu nie wrócę i pochowają mnie na Cmentarzu Zasłużonych albo gdziekolwiek indziej.

– Taurysie?

– Przepraszam, zamyśliłem się – mruknął, parkując.

– Przeprowadzam dzisiaj siódmoklasistom ostatnią klasówkę – oznajmiła z uśmiechem, sięgając do klamki i wyskakując z auta, zanim jeszcze zdążył zgasić silnik. Poczekała, aż Taurys wyjdzie z samochodu i kontynuowała, patrząc na niego ponad dachem pojazdu. – Więc istnieje szansa, że przyjdą do ciebie na lekcję zdruzgotani.

Nie mógł się nie uśmiechnąć.

– Surowa panna Walkenhorst wymaga, by uczeń rozpoznawał każdy wiersz z tego roku szkolnego po pierwszej sylabie i potrafił go wyrecytować bez zająknięcia?

– Nie, ale chyba wprowadzę to w przyszłym roku. Zagraj im potem coś na uspokojenie, nie chcę, by mieli koszmary o Mannie i Goethem.

Znów się uśmiechnął; na lekcje poszedł z lekkim sercem.

– I jak poszło? – Terezia Beyersdorf, siedząca w trzeciej ławce, skorzystała z okazji, że Taurys zajął się dziennikiem i wychyliła się do chłopca siedzącego za nią.

Taurys udał, że nie słyszy, jak zwykle. Zaskakująco mało uczniów zdawało sobie sprawę, że ich szepty docierają do biurka nauczyciela.

– Czwarte to było woher sind wir geboren, prawda? Ale co miało być w piątym?

Ob ich dich liebe, weiß ich nicht – odpowiedział szybko chłopak. – też Goethe...

– Szlag, a ja napisałam, że...

Dalszej wypowiedzi Taurys nie słuchał. W głowie dźwięczał mu wiersz. Ob ich dich liebe, weiß ich nicht. Czy cię kocham, nie wiem. Czy nie tak zaczynała się ta kartka...?

Rano zignorował to kompletnie. Goethe. E-post z Królem Olch, kartka z wierszem... O co tu chodziło?

Wstał od biurka, czując nagły ucisk w gardle, bo niewinne słowa wiersza mu o kimś przypomniały.

– Co dzisiaj będziemy robić? Zaraz wakacje, może coś luźniejszego? – Terezia natychmiast odsunęła się od chłopaka i zamrugała przymilne do nauczyciela.

– Chciałem wam pokazać jeszcze kilka ciekawych, starych utworów.

Gdy siadł do pianina, przed chwilę milczał. Odsunął na bok nuty Wagnera i zaczął grać z pamięci poloneza a-moll.

– To było bardzo smutne – odezwała się po kilku minutach inna uczennica. – Co to?

– To „Pożegnanie Ojc..." – zawahał się, urwał w pół słowa. – Po prostu „Pożegnanie".

***

Po lekcjach i krótkiej sesji z wystraszoną Uschi Taurys podjechał do domu towarowego Kaufhaus des Westens, mając nadzieję, że kupi jakieś sensowne buty na wyjazd. Mając wizję długich wędrówek, obawiał się, że każda jego obecna para – a zasadniczo miał ich trzy – uraczy go pęcherzami i otarciami.

Auto zostawiał w Berlinie; pociągi były wystarczająco wygodne, a jazda samochodem po miejscach, które chciał odwiedzić, wydawała mu się całkowicie odarta z zadumy i melancholii, a w końcu po to tam się udawał. By pamiętać, by dotknąć każdego kamienia i każdej obrośniętej mchem cegły, by stanąć w miejscu, które natura objęła w posiadanie i czuć katartyczny ból z przeszłości, który może na kolejny rok doda mu sił, by wciąż pamiętał samego siebie.

Więc musiał iść kupić sobie buty. Na szczęście ekspedientka była pomocna, więc po pół godziny wyszedł ze sklepu uboższy o garść marek, ale bogatszy o wygodną parę.

Szukając miejsca parkingowego, pozostawił samochód z dala od KaDeWe, ruszył więc chodnikiem, patrząc na miasto, które kwitło i piękniało od lat, śliczne w złotym świetle późnego popołudnia.

Minął jakiś sklepik z komputerami, oferujący też naprawę. Mogłem skoczyć do domu po sprzęt, pomyślał. Trudno, następnym razem.

W tłumie mignęła mu jasna, zaskakująco znajoma czupryna; zawahał się na moment, ale zaraz potem krzyknął i uniósł rękę ponad ludzkie głowy, zamachał, by zwrócić na siebie uwagę. Jak nie teraz, to kiedy? Los podsunął mu okazję pod nos, okazję, która może już się nigdy nie trafić. Kto wie, czy doczeka kolejnego spotkania w Charlottenburgu.

– Nikolai!

Zawołany zatrzymał się, rozejrzał zdziwiony, aż w końcu go dostrzegł. Zmarszczył brwi, ale ruszył w stronę Taurysa. Stanęli na uboczu, obok przepływających chodnikiem tłumów.

– A, to ty. Co, kurwa, chcesz?

Litwa uśmiechnął się blado. Cały Białoruś... Zerknął na drugiego mężczyznę i tak jak się spodziewał, worki pod oczami, szarość cery i coś niezwykle ponurego w jego oczach przypominało mu znękanego życiem narkomana. Niektórzy przechodnie nawet odsuwali się od ich dwóch, jakby sądzili, że prowadzą jakieś szemrane interesy.

– Tylko się przywitać.

Nikolai skinął więc mu głową.

– Niegłupie – powiedział. – Może warto zamienić ze sobą jeszcze ze dwa słowa, nim wszyscy zdechniemy – Taurys na moment odwrócił wzrok. – Mieszkasz teraz w Berlinie? Słychać.

– Od pięciu lat – odparł Litwa, ignorując przytyk dotyczący akcentu. – A ty?

– W Preßburgu, chcą mnie relokować do Venedig – burknął Nikolai, chowając ręce w kieszeniach spodni. – Przyjechałem się odwołać, niech mnie wyślą wszędzie, byle nie do tej mokrej, cuchnącej dziury.

– Myślisz, że masz szansę?

Białoruś posłał mu swoje przekonujące spojrzenie. Litwa aż się wzdrygnął. Zrobiło mu się szkoda urzędniczki w biurze relokacji.

– Dalej pracuje tam ta stara suka?

– Nie, teraz jakaś młoda kobieta, dyrektor też się zmienił – Litwa przypomniał sobie ostatnią wizytę. – Załatwiłem zezwolenie wakacyjne bez problemów. Ale...

– No?

Litwa zmusił się do uśmiechu.

– Byłem miły.

– No to, kurwa, pozamiatane – westchnął Białoruś z rezygnacją.

Litwa po raz pierwszy od dawna parsknął zduszonym śmiechem, wyobrażając sobie próbującego być miłym Nikolaia. Nie było to zbyt uprzejme, ale Białoruś nie przejął się tym wybuchem wesołości. Obaj wiedzieli, że bycie miłym w naturze tego nie-człowieka nie należy.

– Trzymaj się, Litwa – Po długiej chwili ciszy Białoruś spojrzał na niego z czymś w rodzaju zrozumienia. – Nie wolno dać im satysfakcji.

Gdy się pożegnali, Litwa ruszył w swoją stronę ze wzrokiem wbitym w chodnik. Satysfakcja, co? Wyciągnął z kieszeni szprechera i wybrał odpowiedni numer.

– Szybko, bo zajęty jestem – mruknął mu w ucho Prusy, a w tle Taurys słyszał ludzki gwar. Więc dziś był w parlamencie, a nie w rozjazdach.

– Mam prośbę.

– Yhy? E, ty, gdzie z tym papierzyskiem, to idzie prosto do ministra, daj mi to... Ja pieprzę, dwa dni nie ma mnie w robocie, a już burdel, kurwa... Szybko gadaj, co tam chcesz?

Litwa uśmiechnął się z odrobiną satysfakcji. Zawsze było miło słyszeć o biurokratycznym bałaganie w imperium, nie mógł jednak okazać tego w głosie: uprzejmością wiele dało się załatwić.

– Biały idzie właśnie złożyć odwołanie od relokacji – zaczął spokojnie. – Dałoby radę to przepchnąć?

– A co mu nie pasuje? – Prusy westchnął w słuchawce, krzyknął na kogoś, by łaskawie się, kurwa, zamknął i westchnął ponownie. – Ja ich kiedyś pozabijam... Słuchaj, nie do mnie należą te decyzje, wiesz o tym. Mogę poprosić dyrektora do spraw relokacji, ale co ja będę z tego miał, co?

– Chciałbyś na każdym urlopie widzieć jego mordę?

Po krótkim milczeniu i ciężkim westchnięciu w przenośnej słuchawce Litwa zrozumiał, że trafił w sedno.

– Do Venedig go rzucili? – Gilbert chyba zastukał palcami w biurko. – Naprawdę... Dobra, ale żeby nie było potem, że... – ściszył głos do szeptu. – że pogadanki-ugadanki, morda w kubeł, rozumiesz?

Litwa uśmiechnął się.

– Dzięki.

Prusy bez słowa się rozłączył. Litwa schował szprechera do kieszeni i zadowolony z siebie ruszył do domu.

To, że Wenecja była ulubionym miejscem Prus na ucieczkę od pełnionego stanowiska, nie było wielką tajemnicą. A potem wystarczyło wykorzystać fakt, że z całego szeregu byłych personifikacji Gilbert najbardziej nie cierpiał (z całkowitą wzajemnością) Nikolaia...

Gdybyś żył, byłbyś dumny z takiego kombinowania, Lenkija?

***

Znów śnił mu się tamten dzień, gdy dziewczę noszące tytuł królewski stanęło na ślubnym kobiercu, a on stał u boku wielkiego księcia, gotów – a przynajmniej bardzo starał się być gotów – na tak podniosłe wydarzenie, jak zaślubiny dwóch władców.

Była ona, drobna król i on, książę, a gdy ceremonia się dokonała, król iure uxoris, król z prawa żony. Diarchia.

I byli oni dwaj, zaślubieni sobie później, w komnatach zamkowych z dala od dworskich spojrzeń.

I śniły się mu się też inne dni, wypełnione niezręczną ciszą, noce w osamotnieniu, aż po cichu, niepostrzeżenie, nauczyli się kochać swych ślubnych, odkryli dni pełne rozbawionych spojrzeń, noce pełne ciepła, szybkich oddechów, potu...

Obudził się zły, rozgoryczony i smutny.

Wspaniale, Litauen, skomentował ironicznie. Będziesz teraz leżał tak do rana, rozpamiętując tę waszą cholerną przeszłość?

Nie tylko ty jesteś winny. Feliks też nigdy nie był łagodnym, potulnym barankiem.

O zmarłych mówi się dobrze albo wcale, nie?

Litwa pokręcił głową, ignorując głosiki w swojej głowie, toczące swoją bitwę o rzeczy, które nie istniały i które nie miały już żadnego znaczenia i w które nikt już nie wierzył, bo przecież historię pisali zwycięzcy, król Jadwiga wyszła w końcu za swojego ukochanego chłopca, Wilhelma z Habsburgów, nie za jakiegoś tam dzikiego Jagiełłę...

Zamknął oczy, skulił się pod kołdrą, mając nadzieję na jeszcze kilka godzin snu, ten jednak nie nadchodził. Szła za to niedziela, dzień wolny, dzień przeklęty, dzień snucia się po mieszkaniu, parku, ulicach Berlina, kompletnie bez celu. Najchętniej spałby do poniedziałku, zapadał w sen niedzielny albo i taki, z którego budziłby się tylko do pracy.

Coś piknęło; przypomniał sobie, że nie wyłączył komputera, zresztą jak zawsze, bo tyle razy z bezsenności rezygnował z leżenia w łóżku i sięgał do klawiatury, że nie warto było go wyłączać.

Zmrużył oczy, wstał, czując na stopach chłód podłogi i osłaniając oczy ręką, włączył monitor. Nowa wiadomość.

w0 l4MPcH3N l31cH73R frag g38r4UcH 81 g35P13l7 mich Hu85CH3n M.

Co to jest, do kurwy, chciał zapytać, gdy już rozszyfrował treść. Co za bełkot, pomyślał, mrugając. Ekran tak raził, a znaki rozmazywały mu się w oczach... Zjechał wzrokiem wiersz niżej.

w0h3r S1nd w1r 9380R3n? 4uZ L138. w13 WÄr3N w1R V3RL0R3N? 0hN l138.

Och. Woher sind wir geboren? Aus Lieb. Znał ten wiersz. Annika nawet pokazała mu go na arkuszu odpowiedzi do testu, gdy weszli do pokoju nauczycielskiego...

Wpatrzył się w litery, ale po fragmencie wiersza były już tylko losowe słowa i podpis. Schwäne. Kim jesteś?

Przyszło mu do głowy, że to może Annika się z nim bawi, w końcu uczyła literatury i chyba go lubiła... Ale to nie było w jej stylu, zdecydowanie... Łabędź. Kim jest łabędź wysyłający mu Goethego skrytego wśród bełkotów, e-postem i pocztą? Znał też pismo Anniki Walkenhorst, to nie jej delikatna dłoń napisała poranną kartkę.

Pomyślał przez chwilę, by pójść na policję. Ktoś znał jego adres.

Ale co ten ktoś mógł mu zrobić? Na razie wysyłał jedynie tajemnicze wiadomości. W tym mieszkaniu nie było nic cennego, nie licząc starych, drewnianych kankli, które znalazł na jakimś targu staroci i wziął do siebie, nawet jeśli strun dawno już nie było. 

Ale to był cenny przedmiot tylko dla niego; dla reszty ludzkości pozostawał bezużytecznym kawałkiem drewna. Pozostawał fortepian, ale kto i jak chciałby go kraść? Krzywdy też żaden człowiek większej mu nie zrobi...

Postanowił na razie się wstrzymać. Może to jakiś uczeń; może ktoś podpatrzył go, jak wracał do domu, znalazł numer mieszkania. Jego adres e-postowy nie był też tajemnicą. Może to na serio jakieś gówno, tak jak mówił towarzyszący Gilbertowi oficer-technik, nie znał się na tym, ale w jego wiadomościach wymienianych z dyrekcją szkoły na pewno znalazł się adres mieszkania. Może w poniedziałek przed robotą podrzuci komputer na Schlossplatz.

Skasował wiadomość. Łabędzie. Może rano pójdzie do parku, zacznie dokarmiać te ptaki resztkami z chlebaka... Zapomniałem wczoraj kupić pieczywo, zdał sobie sprawę, a potem roześmiał się gorzko.

Może jednak zdechnie z głodu. Dobrze, że przynajmniej miał jeszcze kawę.

Kładąc się ponownie spać i powtarzając jak indyjski mędrzec swoją litewską mantrę, próbował zabić myśl rodzącą się z tyłu głowy, myśl dziwną, myśl nierealną i bolesną. Może...

Zasnął, a śniły mu się ptaki, dziesiątki orłów i sępów, spadających z błękitnego nieba i rozszarpujących majestatycznie pływające po skutym lodem jeziorze łabędzie, aż krew zabarwiła biel swoim karmazynem. Potem wszystko zaczęło płonąć, płonąć zaczął i lód, i ptasie skrzydła, i mury miejskie, i budynki, i ratusze, a czyjś głos szeptał po niemiecku, omijając wszystkie rodzajniki, w rytm zrzucanych bomb, aż świat porósł nową roślinnością, oplatającą groby, rozkwitającą nowym kwieciem, a szept cichł i umilkł na zawsze.

Gdy znów się wybudził, ta cisza dzwoniła mu w uszach. Zwlókł się z łóżka o czwartej trzydzieści, nasypał kawy do makinetki i patrzył tępo przez brudne, małe okno w kuchni na Berlin.

Pięć lat. Jeszcze dwa, może trzy, a znajdzie nową kopertę z biura relokacji, może trafi mu się południe, może rzuca go pod wschodnie granice, może to będzie Neukrakau, może Neukaunas, może wyląduje w Preßburgu, skąd właśnie wyprowadzał się Nikolai, albo w jakiejś zapomnianej przez wszystkich wiosce. Wraz z listem z adresem znajdzie też nową kartę obywatela, odmładzającą go o kilka lat... Miał nadzieję, że znajdzie się też tam posada nauczyciela muzyki, nie chciał znowu się przekwalifikowywać, gdy już opuści Berlin.

Szkoda. Lubił to miasto. Zapatrzony w puste ulice, teraz mokre od niewielkiego deszczu i skryte za zasłoną szarawej mżawki, myśląc o wszystkim i o niczym, zdał sobie sprawę, w jakim języku myśli.

To nie był dobry znak.

***

Wyjaśnienia do rozdziału:

"Pożegnanie Ojczyzny" - napisany w tonacji a-moll polonez fortepianowy, autorstwa Michała Kleofasa Ogińskiego, ukazał się drukiem w 1794.

król iure uxoris, król z prawa żony - król, który otrzymał władzę z faktu bycia mężem dziedziczki tronu. Szlachcic panujący iure uxoris był oficjalnie władcą równoprawnym ze swoją małżonką i przysługiwała mu równoważna pozycja w terytorium (w przeciwieństwie do bycia księciem małżonkiem, który de fakto nie miał władzy politycznej, a jedynie reprezentacyjną).

Diarchia - system rządów, w którym funkcję głowy państwa sprawują dwie osoby.

Wilhelm Habsburg – książę austriacki, starszy o trzy lata pierwszy narzeczony Jadwigi (podczas zaręczyn on miał osiem lat, ona pięć), podobno zrozpaczona Jadwiga po dowiedzeniu się o ślubie z Jagiełłą próbowała „wyrąbać sobie toporem bramę wawelską", by uciec z Wilhelmem na Śląsk (temperamentna dziewczyna). W każdym razie zaręczyny zostały zerwane, Jadwigę wydano za Jagiełłę, a Wilhelm aż do jej śmierci w 1399 (miał wówczas 29 lat) nie związał się z żadną kobietą. Dwa lata później pojął za żonę Joannę, córkę króla Neapolu, małżeństwo było bezdzietne. Wilhelm jednak zrobił Jadwidze bardzo zły PR, rozpowiadając plotki o jej rozwiązłości. 

kankle - litewski strunowy instrument ludowy.

makinetka - inaczej kawiarka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro