Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I: W czerni, w niepamięci


Kawa niezależnie od realiów zawsze smakowała tak samo; wziął krótki łyk, by cisza nie wydawała się tak niezręczna, znad filiżanki obserwując młodą kobietę siedzącą po drugiej stronie stolika.

– Zawsze nosisz czerń, to twój ulubiony kolor? – zagadnęła wesoło.

Zacisnął wargi. Nie wie. Bądź uprzejmy i empatyczny, ona po prostu próbuje dalej prowadzić rozmowę, nic więcej.

– To żałoba – odpowiedział krótko, ale bez urazy w głosie, odkładając filiżankę na spodek.

– Przepraszam.

Była drobna, wręcz eteryczna, mówiła z mocnym, monachijskim akcentem, który tylko nadawał jej uroku, a jej oczy przypominały mu niebieskie migdały.

– Nie przepraszaj – mruknął, westchnął lekko. – Chyba trochę za długo już w tym tkwię, wybacz. Jakoś... ciężko mi pogodzić się z przeszłością, ale chyba czas iść dalej...

Annika przekrzywiła lekko głowę, uśmiechnęła się smutno.

– Kobieta? – zaryzykowała.

– Ktoś,  z kimś kiedyś byłem blisko – odparł wymijająco. Po chwili namysłu dodał jeszcze kilka słów. – Potem... bardzo, bardzo dużo się między nami popsuło. A ja nie zdążyłem tego naprawić.

Nie zdążyłeś, dobre sobie. Miałeś na to kilkadziesiąt lat, znów jechaliście na tym samym wózku, a to, co was poróżniło, było już tylko gruzowiskiem, spopieloną do cna stolicą. A jednak nie zrobiłeś nic. On też, podsunął głosik w głowie. Jasne. Zwalaj na martwego, skarcił się.

– Rozumiem to – wyszeptała, splatając palce. Miała ładne dłonie; delikatnie, zadbane, widać było, że nie zna ciężkiej, fizycznej pracy. – Mój brat... Pokłóciłam się z nim, nim pojechał na misję...

– Misję pod Kurskiem? – Zamarł z dłonią wyciągniętą w kierunku filiżanki. Kursk. Kiedy to było? Pięć lat temu? Nie pamiętał, by od tamtego czasu były jakieś wydarzenia wymagające wojskowej interwencji.

Annika w odpowiedzi wyciągnęła z torebki szprechera. Chwilę naciskała przyciski, aż znalazła odpowiednie zdjęcie. Podsunęła je rozmówcy pod nos.

Jasna trumna, okryta czerwono-biało-czarną flagą, wokół szpaler wojskowych oddających ostatnie honory i szlochająca rodzina...

– Jest bohaterem Rzeszy – powiedziała z uśmiechem, szczerym uśmiechem, ale łzy w jej oczach już nadały im blasku. Zamrugała.

Przymknął oczy.

– Z pewnością – rzekł, ciesząc się, że jego głos pozostał neutralny.

Annika schowała urządzenie, przez moment spoglądała w głąb kawiarni, udając, że zainteresowała ją klatka z kanarkami niedaleko kontuaru. On zapatrzył się w witrynę.

– Taurysie?

Litwa odwrócił się do niej; szybko się opanowała, zauważył.

– Tak?

– Wybierasz się gdzieś na letnie ferie?

– Chciałem odwiedzić stare kąty – Uśmiechnął się nieco wymuszenie.

– Dom? Pochodzisz gdzieś z Lettland-Estlandu, prawda?

Nie czuł się na siłach, by wyprowadzać ją z błędu. Poza tym, czy w dzisiejszej geografii miało to jakiekolwiek znaczenie? I tak jego przedwojenne ziemie podzielono na kilka landów; w pewnym sensie miała nawet rację. Przytaknął.

– Ale masz berliński akcent – zachichotała, ale on nie znalazł w tym nic śmiesznego; zastygł, potem zdecydowanie zbyt szybkim ruchem sięgnął po kawę.

Filiżanka zakołysała się na stoliku; udało mu się uratować ją przed strąceniem na podłogę, jedynie kilka wciąż ciepłych kropel padło na drewniany blat i jego dłoń.

A więc tak się to skończy; pomyślał tępo, patrząc, jak Annika wyciąga chusteczki i próbuje wytrzeć jego palce.

Próbował rozpaczliwie sobie przypomnieć, jak deklinuje się słowo „siostra". Sesuo, sesers, seseriai... Co dalej? Takie proste, podstawowe słowo...

– Taurysie?

Seserį. Tak, chyba tak. Seserimi, na pewno tak brzmi narzędnik.

– Dobrze się czujesz?

Nie, umieram od środka.

– T-tak – wykrztusił po niemiecku.

Patrzyła na niego jeszcze chwilę, pełna niepokoju, aż zmusił się do wzięcia głębokiego oddechu.

– W porządku, naprawdę – powiedział w końcu. Nie wyglądała na przekonaną, ale nie ciągnęła go za język, za co był jej wdzięczny.

– W przyszłym tygodniu szkoła organizuje jarmark dobroczynny – Oparła łokcie o stolik, na dłoniach ułożyła brodę i uśmiechnęła się do niego. – Pomożesz mi?

Znów sięgnął po kawę, pociągnął łyk, żałując, że tak mało już jej zostało. Żałoba żałobą, pomyślał, a ona i tak ma nadzieję. Zazdrościł jej tej nadziei; on już dawno ją utracił.

Tego nie robi się ludziom, krzyknęło coś ostrzegawczo w jego głowie. Nie wchodzi się w związki z ludźmi, zwłaszcza że za rok albo dwa może się już nie żyć. Nie krzywdzi się tak ludzi, nie robi się im nadziei. Nie powinieneś był zgodzić się na tę kawę, wiesz o tym.

Chyba coś odczytała z jego spojrzenia; odsunęła się nieco.

– Jako kolega z pracy – dodała mniej pewnie. – Chciałabym, żebyś mi pomógł dobrać muzykę...

Jesteś dobrą kobietą, chciał powiedzieć, idź, szukaj jakiegoś dobrego mężczyzny, a nie patrz na złamanego nie-człowieka, któremu już niewiele pozostało.

– Z chęcią. – zgodził się, bo nie potrafił odmówić tym niebieskim migdałom.

Dopiero gdy się rozstali za drzwiami kawiarni, przypomniał sobie miejscownik i wołacz. Seseryje, seserie.

***

Pierwszą pozornie bezsensowną wiadomość odczytał następnego dnia, gdy, ledwo widząc na oczy, włączył komputer i przy porannej kawie chciał zobaczyć, czy w Rzeszy wydarzyło się coś ważnego. Ledwo włączył przeglądarkę netzwerkową, dostał informację, że w jego skrzynce znajduje się nowy e-post.

Wypił pierwszy łyk kawy i wyświetlił wiadomość, zerkając na nadawcę. Schwäne, po prostu. Schwä[email protected]. Nic nie mówił mu ten adres.

\|/E152e Vater, v4TeR, .-177E.- und hörest du nicht,

Was erlEnKöN19 mir leise verspricht?

Sei ruhig, bleibe rUh19, Kind,

1n DÜRReN 8lä77ern 5Äu5el7 w1nd.

I nic więcej; Litwa pokręcił głową i bez zastanowienia przeniósł e-post do kosza. To chyba Goethe, pomyślał jeszcze. Pewnie jakaś społeczna akcja, zachęcająca do czytania poezji. Albo jakiś dzieciak ze szkoły się bawi. Chociaż, ten styl pisania... Ktoś tego jeszcze używa? A zresztą, nieważne. Mody wracają w niespodziewanych momentach.

Teraz czas na wiadomości, a potem, jeśli będzie jeszcze chwilka, może zdoła wmusić w siebie śniadanie, żeby nie pójść głodnym do pracy.

Berta otarła się o jego nogi; sięgnął po nią i ułożył sobie kotkę na kolanach. Drapiąc ją za kosmatym uchem, przeczytał o udaremnieniu przemytu papierosów na granicy niemiecko-hiszpańskiej, planach nowej ustawy podatkowej i powieszeniu mordercy dziecka. Potem przejrzał stronę szkoły i nie widząc żadnych nowych informacji dotyczących planu zajęć, wyłączył komputer.

Tego nie robi się ludziom i tego nie robi się zwierzętom, idioto, skarcił siebie w myślach, odkładając kocicę na ziemię; nie wyglądała na zadowoloną. Obiecał jej półgłosem solidną porcję głaskania po pracy.

Tyle lat udało ci się nie przywiązać do człowieka, a jak znalazłeś tą małą w kartonie... Pokręcił głową, zły na siebie.

Przyszło mu na myśl, żeby dać Annice klucze. Mogłaby Bertę karmić, gdyby on...

Wstał z fotela, nie kończąc myśli. Zerknął na zegar; chyba już nie zdąży zjeść. I tak nie miał apetytu, mała strata.

Nim wyszedł, zajrzał jeszcze do łazienki. Uniósł oczy i przyjrzał się sobie w lustrze. I co ona w nim widziała? Przecież tafla odbijała tylko zgaszone oczy, zaniedbane, matowe włosy i poszarzałą cerę.

Nie ubierał się ani modnie, ani elegancko, niemalże dzień w dzień ubierając proste, ciemne koszule i czarne spodnie, nie nosił drogich zegarków, od lat jeździł tym samym autem, nie dbając o jego porysowaną, zakurzoną karoserię...

Osobowość? Chciał się roześmiać, ale był w stanie jedynie wykrzywić kąciki ust. Jaka osobowość? Ty już nie masz osobowości.

Wyrzucił tę myśl z głowy. Skup się na dzisiaj, Taurys, skarcił się. Dzisiaj masz trzy lekcje, potem musisz zrobić w końcu zakupy, bo w lodówce masz tylko kostkę masła i mleko, a w chlebaku trzy zaschnięte kajzerki. I wpaść do urzędu, załatwić to, co odkładasz od miesiąca, bo inaczej nici z twoich wakacji.

Po południu wizytacja.

***

Klasa opustoszała; jego ostatnia lekcja już się skończyła, pozostała jedynie uczennica, którą przygotowywał do konkursu, każdego dnia poświęcając jej dodatkowe pół godziny. Oczywiście, że się zgodził; cóż innego miał do roboty?

– Spróbujesz sama? – Uśmiechnął się zachęcająco do dziewczynki, wstając od pianina. Dziecko spojrzało niepewnie najpierw na klawisze, a potem na nauczyciela; w końcu usiadło i zaczęło powoli, z namysłem wygrywać prostą melodię.

– Bardzo dobrze – pochwalił uczennicę, gdy z czasem jej gra stała się płynniejsza. Dziewczynka odetchnęła z ulgą, rozprostowała palce i pokazała, na co ją naprawdę stać; salę wypełniły przyjemne, szybkie dźwięki Walkürenritt. Wyrośnie na wspaniałą pianistkę, pomyślał, jeśli nikt w niej tego nie zabije.

Zerknął w okno. Lipcowe słońce przenikało przez czyste szyby sali lekcyjnej, a na parkingu przed budynkiem widział już pierwszych pojawiających się rodziców.

Uczennica również ich zauważyła i blady uśmiech z jej twarzyczki szybko znikł; skuliła ramiona i pochyliła się nad pianinem, unikając jego spojrzenia.

– Myśli pan, że dobrze mi pójdzie na konkursie? – wymamrotała, nagle urywając grę.

Taurys ukucnął obok stołka, zajrzał pod grzywkę skrywającą oczy.

– Na pewno – Zmusił się do ciepłego uśmiechu. – Świetnie grasz. Po prostu... postaraj się panować nad tremą, dobrze, Uschi?

Uśmiechnęła się odrobinę pewniej.

– Ursula!

Widział, jak na dźwięk szorstkiego głosu ojca każdy mięsień dziewczynki się napina. Przypominała mu małe zwierzątko, wystraszone i gotowe do ucieczki. Wyprostował się i chłodno skinął głową mężczyźnie, który właśnie stanął w drzwiach klasy. Ten odwzajemnił się tym samym.

– J-uż idę! – Uschi, nie patrząc ani na nauczyciela ani na ojca, zsunęła się ze stolika, przygładziła szkolny mundurek i złapała za tornister.

Ojciec wyszedł bez słowa; dziewczynka ruszyła za nim biegiem, szorując tornistrem po podłodze. Taurys został sam w lekcyjnej sali. Przez dłuższą chwilę patrzył na pianino, a potem westchnął i pokręcił głową.

Jeśli.

Złapał za swoją teczkę, obrzucił klasę wzrokiem i sięgnął po dziennik leżący na biurku. Zamknął pomieszczenie, odniósł klucz i dziennik na portiernię, skinął portierowi głową i wyszedł na zewnątrz przez rozsuwające się drzwi, z daleka widząc już swojego zmizerowanego volkswagena.

Auto odpaliło bez problemów, mimo że nigdy nie dbał o nie jakoś szczególnie.

Wyjechał spod szkoły, przepuszczając na parkingu grupkę uczniów ze starszej klasy, a potem zerknął w lusterko, by dojrzeć siwy dym.

Albo poszli palić, albo to jemu coś pieprznęło w samochodzie. Obie wersje były równie prawdopodobne, ale skoro silnik nie rzęził, a dym się rozwiał, jak tylko wjechał na ulicę, to tym razem stawiał na papierosy.

Skończył lekcje w dobrej porze dnia, jeszcze przed popołudniowymi korkami. Przejechał spokojnym tempem przez Weiße Stadt, gdzie znajdowało się jego miejsce pracy, ledwo widząc ładne, zadbane białe budynki.

To było piękne miasto, zwłaszcza teraz, w letnim słońcu, dzisiaj jednak nie był w nastroju do podziwiania architektury. Zamiast tego skupił się na drodze, próbując przypomnieć sobie nazwę ulicy, na którą miał jechać, a już na pewno najkrótszą doń trasę.

To było niedaleko szpitala... w lewo za apteką, na pewno, potem znajdzie parking pod tą małą filią biblioteki miejskiej. Nazwy ulicy dalej sobie nie przypomniał, ale w końcu wzruszył ramionami.

Tyle razy widziałeś ten adres na kopercie... Źle z tobą, Lit.

Drogę jednak dobrze zapamiętał; apteka akurat była w remoncie, zdjęto jej charakterystyczny szyld, przez co mało co nie przegapił zakrętu, ale w końcu dotarł na miejsce. Nie kłopotał się z zamykaniem auta, bo wątpił, czy ktokolwiek połasiłby się na tego rzęcha.

Stanął pod dużymi drzwiami, zerknął na tabliczkę, by upewnić się, że to na pewno tu i że nikt w międzyczasie nie zarządził przenosin tego urzędu w inne miejsce, a potem wszedł do środka.

***

– Rozumiem, już sprawdzam, czy pan może... Pan Taurys La... – Urzędniczka, sympatyczna młoda kobieta, zająknęła się. – Mógłby pan powtórzyć nazwisko?

Litwa, przyzwyczajony do tego typu biurokratycznych problemów, podał jej swoją kartę obywatela. Dziewczyna wyraźnie się ucieszyła; patrząc na książeczkę z państwowym orłem na okładce, zaczęła wklepywać w komputer datę urodzenia, miejsce urodzenia, całą jego fałszywą tożsamość.

Przed wojną o personifikacjach wiedzieli politycy i głowy państw, czasem ktoś bogatszy, czasem inteligencja. Po wojnie wymazano ich z historii, skazując na udawanie zwykłego obywatela. Nie udawanie, poprawił się w myślach. Na bycie zwykłym obywatelem. Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś?

– Dziękuję bardzo! – Rozpromieniona kobieta oddała mu kartę i zaczęła grzebać w systemie, uderzając w klawisze z astronomiczną prędkością. – O, studiował pan w Viennie? Próbowałam się tam dostać, ale zabrakło mi kilka punktów... Poszłam na Neukrakauer Universität, też świetny... W ogóle to miasto jest cudowne, takie nowoczesne, chyba się tam przeprowadzę... Nie widzę, proszę pana, żadnych przeszkód... – Z uśmiechem zamknęła system, sięgnęła do drukarki po dokument i podbiła go oficjalną pieczątką. – Kopia dla pana, kopia dla mnie... Dziękuję.

Podziękował jej równie uprzejmie. Wraz z zezwoleniem dała mu do ręki ulotkę z procesem zmiany nazwiska. Schował ją do teczki razem z resztą dokumentów i wyszedł z budynku Urzędu Miejskiego, zauważając, że zaczyna się chmurzyć.

Zerknął na zegarek, orientując się, że ma jeszcze dużo czasu do wizytacji. W Urzędzie zeszło mu krócej niż się spodziewał, a poza szybkimi zakupami nie miał nic innego do roboty.

Przeniósł wzrok na drugą stronę ulicy. Iść tam? zapytał sam siebie. Nie jestem pewny, czy chcę.

Chwilę stał niezdecydowany, wodząc spojrzeniem od swojego auta do metalowej bramy naprzeciw, aż w końcu pokręcił smutno głową i zaczął rozglądać się za najbliższymi pasami.

Wszedł na cmentarz, prześlizgując się między niedomkniętymi skrzydłami bramy. Przez chwilę patrzył na imponujący pomnik postawiony przed kaplicą; kamienne oczy orła, uchwyconego w momencie podrywania się do lotu z wysokiego postumentu, odwzajemniły spojrzenie z wyższością, a może tylko tak Litwie się wydawało.

To tylko monument, skarcił się. Zwykły pomnik poległych za ojczyznę, znajdziesz takie na całym świecie, milczące i nieczyniące nikomu krzywdy, odwiedzanie raz czy dwa razy w roku. Nie miej paranoi.

Szedł do alejki dwudziestej piątej Cmentarza Zasłużonych. Cmentarza Inwalidów, Litwa z trudem przypomniał sobie poprzednią nazwę. Ile ta nekropolia ma lat? zastanowił się, przechodząc pomiędzy kolejnymi grobami. Trzysta? Nie, trochę mniej, na pewno.

Tu leżeli kalecy weterani śląskich wojen, mówiły odnowione tablice informacyjne. Nieco dalej, zasłużeni wojsku Prusacy, dalej dowódcy z obu wojen, twórcy świata, który ich przeżył i rozkwitał.

Leżeli tu też ludzie narodzeni w imperium i tu zmarli, także cywile, im dalsze były alejki, tym było ich więcej.

Znajdował na marmurowych i granitowych tablicach nazwiska francuskie, polskie, węgierskie... Na nowszych grobach milczały głównie te niemieckojęzyczne, czasem brzmiąc znajomo, jakby je noszący dostosowali swoje miana do nowej rzeczywistości, czasem towarzyszyły obcym dla Rzeszy imionom. Za kamieniami kryły się tysiące historii pojedynczych osób i on mógł jedynie zgadywać ich losy. Tu, tuż przy głównej alei, leży małżeństwo o francuskim rodowodzie, wraz z córką, chyba zaślubioną Niemcowi; w innej mogile spoczywał na wieki jakiś Stanisław, tutaj maleńki grób dziecięcy, nad którym łkała kobieta, a jakiś człowiek, pewnie jej mąż, próbował ją pocieszyć nieporadnymi słowami... Litwa odwrócił wzrok. 

Gdy doszedł na miejsce, czuł już nieco ból nóg, nieprzywykłych do spacerów; Cmentarz Zasłużonych, główna nekropolia tego miasta, był ogromny i rosnąć nie przestawał.

Zwolnił i zapatrzył się na skromny, granitowy grób, niewyróżniający się wcale od reszty cywilnych nagrobków w tej części cmentarza.

Litwa nie lubił tu przychodzić, ale mimo to robił. Wieki temu zatracili się w swojej wizji nieśmiertelności, a teraz chłód bijący od tych kamieni rzucał w twarz myślą, że byli zbyt dumni, zbyt pewni siebie, zbyt zuchwali.

Opadł na prostą ławkę i ukrył twarz w dłoniach. Długo nie unosił wzroku, widząc jedynie przez szczeliny między palcami, jak słoneczne promienie na granicie zanikają, i czując chłodniejszy podmuch wiatru.

– Próbowałem ich prosić, by pochowali cię w Kra... Neukrakau – wyszeptał. – Albo w jakimś mniejszym mieście... Wiedziałem, że byłbyś wkurzony, że leżysz tutaj. Hitler też leży na tym cmentarzu. Ale teraz... czy to ma jakieś znaczenie?

Kamienie nie odpowiadały. Uniósł wzrok i przyjrzał się fałszywym napisom. Urodzony dwudziestego piątego marca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego. Zmarły pierwszego września roku dwa tysiące dziewiątego.

– Zawsze mnie zastanawiało, kto wymyślił te daty – Litwa skrzywił kącik ust w bladej parodii uśmiechu. – Nie wierzę, że pierwszy września wyszedł przypadkiem. Myślisz, że przesadzam i mam już paranoję? Możliwe. W końcu gadam do granitu...

Na tablicy były tylko daty i personalia. Nie było ani świętych cytatów, ani medalionu; z braku tego ostatniego Taurys bardzo się cieszył. Wątpił, że byłby w stanie patrzeć na uwiecznioną na fotografii twarz.

Feliks Łukasiewicz, wyryte pewną ręką kamieniarza. Dobrze, że chociaż tożsamości nam nie zabrali, co?

– Ale nawet te imiona nie mają już znaczenia. – szepnął. – Nic nie ma znaczenia. Nic.

Pomyślał o tym, co powiedział Annice, potem przypomniał sobie tlące się Wilno, Kowno, wszystko, co kochał, zrównane z ziemią.

– Nie było już o co walczyć. Nie ma nic. Dlaczego nie wyciągnęliśmy do siebie ręki?

To pytanie dręczyło go od dekady. Nie ma już nic. Nic, całkowicie nic. Stworzono nowy świat, rozkruszając stary w żelaznej pięści i rozsypując jego popioły.

Poderwał się z ławki, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Prawie zderzył się z jakąś staruszką; wybąkał przeprosiny, ale ta jedynie uśmiechnęła się łagodnie. Spojrzała na grób. Poruszała się o lasce; z pewnością patrzyła na niego, siedzącego z opuszczoną głową, od długiej chwili, z wolna, ostrożnie się zbliżając.

– Taki młody chłopiec – zauważyła z żalem. – To był wypadek...?

Jej niemiecki miał w sobie cień litewskiego akcentu; tylko dlatego Litwa odpowiedział.

– Choroba – wychrypiał. – Słabł od dawna i w końcu...

– Tak – Kobiecina pokiwała głową ze zrozumieniem. – Choroba nie wybiera... Na pewno się cieszy, że go odwiedzasz. Będę się za niego modlić, dziecko.

Podziękował jej, chociaż wątpił, czy jakiekolwiek modlitwy mogły pomóc komuś takiemu jak oni.

– Najgorsze to zapomnienie – dodała jeszcze, a zimny dreszcz, który przeszedł Taurysa, na pewno nie był spowodowany zaczynającym powoli padać deszczem.

– Najgorsze – zgodził się, czując, jak jego gardło się zaciska. Duże, ciepławe letnie krople opadły mu na głowę. – Dank... Ačiū.

Uśmiechnęła się do niego ciepło i pokuśtykała w swoją stronę, rozkładając nad sobą parasol. Został tam, moknąc i patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem.

Zapomnienie. Vergessenheit. Dobry materiał na nazwisko, stwierdził wisielczo. Jakby to było po litewsku?

Nie pamiętał.

***

– Dobry – rzucił krótko Prusy, a właściwie Kraj Autonomiczny Prus, bo tak oficjalnie się zwał, wchodząc do środka, gdy tylko Litwa przekręcił zamek w drzwiach. Taurys cofnął się o krok, by wpuścić przybysza do środka.

Litwa kiwnął oszczędnie głową i wszedł do kuchni, by wypić jeszcze trochę popołudniowej kawy, nie zwracając uwagi ani na Gilberta ruszającego na standardowy obchód jego mieszkania, ani na towarzyszących mu młodych oficerów.

Prusy też był tym znudzony; powtarzali to tydzień po tygodniu, rok po roku, dziesięciolecie po dziesięcioleciu, nic dziwnego, że w jego zaglądaniu w zakamarki nie było żadnego entuzjazmu.

Mijały minuty, a kawy w kubku było coraz mniej. Litwa sączył ostatki wolno, przez zaciśnięte wargi, i dla zabicia czasu przerzucał strony książki, którą znał już na pamięć.

– Weź tego kompa ogarnij – Ziewając, Prusy przeszedł do kuchni. Za jego plecami oficerowie rzucili ciche pożegnanie i wyszli. Gilbert sięgnął do szafki z naczyniami, potem złapał za kawiarkę i nalał sobie odrobinę kawy do kubka za cichym przyzwoleniem Litwy. Pociągnął łyk, myślami będąc pewnie w zdecydowanie ciekawszym miejscu od ponurego mieszkania Taurysa.  – Młody mówi, że jakieś gówno ci tam przychodzi na skrzynkę, no i chodzi, jakby miał zaraz zdechnąć. Na Schlossplatz jest taki magik, za trzysta marek obrobi ci komputer tak, że nie poznasz, że to twój i jeszcze pociągnie ze dwadzieścia lat.

Litwa odpowiedział uprzejmym skinięciem głowy. Prusy odwzajemnił się tym samym i ruszył do wyjścia, odkładając kubek do zlewu. Berta, unosząc wysoko rudy ogon, odprowadziła go pod same drzwi jak starego przyjaciela.

Siedemdziesiąt lat po zakończeniu wojny z zajadłości niewiele już im zostało; zastąpiły ją marazm, znużenie i obojętność.

... ScHNELLEn e2 V1EhM4rkt vErStEHEN bEh49L1Ch 9RUnDl1ch p4 |-|4|_|_0 uNR3CHT 83in4h3 d42 5oL4N93 2Um 3NdliCh von IcH \|/E152e F3hL3N J3MalZ F31n3N H1n V0R 935a97 7un K1rCh3 5Ch13N .-177E.- ...



***

Wyjaśnienia do rozdziału: 

Historia Europy w tym fanfiku odgałęzia się od naszej jeszcze przed wybuchem II wojny. Niektóre rzeczy się nie wydarzyły, zaszły za to inne, wojna trwała dłużej... Zobaczycie.

Styl zapisu wiadomości e-mail (tutaj: e-post, nazewnictwo się jeszcze wyjaśni) to leet, leet speak, inaczej hackmowa, elite speak, l33t, 1337, etc. (w fanfiction nie będzie się on oczywiście nazywał z angielskiego). Zapraszam na Wiki, ona ładnie wyjaśnia, co to dokładnie jest i do czego służy/ło. Pierwszy e-post to fragment Króla Olch z niespodzianką, drugi to bezsensowny bełkot złożony z losowych słów. Prawie. 

Walkürenritt - Cwał Walkirii, wstęp do aktu III Walkirii, drugiej części dramatu muzycznego Pierścień Nibelunga R. Wagnera.

szprecher – od „sprechen", „mówić". Skojarzył się z telefonem komórkowym? I bardzo dobrze. Nie sposób przepisać na nowo siedemdziesięciu lat historii bez postępu technologicznego, pewne podobieństwa do naszego świata będą, miejscami technika pójdzie w innym kierunku. Podobnie z Netzwerkiem. Szprecher na pewno ma jednak przyciski, nie ekran dotykowy. 

Lettland, Estland – niemieckie nazwy Łotwy i Estonii, tutaj w formie nazwy jednego landu. Geografię też trzeba zrobić na nowo, nie? Kraj Autonomiczny Prus to też kawałek tej alternatywnej geografii.

W roli Cmentarza Zasłużonych Cmentarz Inwalidów w Berlinie.

Czy "kajzerka" jest regionalizmem czy to forma znana ogólnopolsko? Bo nie mam pewności. W każdym razie, dla pewności: mała, biała bułka z nacięciami na wierzchu, nazwa od cesarza (kaiser) Franciszka Józefa. 

Weiße Stadt - Białe Miasto, Dzielnica Szwajcarska, modernistyczne osiedle w Berlinie, wybudowane w latach 1929–1931.

Schlossplatz - plac zamkowy. 

UWAGA, WAŻNE:Fanfic jest publikowany na Wattpad, Archive of Our Own, Fanfiction.net, forum Imaginarium  i DeviantArcie. Jeśli czytasz go gdziekolwiek indziej, oznacza to, że został tam skopiowany bez wiedzy i zgody autorki.

W takiej sytuacji kontynuuj czytanie na jednej z wymienionych wyżej stron i przeskanuj swoje urządzenie pod kątem złośliwego oprogramowania, w szczególności, jeśli czytasz to na stronie Truyenfun, Truyen albo innej podobnej. Natychmiast ją opuść, gdyż korzystanie z niej grozi zainfekowaniem twojego urządzenia.
Jeśli zobaczysz ten fic na jakiejkolwiek innej stronie, wstawiony przez kogoś innego, proszę, skontaktuj się ze mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro