Martowa Lilijka - POCZĄTEK
29 września 1944 roku, Warszawa
Narrator
W powietrzu czuć tylko nieprzyjemny zapach prochu strzelniczego, a wszechobecny dym utrudnia jakąkolwiek widoczność. Większość budynków tego pięknego miasta została doszczętnie zniszczona, a wraz z nimi cenne zabytki kulturowe i religijne. Na ulicach leżą nie tylko martwe i zimne ciała powstańców oraz żołnieży niemieckich, ale także cywili, którzy akurat znaleźli się w strefie ostrzału.
Pod stertą kamieni, która kiedyś była jedną z warszawskich kamienic leżała pewna blondwłosa postać. Jej rany były na tyle poważne, że każdy normalny człowiek już dawno wąchał by kwiatki od spodu... No właśnie. Normalny.
Postacią tą była personifikacja Polski - Feliks Łukasiewicz, który właśnie szukał sposobu na wydostanie się spod 70 kilogramowej sterty gruzu, nie uszkadzając przy tym swojego, już i tak bardzo zmasakrowanego ciała. Myślał tak już dłuższą chwilę... W pewnym momencie jego głębokie przemyślenia przerwał krzyk, ale nie był to wrzask bólu, czy strachu, lecz tylko głośne zawiadomienie.
Feliks leniwie podniósł głowę i spojrzał na osobę stojącą przed nim. Drobna, czarnowłosa istotka z bursztynowymi oczami ubrana w standardowy mundur harcerski. Przy jej boku dostrzec można było malutką, przenośną apteczkę. Po chwili dołączyło do niej czterech chłopaków.
Dziewczyna kucnęła przy mnie, przyłożyła zimną rękę do tętnicy szyjnej, aby sprawdzić puls. Ruchem ręki pokazała towarzyszącym jej osobą, którzy tak samo jak ona ubrani byli w mundury harcerskie, aby spróbowali ruszyć przygniatające mnie kamienie. Chłopcy przystąpili do działania, a czarnowłosa zwróciła się do mnie.
- Słyszysz mnie? Trzymaj się, za chwilę Cię wyciagniemy!
Przez chwilę, mieli problem, aby usunąć największy kamień, który okazał się kawałkiem ceglanego komina. Po odrzuceniu problematycznego elementu, a następnie kilku mniejszych kamieni w końcu udało się wydostać ciężko rannego blondyna.
Szybko ruszyli do najbliższego (w miarę) bezpiecznego miejsca.
Usiedli pod ścianą jednej z brudnych i ciasnych warszawskich alejek. Chłopcy stanęli na straży wypatrując niemieckich żołnieży, by dziewczyna mogła w spokoju opatrzeć rannego. Właśnie miała wyciągnąć z apteczki potrzebne przybory, między innymi bandaże lub igłę z nitką, lecz blondyn powstrzymał ją ruchem dłoni.
- Nie ma potrzeby, abyś ich na mnie marnowała...
- Jak to? Jesteś poważnie ranny!
- To prawda, ale... jestem tak jakby... nieśmiertelny?
Cała piątka popatrzyła na mnie zdziwiona. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a po chwili dziewczyna zapytała ponownie.
- Co masz na myśli?
- Nazywam się Feliks Łukasiewicz... Jestem personifikacją tego kraju. Dlatego uważam, że nie musisz marnować na mnie cennych materiałów. - powiedział spokojnym tonem, chwytając się za lewy bok.
- O Ja! Ale nam się poszczęściło, co nie chłopaki?! - krzyknęła ignorując moją odpowiedź - Nazywam się Marta! A tamci to Kacper, Arek, Tymek i Marcin.
- Jesteście harcerzami, tak? Co tu robicie?
- Walczymy za naszą Ojczyznę, oczywiście! - odpowiedział Tymek - Jesteśmy członkami Szarych Szeregów. Nasi starsi przyjaciele walcza teraz w innych dzielincach, a my wraz z innymi w naszym wieku postanowiliśmy pomagać rannym lub roznosić listy.
Kończąc wypowiedź wskazał na leżącą za nim torbę.
Feliks przejechał wzrokiem po całej piątce. Z każdej twarzy biła determinacja.
- No cóż. Miło mi was poznać.
Blondyn westchnął. Przypominali mu pewne osoby, które miały podobne przekonania. Niestety są już martwi.
Odrzucił od siebie smutne wspomnienia i pogrążył się w myślach. Starał się wymyśleć jakiś plan, jakikolwiek, lecz nic nie przychodziło mu do głowy.
Znajdowali się przy jednej z głównych ulic lewobrzeżnej Warszawy. Niestety pech chciał, że w tej dzielnicy, nie znajdowały się już polskie jednostki, a jedynie pojedyńczy niemieccy żółnieże, którzy zabijali niedobitków.
- Feliksie?
Blondyn podniósł głowę i popatrzył prosto w piwne oczy czarnowłosej.
Dziewczyna zdjęła swoją lilijkę i położyła na dłoni Feliksa. Ten zdziwiony niemo zapytał "Dlaczego?".
- Powstanie zmierza mu końcowi, ale mam przeczucie, że nie dożyję do tego czasu... Chcę, abyś o nas pamiętał. Abyś wiedział, że nie jesteś sam. Obiecuję, że będę twoimi oczami
Chłopak kompletnie zesztywniał... Prosił, błagał, aby nie przyzwyczajał się do ludzi, bo przecież w porównaniu do niego, oni kiedyś zginą. Jak widać nie jest w stanie tego powstrzymać. A nawet gorzej... Czasem ma wrażenie, że przywiązuje się jeszcze łatwiej.
Kiedy usłyszał te słowa poczuł się... dziwnie. "Dlaczego?" pytał sam siebie.
Dziewczyna widząc zmartwioną twarz swojego towarzysza, uśmiechnęła się lekko i zamknęła jego dłoń na kawałku metalu. Ten odwzajemnił go najlepszym i najbardziej szczerym uśmiechem ze swojej kolekcji.
- Musimy się stąd jakoś wydostać. - powiedziała po chwili - Jak chłopacy? Czysto?
Harcerze zgodnie kiwnęli głowami.
- Dobra. Wychodzimy. - zarządziła
Blondyn z drobnymi kłopotami podniósł się spod ściany i dołączył do grupy przy narożniku.
Było cicho. Zbyt cicho. Szli powoli, starając się pozostać w cieniu większych obiektów. Już prawie byli po drugiej stronie ulicy, lecz właśnie w tym momencie usłyszeli ten zwrot, który znali aż nazbyt dobrze.
- Steht!*
Odwrócili się w stronę głosu. Dwóch niemieckich żolnieży stało kilka metrów od nich trzymając bronie gotowe do ataku. Po chwili zjawiło się jeszcze trzech. Jeden z tyłu, a dwóch z lewej.
"Jesteśmy otoczeni" pomyślał zdenerwowany blondyn. Jedyną drogą ucieczki została wąską uliczka po prawej stronie.
- Uciekajcie. - szepnął Feliks - Zatrzymam ich...
Na początku, nie byli zbytnio zadowoleni z tego pomysłu, lecz po chwili namysłu zrozumieli, że nie mają wyboru. W jednej chwili zerwali się z miejsca, a blondyn biegł z tyłu odsłaniając ich przed pociskami, które, ku jego zdziwieniu, nie nadchodziły. Nagle usłyszał dziwny dźwięk. Poczuł okropny ból, wręcz nie do zniesienia. Upadł na kolana i chwycił się za twarz próbując w jakikolwiek sposób zmniejszyć te straszne katorgi. Widział jak trzy z pięciu postaci, które jeszcze chwilę temu biegły przed nim upadają na ziemię, krzycząc z bólu. Dwójka pozostałych utrzymywała się jeszcze chwilę, ale tak jak poprzednicy upadła nieprzytomnie na ziemię.
- J-jak? - wysyczał Feliks - S-skąd? Dlaczego?
Poczuł, że widzi coraz gorzej i nie chodziło tu o otaczający go gesty gaz, a uczucie bólu, które powoli go opuszczało. Tak samo jak wzrok.
Kiedy gaz opadł, był jeszcze przytomny, lecz widział tylko rozmyte kształty. Piątka ludzi, podchodziła do każdej z leżących postaci i dobijała je strzałem z pistoletu.
- Habe ich nicht gesprochen?
Es ist gut, dass wir diese Granaten gefunden haben.** - powiedział jeden z nich
Do Feliksa podeszli na samym końcu.
- Przepraszam... - tylko to zdążył powiedzieć. Ostatkiem sił zacisnął pięść na martowej lilijce i wsunął ją do jedynej, niedziurawej kieszeni swojego munduru.
Potem była tylko ciemność.
"Nie dałem rady was ochronić"
-----------------------------------------------------------
12 maja 1945 roku
Opowiada - ???
"Feliks zaczął powoli wybudzać się z tej długotrwałej śpiączki. Wiedział, że całą klatkę piersiową ma obandażowaną, a na brzuchu nałożony okład uciskowym. Jego ciało było słabe i odrętwiałe, czuł to, nie mógł się ruszać, lecz tym co najbardziej go zmartwiło...
- C-co się dzieje? - zapytał sam siebie - Dlaczego...
Blondyn chwycił się za swoją twarz i powoli przejeżdżał ręką dotykając po kolei ust, nosa, a następnie oczu. Sprawdzał, czy nie zostały one czymś zasłonięte. Szukał na oraz przed twarzą jakiś okularów, klapek... Czegokolwiek!
Niestety. Spełniło się jego najgorsze wyobrażenie. Powieki, a wraz z nimi rzęsy unosiły się wraz z jego wolą, lecz mimo to widział tylko ciemność.
Załamany opuścił ręce. Po prostu nie mógł uwierzyć... Dlaczego? Powoli przejechać ręką po swoich ramionach, torsie... I wtedy sobie przypomniał. Zaczął szamotać się na wszystkie strony, szukając swojego munduru oraz znajdującej się w jego kieszeni lilijki. Ten malutki kawałek metalu, przypominał mu o nas... Dawał nadzieję.
Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi po jego lewej stronie. Niepewny odwrócił głowę w ich stronę, spodziewając się wszystkiego. Usiadł spokojnie i czekał na pierwsze słowo gościa.
- Jeśli to wróg to nie może się dowiedzieć... - pomyślał
- Oh, Polsza. Вы проснулись!***
Feliks wszędzie rozpozna ten głos...
- Ivan. Przejdź na polski.
- No dobrze. Cieszę się, że się obudziłeś, towarzyszu! Naprawdę się martwiłem, kiedy po powrocie z Berlina znalazłem Ciebie leżącego na ulicy.
- Po powrocie z... Berlina?
- Tak! Ludwig w końcu podpisał akt kapitulacji, towarzyszu.
Feliks był bardzo szczęśliwy. To w końcu koniec... Nie mógł jednak odrzucić od siebie wrażenia, że rusek nie mówi mu wszystkiego.
- Ivan? Gdzie jest mój mundur?
- Te stare, poplamione i podarte szmaty? Leżą na stoliku obok Ciebie...
Ah, Polsza! Ale się Cieszę! Będzie ci u mnie dobrze!
- Co masz na myśli?
Polak był naprawdę zestresowany, nagle jego złe przeczucia pogłębiły się.
- To ty nie wiesz? Razem z Arthurem i Alfredem zdecydowaliśmy o tym, że po kapitulacji Niemiec, będziesz pod zwierzchnictwem Związku Radzieckiego!
Chłopak wiedział, że lepiej nie ignorować swojego przeczucia. Myślał, że po tych wszystkich rozbiorach, licznych bitwach i wojnach w końcu to zrozumie. Jednak nie.
- N-nie... To niemożliwe...
Głos chłopaka, był ochrypły i smutny. Nie wiedział co ma odpowiedzieć. Tyle ludzi zginęło, my zginęliśmy, aby Polska była wolna, a nawet po zakończeniu wojny na naszych terenach, władzę sprawować będzie jeden z okupantów...
- To prawda, Polsza... Wspólnie ustaliliśmy, że będziecie mieli swój własny rząd! Czy to nie wspaniale? A no i Kresy Wschodnie nie należą już do Ciebie, ale spokojnie! Oddaliśmy ci dużą część strefy pomorza i Śląsk!
Polak słuchał tego wszystkiego, wyłapując tylko pojedyńcze słowa. Wciąż nie mógł uwierzyć, że po tych wszystkich latach, kiedy wojna w Europie już się skończyła, on dalej będzie się czuł jakby dalej trwała... To było najgorsze co mogło się wydarzyć.
- Ivan... Czy powstanie?
- A tak. Twoi żółnieże skapitulowali 2 października, ale są też tego dobre strony! Bardzo zmniejszyliście ich liczebność, więc łatwiej było nam ich wybić!
Mówiąc To, uśmiech nie znikał z twarzy ruska. Po chwili jednak lekko spoważniał.
- Lecz zanim dotarliśmy, to... Zdążyli już doszczętnie zburzyć i spalić Warszawę...
Dopiero teraz Polak poczuł ból w sercu. Chwycił się za nie, próbując zmniejszyć to okropne uczucie, które przepełniało całe jego ciało. Czuł jakby krew dosłownie wrzała mu w żyłach.
- I żeby było jasne. Nie pozwalam Ci na żadne kontakty z innymi państwami...
Blondyn usłyszał jak Ivan oddala się od jego łóżka. Z trudem łapiąc oddech wysyczał w jego kierunku ostatnie słowa...
- J-jakby pomoc innych była mi potrzebna. Cały czas radziłem sobie sam, a teraz nie będzie inaczej. Uwolnię mój kraj od ciebie, pierdolony komuchu.
- Kolkolkol, chętnie to zobaczę.
Ivan wyszedł, a Feliks rzucił się na swój mundur.
- Całe szczęście... - Westchnął kiedy, okazało się, że lilijka dalej tam jest. - Jestem pewien, że ten rusek nie wypuści mnie, choćby nie wiem co.
Polak postanowił, że najpierw musi przyzwyczaić się do barku zdolności widzenia oraz nauczyć się normalnie z tym funkcjonować. Oprócz tego musi w jak największym stopniu unikać Ivana oraz ukrywać przed nim swoją przypadłość...
Poczuł dziwne mrowienie na plecach. Odwrócił się i ku jego zdzwinieniu udało mu się zobaczyć moją aurę, po czym całkowicie zesztywniał. Uśmiechnęłam się, widząc jego wyraz twarzy.
-----------------------------------------------------------
11 kwietnia 1988 roku
Przez wiele lat Feliks więziony był w domu sowieckim, torturowany oraz bity, przez nikogo innego, jak Ivana. W tym czasie nauczył się normalnie poruszać, mimo utraty wzroku oraz sprawiać wrażenie pod tym względem zdrowego.
Można powiedzieć, że przypomniały mu się czasy zaborów, kiedy przez długi czas "mieszkał" w rosyjskim domu. Niestety ciągłe, przymusowe izolowane go od nie tylko "polskiego" rządu i obywateli, ale także od wszystkiego co w tym czasie działo się na jego terenach, mocno odbiły się na feliksowej psychice. Zrobił się cichszy, chudszy oraz poważniejszy. Na porządku dziennym były jego masowe omdlenia z powodu ran oraz stanu psychicznego. Nie było co mówić o jakimkolwiek uśmiechu.
Całe szczęście nawet w sowieckim domu znalazł się ktoś na tyle wyrozumiały, by co jakiś czas opowiadać polskiej personifikacji o tym co się dzieje, no cóż, aktualnie w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.
Dzięki temu, wiedział on o licznych strajkach robotników oraz studentów, które były szybko tłumuone, karteczkach żywnościowych, działaniach kościelnych i duchownych, masowych zabójstwach żołnieży, dowódców i oficerów Armii Krajowej, a czasami zwykłych ludzi oraz o pewnej grupie, która próbuje zaprowadzić porządek na arenie politycznej.
Wtedy podjął decyzję. Koniec z bezczynnym siedzeniem, czas działać!
Plan ucieczki z rosyjskiego domu opracowywał od 1978 roku. Trzeba przyznać, że blondyn jest naprawdę świetnym strategiem. Końcowym etapem planu, było dołączenie do obrad Okrągłego Stołu oraz zaproponowanie pomocy politykom.
-----------------------------------------------------------
4 luty 1989 rok
Za dwa dni miały odbyć się pierwsze oficjalne obrady Okrągłego Stołu. Z powodów zamieszek oraz strajków, Ivan był zajęty i zabiegany, co stwarzało idealną sytuację do wykonania feliksowego planu.
O 23:15 tego samego dnia, Polak zabrał swój stary mundur, który zdążył zszyć oraz mniej więcej naprawić, metalową lilijkę oraz kilka drobnych rzeczy prywatnych.
O 23:30 stał już przed bramą posiadłości. Tak jak myślał, Ivan, ani nikt inny nawet nie zauważył jego zniknięcia. Szybkim krokiem ruszył przed siebie, idąc wraz z powiewiem wiatru. Czuł, że wiatr ten prowadzi, go wprost do jego ojczyzny...
-----------------------------------------------------------
6 luty 1989 roku
Po dwóch dniach wędrówki dotarł do budynku, w którym według jego informatora miały odbywać się obrady, czyli do Siedziby Urzędu Rady Ministrów PRL (aktualny Pałac Prezydencki) w Warszawie. Oczywistym było, że pod budynkiem zebrała się całkiem duża grupa ludzi, a drzwi pilnowali żołnieże. Feliks wiedział jednak, że Lech Wałęsa, współzałożyciel "Solidarności" doskonale wie o jego przybyciu. A to wszystko dzięki jego informatorowi. Kazał on blondynowi stanąć z boku grupy i czekać na odpowiednie hasło.
Kilka minut później ktoś położył mu rękę na ramieniu.
- Wolna...
- ...Polska - dokończył Feliks
Poczuł, że osoba obok niego lekko się uśmiechnęła. Wykorzystał tą chwilę, aby zapamiętać jej zapach oraz aurę.
- To zaszczyt Cię poznać, Feliksie. Chodźmy. Wszyscy już czekają.
Powiedział po czym ruszył w stronę drzwi. Feliks szedł równo z nim, nie chcąc go zgubić.
Poczuł, że weszli do środka, a następnie przechodzili przez kolejne korytarze.
- Twoja obecność, będzie wielką pomocą. Wszyscy myśleli, że zniknąłeś... Mój przyjaciel powiedział mi, że podczas powstania Warszawskiego straciłeś wzrok. Czy to prawda?
- Tak. To prawda.
- Rozumiem.
Resztę drogi przebyli w ciszy. Gdy w końcu dotarli do sali, Feliks poczuł się obserwowany. Jakby każda z 60 par oczu wlepiona była w niego. Wałęsa wszedł do środka, a prosto za nim Feliks.
- Tak więc, zanim zaczniemy chciałbym kogoś przedstawić... Oto Feliks Łukasiewicz. Nasza personifikacja.
Całą salę obiegły odgłosy zdumienia i szczęścia.
- A gdzie, był przez cały czas? - zapytał jeden z polityków
- Byłem więziony w sowieckim domu - odpowiedział spokojnym tonem blondyn
Teraz wcześniejsze odgłosy zdumienia zostały zamienione na ciche, obraźliwe szepty pod adresem ZSRR, lecz nikt nie wyraził ich publicznie z powodu obecności ich przedstawicieli.
- Dobrze. Zacznijmy zebranie.
-----------------------------------------------------------
5 kwietnia 1989 roku
Przez wszystkie dni, blondyn aktywnie udzielał się w rozmowy obradowe wyrażając swoją obiektywną opinię oraz pomysły.
Zakończyły się one oficjalnie wczoraj. Wspólnie ustalili o zorganizowaniu wyborów oraz stworzeniu pozycji prezydenta. Wszystko to odbywało się w "pokojowej" atmosferze z komunistycznym rządem. Termin wyborów ustaliliśmy na 4 czerwca 1989 roku
-----------------------------------------------------------
4 czerwca 1989 rok
Dziś był ten dzień. Dzień, który przesądzi o przyszłości wolnej Polski.
Po podliczeniu głosów oraz ich zamiany na wartości procentowe, okazało się, że Solidarność uzyskała miażdżące zwycięstwo na władzą. Dało to możliwość szybkiego, całkowitego oraz pokojowego usunięcia władz sowieckich z terenów Polski.
-----------------------------------------------------------
9 grudnia 1990 roku
Dziś odbyły się pierwsze, demokratyczne wybory prezydenckie. Ku uciesze Feliksa, wygrał je Lech Wałęsa, z którym personifikacja zdążyła się już dość mocno zżyć.
-----------------------------------------------------------
9 czerwca 2003 roku
W ciągu 13 lat, prezydent oraz rząd Rzeczypospolitej Polskiej lub inaczej nazywanej III Rzeczypospolitą znacznie się zmieniły. Przedstawiciele kraju brali udział w wielu konferencjach międzynarodowych, które miały na celu umocnić pozycję Polski na arenie światowej.
Prawdą było jednak to, że Feliks nie brał udziału w ani jednym z tych spotkań. Cały czas pomagał w końcowej odbudowie swojego kraju, a czasami w polityce wewnętrznej. Wszystko zmieniło się jednak, gdy aktualny prezydent - Aleksnader Kwaśniewski, przyszedł do pokoju blondyna, który mieścił się w Pałacu Prezydenckim.
- Polska przystępuje do Uni Europejskiej, Feliksie!
Blondyn odwrócił głowę w jego stronę i na chwilę przerwał wykonywaną aktualnie czynność. Robił to tylko z grzeczności, gdyż i tak nie widzi twarzy rozmówcy, a aby ten nie czuł się nieswojo przez cały czas ma zamknięte oczy.
- Przecież to było oczywiste. Negocjacje ze Wspólnotą Europejską, teraz UE, trwają już od kilku lat... Jeśli dobrze pamiętam to było nawet jakieś spotkanie w Atenach, prawda? I po przeprowadzonym referendum...
- No tak, ale teraz będziemy w niej oficjalnie! Większość mieszkańców zgodziła się na to, a jako oficjalną datę zapowiedziano 1 maja 2004 roku! Zostaliśmy także zaproszeni na spotkanie!
- Eh, skoro tak to powodzenia...
- Nie tak szybko! W liście napisano, że na spotkaniu ma stawić się prezydent wraz z personifikacją.
Blondyn tylko westchnął.
- Dobrze wiesz, że mam dużo pracy.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, lecz tak jest tu napisane.
Blondyn odchylił się na krześle i zaczął myśleć, co powinienem odpowiedzieć.
- Chyba nie mam wyboru, prawda?
- No, tak. - odpowiedział krótko prezydent
- Kiedy i gdzie odbywa się to zebranie?
- 18 czerwca w Brukseli. Jeśli dobrze pamiętam to około godziny 13, ale to dopiero w 2004 roku!
- Szefie... To po co tak wcześnie mi o tym mówisz?
- Znając ciebie, gdybym powiedział ci później, to miałbyś jakąś wymówkę typu "Mam już coś zaplanowane"
- No w sumie... To prawda.
-----------------------------------------------------------
18 czerwca 2004 roku
Feliks wstał dzisiaj wyjątkowo wcześnie. Po porannym treningu oraz szybkim śniadaniu w postaci kanapki, podszedł do szafy, by ubrać sprezentowany mu przez prezydenta mundur.
Blondyn stanowczo odmawiał założenia marynarki, więc nie pozostało nic innego, jak założyć strój odpowiedni do jego klasy wojskowej - generalski. Szybkim ruchem przeczesał swoje złociste włosy i związał je w krótką kitkę.
- Feliks! Chodź! Wyjeżdżamy!
Blondyn słysząc te słowa momentalnie się skrzywił. Szybkim ruchem porwał, leżącą na stole lilijkę i przypiął ją sobie przy sercu, po czym aktywnym krokiem zszedł po schodach.
- Już jesteś! Chodź. Musimy jechać.
Przed pałacem prezydenckim stał, czarny, opancerzony wóz, który miał być ich środkiem transportu podczas tej dość długiej podróży. Blondyn z oporem dał się wepchnąć do auta, a po chwili dołączył do niego prezydent.
Podczas całej podróży wymienili ze sobą tylko kilka zdań. Prawda była taka, że dla Feliksa, Aleksander Kwaśniewski był zbyt... głośny. Po tym jak stracił wzrok, oczywistym było to, że reszta zmysłów się wyostrzy, a szef, który ciągle świadomie lub nieświadomie krzyczy, jest najgorszym wyborem.
Po około trzynastu godzinach jazdy, w końcu dojechali do Siedziby parlamentu Europejskiego. Blondyn wyszedł z auta zaraz po prezydencie, lecz nie było nawet czasu pooddychać świeżym powietrzem, gdyż byli spóźnieni już 10 minut. Całe szczęście, że głowa państwa, zabezpieczyła się na takie okoliczności i jakieś 2 godziny przed spotkaniem poinformował przewodniczącego o ich ewentualnym spóźnieniu.
Na sali panowała względna cisza. Wszyscy przedstawiciele siedzieli na swoich miejscach przy głównej mównicy. Obok każdej z nich stała personifikacja danego kraju, która w zależności od poszanowania w swoim państwie pełniła rolę wspomagawczą lub dekoracyjną. Posłowie, siedzący w swoich ławach, cicho dyskutowali o nieznanych innym sprawach.
Niektórzy jednak nie mogli usiedzieć (lub ustać) w miejscu. Wielu z nich było ciekawych, jak prezentują się przedstawiciele Polski.
W 2004 roku do UE oprócz Polski, dołączyło także wiele sąsiadujących z nią państw (niektóre pokomunistyczne). Jednym z nich była Litwa i to właśnie on mimo, że pałał niezbyt wielką sympatią do Feliksa, był najbardziej zestresowany jego przybyciem ze wszystkich zebranych.
Po upływie 15 minut od planowanej godziny spotkania, drzwi wejściowe otworzyły się, a na salę wszedł dość niski człowiek w granatowej marynarce oraz broszką w kształcie polskiej flagi, a także niezbyt wysoki blondyn, którego oczy cały czas pozostawały zamknięte, w polskim mundurze oficerskim z przyczepioną lilijką.
Wzrok wszystkich zwrócił się ku nowoprzybyłym, którzy szybkim krokiem zajęli swoje miejsce między Litwą, a Francją. Cisza trwała jeszcze chwilę, aż w końcu głos zabrał przewodniczący spotkania.
Toris (Litwa) kompletnie się wyłączył. Przez całe, około czterogodzinne spotkanie, przyglądał się stojącej obok niego postaci zadawając sobie przy tym pytanie.
- Dlaczego ma zamknięte oczy? Dlaczego się nie uśmiecha?
W pewnym momencie, wśród przedstawicieli krajów rozdano pewne dokumenty, które miały trafić tylko do personifikacji. Jakież musiało być zdziwienie wszystkich zebranych, gdy Feliks trzymał kartkę i z wpół zamkniętymi oczami, które prawie całkowicie zasłaniały źrenice zaczął uważnie ją studiować. Oczywiście robił to tylko dla zmyłki. Bo co pomyśleli by inni, gdyby zobaczyli go "czytającego" z zamkniętymi oczami?
- Czy ktoś ma jakieś obiekcje? - zapytał przedstawiciel
Nikt się nie odezwał.
- Skoro tak, to wszystko. Dziękuję za przybycie.
Około 70% osób wstało ze swoich miejsc i powolnym krokiem kierowali się do wyjścia. W pozostałych 30% znajdowali się przedstawiciele krajów oraz ich personifikacje, którzy korzystając z okazji chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o nowych członkach sojuszu.
Kwaśniewski, który został zaproszony do rozmowy z innymi prezydentami, zupełnie zapomniał o Feliksie, który przez zbyt duży hałas nie umiał odnaleźć się w pomieszczeniu. Czekał więc. Czekał, aż głowa jego kraju, wypowie te magiczne słowa... "Wracamy do domu". Feliks nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z innymi personifikacjami, wyjątek stanowiła Elizabeta (Węgry), za którą Polak zdążył się stęsknić.
Stał, więc jak słup soli przysłuchując się rozmowie, którą właśnie toczył jego prezydent. Jakież było jego szczęście, gdy wyżej wymienionym w końcu sobie o nim przypomniał.
- Ah, Feliksie! Przepraszam, zupełnie zapomniałem. - powiedział kładąc mu rękę na ramieniu - Zaczęliśmy właśnie omawiać bardzo ciekawy temat, więc czemu byś nie porozmawiał z innymi? Widać, że mają na to ochotę!
Feliks doskonale o tym wiedział. Czuł na sobie wzrok pewnej grupy, która stała w głębi sali. Nie miał jednak najmniejszej ochoty z nimi rozmawiać.
- Poczekam na dworze, szefie. Zrobiło się duszno. - powiedział po czym nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę drzwi.
Czuł, że jest coraz bliżej. Powiew świeżego powietrza stawał się coraz mocniejszy, aż w końcu, po przekroczeniu progu bramy uderzył ze zdwojoną siłą, na co blondyn lekko się uśmiechnął. Usiadł na ławce przed parlamentem i zaczął rozkoszować się chwilą odpoczynku. Nie trwała ona jednak zbyt długo...
Blondyn poczuł na sobie wzrok kilku nieznanych mu osób.
- Feliks?
Znał ten głos. Znał, go, aż nazbyt dobrze, nie mógł sobie jednak przypomnieć do kogo należy.
- Tak nazywam się Feliks. A ty?
Z grzeczności odwrócił twarz w stronę rozmówcy, utrzymał jednak zamknięte oczy.
- Nie pamiętasz? Jestem Tolys. Litwa. - odpowiedział zmartwionym głosem - Masz zanik pamięci?
- Nie mam żadnego zaniku pamięci, po prostu... Eh, to teraz nieważne. A reszta osób za tobą?
- Nas też nie pamiętasz? Nazywam się Ludwig. Niemcy. No cóż, myślę, że mnie powinieneś znać, aż nazbyt dobrze.
- A ja jestem jego bratem. Zagilbisty Gilbert! Inaczej Prusy. Mnie także powinieneś pamiętać, a jeśli nie, to możemy zrobić powtórkę Grunwaldu.
- Żebym znów Cię pokonał?
Wszyscy stali bez słowa.
- Czyli jednak pamiętasz? - zapytał dziewczęcy głos
- Nigdy nie powiedziałem, aby było inaczej, prawda, Ela?
- Skoro tak to co się dzieje! - krzyknęła - Jesteś chory? Masz amnezję krótkotrwałą?
Stali tak nad nim dłuższą chwilę. W końcu blondyn wstał, stanął naprzeciw grupy, aby zaspokoić ich ciekawość. Nie chciał tego robić, ale czuł, że nie dadzą mu spokoju... Powoli podniósł powieki i odsłonił swoje oczy. Mleczno-zielone tęczówki, pozbawione źrenic oraz jakichkolwiek przebłysków świetlnych. Prościej mówiąc były puste. Zupełnie puste.
Teraz to już zupełnie zbaranieli. "To jak on przeczytał tamten dokument?! I co się stało?!" Pewnie takie pytania zadawali sobie w myślach.
- Feliks!
Blondyn usłyszał znajomy głos, a następnie ruszył prosto w jego kierunku, zostawiając skołowaną grupę, samą sobie.
- Skończyłeś, szefie? - powiedział na powitanie
- Tak. Możemy wracać.
-----------------------------------------------------------
19 czerwca 2004 roku
Kiedy wrócili było już pół godziny po północy, co oznaczało, że oficjalnie był już następny dzień.
Blondyn szedł ciemnym korytarzem, powoli zbliżając się do swojego pokoju.
- Dlaczego dłużej z nimi nie zostałeś? - zapytałam
- Nie było takiej potrzeby...
- Ty introwertyku. Znowu zamkniesz się w swoim pokoju i będziesz cały tydzień wypełniać papiery? Wyjdź co jakiś czas do ludzi, bo ześwirujesz! Potrzebujesz kontaktu z innymi ludźmi...
- Przecież rozmawiam z Tobą...
- Powiedziałam, ludźmi. Samotna dusza, małej harcerki się nie liczy. - zaśmiałam się cicho
- Jest jeszcze szef...
- Rozmawiasz z nim tylko jak masz do niego sprawę! Znajdź se jakiś przyjaciół! Może ta węgierka?
- Przez te wszystkie lata wystarczało mi twoje towarzystwo... - na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech - Więc dlaczego teraz miało by być inaczej?
Zaśmiałam się cicho i zaczęłam latać wokół niego, tworząc przyjemny, ciepły wietrzyk. Widać, że mu się to podobało.
Feliks wszedł do swojego pokoju, ówcześnie zamykając drzwi. Jeszcze przez chwilę mogłam trwać u jego boku.
- Dobranoc... Do jutra. - powiedział po czym ściągnął lilijkę i położył ją na swoim stoliku.
I wtedy wróciłam. Wróciłam do mojego aktualnego i wiecznego domu, który dzieliłam wraz z innymi duszami czystymi.
Zastanawiacie się kim jestem? Poznaliście mnie już wcześniej. Pamiętacie tą drobną harcereczkę z początku? Tak? To właśnie ja. Nazywam się Marta. Marta Koniecpolski.
Dziwny zbieg okoliczności nazwiska, prawda? No cóż. Tak bywa.
A zastanawialiście się może dlaczego Feliks mnie widzi? Przypomnijcie sobie moje słowa...
"(...) - Powstanie zmierza mu końcowi, ale mam przeczucie, że nie dożyję do tego czasu... Chcę, abyś o nas pamiętał. Abyś wiedział, że nie jesteś sam. Obiecuję, że będę twoimi oczami (...)"
I właśnie tak się stało. Dano mi możliwość trwania przy nim oraz pomagania mu, mimo, że doskonale daje radę sobie sam.
Nie zastanawialiście się, dlaczego wypełnianie dokumentów nie sprawia mu trudności? Jak je czyta? Unika słupów bez laski? To dzięki mnie.
Jestem jego aniołem stróżem, boskim opiekunem, oczami..."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro