Oprawione w srebro [+16]
A/N: Plus 16? Chyba plus 16. Ja chyba lubię pisać napalonego Felka, a sceny z sygnetem, wspomnianej odrobinkę w Polowaniu, z głowy nie wyrzucę, dopóki jej nie spiszę tutaj... xD
Lak miękko ugiął się pod naciskiem srebra; rycerz na wspiętym koniu, odbity w lśniącej czerwieni, zapieczętował kolejną kopertę.
Staranne, drobne pismo na najlepszej jakości pergaminie, lśniący, ledwie zaschły atrament, nowe, białe jak śnieg łabędzie pióro i te smukłe dłonie, kreślące ważne słowa; Korona nie mógł oderwać wzroku od pracującego Litwy.
W palenisku trzaskał ogień; blask odbijał się w masywnym sygnecie na lewej dłoni Taurysa, w wypolerowanym srebrze i w oczku z krwawnika, w którym starannie wyryto Pogoń. Migotliwe światło muskało ciemne włosy, nasycając je cieplejszym odcieniem, wyostrzało rysy pochylonej nad korespondencją twarzy; podkreślało zmarszczone brwi, kontur nosa, rozchylone usta...
Ten właśnie ogień sprawiał, że Polska miał ochotę odłożyć kielich z miodem – a raczył się obecnie długo leżakowanym półtorakiem z królewskich miodosytni – rozchełstać ubranie i pozbyć się butów.
Służba musiała podłożyć innego drewna. Albo to ten miód, pomyślał. Zwykle pijam dwójniaki, ten musi być mocniejszy. To niemożliwe, by było mi aż tak gorąco tylko od...
Litwa, całkowicie nieświadomy tego, jak uważnie jest obserwowany, westchnął strapiony nad pergaminem i odgarnął włosy do tyłu, by nie przeszkadzały mu w pracy. Na skroni, na wysokości brwi, odsłonił tym samym cieniutką, krótką bliznę, pamiątkę ostatniej bitwy; Polska nabrał zwyczaju całować ją codziennie, czekając aż zniknie.
Musiało działać; była o wiele bledsza niż przed rokiem...
Na ustach Litwy tymczasem toczyły się szeptane bitwy, gdy próbował dobrać odpowiednie pozdrowienia i tytuły, sprawdzając ich brzmienie na głos, jednocześnie nieświadomie bawiąc się sygnetem; pierścień co rusz wsuwał i się zsuwał z palca...
Na ten widok coś w Feliksie poruszyło się niespokojnie; przygryzł boleśnie wargę i zmienił pozycję; wcześniej półleżał w fotelu, teraz zaś wyprostował się sztywno i stanowczo zarzucił nogę na nogę. To nie była komfortowa pozycja; o nie, zdecydowanie nie i natychmiast to boleśnie odczuł, ale przynajmniej... Przynajmniej mógł udawać, że nic się z nim nie dzieje.
Polska poprawił kontusz, upewniając się, że ten układa się przyzwoicie i szczelnie go okrywa; jego plan zrobienia tego dyskretnie spalił jednak na panewce.
– Coś nie tak? – Taurys uniósł oczy. Ogień dalej robił swoje; szkarłat mienił się wśród głębokiej zieleni, dokładnie tak, jak w krwawnikowym oczku. – Wydajesz się być bardzo niespokojny.
– Och, po prostu jest tutaj trochę za gorąco – Feliks machnął nonszalancko dłonią, mając nadzieję, że siedzi na tyle daleko, by Litwa nie usłyszał jego szaleńczo bijącego serca i nie zauważył przyśpieszonego oddechu. Na litość boską, nie wypadało, by Korona był w takim stanie tylko z powodu swoich własnych myśli. – N-nie sądzisz?
– Właściwie, to nie zauważyłem – Litwa zmarszczył brwi, przyglądając się Polsce uważnie. – Dziś jest dość chłodno. Nie masz gorączki? – Odłożył listy na bok i oparł brodę o złączone dłonie.
Polska przesunął wzrokiem po tych rękach; gdy wcześniej ćwiczyli fechtunek, tak mocno i pewnie trzymały rękojeść broni... Może by ten chwyt poczuć samemu, zamiast tylko go sobie wyobrażać...
Przełknął ślinę i ani to, ani jego płonące policzki już nie umknęły uwadze Taurysa; już podnosił się z krzesła, ale Polska potrzasnął włosami i gestem nakazał mu tam zostać, zdając sobie sprawę, że właśnie przegrywa z własną samokontrolą.
– Siedź, proszę – wyszeptał, podnosząc się z fotela. Odłożył kielich na bok; miód wcale nie zaspokoił jego pragnienia. Drżącymi palcami Feliks pozbył się swojego kontusza; ciężki materiał opadł na podłogę tuż przy sekretarzyku. – Tak długo już pracujesz, pozwól mi...
Niecierpliwe ruchy i stanął na kontuszu boso; Litwa przyglądał mu się pociemniałymi oczami, ciemnymi niczym dwa krwawniki; prawa dłoń, zaciskająca się teraz na kałamarzu, powiedziała Feliksowi, że ten już wie, co Polsce chodzi po głowie.
Taurys jednym, gwałtownym ruchem przekręcił krzesło, by stało bokiem do biurka; wziął głęboki oddech, gdy Feliks bezszelestnie opadł na kolana i sięgnął ku jego lewej dłoni, leżącej na rzeźbionym podłokietniku.
Dotyk delikatnych, miękkich warg był cudownym łaskotaniem; przemierzał każdy nerw od palców aż do gardła, w którym narodził się cichy jęk, i do lędźwi natychmiast budzących się do życia.
Srebro smakowało metalicznie, ale było cudownie ciepłe, rozgrzane wielogodzinnym kontaktem ze skórą, zaś krwawnik miał posmak laku; po kilku chwilach pieszczoty wilgotny sygnet z łatwością zsunął się z palca Litwy.
Polska uniósł oczy; blask płomieni przygasł, ale oczy Taurysa płonęły własnym ogniem. Obserwując, jak mocno unosi się jego klatka piersiowa, Feliks wyjął sygnet spomiędzy warg i uśmiechnął się psotnie. Nie patrząc nawet, gdzie odkłada pierścień, sięgnął ku zawiązanemu pasowi.
– Zawrzyjmy układ – wyszeptał z trudem; brakowało mu tchu. – Ja ci pokażę, co jeszcze potrafię zrobić ustami... A ty zademonstrujesz mi, jak sprawne są twoje ręce, zgoda?
Taurys skinął głową bez słowa i bez dodatkowej zachęty sięgnął do guzików swojego żupana; naprawdę było tutaj gorąco.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro