Nostalgia
A/N: Mam headcanon, że Felek poluje po antykwariatach i aukcjach internetowych na rzeczy osobiste, które w taki czy inny sposób stracił
Na stole, zaraz obok dzbanka z wodą, stało dumnie ozdobne puzderko; Feliks, rozpromieniony jak nigdy, krążył dookoła i nie odrywał od niego oczu; co jakiś czas muskał palcami pociemniałe srebro i inkrustacje na pokrywie, z zachwytem przyglądając się trzem symbolom współdzielącym tarczę herbu; Orłu, Pogoni i Archaniołowi Michałowi.
– Nie wierzę, że cię odzyskałem! – powiedział z uczuciem Polska, ostrożnie unosząc pokrywę; w srebrnym dnie odbiły się jego podekscytowane oczy.
Z namaszczeniem podniósł pudełko i zaciągnął się; chociaż było idealnie puste, musiał zadziałać efekt placebo; Feliks zaczął intensywnie kichać.
Wcale to nie popsuło mu humoru, wręcz przeciwnie:
– Tyle wspomnień! Nie wierzę! Licia, patrz, patrz, patrz!
– Już wróciłeś z paczkomatu? – Litwa, zwabiony wołaniem, wychylił się z kuchni. Włosy spiął z tyłu, a na dłoniach miał rękawice kuchenne; dzisiaj był dzień cepelinów. – Zaraz, czy to...?
– Tak! – Polska wyprostował się i uśmiechnął od ucha do ucha, przyciskając puzderko do piersi. – Moja tabakierka! Pamiętasz ją?! Skonfiskowali mi ją po styczniowym! Znalazłem w antykwariacie na drugim końcu kraju!
Taurys, zaintrygowany, zdjął rękawice i przyjął podaną mu tabakierę. Przyjrzał się dokładniej wgłębieniom na niegdyś idealnie okrągłych bokach, odpryskom i długiemu śladowi czegoś ostrego przecinającego skraj herbu; wyglądało to tak, jakby ktoś próbował odłupać złote elementy nożem.
– Niesamowicie, że do ciebie wróciła – powiedział cicho, obracając ją w dłoniach. – Musiała sporo przejść...
Niewypowiedziane „jak my wszyscy" zawisło w powietrzu; Feliks przygryzł wargę i wpatrzył się w tabakierkę w dłoniach Taurysa.
– Licia – powiedział nagle. – Która godzina?
Litwa cofnął się o krok i zajrzał do kuchni, na zegar na kuchence:
– Dziewiętnasta pięć.
Gdy skierował wzrok z powrotem na Feliksa, tego już tam nie było; kilka metrów dalej, w przedpokoju, Polska skakał na jednej nodze, wbijając stopy w pierwsze lepsze obuwie, jakie zauważył; nieco za duże buty do koszykówki Taurysa.
– Feliksai?
– Jeśli pobiegnę teraz, to może jeszcze zdążę kupić tabakę! Zażyjemy sobie dzisiaj!
Trzasnęły drzwi i już go nie było; Litwa zamrugał, spojrzał na tabakierę, którą ciągle miał w rękach i uśmiechnął się do siebie.
Co prawda wyroby tytoniowe rzucił już jakieś dwie dekady temu, ale może dzisiaj zrobi wyjątek... Dla nostalgii.
Podniósł puzderko do oczu.
– Chyba miałem gdzieś środek do czyszczenia srebra... – mruknął do siebie, a potem obrócił tabakierkę do góry dnem; przez nalot na srebrze stylizowane, cieniutkie inicjały F.Ł. były ledwie widoczne, częściowo przykryte na wpół zdartą nalepką z ceną.
Zakręciło mu się w nosie; kichnął w zgięcie łokcia i uśmiechnął się do siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro