Ni to pies, ni to wydra
A/N: Headcanon mi się w głowie zrodził... :)
Obcy, smukły pies stał pośrodku salonu i merdał wesoło ogonem; w ostrym świetle słonecznym, wpadającym przez duże, otwarte na oścież okna, jego długa, kremowa sierść jaśniała wręcz oślepiająco.
Ze swoimi długimi kończynami i jeszcze dłuższym pyskiem sprawiał wrażenie nie tyle psa, co jakiegoś magicznego stworzenia ze średniowiecznych gobelinów, może jednorożca; Feliks zamrugał, a potem uśmiechnął się nerwowo.
– Masz borzoja – powiedział z niedowierzaniem. – Przeprowadziłeś się na wieś i kupiłeś cholernego borzoja. Przecież to koń, nie pies... A mówiłeś, że nie chcesz budować stajni.
Litwa przystanął przy psie; ten zaczął łasić się wdzięcznie do nowego opiekuna, skakać i popiskiwać. Jego pazurki stukały o drewniany parkiet.
– Myślałem o mniejszym, też ze względu na ciebie – przyznał Taurys, z uczuciem drapiąc psa za uchem. – Ale potem go znalazłem. Nie kupiłem, był w schronisku. Jak na mnie spojrzał, to musiałem go wziąć... Wybacz, potem dopiero pomyślałem, że...
– W porządku, przecież to twój... Swoją drogą, rasowy pies w schronisku? – zastanowił się Polska. – Aż dziwne. Może komuś uciekł, czy coś.
– Możliwe – przyznał Litwa. – Ale nikt się po niego nie zgłosił – Gdy tylko przestał drapać, pies spojrzał w górę i podstawił głowę dokładnie pod jego dłoń; Taurys uśmiechnął się miękko. – Miał takie smutne oczy...
Feliks zastanawiał się przez chwilę, wodząc wzrokiem po dużym pomieszczeniu; pomiędzy kartonami wypełnionymi osobistymi rzeczami stały ciężkie donice z roślinnością. Na samo wspomnienie wnoszenia ich do środka Polskę rozbolały ramiona.
– Na twoich zdjęciach widziałem kiedyś podobnego psa – zagadnął trochę niepewnie. – Tych starych, sprzed wojny. To też był borzoj?
– Taaak... – Litwa zawahał się na moment; potem ukucnął i przytulił psa do piersi. Ogon borzoja zaczął poruszać się z szybkością światła, wywołując całkiem wiatr. – Suczka – powiedział ciszej. – Miała dwa tygodnie, gdy wyniosłem ją z psiarni... Z Pałacu Zimowego.
– Dlaczego? – Feliks zmarszczył brwi, a potem jego mina zrzedła. – Och... Rewolucja październikowa, co?
– Tylko ona się ostała – Taurys westchnął. – To był taki przykry widok... Wziąłem ją potem ze sobą do Kowna... Jest bardzo spokojny i łagodny. Myślę, że możesz podejść...?
Polska milczał przez chwilę, przygryzając wargę; potem powoli zbliżył się i wyciągnął dłoń do pyska psa; borzoj uniósł na niego ciemne oczy i obwąchał. Potem przekrzywił długą głowę w bok, powodując, że Feliks mimo nerwów parsknął śmiechem.
– Dobra psina, chociaż śmieszna – zachichotał Feliks, a jego uśmiech ostrożnie się poszerzył. – Jak mi Licia pozwoli, to będę robił z tobą memy, co ty na to?
Pies podskoczył i zaczął krążyć z gracją po salonie, obwąchując każdy karton i doniczkę; Polska wypuścił powietrze z płuc, czując oplatające go ramiona.
– Jak mi napisałeś w smsie, że masz długiego współlokatora, to pomyślałem o jamniku.
– Feliksai...
– Ciii. Jest ok – Polska stanowczo obrócił się w objęciach. – Naprawdę. Jak będę unikać całe życie dużych psów, to nigdy się z tego... I... – Zza pleców dobiegł go wysoki trzask i wystraszony, krótki szczek. Sądząc po minie Taurysa, ofiarą psiej ciekawości padła największa z doniczek. – I to chyba będzie ciekawe.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro