Lato
A/N: Hurt/comfort one-shot, bo tylko na to mam siły w takie upały. Quasi-human AU
Kształtna, umięśniona łydka szkarłatnieje tam, gdzie spaliło ją bezlitosne, letnie słońce; Taurys wzdryga się raz za razem, gdy czuje przenikliwie zimno zarówno tam, jak i w okolicach kolan, gdzie za kilka godzin pod skórą rozleją się czarne sińce, ale ten gwałtowny chłód i tak przynosi ulgę.
– Lepiej? – szepcze Feliks, siedząc na dywanie hotelowego pokoju. Kostki lodu topią się między jego palcami i na nodze Taurysa, woda pomyka w dół, ku obnażonej, zmęczonej stopie.
– Lepiej – zgadza się Taurys zmęczonym głosem, nie marząc o niczym innym niż o zaśnięciu w wannie wypełnionej takim lodem, nawet jeśli jest mętny i pachnie mrożonkami. Nie pamięta lata bardziej upalnego niż obecne, a ich wypad na kajaki okazał się dosłowną katastrofą.
– Wystraszyłem się – mamrocze Feliks bardzo cicho. – Cholerna kłoda... Jak twój kajak się wywrócił, to myślałem, że dostałem zawału.
Taurys kiwa głową; dał się zwieść spokojnej rzece, ogłuszającemu cykaniu świerszczy na obu brzegach, ciszą i gęstemu, nieruchomemu, gorącemu powietrzu, zdradliwie przymykającym powieki.
Nie sypiał ostatnio zbyt dobrze; upał nie ustawał nawet po zmroku, a on przewracał się z boku na bok niemalże aż do rana – to dlatego w porę nie zauważył rysującej się pod taflą wody kłody.
W jednej chwili był senny spokój i mechaniczne ruchy ramion, w drugiej bezwład, smak wody w ustach i serce próbujące wyrwać się z piersi, gdy wypływał na powierzchnię, łapiąc się dna wywróconego kajaka; zapamiętał też pobladłą nagle twarz Feliksa.
Ten właśnie zwinnie podnosi się z dywanu, pozostawiając tam miskę z topniejącym lodem; bez słowa na czworakach przesuwa się po łóżku i oplata Taurysa ramionami.
– Apteczka popłynęła – stwierdza z żalem, przyglądając się czerwieni na barkach Taurysa. Bardzo ostrożnie przytyka wargi do skóry. – Jesteś pewny, że nie chcesz, żeby zobaczył to lekarz? – pyta, równie delikatnie kładąc dłoń na zaczerwienionym, obitym kolanie.
Taurys krzywi się niemalże od razu; Feliks natychmiast cofa rękę, a jego niepokój tylko się zwiększa:
– Przecież widzę, że cię to boli. A jak uszkodziłeś sobie kolano? Widziałem, że kulejesz!
– Uderzyłem kolanami o tę kłodę – Taurys przymyka oczy. Feliks jest gorący i lepki, mimo że kwadrans temu obaj byli pod prysznicem, i dodatkowe trzydzieści sześć stopni przy ciele przy trzydziestu sześciu stopniach na zewnątrz nie czyni ich pozycji fizycznie komfortowej, ale psychicznie Taurys czuje się znacznie lepiej, mając ukochanego przy sobie. – Nic nie zerwałem... Pójdę, jeśli ból nie przejdzie.
– Obiecaj mi to – mamrocze Feliks, bo wie, że skłonienie Taurysa, by zadbał o własne zdrowie to ciężkie zadanie i trzeba czasem wyciągnąć ciężkie argumenty.
– Obiecuję – odpowiada Taurys już z zamkniętymi oczami. Chce spać, pociągnąć Feliksa za sobą na to hotelowe, niezbyt wygodne łóżko i spleść się w jedną smażoną krewetkę, ale pukanie do drzwi wyrywa go z tego sennego letargu:
– Przepraszam panów – Młoda recepcjonistka brzmi na zaaferowaną. – Znalazłam tą maść, o której panom mówiłam i...
Feliks odkleja się od Taurysa – w przenośni i dosłownie – i pośpiesznie łapie za cienki szlafrok. Okrywa szczelnie swoją nagość – było zbyt gorąco nawet na bieliznę – i otwiera drzwi.
– Zaraz poproszę kolegę, by podjechał do apteki do miasta – Recepcjonistka wciska mu w dłonie na wpół wyciśniętą tubkę maści gojącej. – Proszę mi tylko powiedzieć, czego jeszcze panowie potrzebują, a ja to załatwię...
Feliksowi przebiega na przez myśl, że ich skompletowana na ostatnią chwilę samochodowa apteczka przy wyposażeniu tego wiejskiego hoteliku była wręcz całym szpitalem, ale powstrzymuje się od komentarza i dziękuje grzecznie.
Zamknąwszy ze sobą drzwi wraca do Taurysa, który wije się po prześcieradle, z sykiem próbując znaleźć pozycję, w której ani poparzenia, ani kolana nie będą mu dokuczać; w końcu zastyga na wpół na brzuchu, na wpół na boku.
Feliksowi nie pozostaje nic innego niż wpełznięcie obok i ucałowanie tego jednego miejsca tuż za uchem, gdzie skóra jest delikatna i wrażliwa; potem wyciska na swoje palce zimną, zgęstniałą maść, a ta w kontakcie z rozpaloną skórą Taurysa w mig się topi.
Robi co może, by ulżyć ukochanemu; potem wsłuchuje się w uspokajający się z wolna oddech i sam przymyka oczy.
Lato było przereklamowane.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro