Dźwięki domu
A/N: błagam, powiedźcie mi, czy i którego regionalizmu na kapcie używacie, bo ja absolutnie kocham słowo „pantofle" :D
Czy powiadomienia Wattpada zdechły na amen? Oczywiście. Jak ja kocham tę platformę :(
Świat był jeszcze bardzo cichy; Litwa wpatrywał się w poszarzałe od szronu pola ciągnące się za domem, grzejąc dłonie na kubku gorącej, aromatycznej kawy. Odległa płowa sylwetka prawdopodobnie była sarną, w spokoju pijącą wodę z pobliskiego strumyka; poza nią nie poruszało się nic.
Kawa, miękkie kapcie, gruby, ciężki szlafrok na ramionach i ta niezmącona niczym cisza – żadnych telefonów, żadnych powiadomień o nadchodzących e-mailach, żadnych spotkań, które mogły być mailem – Taurys pomyślał przelotnie, że szkoda, że to nie może trwać wiecznie.
W takie poranki świat był spokojniejszy. Jego głowa też; dobrze, że się przeprowadziłem, pomyślał. Ucichł niekończący się krzyk miasta, szum dużego skrzyżowania, w dzień otoczonego korkami, w nocy pełnego pisku opon ścigającej się młodzieży – tutaj, na wsi, mógł w końcu usłyszeć własne myśli i rozprawiać się z nimi na własnych zasadach.
Pies otworzył oczy, z westchnieniem podniósł się z posłania i przydreptał cichutko bliżej; gdy szturchnął głową udo Litwy w znaczącym geście – odłóż to, cokolwiek trzymasz, pogłaskaj, tu powinna być ręka, pogłaskaj, dlaczego nie głaskasz? – Taurys uśmiechnął się do siebie.
Dopił kawę i odłożył pusty kubek na parapet, potem zaczął bawić się długą, jedwabistą sierścią na uszach borzoja; ten natychmiast zaczął merdać ogonem na wszelkie strony.
– Dlaczego wy jesteście takimi rannymi ptaszkami? – wymamrotał Feliks zza plecami Litwy.
Mówił tonem tak sennym i półprzytomnym, że Litwa już otwierał usta, by zagonić Polskę z powrotem do łóżka – przyjechał późno w nocy, niech będą przeklęte PKP i ich opóźnienia – ale nim zdążył wydać z siebie słowo, Feliks przytulił się do jego pleców i oparł głowę o kark.
– Zostaję tu na tydzień – mruknął Polska w materiał szlafroka, otaczając Taurysa ramionami. Dłonie splotły się gdzieś na wysokości pępka. – Wyrzuć mój telefon do kosza. Do rzeki. Do lasu. Gdziekolwiek. Nie obchodzi mnie to. Niech posyłają gońca królewskiego, jeśli cokolwiek będą ode mnie chcieli.
Taurys westchnął; nawet gdy brali urlop i tak często wzywano ich do pracy. Miał szczerą nadzieję, że chociaż przez te parę dni będą mieli spokój... Obrócił się i ująwszy twarz Feliksa w dłonie, ucałował czule kącik jego ust.
Pies wydał z siebie przeciągły, oburzony dźwięk i szturchnął tym razem Feliksa. Ten wywrócił oczami z rozbawieniem.
– Już, już – Polska ostrożnie położył dłoń na grzbiecie psa. – Nie potrafisz wytrzymać minuty bez głasków, co, pieszczochu? Prawie jak twój pan dzisiaj w nocy, hehe.
– Feliksai – jęknął Litwa, czerwieniąc się po uszy. – Nie musiał tego wiedzieć.
– Na pewno już sam wie – zachichotał Feliks. – Ma znacznie lepszy słuch niż my.
Cóż, to była też kolejna zaleta wyprowadzki z bloku i zamieszkania na wsi z dala od innych zabudowań; żadnego skrępowania i obaw, że sąsiedzi usłyszą, gdy rozmawiali, słuchali muzyki czy... no właśnie.
Stali tak długą chwilę, całą trójką; w spokojnej, błogiej ciszy, przerywanej jedynie oddechami i czułymi szeptami; tak brzmi dom, pomyślał Litwa.
– Au au!
– Dlaczego twój pies szczeka z niemym „h"? – zastanowił się Polska tym samym sennym tonem, niemalże usypiając na stojąco w ramionach Taurysa. Druga połowa wypowiedzi utonęła w ziewaniu. – Onomatopeje są dziwneeee...
Jeszcze szczekanie, dodał w myślach Taurys. I wtedy naprawdę brzmi jak dom.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro