Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Piwnica pod kretynami

A/N: Uwaga, fik zawiera śladowe ilości IT, Ponglisha i slangu z branży


– Jesteś moim menadżerem – wydyszał Feliks, gdy oderwał się od Gilberta z dwóch prozaicznych powodów: a) zaczęło brakować mu powietrza, b) byli w firmowej łazience, za przesuwnymi drzwiami do prysznica i ktoś właśnie wszedł do środka. – To niemoralne. Tak mówią obcy ludzie.

– Nie lubię, jak obcy ludzie mówią mi, dorosłemu człowiekowi, że to, co robię z drugim dorosłym człowiekiem, jest niemoralne – burknął Gilbert, poprawiając przekrzywiony krawat. Jego zazwyczaj blade policzki przybrały różany odcień. – A poza tym, czy ty kiedykolwiek traktowałeś mnie jak menadżera?

– Cóż, jakby się nad tym zastanowić... – Feliks zamyślił się, przeczesując wspomnienia z ostatnich kilku lat. – To nigdy nawet nie spróbowałem.

– No właśnie – Gilbert nastawił uszu; spłuczka, skrzypnięcie drzwi, szum wody w umywalce. – W tej firmie nikt mnie nie szanuje.

Feliks jedynie parsknął śmiechem.

– Na szacunek trzeba sobie zasłużyć.

Gilbert posłał gniewne spojrzenie Feliksowi, ale ten jedynie wzruszył ramionami, mrużąc ze śmiechem roziskrzone oczy.

– Chodź – Feliks szarpnął znacząco głową w kierunku drzwi. – Zaraz mamy daily.

– I co ja mam wspólnego z twoim daily?

Feliks wywrócił oczyma.

– A kto to ostatnio gadał, że chciał zobaczyć, jak nam idzie scrum? – zapytał. – Pół dnia przestawialiśmy meetingi, żeby się wpasować w twój kalendarz! Musisz być na tym daily, bo inaczej Taurys urwie ci głowę.

– Niby dlaczego? – Tym razem to Gilbert uniósł brew. Wyszli na korytarz, udając, że mała niezaplanowana sesja całowania była tylko przypadkowym spotkaniem w męskiej toalecie, w odległości jednego pisuaru od siebie, oczywiście.

– Bo to on podjął się tytanicznej pracy konfiguracji tych jebanych meetingów – odparł wesoło Feliks. – I będzie to robił zaraz drugi raz. Raivis ma angielski, Edward szkolenie, a on sam dyżur supportowy. Mi też nie pasuje.

– Doprawdy? – podchwycił Gilbert, uśmiechając się pod nosem. – Przecież i tak na połowę spotkań się spóźniasz, a o drugiej połowie zapominasz.

Feliks miał na tyle przyzwoitości, by spłonąć rumieńcem.

– Jest ich za dużo – odparł obronnie. – I mnie rozpraszają. Nie rozumiesz, jak ważna jest koncentracja w mojej pracy. Potem się dziwisz, że robota stoi, jak nie miałem możliwości się skupić.

– Yhy – Gilbert pokiwał głową z udawanym zrozumieniem. – Ten Netflix też utrudnia ci robotę, nie?

– Nie oglądam Netflixa w pracy!

– Mam logi z VPN-a.

Feliks zatrzymał się tuż przed drzwiami do Piwnicy.

– Jakie logi? – zapytał ostrożnie, próbując przypomnieć sobie te wszystkie chwile, w których oglądał głupie filmiki na YouTube albo grał, zamiast pracować. – Wszystkie? Wszystkich?

– Jakbym był waszym menadżerem, wziąłbym was wszystkich na dywanik i opieprzył od góry do dołu.

– Jesteś naszym menadżerem.

– Tylko na papierze – poprawił go Gilbert nieco naburmuszonym tonem, zaraz jednak zreflektował się i dumnie wypiął pierś. – Oczywiście, jest tak dlatego, że na to pozwalam. Nie jestem szefem, jestem liderem. Liderem przez duże „L". To dzięki temu, że wprowadziłem w zespole równość i pozbyłem się przestarzałej hierarchii, mamy tak dobre wyniki w firmie. Inne zespoły mogą pozazdrościć nam produktywności i zgrania. Przy czymś takim fakt, że żaden z nas nie przejmie się opierdolem za Netflixa, jest tylko mało istotną niedogodnością. Poświęceniem, na które jestem gotów.

Feliks pokiwał głową, jednocześnie przewracając oczami. Pamiętał dzień, w którym Arthur Kirkland oznajmił, że zmienia firmę i przedstawił im wybranego przez Górę następcę. Ich były menadżer z jakiegoś powodu był przekonany, że Gilbert Beilschmidt rozszarpie Piwnicę na strzępy, zbuduje ją na nowo i zaprowadzi niemiecki porządek.

Po kilkunastu kłótniach, zażartych awanturach na firmowym Slacku i jednej imprezie integracyjnej obfitującej w zaskakujące zwroty akcji, Gilbert musiał skapitulować i przyznać, że z Piwnicą nie wygra.

Feliks wspominał tę imprezę z uśmiechem na wargach; morze alkoholu, strzelnica, stajnia i wybełkotane „wiesz co, Łukasiewicz, ty to jesteś kretyn... ale kochany" na zawsze zagościły w jego pamięci.

– Jeśli nie możesz z kimś wygrać, przyłącz się do niego – oznajmił z szerokim uśmiechem.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odparł gładko Gilbert, nie patrząc na niego i pchnął drzwi z niepozornym numerem 141. Na tabliczce czyjaś ręka wyryła cyrklem dodatkowe zero.

Piwnica nie bez powodu nosiła taką nazwę; wszystkie rolety na wysokich do sufitu oknach zostały zaciągnięte, by chociaż najmniejszy promień słońca nie odbił się w ekranach, wszystkie światła były wygaszone od półtora roku, kiedy to zdarzył się Incydent Świetlny (Natalia, architektka, któregoś dnia bez ostrzeżenia wcisnęła włącznik, oślepiając programistów). W powietrzu unosiło się monotonne, kojące buczenie dwudziestu nigdy niewyłączanych komputerów i nieco kurzu.

Biurowa wykładzina, skórzane fotele, jednakowe biurka i względny porządek, nie licząc kilku pustych puszek po energetykach, sprawiały wrażenie jako takiego profesjonalizmu.

Chociaż do spotkania została zaledwie minuta, każdy zajmował się swoimi sprawami.

– Co za debil to pisał? – mamrotał Edward, marszcząc brwi na widok kodu. – Och. Ja, pół roku temu, nieważne...

Taurys, z headsetem na głowie, wpatrywał się tępo w okno rozmowy. Co chwila upewniał się tylko, że jego mikrofon jest wyciszony i niemal bezgłośnie poruszał ustami w prośbach, błaganiach i przekleństwach; call z tym walniętym klientem, zrozumiał Feliks od razu i niemalże poczuł współczucie.

Niemalże, bo Taurys świadomie zdecydował się na pracę w supporcie, a programiści nie po to studiowali informatykę, by pracować z ludźmi.

– Skończyliście się miziać? – zapytał Raivis, przesuwając wzrokiem po dwóch ekranach. Na jednym z nich AI próbowało, kompletnie nieudolnie, zmodyfikować kod tak, jak sobie tego zażyczył. Widząc te wysiłki, Raivis uznał, że sam zrobi to szybciej i lepiej.

Cóż, biurowy romans przestał być nowością jakieś cztery lata temu; Feliks i Gilbert wymienili spojrzenia.

– Jestem profesjonalistą – oznajmił Gilbert, idąc jednak w zaparte. Dla zasady. – Nie miziam się z podwładnymi.

– Mhmm – Raivis nie wydawał się przekonany. – Ogarnąłeś nam te urlopy, czy znowu zjebałeś sprawę?

Z nagłe osłupiałej miny Gilberta Feliks wywnioskował, że ten kompletnie zapomniał; poklepał go po ramieniu i usiadł na krawędzi swojego biurka, chichocząc cicho.

– Kadry urwą ci łeb, jeśli znowu przedstawisz im plan urlopowy w połowie roku – powiedział wesoło. – Nam to lipka, czy pół firmy zniknie na cały lipiec, ale Góra...

– Sprawa jest rozwojowa – powiedział głośno Gilbert. – Byłem zajęty ważniejszymi rzeczami. Negocjowałem w waszym imieniu benefity z HR-em, nie bądźcie tacy niewdzięczni...

– Będą w końcu te Piwne Piątki?

– Odmówili – wymamrotał Gilbert niechętnie. Przez Piwnicę przetoczył się jęk zawodu. – Uparli się na Owocowe Czwartki. Nie doceniają mojego geniuszu. Bylibyście bardziej zadowoleni, mieli zdrowe nerki i dodatkową suplementację witamin, walczyłem o to do końca. Coś tam ględzili o przepisach prawa pracy, ustawach o wychowaniu w trzeźwości, destrukcyjnym wpływie alkoholu na szare komórki czy coś... Dobra, zaczynajcie, zaraz mam meeting z Górą.

Taurys pożegnał się z klientem z wyraźną ulgą, poruszył zesztywniałymi ramionami i podłączył się na meeting na firmowym komunikatorze; nie wszyscy byli dzisiaj w biurze.

Gilbert przysiadł na oparciu fotela Feliksa i pochylił się, by słyszeć dźwięk z jednej odsuniętej od ucha słuchawki.

– Możesz się na telefonie podłączyć – mruknął Feliks, szukając ikonki Slacka wśród dwudziestu otwartych programów.

– Tak mi wygodniej.

– Zacznijmy daily, bo dzisiaj goni nas czas. Klient zgłosił kilka bugów, nic krytycznego – oznajmił Taurys do mikrofonu. – Dobrze byłoby poprawić je w kolejnym sprincie, zaraz założę na nie user story. Dzisiaj wpadły dwa zgłoszenia, ale to problemy po stronie klienta, już rozwiązane. Wyłączenie i włączenie komputera pomogło w jednym, a drugie... drugie to nie był bug, tylko nasz feature.

– Ja prawie zakodowałem swoje, zostały mi unit testy do napisania – Feliks przebiegł wzrokiem po liście zmian. – Raivis, wrzucę ci potem na review.

– Spoko, po angielskim ogarnę... Ja inwestyguję dalej problem, coś jest nie tak z biblioteką, której używamy na froncie. Katia, przetestowałaś te poprzednie zmiany?

– Jak na razie wszystko działa, ale dla pewności zrobię jeszcze ten mniej używany scenariusz – Rozbrzmiało z słuchawki. – Potem biorę się za zmiany Felka, muszę napisać test case.

– Dzięki. Jakbym miał jakiś problem, odezwę się jeszcze do ciebie, Erzsi, widziałem, że coś tam ostatnio kodowałaś, może będziesz wiedzieć więcej.

– Jasne, dzwoń...

– Ja już skończyłem – dodał jeszcze Edward. – Jakby co, to też pomogę.

Gilbert pokiwał z zadowoleniem głową; mniej niż pięć minut, a każdy wie, kto czym się zajmuje, na czym stoi praca i czy ktoś potrzebuje pomocy. Ich zespół był pionierski, jeśli chodziło o programowanie zwinne.

Ha, pomyślał. Góra dzisiaj będzie na mnie patrzeć z podziwem! A jak im pokażę te głupie wykresy produktywności, na które tak nalegają, to już w ogóle!

– Dobra robota, zespole – pochwalił wspaniałomyślnie, gdy wszyscy rozłączyli się ze spotkania. – Rozkwitacie. Oby tak dalej. Idę.

– Mhm... – Taurys patrzył na ekran. Klient znów dzwonił. – Gdybyś nas szukał, podczas przerwy obiadowej będziemy u Alfreda. Proszę, przypilnuj tych urlopów, inaczej Natalia do ciebie przyjdzie osobiście... Hello, how can I help you... again? – Ostatnie zdanie skierował do klienta.

Pewna mina Gilberta zrzedła. Feliks zachichotał.

– Nataszki się boisz? – zapytał z łobuzerskim uśmieszkiem.

Gilbert spiorunował go wzrokiem.

– Idę – powtórzył głośniej. – Góra czeka. A, Feliks – Gilbert zatrzymał się w pół kroku. Wezwany tylko uniósł pytająco brew. – Kup pieczywo, jak będziesz wracał, ja muszę dzisiaj dłużej zostać.

– I znowu utknę w korkach przed tą przeklętą piekarnią – wymamrotał niepocieszony Feliks. Gdy rano dzielił ostatnie kromki – wystarczyło akurat na podwójne śniadanie – miał cichą nadzieję, że to Gilbert zajmie się zakupami spożywczymi. – Dobra. Ale nie licz na cuda o tej porze. Eklerków nie będzie.

– Ma już jednego eklerka, wystarczy mu – zasugerował Raivis niewinnie, gdy zarumieniony po uszy Gilbert wypadł z Piwnicy. – Z bitą śmietaną.

Feliks jęknął.

– Przestańcie mnie tak nazywać!

***

Gilbert Beilschmidt spotykał się z Górą raz na kilka tygodni; jednym uchem słuchał o potencjalnych nowych klientach, o bieżących problemach firmy czy o wprowadzaniu nowych polityk, mając wrażenie, że marnuje swój cenny czas.

Dopiero kiedy dochodziło do sprawozdań, dopiero wtedy wyłączał Angry Birds, prostował się w fotelu i rozpoczynał przemówienie o tym, jak metodologia stosowana w pozostałych zespołach developerskich jest przestarzała i nie odpowiada potrzebom współczesnego biznesu; wskazywał na szereg zalet, wynikających ze stosowania metodologii agile w jego teamie i błyszczał pochlebnymi opiniami, raportami i wykresami.

Pomysł wyszedł co prawda od Piwnicy, zmęczonej tym, że przez odgórne ustalenia produkt już w dniu premiery jest przestarzały technologicznie, ale to Gilbert zebrał niemrawe idee i argumenty w całość i przedstawił je Górze, walczył i zatriumfował.

I, co napawało go ogromną satysfakcją, Góra nie mogła powiedzieć żadnego słowa krytyki, bo liczby mówiły same za siebie.

Dzisiaj Gilbert otwierał usta, by zacząć mówić o tym, jak wspaniale radzi sobie jego zespół, gdy drzwi do sali konferencyjnej nagle się otworzyły.

– Przepraszam za spóźnienie – Niezbyt wysoki, szczupły mężczyzna skłonił się wpół, prawie szorując ciemnymi włosami o wykładzinę. W szarym, dobrze skrojonym garniturze wyglądał niepozornie, ale jego przybycie sprawiło, że wszyscy menadżerowie, dyrektorowie i inni wysoko postawieni wyprostowali się sztywno na swoich krzesłach. – Proszę wybaczyć mi również tę wizytę bez zapowiedzi, dopiero przed momentem dowiedziałem się, że mój e-mail nie dotarł.

Szef, pomyślał Gilbert ze zdumieniem. Kiku Honda we własnej osobie przyleciał aż z Japonii i nikt o tym nie wiedział?

Ha, na jego wargi wystąpił szeroki uśmiech, gdy tylko minął pierwszy szok. Pogada z nim i wprowadzi scrum w całej firmie! Co za cudowny dzień!

– Wspaniała niespodzianka! – Alfred Jones poderwał się z krzesła, wyciągnął rękę i energicznie potrząsnął dłonią Hondy. – Siadaj, właśnie rozpoczynaliśmy nasze sprawozdania!

– Z chęcią posłucham – przytaknął Honda, przysiadając na wolnym krześle. – Proszę, kontynuujcie. Moja sprawa może poczekać.

Zgromadzeni wymienili spojrzenia, ale Gilbert nie zamierzał wypuścić takiej okazji z rąk.

– Jak zawsze, development naszego autorskiego systemu do księgowania idzie doskonale – Wstał, by być lepiej widoczny, chociaż to było całkowicie zbędne; żółty krawat w puchate małe ptaszki, prezent bożonarodzeniowy, i bez tego przykuł uwagę Kiku Hondy. Szef wpatrywał się w pisklęta jak urzeczony. – Wszystko to dzięki pionierskiej metodyce pracy. To zaszczyt, że mogę zaprezentować panu Hondzie wynik naszego czteroletniego eksperymentu...

– To naprawdę niesamowite – zgodził się Kiku Honda jakieś dwa kwadranse później, gdy Gilbertowi w końcu zaschło w gardle. – Z chęcią przyjrzę się temu procesowi bliżej. Właściwie, to dlatego tutaj jestem – Posłał długie spojrzenie milczącemu gronu i uśmiechnął się lekko. – Niezwykle zależy mi na profesjonalizmie moich pracowników. Postanowiłem więc osobiście przeprowadzić audyt.

Minęło kilka sekund, nim Góra przeprocesowała tę wiadomość; nawet uśmiech Gilberta, kryjący się w tej chwili za szklanką wody, z wolna zbladł. Przez jego głowę przebiegł przynajmniej tuzin procedur, które jego Piwnica traktowała jak luźne sugestie.

Odkaszlnął i poprawił nagle za mocno zawiązany krawat, bo gdzieś pomiędzy treścią ignorowanych dokumentów zagościło wspomnienie tego, jak szaleńczo całował go Feliks Łukasiewicz półtora godziny wcześniej.

Kurwa...

– Myślę, że zacznę od zespołu pana Beilschmidta. Czy mógłby mnie pan jutro wprowadzić w szczegóły i przedstawić pańskim podwładnym?

...mać.

***

– To jest Kurdupel... znaczy, Raivis Galante, nasz specjalista od frontendu. Notorycznie drukuje romantyczne szmiry na drukarce i przez to ciągle brakuje nam papieru. A to Edward von Bock, mistrz backendu. Namówiliśmy go, by napisał skrypt, który wyciąga ze skrzynki pocztowej nazwiska kontrahentów i... nieważne. Katia... Kateryna, testerka. Wypatrzy nawet najmniejszy bug. Erzsi, poza umiejętnościami programowania jest naszym dobrym duchem od estetyki, bo faceci widzą tylko cztery kolory. Taurys Laurinaitis, nasz support specialist, jest medium między programistami a normalnymi ludźmi, to jest klientami. A Natasza... – Gilbert westchnął ciężko. – A Natasza zajmuje się architekturą tego całego systemu... i jest przerażająca. Tym samym dochodzimy wspólnie do wniosku, że Taurys jest masochistą, skoro w wolnych chwilach przegląda pierścionki zaręczynowe.

Jego obicie w lustrze wyglądało na załamane tym podsumowaniem.

– A to – dodał Gilbert ponuro, słysząc jak otwierają się drzwi wejściowe. – Jest Feliks Łukasiewicz. Jest full stackiem, czyli robi po równo backend i frontend. A poza tym, robi też zajebiste placki ziemniaczane, pożycza po kolei wszystkim kumplom z roboty starego Pegasusa i wyjątkowo przyjemne jest, gdy... – urwał w połowie, obejrzał się za siebie, na prysznic i potrząsnął głową. Żadnych myśli o wspólnych prysznicach. Nie w kontekście pracy i Kiku Hondy, który postanowił zrobić audyt. – Taaaak. To są moi ludzie. Bardzo profesjonalni ludzie.

– Już jestem! – zawołał Feliks z korytarza. – Nie zgadniesz, co zrobił twój syn!

Dobra, audyt audytem, w życiu były ważniejsze sprawy niż praca; Gilbert otworzył drzwi łazienki i spojrzał z góry na Feliksa, który właśnie skopywał z butów stare ubłocone adidasy. Ubłocone zresztą były nie tylko one; dżinsy poza dziurami dorobiły się brązowych plam na kolanach, koszulka zmieniła się z białej w szaro-brązowo-trawiastą, a na policzku Feliksa rozmazał się brud, o którego pochodzeniu Gilbert nie chciał nawet myśleć. Z jasnych kosmyków skapywała brudna woda wprost na świeżo umyte panele.

Gilbert spojrzał w dół, na winowajcę; długowłosy, rudo-złoty jamnik na jego widok szaleńczo zamerdał ogonem i wyglądał jak usposobienie niewinności.

– Wciągnąłeś Feliksa do bagna, Hoho? – zapytał uprzejmie, kucając, by pogłaskać pupila. – Dobry piesek!

Feliks ostro wciągnął powietrze.

– Dlaczego go za to chwalisz?!

Gilbert wyszczerzył się szeroko i podrapał Hoho za jedwabistym uchem. Jakimś cudem psiak wyglądał na czystego.

– Cieszę się, że pięciokilowy Hoho jest tak silny, że jest w stanie przeciągnąć ciebie przez pół parku – wyjaśnił, a Feliks wywrócił oczami. – Dobrze o niego dbam.

– Jutro ty z nim idziesz – zastrzegł jego partner, ściągając buty bez rozwiązywania. – Jak widzi kaczki, wstępuje w niego diabeł.

– Jamniki to psy myśliwskie – przypomniał Gilbert. – Kto jest pięknym pieskiem, no kto?

Feliks wymamrotał coś pod nosem, ale i tak gdzieś na jego ustach błąkał się uśmiech. Zrzucając z siebie brudne ubranie, wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Gilbert powiódł za nim wzrokiem, a gdy usłyszał szum wody, tylko westchnął.

– Jest problem, Hoho – mruknął pod nosem. Pies zadarł łebek i przekrzywił głowę, próbując zrozumieć, jaki to problem może mieć Gilbert. Wydał z siebie zachęcające popiskiwanie; Gilbert westchnął, usiadł na ziemi i poczekał, aż pies wskoczy mu między kolana, oprze łapki o pierś i zacznie lizać po twarzy. Nie ma to jak miłość dziecka. – Feliks, jest problem!

– Jaki? – Feliks prawdopodobnie był już jedną nogą pod prysznicem, bo ową nogę miał mokrą; nagusieńki wychylił się z łazienki i o ile Gilbert zwykle lubił takie widoki, tak tym razem nie miał chęci się nimi zachwycać.

– Honda przyjechał.

Feliks zamrugał.

– O.

– Nie „o" – Gilbert delikatnie odsunął miziającego się doń psa i zwinnie podniósł się z ziemi. – Tylko od jutra przez dwa tygodnie będzie siedział z nami w Piwnicy.

– I....? – Zwykła gadatliwość Feliksa zredukowała się do samogłosek; Gilbert zastanowił się przelotnie, czy w tym bagnie w parku nie zgubił przypadkiem mózgu.

– Pamiętasz, co mówiłeś o moralności? W kiblu? – Gilbertowi kończyła się już cierpliwość.

– Taaak – odparł Feliks powoli. – Ale tylko żartowałem...

– Ale Honda nie. Chce profesjonalizmu. Jeśli dowie się, że sypiam z podwładnym, mam z nim psa i kredyt na mieszkanie, to po mnie! – zawołał Gilbert. – Tobie będą współczuć i klepać po pleckach, ale ja wylecę z pracy i będę miał przejebane do końca życia!

– Nie ma mowy, nie zgadzam się na to! – Feliks aż poczerwieniał z oburzenia. – Nigdy... Nigdy nie wykorzystałeś swojej pozycji – Wziął głęboki oddech, siląc się na spokój. – Nie, żebym kiedykolwiek ci bym na to pozwolił, nawet gdybyś spróbował... Ale... Ale no! – Zamachał rękoma, wskazując mieszkanie i Hoho, który w międzyczasie podreptał do swojego legowiska. – Może i ludzie z teamu na początku mieli jakieś wątpliwości... ale cztery lata już jesteśmy ze sobą! Wiedzą, że między nami jest okay! Znają nas i w ogóle!

– Oni tak – Gilbert uciekł wzrokiem; rzadko można było ujrzeć na jego twarzy niepewność. – Ale nie wiem, jak zareagowałby HR, reszta menadżerów i dyrekcji. I sam Honda. W teorii... w teorii to jest nadużycie władzy – dodał niechętnie.

– Jakiej władzy? – zapytał trzeźwo Feliks. – Nie masz władzy w Piwnicy. Nigdy nie miałeś. Jest tylko na papierze. Wszystko i tak dogadujemy wspólnie, jak plemię na wiecu i potem Górze się mówi, że to twoja decyzja.

– Ale oni tego nie wiedzą – wymamrotał Gilbert pod nosem. – I wolałbym, żeby tak zostało, bo mój menadżer mnie zwolni.

Feliks nie odpowiedział; cofnął się do łazienki i chwycił ręcznik.

– Zrób coś do picia, ja ubiorę gacie. Wymyślimy coś.

Jeszcze nigdy Gilbert Beilschmidt nie miał takiej wiary w tego kretyna, jak w tej chwili.

***

OD: @beilschmidthebetterone

DO: @laurinaitis @galante @vonbock @hedervary @arlovskaya @chernenko @milijon44

TEMAT: SPOTKANIE INTEGRACYJNE – PILNE

Cześć,

Przypominam o dzisiejszym spotkaniu integracyjnym. 19:00, Suterena pod Kozicami. Obecność obowiązkowa, a wręcz mile widziana. Na spotkaniu podzielę się informacjami dotyczącymi urlopów w bieżącym roku. Maj piękny w tym roku, musimy to wykorzystać. Dajcie sobie odpocząć od pracy. W Suterenie mają dobrą pizzę. Sosy też mają dobre!!!

Gilbert Beilschmidt, menadżer zespołu

***

– Widzę rozwiązanie najbardziej palącego problemu – Taurys Laurinaitis potarł zmęczone oczy; klient trzymał go na słuchawce długo po tym, jak powinien skończyć zmianę. Szczęka bolała go od trzygodzinnych wyjaśnień, jak korzystać z programu, bo klient najwidoczniej nie lubił czytać załączonych instrukcji. – Nie okazujcie sobie przez najbliższe dwa tygodnie czułości w pracy.

– Na tyle to sami wpadliśmy – wymamrotał Feliks, zakładając ręce na piersi. Lód w Sex on the beach na stoliku przed nim z wolna topniał. Szturchnął słomką plasterek limonki i westchnął. – Dobra, poudajemy. Jakoś damy radę. Ale co z resztą procedur? Które z nich łamiemy?

Zespół z Piwnicy spojrzał po sobie posępnie.

– Muszę zmienić hasło...

– Mam nieergonomiczne miejsce pracy. Monitory wywiozłem do domu i w biurze mam tylko prywatnego iPada...

– Wczoraj oglądałem pół dnia Netflixa, bo nie miałem nic do roboty, i siedziałem na Amazonie...

Zapadła krótka cisza.

– Jutro w drukarce ma być papier i tusz, Raivis – Gilbert uniósł głowę znad szkicownika, w którym próbował rozpisać jakiś plan działania. – Edward, z rana przywozisz monitory. Masz być pierwszy w firmie. Erzsi, idź do gości od sieci. Niech nam przypadkiem skasują logi. Wymyśl coś. Logujecie się jutro o szóstej i zmieniacie hasła. Jak Honda was zapyta, co robić w sytuacji krytycznej, macie mu recytować procedury od przodu i od tyłu. Kuć na pamięć jak na studiach. Usunąć z kompów wszystko, co nie jest firmowe. Każdy plik i każdy program, nawet prywatne skrypty i kursy. Wylogować się z Fejsa i ze wszystkiego, na co się logowaliście prywatnie. Żadnych prywatnych telefonów i maili. Zero chodzenia do Alfreda pograć na Pegasusie. Jestem waszym menadżerem i zwracacie się do mnie z odpowiednią dozą szacunku. Od rana siadacie do pracy i nie robicie nic poza pracą przez najbliższe dwa tygodnie! Powiedziałem Hondzie, że jesteście najlepszym zespołem w tej firmie – Gilbert odrzucił ołówek na bok i spojrzał nań z obłędem w oczach. – I udowodnimy mu, że tak jest, zrozumiano?!

Zespół pokiwał głowami z minami pełnymi determinacji.

***

Słysząc hałasy, Hoho poderwał się ze swojego posłania i zaszczekał ostrzegawczo; potem, ze stukotem pazurków, pogalopował do przedpokoju.

Na szczęście, źródłem hałasu byli jego opiekunowie, którzy najwidoczniej nie mogli doczekać się, aż położą na sobie ręce. Hoho zadarł głowę, patrząc wyczekująco, ale ani Gilbert ani Feliks nie zwracali nań uwagi, całując się szaleńczo i równie szaleńczo próbując pozbyć się swoich ubrań.

Gdy ogon Hoho o mały włos nie został przydepnięty, obrażony psiak poczłapał z powrotem do swojego legowiska; tam zwinął się w kłębek i ciężko westchnął.

– A jeśli się wyda, to rzucamy to wszystko i jedziemy w Bieszczady – wydyszał Feliks, próbując złapać chociaż odrobinę powietrza, nieświadomy cierpienia swojego ulubieńca. – Będziemy paść owce i hodować jamniki pasterskie!

– Ja się nigdzie nie wybieram! – zaprotestował Gilbert, a potem złapał twarz Feliksa w dłonie i zainicjował kolejny pocałunek. – Hoho ma przyjaciół w psim parku!

– Ale ja chcę powiększyć rodzinę!

Plącząc się o nogawki spodni i potykając wzajemnie o swoje nogi, dotarli do sypialni. Kilka fragmentów odzieży później Gilbert całował każdy centymetr ramion i klatki piersiowej Feliksa, powoli, ale systematycznie kierując się w niższe rejony, w akompaniamencie zadowolonych pomruków; gdy palce Feliksa mocno zacisnęły się na jego włosach, tylko chytrze się uśmiechnął.

– Jak dobrze, że nie przynosimy pracy do domu.

***

Telefon milczał od godziny, a ostatni e-mail trafił do archiwum kwadrans temu. Taurys wpatrywał się w swój monitor, jedynie z rzadka pozwalając sobie na spojrzenie przez pokój.

W Piwnicy nigdy nie było tak cicho; wszyscy pracowali w milczeniu, a jeśli już się do siebie odzywali albo dzwonili, były to krótkie, suche komunikaty. Słowem, kolejne z tysiąca biur korporacji, do której należał ich oddział.

Natalia pochylała się nad biurkiem Feliksa i dyskutowała z nim na temat designu planowanej funkcjonalności; Taurys zerknął na nią kątem oka, a jego palce, wiedzione pamięcią mięśniową, już otworzyły nową kartę w przeglądarce i zaczęły wpisywać adres strony internetowej upatrzonego jubilera, gdy nagle się opamiętał; żadnych prywatnych spraw w pracy!

Kiku Honda z zaciekawieniem przyglądał się powieszonym na ścianie dyplomom i certyfikatom ukończenia przeróżnych szkoleń; Feliks w przypływie geniuszu poprosił zespół, by wygrzebali je ze swoich dysków i wydrukował je osobiście na biurowej drukarce.

– Moi podwładni wiedzą, jak ważne jest ciągłe rozwijanie kompetencji w branży tak szybko zmieniającej się jak nasza – zakomunikował Gilbert ze szczerą dumą, stając obok. – Często sami sugerują mi, jakie szkolenia powinni odbyć. – Nie kłamał, chociaż zwykle to sugerowanie sprowadzało się do „Gilbert, jutro nie ma mnie w robocie, bo będę na szkoleniu, załatw to jakoś".

– Wspaniale – przytaknął Honda z uznaniem. – Twój zespół wydaje się być bardzo zaangażowany w pracę – dodał, rozglądając się dookoła. Śledzące ich oczy natychmiast skupiły się na ekranach. – Opowiedz mi proszę więcej o waszym sprincie. Na jakim etapie jesteście obecnie?

– Więc, jest czwartek drugiego tygodnia – podjął Gilbert gładko. – Pracujemy w cyklu dwutygodniowym, więc jutro zamykamy obecny sprint. Nasi programiści zakończyli już pracę nad bieżącymi zadaniami i obecnie nasi testerzy – Ruchem dłoni wskazał na Katerynę, która zamykała właśnie pośpiesznie szufladę swojego biurka. – sprawdzają, czy wszystko działa poprawnie. Jutro zamierzamy przedstawić klientowi całokształt zmian, a następnie oddać mu nową wersję oprogramowania.

To też była prawda.

– A w poniedziałek zaczynacie cykl od nowa? – upewnił się Honda.

– Tak, wówczas zespół rozdziela między siebie nowe zadania – Gilbert czuł się spokojny. Jego ludzie spisywali się całkiem dobrze w udawaniu normalnych pracowników. A pomyśleć, że w pierwszej chwili uznał wizytę Hondy za problem... Jeszcze tylko dwa i pół dnia, dadzą radę z palcem w dupie. – W ten sposób jesteśmy w stanie na bieżąco odpowiadać na potrzeby klienta, reagować na problemy, a dług technologiczny jest niewielki.

– Godne podziwu – przytaknął Honda, przystając zaraz obok biurek Feliksa i Raivisa. – A w jaki sposób reagujecie, jeśli okaże się, że na produkcji pojawił się krytyczny błąd?

– Stawiamy cały zespół w stan gotowości – odparował natychmiast Gilbert, modląc się do Boga, by żadna taka sytuacja się nie pojawiła. Piwnica była na ogół wolna od dramatycznych fuckupów, ale wolał nie kusić losu. – Jeśli sytuacja wymaga natychmiastowej poprawki, naprawiamy kod tak szybko, jak to możliwe i natychmiast wydajemy hotfix do aktualnej wersji, jednocześnie ciągle zapewniając techniczne wsparcie i...

Feliks zawiesił dłonie nad klawiaturą, bo oto w słuchawkach usłyszał dźwięk przychodzącego maila. Nie podejrzewając niczego złego, przełączył okno na klienta poczty i nawet nie patrząc na tytuł wiadomości, otworzył ją na pełny ekran.

Newsletter Klubu Miłośników Jamników, część LXXXIX

Zapraszamy stałych klientów do zapoznania się z najnowszą ofertą naszych produktów: obroża odblaskowa „Perun", szampon „Mieszko, Chrobry, Fafik" dla włosów jasnych, preparat na pchły, kleszcze i prusaki „Gieroj"...

Feliks podskoczył, panicznie wduszając przycisk; myszka wyślizgnęła mu się spomiędzy palców i uderzyła o biurko, sprawiając, że natychmiast padły na niego spojrzenia wszystkich w pokoju.

W tym ciemne, zaciekawione i nieco zaniepokojone oczy Hondy; Feliks odważył się zerknąć na monitor, ale udało mu trafić w krzyżyk i teraz ekran wyświetlał tylko edytor kodu w różowej skórce.

– Eeee... Przepraszam. Zaaaaa... za bardzo się wczułem – powiedział do Hondy, uśmiechając się nerwowo. – Mam... eee... ciężki orzech do zgryzienia.

– Myślałem, że już skończył pan story na ten sprint?

– Tak, ale... ale... – Feliks myślał i wymyślił, a potem pogratulował sobie doskonałej wymówki. – Już zapoznaję się z zadaniami na kolejny. Lubię być przygotowany zawczasu.

Gilbert ponad ramieniem szefa piorunował Feliksa wzrokiem, bo najwidoczniej zdążył ujrzeć radosną mordkę jamnika w wiadomości; o tak, pomyślał Feliks, uśmiechając się nerwowo, zapomniał o niewykorzystywaniu emaila służbowego... ale z dwojga złego, dobrze, że to był newsletter z zoologicznego, a nie z sex shopu, prawda?

Cholera, pomyślał, półtora tygodnia i ta praca przestała być tak przyjemna, jak była przez ostatnie siedem lat. Przychodzimy jak na ścięcie i pilnujemy się, by tylko nie zrobić niczego nieprofesjonalnie... Niech on już wraca do siebie, do jasnej Anielki!

Nawet nie mógł zaciągnąć Gilberta do szatni czy toalety na okazjonalny całus dla rozładowania napięcia; dobrze, że wieczorami sobie odbijali... Feliks rozmarzył się, a na jego usta wstąpił głupi uśmiech, ale na szczęście Kiku i Gilbert przeszli już dalej, do tablicy suchościeralnej, na której do niedawna znajdowały się jedynie sprośne rysunki.

– A to, panie Honda, są nasze wykresy produktywności.

– Niesamowite... Ta efektywność...

– Prawda? A to wszystko dzięki przestrzeganiu firmowych procedur, przy jednoczesnym braku strachu przed nowymi rozwiązaniami...

– Ekler... Ekhem, Feliks, możesz mi coś wydrukować? Procedurę, oczywiście...

Telefon Taurysa zadzwonił; odebrał, nawet nie patrząc na to, kto dzwoni:

– Hello, how can I help you?

– Tu recepcja. Mamy alarm przeciwpożarowy – oznajmił w słuchawce napięty damski głos. – Proszę upewnić się, że pan Honda opuści budynek, dobrze?

Taurys jęknął w duchu i właśnie w tej chwili na korytarzu rozbrzmiała syrena; przez pierwsze sekundy pracownicy spoglądali na siebie zdziwieni, a potem wstali od biurek. Gilbert złapał za ramię Kiku i coś do niego mówił.

– Błagam, powiedz mi, że to są te niezaplanowane ćwiczenia – szepnął Taurys do słuchawki. – My już i tak tu mamy pożar.

– Ewakuować się – padła wymijająca odpowiedź.

– Wychodzimy bez pośpiechu i idziemy do miejsca zbiórki – Gilbert tymczasem wyprostował się dumnie, a jego oczy zabłysły. Ha! Władza i autorytet, w końcu! – Panie Honda, proszę zachować spokój...

Edward posłał tęskne spojrzenie funkcji napisanej tylko w połowie i pokręcił głową, blokując komputer hasłem. Całą grupą wyszli na korytarz.

Widząc, że Gilbert trzyma szefa blisko, Taurys obejrzał się za siebie; Natalia wychodziła z drugiego pokoju i na jego widok skinęła tylko głową.

To potrwa tylko chwilę; powiedział sobie Feliks, czując, jak jego serce zaczyna bić nieprzyjemnie szybko.

Spokojnie, Felek. To pewnie tylko ćwiczenia, HR chce się popisać procedurami pożarowymi, tak jak my naszymi... Idziemy do wyjścia po znakach. Zaglądamy do pokoi po drodze i przekazujemy nowiny. Zostawiamy rzeczy osobiste i komputery. Spotykamy się na zewnątrz w ustalonym miejscu zbiórki... czyli gdzie?

– Taurys – Złapał kolegę za ramię i przysunął się bliżej. – Gdzie jest miejsce zbiórki? Nie pamiętam!

– Na parkingu obok...

– Łukasiewicz, Laurinaitis, trzymać się grupy! – krzyknął Gilbert z przodu peletonu, czyli jakieś półtora metra przed nimi. – Jako wasz menadżer jestem za was odpowiedzialny!

Feliks wywrócił oczami; chyba za bardzo się tym jarasz, pomyślał, biorąc głęboki oddech... i nagle do jego nozdrzy dotarł nikły zapach dymu.

Stanął jak wryty, sprawiając, że Taurys i Natalia prawie na niego wpadli.

– Kurwa – szepnął, patrząc przed siebie. Powietrze w korytarzu było przejrzyste jak zawsze, ale... – Kurwa mać! Czujecie?

Honda obejrzał się za siebie; Gilbert też i szarpnięciem głowy dał im do zrozumienia, by przyśpieszyli. Coś w jego spojrzeniu zmieniło się i wyostrzyło; też najwidoczniej zrozumiał, że to jednak nie są ćwiczenia.

Taurys chwycił Natalię za rękę; w napiętym milczeniu cała Piwnica z wolna zeszła klatką schodową do oszklonych drzwi wejścia ewakuacyjnego, a Raivis sięgnął do skrzyneczki z młotkiem.

– Zawsze chciałem to zrobić – wymamrotał pod nosem.

Zapach dymu stał się już na tyle wyczuwalny, że w grupie zapanował niepokój; Erzsébet szeptała coś do Kateryny. Natalia mocniej ścisnęła dłoń Taurysa.

Wybicie szyby okazało się niepotrzebne; Gilbert mocno naparł barkiem o drzwi, a te otworzyły się od razu, wypuszczając ich na mały trawnik przed budynkiem. Powitało ich świeże powietrze, błękitne niebo i kilkanaście osób, które wychodziły z drzwi drugiego skrzydła.

– Kierujemy się na miejsce zbiórki. Za mną – Gilbert powtórzył komunikat również po angielsku, pilnując, by Honda był cały czas w zasięgu wzroku.

Feliks wpatrywał się w plecy partnera i już robił pierwszy krok, by za nim podążyć, gdy nagle pewna myśl narodziła się w jego głowie i usadziła w miejscu.

Jeśli dobrze pamiętał, to jego ukochana konsolka z dzieciństwa krążyła po firmie i obecnie była w posiadaniu Alfreda Jonesa. Alfred był nią tak zafascynowany, że grał w nią i w domu, i w pracy, w swoim jednoosobowym, prywatnym gabinecie.

W słuchawkach rozkręconych do oporu.

I nagle przeczucie powiedziało Feliksowi Łukasiewiczowi, że nie, Alfred nie słyszał alarmu. A jego zespół zwykle pracował całkowicie zdalnie...

Kilka minut od ogłoszenia alarmu około dwustu osób zgromadziła się na obszernym parkingu pobliskiego supermarketu, a menadżerowie krążyli dookoła, nawołując do siebie swoje zespoły.

W zamieszaniu Piwnica rozdzieliła się na krótki moment, ale Gilbert szybko przywołał ją do siebie; patrząc na twarze, dokonywał w myślach sprawdzenia obecności.

Taurys, Natalia, Kateryna. Trzy. Przesunął wzrok w lewo. Raivis, Edward, Erzsi. Sześć.

Sześć.

– Gdzie jest Łukasiewicz? – zapytał ostro, obracając się na pięcie. – Łukasiewicz?! Łukasiewicz!

Kiku Honda pierwszy spojrzał w kierunku budynku firmy; znad jednego ze skrzydeł unosiła się ciemniejąca struga dymu, a w uszach Gilberta zaczęła rozbrzmiewać syrena nadjeżdżającego wozu strażackiego.

– Feliks!

***

Feliks brnął przez dym pochylony wpół, starając się pamiętać o tym, by przez nasuniętą na twarz koszulkę oddychać płytko. Kręciło mu się w głowie, ale próbował skupić się tylko na dwóch rzeczach; mocnym uścisku ręki idącego za nim Alfreda i trasie do najbliższego wyjścia. Serce próbowało wyrwać mu się z piersi, a on sam walczył ze sobą, by nie poddać się panice i po prostu nie rzucić się na oślep przed siebie.

Już niedaleko... jeszcze jeden zakręt i tu powinny być drzwi... a jeśli są zamknięte?

Czyste przerażenie przeszło przez głowę i ciało Feliksa; potem mocno zacisnął szczęki. Jeśli będą zamknięte, użyją młotka, powiedział sobie, a jego serce znów podskoczyło, gdy w ciszy przerywanej odgłosami ich kroków usłyszał za sobą kasłanie. Wyjdą stąd razem. Nie ma innej możliwości.

Nie może być.

Tam jest cała Piwnica, Gilbert, a w domu czeka Hoho, jeszcze dzisiaj nie był na spacerze. A Feliks nie po to wypracował sobie porządny life-work balance, by umrzeć w budynku firmy...

– Co... się... tak pali, man? – wykrztusił z siebie Alfred. – Że tyle... dymu i w ogóle...?

– Nie mów... – Feliks drgnął, gdy przed nimi zamajaczył się jakiś ciemny kształt, ale zaraz potem przez dym przebiły się odblaskowe pasy. Z serca spadł mu wielki ciężar.

– Tędy! – Strażak poklepał go po ramieniu i pociągnął za sobą. – Już, już!

Chwilę później Feliks znów mógł złapać w płuca świeże powietrze; następne kilka minut było błyskami świateł alarmowych, głosami rozbrzmiewającymi gdzieś ponad jego głową, gdy ktoś go prowadził przez trawnik i parking, a później zdał sobie sprawę, że siedzi w karetce i oddycha przez maskę tlenową, którą kolejny ratownik przytrzymuje przy jego ustach.

Obok siedział Alfred; gdy zobaczył, że Feliks dochodzi do siebie, uniósł kciuk w górę.

– Nic nie słyszałem – powiedział głosem nieco zniekształconym przez maskę. – Dzięki, stary!

Feliks uniósł kąciki ust w słabym uśmiechu, a potem spojrzał przez otwarte drzwi karetki na gromadzący się tam tłumek. Piwnica, pomyślał ciągle jeszcze nieco oszołomiony, czując przyjemne ciepło. Cała Piwnica przyszła zobaczyć, czy ze mną okay...

– Jestem jego menadżerem, wpuść mnie, do jasnej cholery!

– Wpuść go, koleś, bo będzie gorzej! – dobry humor nie opuszczał Alfreda. – Gość ma krótki lont!

– To nieistotne. Proszę dać im czas na dojście do siebie...

Gilbert otworzył usta, ale potem gwałtownie zacisnął szczęki. Skinął krótko głową i cofnął się, starając się opanować. Wbił wzrok w drzwi karetki, ale wizja skulonego, zamroczonego Feliksa nie chciała opuścić jego myśli. To nigdy nie powinno było się wydarzyć!

– Pana podwładny dokonał niesamowitego czynu. To honor być świadkiem takiego heroizmu.

– Tak, mój podwładny – wydusił z siebie Gilbert, zerkając na stojącego obok Hondę. Szef pozostawał niezwykle opanowany przez cały czas, czego Gilbert bardzo mu zazdrościł. – Podwładny...

Minęło kolejnych kilka minut; w końcu Feliks odsunął maskę od ust i zapewnił cicho ratownika, że czuje się już dobrze. Po krótkiej wymianie zdań pozwolono mu opuścić karetkę; ledwie postawił stopę na parkingu, został otoczony przez kolegów i koleżanki z Piwnicy.

– Ty kretynie – szepnęła czule Erzsébet, przytulając Feliksa tak mocno, że zaczął obawiać się o swoje żebra. – Ty bohaterze.

Taurys nie powiedział nic; po prostu mocno Feliksa uścisnął, a potem znacząco wskazał na Gilberta, stojącego w pewnej odległości z papierosem w dłoni i wydeptującego w parkingu trwałe ślady.

– Dobra – Feliks wziął głęboki oddech; świat nadal cuchnął dymem, który unosił się znad firmy, czarnym i gęstym, ale byli na tyle daleko od jego źródła, że mógł już oddychać normalnie. – Idę... eee... ponieść konsekwencje mojej niesubordynacji, czy coś...

Ruszył w stronę Gilberta; ten zerknął nań kątem oka i szybkim krokiem minął karetkę. Gdy Feliks poszedł w jego ślady, Gilbert pchnął go nagle na maskę, wbił palce w jego ramiona i łapczywie wpił się w jego usta.

– Nigdy więcej nie baw się w bohatera – wydyszał, gdy w końcu oderwali się od siebie, bo Feliksowi znów zaczęło kręcić się w głowie z braku powietrza. – Mogłeś osierocić Hoho, kretynie!

– Musiałem, nie wiedział – wymamrotał Feliks, opierając głowę o ramię Gilberta. Stali tak przytuleni do siebie, osłonięci przed wzrokiem innych skrzydłem drzwi karetki. – Miał tak głośno grę na słuchawkach... a wiesz, ile jest od jego biura do wyjścia...? Zanim byśmy się zorientowali, tam na parkingu, że go nie ma...

– Nie wiem! Niech ten wieczny dzieciak idzie do diabła! – Gilbert wziął kilka głębokich oddechów, próbując się opanować. Dopiero teraz Feliks mógł przyjrzeć mu się uważniej; włosy miał potargane, jakby w nerwach przeczesywał je palcami, twarz poszarzałą, a jego szczęka drgała konwulsyjnie. Nagle gwałtownie się cofnął. – Panie Honda, ja...

Kiku Honda pojawił się obok nich zupełnie niezauważony.

– W związku z tymi dramatycznymi wydarzeniami zdecydowałem się nie kontynuować audytu – odezwał się cicho. Gilbert nieco zesztywniał. – Zobaczyłem już wystarczająco.

***

– Cieszę się, że państwo tak tłumnie przybyli – Kiku Honda skłonił się tak nisko, że na chwilę zniknął całkowicie z okna kamerki. – Nie chcę zabierać państwu zbyt wiele czasu, postaram się więc jedynie w kilku słowach poinformować państwa o przyszłości naszej firmy...

– Widzisz, Hoho? – Feliks wziął jamnika na kolana i pokazał mu palcem ekran. – To jest nasz szef... Au! – Psie pazurki i naga skóra kolan to nie było najlepsze połączenie; Feliks pośpiesznie obciągnął krótkie, wyciągnięte spodenki i przytulił psa do siebie. Hoho zaszczekał podekscytowany. – Racja, a teraz posłuchaj tego!

– ...Przez ostatnich kilka dni byłem obserwatorem codziennej pracy innowacyjnego zespołu Gilberta Beilschmidta. Zespół ten jako pierwszy w firmie pracuje w scrumie, sukcesywnie dostarczając naszym klientom nowe wersje produktu. Będąc codziennie w biurze, byłem świadkiem sprawnej i skutecznej pracy niezwykle zgranego ze sobą zespołu. Zespołu zżytego, traktującego się jak rodzina, wspierającego się w trudnych chwilach. Pozbawionego podziałów. Byłbym dumny, będąc menadżerem takich ludzi.

Gilbert, leżący na kanapie z telefonem w dłoni, pykał w Angry Birds i puszył się jak paw.

– Co najważniejsze, zżycie to sięga poza zespół. Pan Feliks Łukasiewicz bez wahania zaryzykował życiem, wracając po kolegę, który pozostał w płonącym budynku, dając świadectwo, że to nie tylko innowacje przyczyniają się do sukcesu. Partnerstwo i współpraca, jedność i przywiązanie. Te wartości. Taką firmę zawsze chciałem prowadzić.

– Wiesz co? – Feliks upewnił się, że ma wyciszony mikrofon i ukradkiem otarł łzę. Hoho polizał go po twarzy, a potem parsknął, zaskoczony słonym smakiem. – Ten Honda to jest jednak równy gość.

– ... w związku z tym chciałbym, by wszystkie zespoły podzielały wizje pana Beilschmidta. Gdy tylko zakończy się śledztwo związane z pożarem, zorganizujemy spotkanie, na którym ustalimy szczegóły. A jeśli chodzi o formalne wyniki audytu, zostaną one opracowane do końca tego tygodnia, jednakże już teraz mogę zapewnić, że firma przywiązuje ogromną wagę do naszych procedur i zaleceń. Nie mam żadnych zastrzeżeń...

Feliks i Gilbert spojrzeli po sobie i jednocześnie odetchnęli z ulgą. Przesłuchali jeszcze kilku ostatnich minut, a później, gdy Honda skłonił się po raz ostatni, Feliks rozłączył się z meetingu i wylogował z pracy zdalnej. Następnie, w t-shircie, krótkich spodenkach i boso, rzucił się na kanapę obok Gilberta.

– Jesteś pionierem, mój menadżerze – rzucił wesoło. – Zapisałeś się złotymi zgłoskami w historii firmy.

– Ty też – Gilbert pokazał mu zdjęcie, na którym Alfred zakłada Feliksowi papierową koronę.

Feliks zachichotał; przez kolejne kilka minut razem przeglądali najnowsze zdjęcia z Piwnicy; smukła dłoń Nataszy z błyszczącym pierścionkiem, Erzsébet stojąca przy tablicy i zmazująca rysunki anatomiczne wątpliwej jakości, Raivis drukujący na kartkach z procedurami kolejne romansidło...

– Wszystko dobre, co się dobrze kończy – oznajmił zadowolony Feliks, wyciągając się u boku Gilberta. Gilbert obrócił się na bok i przycisnął usta do feliksowej szyi. – Ej, a ogarnąłeś te plany urlopowe?

Krótka cisza i soczyste przekleństwo było jedyną odpowiedzią; Feliks roześmiał się w głos i sięgnął po telefon Gilberta. Z ulubionych wybrał stronę schroniska.

– Hoho, chcesz mieć braciszka czy siostrzyczkę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro