Dzień siódmy: Imię twoje przeklinać będę
A/N: Iiiii kończymy LietPru Weeka ^^ Dzisiaj skaczemy przez czas wraz z Litwą, od średniowiecza do 1918 i współczesności :D
Dzień 7: Hymns / Curses
Łapanie oddechu stało się trudniejsze niż cokolwiek, ból rozsadzał klatkę piersiową, a krew plamiła ziemię coraz mocniej. Ciężko było przykucać; o staniu nie było już mowy, więc Litwa zaciskał poranione wargi, by utrzymać się chociaż w tej pozycji.
Pot zalewał mu oczy, więc mrugał, próbując pozbyć się mgły sprzed oczu; w niej rozpływała się nieskazitelna biel krzyżackiego płaszcza, którego nosiciel odchodził teraz lekkim krokiem od Litwy, jakby uznał, że walka jest zakończona.
Jakby Litwa nie stanowił już żadnego zagrożenia.
Taurys Laurinaitis nigdy wcześniej nie czuł się tak upokorzony.
– Będziesz przeklęty! – wycharczał do pleców Zakonu. Gdy ten nie zareagował, uniósł oczy ku niebu; słońce na błękitnym niebie poraziło jego oczy swoim blaskiem. Coś dodało mu sił; podźwignął się na nogi, czując opiekuńcze ciepło na ramionach; zupełnie jakby Słońce, opiekunka sierot, nieszczęśliwych i pokonanych, położyła na nim swoje dłonie. – Saulės vardu, w imię Saulė, przeklinam cię, Krzyżaku! Niech cię spopieli!
Zakon machnął jedynie lekceważąco dłonią, nawet nie odwracając głowy.
– Pleć sobie dalej te pogańskie gusła, ja z tobą już skończyłem!
Słońce rozpaliło krew jeszcze krążącą w żyłach Litwy, zmieniając ją w ukrop. Mocno zacisnął dłonie na śliskiej rękojeści miecza i rzucił się naprzód, ku łopoczącemu płaszczowi.
Szczęknęły skrzyżowane klingi, a płaszcz przestał być biały.
***
Bezlitosne letnie słońce odbijało się w ostrzu noża; słyszał przyśpieszony oddech Gilberta, znieruchomiałego pomiędzy Litwą a klęczącym Polską. Impas. Walki wokół nich ustały; ludzie wpatrywali się w nich w napięciu, opuściwszy własne bronie.
– Dałeś się podejść – syknął do ucha Zakonowi. – Teraz z tobą skończę, będziesz przeklęty!
Krzyżak odwrócił głowę; Litwa przycisnął mocniej nóż do jego skóry, wytrącony z równowagi drapieżnym uśmiechem Gilberta.
– Ostatnio mówiłeś to samo, czcicielu węży. I co? Słońce mnie jeszcze nie spaliło, hahaha!
Litwa zacisnął szczęki; drewniany krzyż, przyklejony do nagiego ciała głęboko pod zbroją, palił żywym ogniem, gdy szeptał kolejną klątwę.
***
Prusy Książęce w strapieniu krążył wokół swojego wierzchowca; kara klacz parskała i uderzała kopytami w ziemię, mimo że na polnej drodze nie było absolutnie nic, co mogłoby zaniepokoić konia.
Litwa zatrzymał swojego wierzchowca; żmudzki kuc zachował stoicki spokój.
– Może ktoś rzucił na nią urok – zasugerował neutralnym tonem. – Już któryś raz odmawia ci posłuszeństwa.
Gilbert mocniej szarpnął za wodze; klacz parsknęła po raz ostatni i nieprzekonana ruszyła dalej polną drogą.
– Jaką mam pewność, że to nie ty? – zapytał, zerkając na Litwę podejrzliwie.
– Szkoda zwierzęcia. To dobry arab, z niego jest pożytek.
Prusy wcale mu nie uwierzył; ruszył truchtem przed siebie, by dogonić widocznego na horyzoncie Polskę. Korona już dawno zostawił już wszystkich w tyle, zachwycony nowym wierzchowcem, wołoskim wałachem, równie beztroskim, co on.
Klacz Gilberta zarżała i po chwili puściła się galopem; Litwa również popędził swojego konia. Ziemia zadrżała.
Nad lasem czerwieniło się niebo, a pierwsze promienie słońca ukłuły go w oczy. Wstawał świt, a oni jechali na łowy.
Może dziś mu się poszczęści i przypadkiem postrzeli Prusaka? Daj Boże.
***
Zza szybą trójbarwna flaga powiewała na zimowym, ostrym wietrze; stojąc przy oknie, Litwa czuł przejmujący ziąb przeciekający przez szpary w drewnie, którego nawet gruby materiał, przyciśnięty do ramy, nie był w stanie powstrzymać.
Na zewnętrznym parapecie migotały kryształki lodu; słońce było odległe i zimne. Niedaleko biły dzwony kościoła; długo, uparcie, nieustępliwie.
– ... żadnego Hohenzollerna na tronie! Jeszcze tego brakowało, żeby Prusy panowały nad Królestwem Litwy, mało już mają władzy w Cesarstwie Niemieckim?
– Optymista z ciebie, jeśli myślisz, że za parę miesięcy Cesarstwo dalej będzie... Kogo proponujesz w zamian na króla?
Taurys obejrzał się przez ramię; Bawaria uderzał dłonią w stół, Saksonia marszczył brwi, a siedzący obok wyraźnie niezadowolonego Gilberta młody Ludwig przyglądał się w skupieniu dokumentom, aktowi niepodległości i wszystkim leżącym dookoła notatkom. Wyczuwając spojrzenie, na moment uniósł głowę; potem uciekł wzrokiem, jakby nie chciał spoglądać Litwie w oczy.
Na języku, oprócz goryczy kawy, tańczył mu rosyjski mat; teraz znał już o wiele więcej przekleństw.
***
A więc jest i go nie ma; krąży niczym niespokojna, złośliwa dusza, odwiedzając miasta, wsie i miasteczka, zamki i ich ruiny, równie pewny siebie i nieznośny, tak jak był, gdy jeszcze był na mapach.
Taurys Laurinaitis czuje tylko trochę satysfakcji, gdy zauważa na jasnych karku i dłoniach zaczerwienienia i bąble.
– Pewnie dziura ozonowa znowu się zmniejszyła – tłumaczy Prusy każdemu, kto wejdzie w jego otoczenie i spojrzy przypadkiem na jego skórę. – Dlatego dostałem oparzeń, wyobrażasz to sobie, Ludwig?! Co? Nic mi nie jest, doskonale się czuję! Weź porusz ten temat na spotkaniu, bo to gówno jest niebezpieczne!
Litwa unosi głowę znad laptopa i spogląda przez okno; zachodzące słońce odwzajemnia spojrzenie barwami ognia.
Kiwa Saulė głową w podziękowaniu za ten mały cud.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro