Przykryte złotymi piórami
Wiedziała, że powinna mu to opowiedzieć, gdy zapytał. Był wtedy taki uśmiechnięty i ciekawy. Liczył, że ze szczegółami wyjaśni mu, co działo się na tej konferencji. Tej, na której go nie było.
Nie było?
Jego uśmiech nie był wcale szczery, przekonywała się w duchu. Sprawdzał ją. Chciał się upewnić, że widziała. Słyszała. Czuła. Nie dowierzała.
Płakała.
Dlaczego więc nic mu nie powiedziała? Dlaczego milczała, oczami wyobraźni widząc złote pióra, unoszące się w promieniach słońca, które wpadało przez małe okna i zalewało kaplicę światłem.
Pamiętała, jak próbowała złapać jedno z nich, bo było bardzo piękne, ale jej się nie udało. Smukła dłoń minęła piórko, jakby wcale go tam nie było. Jakby nie błyszczało złotem, nie mieniło się jego odcieniami.
Jakby nie pachniało pszenicą.
Pamiętała zaniepokojenie państw. Unoszące się nad ziemią pióra, pomimo tego, że wzbudzały zachwyt, nie były zjawiskiem normalnym. Sporo osób próbowało protestować, jednak organizatorzy rozkładali ręce i ciągle odpowiadali to samo. Nie, nie wiedzą, co to takiego. Tak, wleciało przez okno. Nie, nie można zamknąć okien, ponieważ skwar jest zdecydowanie zbyt duży. Nie, naprawdę nie mają pojęcia, co to...
Ale ona czuła. Czuła znajomą aurę, znajomą, bolesną obecność. Wspomnienia odżyły - znów patrzyła w jego zielone oczy, pełne radości. Pełne życia.
"Totalnie chodź, Węgry! Będzie fajnie!"
"Znowu walczysz? Błagam, nie możesz generalnie znaleźć sobie lepszego zajęcia? Na przykład jedzenia paluszków? Nie żeby to miało w czymś pomóc. Sprawdzałem... Po namyśle może nie jedz jednak tych paluszków, u mnie powoduje to tylko problemy."
"Trzymaj się, Elka, proszę. Trzymaj!"
To były ostatnie słowa, jakie do niej wypowiedział, zanim zginął. Odszedł na zawsze. Zniknął.
Wcześniej łudziła się, że nie leży gdzieś, zimny i sztywny, zakopany w jednym z bezimiennych grobów, pozbawiony nawet swojego drewnianego krzyżyka, bez nagrobku i chwały. Miała nadzieję, że nie spoczął jak większość jego rodaków.
Jednocześnie podświadomość ciągle przekonywała ją, że tak właśnie jest.
Jej spojrzenie skrzyżowało się z Litwą. W jego oczach znalazła zrozumienie i ukojenie - była pewna, że on również to czuje i wspomina inne czasy. Czasy z...
Nie bój się tego imienia, myślała, zaciskając palce na materiale sukienki. O czasach z Feliksem. Feliksem Łukasiewiczem, Królestwem Polskim. Wróć! Nie królestwem. Z Polską. Po prostu Polską.
Pamiętała, że miała ochotę krzyczeć to imię na cały głos. Udowodnić wszystkim, że o nim pamięta. Może i zginął, rozszarpany szponami zaborców, jak ofiara pośród drapieżników. Może upadł tak nisko, jak tylko nisko można upaść, ale była pewna, że do końca się nie poddał.
Jak w transie usiadła na swoim miejscu przy okrągłym stole. Palcami przeczesywała w zamyśleniu kosmyk swoich włosów. Jednym uchem słuchała przemawiających Prus, drugim łowiła okoliczne szepty. Zanim zdążyła jednak usłyszeć coś ciekawego, jej uwagę na powrót przykuły złote pióra. Krążyły one dookoła wszystkich uczestników, jakby chciały minąć każdego z osobna.
Zauważyła ciekawą rzecz - państwa różnie reagowały na pszeniczny zapach. Dla niej był to radość przetykana smutkiem, wspomnienie po serdecznym przyjacielu. Również Litwa poczuł chyba coś miłego, bo zaśmiał się cicho, chyba zupełnie nieświadomie. Większość zwyczajnie uśmiechała się lub pozostawała obojętna - za wyjątkiem trzech osób.
Z niejaką satysfakcją Węgry przyglądała się, jak Roderich blednie i kuli się w sobie. Z ust Rosji zniknął uśmieszek, a mowa Prus załamała się i straciła na mocy. Zaborcy, pomyślała, i wtedy zyskała pewność, że pióra mają jakiś związek z Feliksem. Jej najbliższym przyjacielem. Martwym przyjacielem.
Postanowiła zaryzykować i wyciągnęła z torebki chusteczkę higieniczną i długopis. Wahała się chwilę, a potem naskrobała na niej pytanie.
"O czym myślałeś, kiedy się śmiałeś? Co widziałeś?"
Pochyliła się nad Belgią i poprosiła o przekazanie Litwie chusteczki i długopisu. Zaskoczona kobieta uniosła brwi, ale przekupiona czekoladą przekazała prowizoryczną kartkę.
Chwilę później nadeszła odpowiedź.
"Feliksa."
Węgry zacisnęła palce, kompletnie mnąc chusteczkę. A więc naprawdę nie tylko ona!...
Palce same poruszyły długopisem.
"Wiesz o co tu chodzi? Te pióra?"
Odpowiedź była prosta.
"Nie."
"To robota Feliksa?"
"Nie wiem. Ale wątpię. Przecież on od dawna jest martwy."
"Wiem!" Przebiła chusteczkę. Przeklnęła i wyciągnęła nową. "Wiem. Ale czy byłby do czegoś takiego zdolny?"
"Przecież nie żyje. Trupy nie mają zdolności."
Zrezygnowana Węgry zacisnęła zęby. Gdy zapełniała chusteczkę przekleństwami we wszystkich językach, powiał wiatr.
Poczuła, że coś delikatnie musnęło jej włosy, powodując dreszcz. Uniosła gniewnie głowę i zamarła ze zdumienia.
Zajęta kłóceniem się na chusteczce, nie zauważyła, że piór przybyło. Teraz to nie parę złotych, błyszczących piórek krążyło w pomieszczeniu - zrobiło się ich naprawdę dużo.
Węgry niepewnie wyciągnęła rękę i dotknęła jednego z nich. Przez dłoń przepłynęło rozkoszne ciepło, a ona sama otwarła oczy szerzej z zachwytu. Uczucie, gdy musnęło musnęło jej palce było bezcenne. Pióro było niesamowicie miękkie, delikatniejsze niż jakakolwiek dotykana przez nią rzecz. Żaden materiał świata nie mógł się z tym równać. Nigdy nie czuła czegoś takiego...
Wstała.
Nie zauważyła, kiedy wyciągnęła ręce, rozkoszując się zapachem pszenicy i rosy, widmem perlistego śmiechu i miękkością puchu. Śmiała się przez łzy, cierpiąc i ciesząc się jednocześnie. Feliks, jej przyjaciel, pióra, ogień i pszenica, las, śmiech...
Nagle ktoś chwycił ją za rękę. Odwróciła twarz - jej spojrzenie padło postać o rozpromienionym spojrzeniu.
- Eliz, to... - szepnął Litwa.
- Też to czuję - odszepnęła, a potem odwróciła się słysząc trzask upadającego krzesła.
Roderich leżał na ziemi, wpatrując się z przerażeniem we własne dłonie. Jego okulary były przekrzywione, twarz blada jak kartka papieru. Węgry rozglądnęła się - prawie każde państwo wyglądało na wytrącone z równowagi, jednak tylko oni i zaborcy odczuwali sytuację jakoś mocniej.
- Dość tego! - Niemcy uderzył w stół. - Ktoś wie, co tu się dzieje?!
- Doitsu. - Włochy objął Ludwika, wtulając się w jego murdur. - To on, to on!
- On... - zdążył wymamrotać Niemcy, gdy wiatr przybrał na sile.
Palce Litwy puściły skrawek jej murduru. Węgry zauważyła, że cały się trzęsie. Bał się.
Nagle coś poczuła. Nie wiedziała co to - powoli gubiła się we własnych, chaotycznych i irracjonalnych odczuciach. Coś porwało jej duszę i zmusiło do odwrócenia wzroku.
Zamarła. W niemym zachwycie przyglądała się, jak na podeście pióra tworzą niską sylwetkę. Kątem oka Węgry widziała, jak Roderich, Ivan i Gilbert padają na ziemię. Ich twarze wykrzywiał ból, którego przyczyn nie było widać na pierwszy rzut oka.
Kim był?
Nikim.
Wspomnieniem po wielkim państwie.
Marną pozostałością po swoim ja - poranionym duchem, pozbawionym ciała.
Przyglądał się siedzącym na posiedzeniu państwom. Byli strasznie sztywni. Wręcz nieludzko sztywni.
Poświęcił trochę sił, żeby na dłużej zatrzymać się przy Torisie i Elizaviecie. Chciał na nich popatrzeć. Chciał posłuchać ich głosów, dotknąć skóry, upewnić się, że nie są błędnymi przywidzeniami.
Feniks nigdy nie umiera, tak?
A on umarł. Umarł i został okaleczonym, niezdolnym do porozumiewania się ze światem śmiertelników duchem.
Przekleństwo, pomyślał smutno. Przekleństwo. Chciałby wrócić. Pragnął tego z całego serca. Ale nie mógł. Ciągle tylko cierpiał.
Delikatnie dotknął Eli. W jej oczach dostrzegł zaskoczenie i coś jeszcze, czego nie potrafił zinterpretować.
Ale zareagowała! Dawno nie widział reakcji na swoje działania.
Może to jego szansa?
Cofnął się do Litwy, pochylił i szepnął parę słów.
- Chciałbyś mi coś powiedzieć?
Ręce Torisa zadrżały, zacisnął palce na materiale spodni. Przez chwilę jakby się wahał, ale w końcu zamknął oczy.
- Przepraszam - odszepnął ledwo słyszalnie. - Tak bardzo przepraszam.
Radość wypełniła jestestwo Feliksa. Był coraz silniejszy. Widział, że jeszcze za słaby, ale może chociaż...
- Dawno ci wybaczyłem - odparł, delikatnie muskając włosy Torisa.
Zobaczył radość w jego oczach i poczuł, jak dopada go zwątpienie. Nie widział, jak wygląda odbicie jego duszy. A co, jak...
Dość.
Przez całe lata czekał, żeby być wystarczająco silnym. Oszczędzał się, czekając na taką właśnie chwilę. Owszem, był słaby, ale na chwilę powinno wystarczyć. Na tyle, żeby przypomnieć o swojej obecności. Miałby zaprzepaścić taką okazję?
Nie. Oni go dzisiaj zobaczą, czy tego chcą czy nie.
A raczej nie chcą.
Węgry nie mogła uwierzyć własnym oczom.
W pierwszym odruchu, widząc upadek swojego byłego małżonka, chciała podbiec i sprawdzić, co się stało, jednak zdumienie i zachwyt odebrało jej umiejętność ruchu.
Patrzyła, jak pióra wirują i ulegają metamorfozie. Łączyły się, aż utworzyły coś w rodzaju tkaniny, połyskującej złotem. Przyglądała się, a odbite światło delikatnie raniło jej oczy.
W pewnym momencie materiał zsunął się, odsłaniając niską sylwetkę. Dopiero wtedy zrozumiała, że widziała człowieka, przykrytego płaszczem ze złotych piór. Wcześniej jakoś nie wzięła tego pod uwagę.
Feliks lekko rozłożył ramiona, jakby napawał się życiem. Oczy miał przymknięte, a usta półotwarte. Blond włosy do ramion wyglądały poruszyły się, gdy z uśmiechem potrząsnął głową. Miał zdecydowanie doroślejsze rysy twarzy niż wtedy, gdy widziała go ostatnio. Były ostrzejsze i bardziej męskie, mniej dziecięce.
Z twarzy przeniosła spojrzenie na sylwetkę przyjaciela i poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Spływający po plecach złoty płaszcz w żadnym stopniu nie zakrywał potarganego, poplamionego i zakrwawionego munduru.
Ze zwyczajowej pelerynki zostały strzępy; pierwotny, zielony kolor materiału widoczny był tylko w paru miejscach. Podwinięte do łokci rękawy ukazywały przerażająco chude i poranione ramiona.
Zakryła usta ręką, gdy zauważyła, palce Feliksa. Miały siny kolor; wydawało jej się, że na paru palcach brakuje paznokci.
Pamiętała swoje rozmyślania, jak mocno trzeba kogoś nienawidzić, żeby aż tak go skrzywdzić. Zadać tyle bólu...
Nie znajdowała odpowiedzi.
Feliks otworzył swoje szmaragdowe oczy i dostrzegł jej spojrzenie. Szybko założył ręce za siebie, chowając obraz nędzy i rozpaczy pod płaszczem.
- Feliks...
Elizę zaskoczyło to, że Litwa był w stanie się odezwać. Ona sama nie miała nawet sił, żeby otworzyć usta, a co dopiero powiedzieć choćby słowo.
Polska obrócił się w ich stronę. Jego twarz rozjaśnił uśmiech. Paroma szybkimi krokami pokonał dzielącą go od przyjaciół odległość. Węgry miała wrażenie, że gdy schodził po schodach, na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Rozglądnęła się, czy nie widział tego ktoś inny, jednak sala była przerażająco cicha i nieruchoma. Nikt nie reagował - wszystkie państwa siedziały tak, jak wczesniej, za wyjątkiem wyraźnie cierpiących zaborców.
Toris wyciągnął rękę. Chciał chwycić dłoń Polski, ale jego palce natrafiły na pustkę. Wspólnie z Elizą przyglądali się, jak przenikają przez Feliksa, niczym przez ducha.
- Co... się...
- Nie żyję - spojrzenie Polski było lekko nieobecne. - Widzicie odbicie mojej duszy, która nie zginęła. Ciało, jak pewnie wiecie, straciłem.
Cisza wręcz bolała. Feliks na nich nie patrzył, a oni nie wiedzieli jak zareagować. W końcu Węgry postanowiła zacząć rozmowę.
- Oni - wydała z siebie tylko pisk. Odchrząknęła i spróbowała ponownie, dla lepszego efektu wskazując płaczącego na ziemi Rodericha. - Co się z nimi dzieje?
W ciągu sekundy przez twarz Feliksa przewinęła się cała gama emocji. Od obrzydzenia, bólu, urazy i nienawiści po cichą akceptację i lekki smutek. Westchnął.
- Moja część w nich sprawia im teraz ból - powiedział lekko chaotycznie.
- Twoja część w nich?! - Toris otworzył szerzej oczy.
- Generalnie tak.
- Ale ja...
- Nie wiedzieliście nigdy prawdziwych rozbiorów, prawda?
Zapadła cisza. Litwa spojrzał na Feliksa z łzami w oczach.
Węgry też miała ochotę płakać.
- Nie...
- I lepiej, żebyście nigdy nie widzieli. Nie ma dla państwa gorszej rzeczy, niż utrata siebie dla przeciwnika.
- Ale "Twoja część w nich"?
- Zabrali mnie, prawda? Rozbiory. Moja część żyje teraz w nich. Na tym polega ten brutalny rytułał - skrzywił się i jakby odruchowo dotknął klatki piersiowej, gdzie na materiale wyraźnie widać było skośny pas czerwonej, dawno zakrzepłej krwi. - Nie chcę o tym mówić. Wystarczy, że raz musiałem przeżyć ten koszmar.
Elizaveta poczuła, że przegrywa z samą sobą i łzy mimo wszystko płyną jej po policzkach, a z obrzydzenia robi jej się niedobrze. Domyślała się, do czego dąży Feliks.
Kojarzyła teorie na temat rozbiorów na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co ten sugeruje, mówiąc, że "jego część żyje teraz w nich".
Część.
Jego.
Żyje.
W.
Nich.
Jego.
Część.
Część.
Jego.
Ciała.
Posunął się za daleko.
Nie chciał ich wystraszyć ani obrzydzać. Zwyczajnie było mu ciężko i pogodził się ze swoją sytuacją. Przywykł do tego, co się z nim stało i zapomniał... zapomniał, jak zareaguje ktoś inny.
Uśmiechnął się lekko, radośnie i wyciągnął dłoń przed siebie. Utrzymanie widzialnej formy kosztowało go coraz więcej, ale zmusił się do heroicznego wysiłku - stworzył na swojej dłoni czarną rękawiczkę i sprawił, że stała się półmaterialna.
- Eliz, generalnie nie jest tak źle! - wykrzyknął, głaszcząc dziewczynę po policzku. Uniosła wzrok i napotkała spojrzenie pełnych radości, zielonych oczu. Jego spojrzenie. - Totalnie bardzo długo czekałem, aż będę mógł się wam pokazać - wyszczerzył zęby do Litwy. - I udowodnić, że generalnie nie powiedziałem ostatniego słowa. Niedługo zjemy razem paluszki w mojej kamienicy w Warszawie! - jego uśmiech, o ile to możliwe, stał się jeszcze szerszy. Chciał, żeby cieszyli się ze spotkania z nim, a nie wspominali go źle. - Będzie dobrze, mówię wam! Ja tu jeszcze wrócę. Dopóki są ludzie, którzy mnie pamiętają i we mnie wierzą - jego palce, znów poranione i niezakryte, zacisnęły się na małym drewnianym krzyżyku - nie zginę, ale będę walczyć i istnieć!
- Te rany. Feliksie, skoro to jest odbicie twojej duszy, to ty tak... tak... się czujesz? - Toris otworzył usta. Wahał się. - Twoje ciało...
- Liciek, moje ciało było tak poranione, że leżę aktualnie w jednym z grobów żołnierzy bez nazwisk. A to... to są rany mojej duszy - uśmiech. Szczery. Absolutnie szczery. Nawet nie musiał się do niego zmuszać. - Cieszę się, że was zobaczyłem.
- Nie odchodź jeszcze! - krzyknęła Węgry, zatrzymując go w miejscu. Obrócił się. Pióra leniwie odpadały od płaszcza, jedno po drugim. Jego czas się kończył. - Nie chcę, żebyś znowu znikał!
- Obiecuję. Wrócę. Nie wiem, ile mi to zajmie, ale obiecuję. Wierzycie mi?
Wpatrywali się w jego oczy. Chciał, żeby poczuli jego wiarę. Wiarę mocniejszą niż zdrowy rozsądek, silniejszą niż rozum. Prawdziwą wiarę. - Zawsze z wami będę - powiedział głośno, chociaż stał już tyłem. - Liciek, totalnie postaram się ulżyć ci w bólu. Eliz, będę wspierał ciebie i twoich ludzi. Zobaczymy się za jakiś czas!
Machnął ręką i zamknął oczy, czując, jak traci cielesność.
Znikał, ale tym razem czuł wyłącznie radość.
Kobieta przełknęła łzy i chwyciła mężczyznę za rękę. Wspólnie, wspierając się nawzajem, patrzyli jak ich przyjaciel znika wraz z porywem wiatru.
Eliz mogłaby przysiąc, że widziała, jak Poska uśmiechnął się do nich z łzami w oczach, zanim zniknął.
Cały Feliks. Nawet jeśli trochę inny.
Trzymali się za ręce aż do momentu, gdy państwa, wybudzone z bezruchu, rozpoczęły jedną wielką kłótnię. Okazało się, że wszystko słyszały lub widziały - nie mogły tylko zareagować.
"Niedługo zjemy razem paluszki w mojej kamienicy w Warszawie!"
Eliz miała wrażenie, że słyszy obok siebie perlisty śmiech.
Uśmiechnęła się.
On wróci. A ona musi tylko, podobnie jak Litwa, zaczekać.
Fragment powyżej jest OneShotem nie związanym fabularnie z dalszą częścią książki .
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro