Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#7


W pierwszym odruchu Feliks chciał udawać, że to wcale nie jego telefon. W końcu powiedział, że nie ma komórki... A tu dzwonek, jedna z piosenek Kaczmarskiego, głośno wybrzmiewał własnie z jego plecaka.

Oczy wszystkich zwróciły się w jego kierunku. Węgierka również przewiercała go wzrokiem.

- Nie masz komórki? - spytała z wyrzutem, zwężając oczy. Najwyraźniej myślała o tym samym. - A twój plecak sam dzwoni?

Przełknął ślinę; panika wezbrała w nim niczym fala. Ponownie wróciło do niego echo ironicznego śmiechu Zjawy i świadomość, że COŚ musi zrobić.

- Nie odbierzesz? - wtrąciła się Ukraina. Matczyna troska w jej oczach zniknęła, ustępując miejsca zaintrygowaniu.

- Nieee? - odpowiedział niepewnie Polska, krzywiąc się lekko.

Eliza straciła cierpliwość i z wyraźnym pobłażaniem sama sięgnęła po jego plecak. Szybciej niż myśl Feliks poderwał się na nogi, niemal wyrwał jej torbę i odsunął się.

- Czy ja mogę wiedzieć, Feliks, co ty odwalasz? - spytała dziewczyna przez zaciśnięte zęby. Cała sala wpatrywała się w nich z żywym zainteresowaniem. Tylko Gilbert szeroko się uśmiechał.

- No. W końcu zwariował. Mówiłem, że tak będzie? - rzucił na cały głos, wyrzucając ręce w górę. - Trzeba było tylko chwilę poczekać! Zaklepuję Gdańsk!

Niespodziewanie dzwonek ucichł. Polska już otwierał usta, żeby odetchnąć z ulgą, przeprosić i spróbować się jakoś wytłumaczyć, gdy... piosenka rozbrzmiała ponownie.

Panika po raz kolejny ścisnęła mu gardło. Czasem przez tygodnie - cholerne tygodnie! - nikt do niego nie dzwonił, a tu ktoś akurat dobija się do niego jak potłuczony w najgorszym możliwym momencie. Nie tylko demaskuje to jego kłamstwo, ale również stawia w bardzo trudnej sytuacji. Odebranie równałoby się z otwarciem zamka i pokazaniem schowanych w nim ubrań - a może i krwi. Z czegoś takiego nie wytłumaczyłby się przez długie lata. Długie, długie lata.

Na powiedzenie prawdy, że to wszystko wina wytworu jego wyobraźni, jakoś nie był gotowy.

Cofnął się więc jeszcze o parę kroków i otworzył plecak, przechylając go w swoją stronę. Kątem oka obserwował podnoszącą się z krzesła Węgierkę.

Włożył rękę koło zawiniątka z ubraniami, wyginając się idiotycznie do tyłu - robił wszystko, co mógł, żeby zawartość plecaka nie była widoczna. W końcu wymacał telefon, wyciągnął go, szybko zapiął plecak i z ulgą przyłożył komórkę do ucha.

- Taaaa? - powiedział, cofając się ciągle przed podchodzącą Węgierką. - Szefie. Trwa światowa konferencja. Czy to naprawdę nie może poczekać?

Niespodziewanie Eliza zatrzymała się i spojrzała na niego dziwnym wzrokiem. On również stanął, odpowiadając swojemu prezydentowi samymi monosylabami.

- Ta. No. Spoko. Ok. Rozumiem. Nie problem. No. Da się zrobić. Do widzenia.

Odetchnął z ulgą, zarzucając plecak na ramię, i przejechał palcem po ekranie, zostawiając na nim krwawą smugę. Gdy zdał sobie sprawę, że część jego dłoni ubrudzona jest na czerwono, z wrażenia aż wypuścił komórkę.

- O cholera - wyrwało mu się. Węgierka zerknęła na niego ze strachem.

- Przyznaj się, czyje ciało schowałeś w plecaku?

- Niczyje - mruknął, szukając wymówki. Myśl, Feliks, myśl. - To moja własna krew.

- Jesteś ranny? - coraz więcej państw szeptem komentowało rozwijającą się sytuację. Ukraina postanowiła włączyć się w ogólną dyskusję. - Co ci się stało?

Powiedzieć wampirycznym głosem Rumunii "to rany przeszłości..." i zniknąć w obłoku czarnego dymu... Tak, to byłoby to, pomyślał Feliks. Ostatecznie zdecydował się na coś bardziej przyziemnego i na szybko wymyślił prostą wymówkę.

- Pies mnie zaatakował - walnął, jednocześnie robiąc mentalngo face palma. - Podrapał mi ramiona pazurami.

Tym razem szepty zmieniły się w rzucane głośno komentarze. Ktoś obudził nawet Grecję i teraz po cichu zaznojamiał go z sytuacją.

- W Polsce? - spytała z niedowierzaniem Węgry. - Tak po prostu?

- Nie wierzysz mi? - Feliks poczuł się przyparty do muru. Powoli sięgnął do guzików koszuli. W sumie wymówka nie była taka zła. Łatwo mógł udowodnić swoją rację i uniknąć niebezpiecznych komentarzy. Elka uniosła dłonie.

- Jasne, że ci wierzę!

- Ale jak udowodnisz, będziemy pewni - wtrącił się Niemcy. Opierał się o biurko z lekkim uśmiechem. Stojący obok niego Gilbert przyjął pozę "to ja go wszystkiego nauczyłem". - Ja tam na przykład nie wiem, czy mogę ci wierzyć.

- Dobrze. Jeżeli komuś przeszkadza facet bez koszuli, może się odwrócić... - poddał się Polska, rozpinając guziki. Nikt nawet nie drgnął. Wyłącznie Węgry wymownie założyła ręce.

- Rozbieraj się, rozbieraj - podobne słowa w ustach Ivana brzmiały naprawdę niepokojąco. Feliks zauważył, że Litwa dyskretnie przesunął krzesło w kierunku Białorusi, byle dalej od Rosji. Westchnął w duchu. Sam zrobiłby chyba to samo...

Ociągając się, rozpiął koszulę, ściągnął ją, pokazał wyraźnie zabandażowane ramiona i ubrał się ponownie. Wszystko odbyło się w absolutnej ciszy.

- Jeżeli zachowywałem się dziwnie, przepraszam - powiedział w końcu, wzruszając ramionami. - Ta krew to z ubrań, które schowałem w plecaku. Wszystko. Nie musicie się tak na mnie gapić.

- Gapią się tak, bo masz marną klatę - mruknął Gilbert, podchodząc do Feliksa swoim zwyczajnym, szybkim krokiem. - Ja mam lepszą.

Polska uśmiechnął się mściwie i przewrócił oczami.

- Kto nie słyszał o twoich legendarnych kształtach. Szkoda, że nikt ich jeszcze nie widział. Czy to nie brzmi jak legenda?

- Legendy zawsze mają w sobie ziarno prawdy, nie wiesz? - palec Prus spoczął na mostku Polski. - A co, ciekawy?

- Jak cholera - odparł tamten, przekrzywiając głowę i odpychając dłoń albinosa. - Zechcesz udowodnić? Węgry na pewno się ucieszy.

- Przynajmniej będzie miała na co popatrzeć, cieniasie! - Prusy zaczął ściągać bluzę przez głowę.

- Gilbert! - zaczęli krzyczeć niektórzy, w tym Niemcy.

- Feliks! - dodali inni.

- Ooooo - mruknął Ivan z zainteresowaniem. - Oooooo...

Okrzyki protestu przerwał głośny dźwięk, gdy po dwóch uderzeniach dwa ciała zwaliły się na ziemię. Oczy wszystkich zwróciły się na dyszącą z wściekłości Węgierkę, której patelnia błyszczała złowrogo w świetle lamp.

- Jeszcze... Ktoś... Mnie... Tak... Obrazi... Zabiję...

Nikt nie zdecydował się jej obrazić. Było to zwyczajnie zbyt ryzykowne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro