Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16#


- Pomogłem ci, jak mogłem - Anglia wstał, szybkim ruchem zasunął krzesło, wziął kubek do ręki i wzruszył ramionami. - Jak chcesz coś jeszcze widzieć, przyjdź.

Węgierka złapała go za rękaw, gdy mijał ją szybkim krokiem. Uniósł krzaczaste brwi, zerkając na nią z obojętną miną. 

- Powiedz mi - spytała szybko - dlaczego to robisz? Dlaczego mu pomagasz?

- Kto wie - Arthur odwrócił wzrok. - Może chcę po prostu komuś pomóc, skoro mogę to zrobić? Może nie chcę, żeby było ci przykro, jeżeli coś mu się stanie? A może chodzi o politykę? Sama sobie odpowiedz.

Patrzyła, jak oddala się szybkim krokiem, a później obróciła się i niespodziewanie uderzyła głową o blat.

- I jak, jak ja mam się dowiedzieć, co się właściwie stało?! Jak? Przecież on mi w życiu nie powie, z czystej przekory, znam go! A jak to coś osobistego, to gotów jeszcze nawymyślać! Feliks, ty cholero, nie mogłeś się trzymać z daleka od potworów nie z tego wymiaru?!

- Elizavieto! Przestań! - Austria nadaremno próbował ją powstrzymać przed robieniem sobie krzywdy. W końcu spojrzała na niego żałosnym wzrokiem.

- Jak, Roderich? Jak? Jak przekonać Polskę, żeby włożył ten cały talizman?!

- Może - widać było, że jej były małżonek nie ma pomysłu, ale stara się powiedzieć cokolwiek, żeby tylko przestała uderzać głową o biurko. - Spytaj Litwę?

Węgry zamarła.

- Co?

- No - zmieszany Roderich poprawił okulary - bo wiesz, oni się znają, i to dobrze, i...

- To genialny pomysł!

Austria zamarł, gdy Węgierka wstała i rzuciła mu się na szyję. 

- Dzięki! - powiedziała i obróciła się szybko. Już miała odejść raźnym krokiem, gdy chrząknięcie byłego małżonka zatrzymało ją w miejscu.

- Elizavieta? Mam coś, co chciałaś...

Postanowiła, że najpierw zmieni ubranie na coś porządniejszego, a dopiero później pójdzie wypytać Torisa. Jej decyzja wcale nie miała nic wspólnego z Roderichem, który wymachiwał jej bielizną... Wcale.

***

- Obudziłeś się - rzuciła Elizavieta na powitanie, siadając na skraju łóżka Litwy. Większość tłumu dawno już odeszła, a przy rannym siedziała już chyba tylko Białoruś. 

- Mało odkrywcze - wtrąciła się Natalia, poprawiając bardzo długie blond włosy. Węgierka powstrzymała ironiczne prychnięcie.

- Mogłabyś zostawić nas samych? - spytała, starając się ukryć podenerwowanie. 

- Niby dlaczego?

- Jeżeli to konieczne... Proszę, zostaw nas samych, Natasza. Węgry na pewno ma mi coś ważnego do powiedzenia. Możesz patrzeć z daleka  - powiedział Toris łagodnym tonem. Węgierka przyjrzała mu się przy okazji - tak jak Polska miał na sobie nową, białą koszulę, a jego ciało częściowo przykryte było bandażami. Najbardziej rzucał się w oczy ten na czole, kojarzący się z indiańską opaską. Eliza dostrzegła też, że na ręce ma coś w rodzaju... bransoletki.

- No... Dobrze. Ale nie jesteś dla mnie ważny, więc nie będę na was patrzeć! - ogłosiła Białoruś, po czym odmaszerowała z podniesioną głową.

Węgierka przez chwilę patrzyła na jej pewną siebie postawę, a potem postanowiła wrócić do swoich rozważań. Odwróciła się.

- Co to? - spytała zaciekawiona, wskazując na rękę Litwy. Mężczyzna spłonął lekkim rumieńcem.

- Pamiątka - powiedział cicho, wyciągając dłoń w jej stronę. 

Chwyciła w palce drewniane koraliki i już wiedziała, że skądś kojarzy ich wygląd. To nie była bransoletka, tylko różaniec, zawinięty na jej kształt. Obok zwyczajowego krzyżyka przywiązany był mały, okrągły symbol, przywodzący na myśl dawne, pogańskie wierzenia. Przyglądała im się przez moment. 

Talizman, pomyślała z rozbawieniem. Jeżeli coś takiego naprawdę istnieje, to dla Litwy właśnie ten różaniec musi tym być.

- Ot dawna to masz? Ładne - zagadnęła, chcąc potwierdzić swoje podejrzenia. Toris podniósł głowę; spod przydługich, brązowych włosów wyłoniły się oczy o trudnej do określenia barwie. Jedni twierdzili, że są one niebieskie, inni, że zielone. Jej zdaniem było to coś pomiędzy...

- Zależy które, symbol czy różaniec - odpowiedział Litwa spokojnie, ale Węgierka wyczuła w jego głosie subtelne wahanie. - Ale od bardzo dawna. Bardzo.

Elizavieta zdała sobie sprawę, że Toris wpatruje się w coś za jej plecami. Obróciła się i zauważyła, że Białoruś faktycznie stoi kawałek dalej i dzieli uwagę między obserwowanie ich i zagadywanie brata. Westchnęła.

- A jednak patrzy - zauważyła poirytowana.

- Oczywiście - odparł Litwa z rozbawieniem. - A czego się spodziewałaś?

- Właściwie niczego - mruknęła Węgry i postanowiła w końcu przejść do sedna. - Posłuchaj, Toris, nie będę owijać w bawełnę. Jest konkretna sprawa, w której do ciebie przyszłam. Wbrew pozorom jest bardzo ważna. - Litwa kiwnął głową, więc kontynuowała. - Chodzi konkretnie o krzyżyk Polski. Nie wiesz może, co się z nim stało?

Toris zauważalnie zbladł. Po chwili opuścił wzrok na ręce. Był wyraźnie poruszony, jakby dotknęła niewłaściwego tematu. Postanowiła dać mężczyźnie chwilę na zastanowienie i nic nie mówiła. Po chwili faktycznie odezwał się z własnej woli.

- To... To wyjątkowo prywatna sprawa. Nie chcę o tym mówić - rzucił cicho, dalej nie patrząc jej w oczy.

- To już nie jest prywatna sprawa, jeżeli o niej wiem - zaczęła wojowniczo. Po chwili, nie widząc reakcji, zmieniła taktykę i pochyliła się nad posłaniem z wyraźną determinacją. - Posłuchaj, od tego może zależeć nawet zdrowie Polski. To bardzo skomplikowane. Ja po prostu muszę, MUSZĘ mieć ten krzyżyk! Za wszelką cenę!

Toris zacisnął dłonie w pięści. Widziała, jak marszczy się kołdra. Zanim zdążyła dodać cokolwiek, Litwa uniósł głowę.

- To niech zdycha! - rzucił wrogo. Widziała w jego oczach gniew, urazę, smutek i... łzy. - Tak naprawdę będzie lepiej, dla nas wszystkich!

- Toris!

- Co on dla mnie zrobił?! Wykorzystał i porzucił, jak psa! Słyszałaś kiedyś o rozbiorach Litwy?! Nie?! A Polski?! Oczywiście! To ja zawsze byłem w cieniu, gdy to dziecko zbierało nagrody! Nawet po Wilno wyciągał te swoje brudne łapska! Niedoczekanie! Ani waż się o nim mówić!

Wegry aż cofnęła się pod naporem żalu. Tak naprawdę wiedziała, że Litwa i Polska się pokłócili, ale nie miała pojęcia o realnej skali konfliktu. Bała się cokolwiek powiedzieć - po wyrzuceniu z siebie tych paru zdań Toris umilkł, aż w końcu westchnął smutno.

- Przepraszam, Elizavieta - rzucił, rozluźniając dłonie. Już nie były zaciśnięte w pięści. - Po prostu...

- W ramach przeprosin powiedz mi, dlaczego tak ostro reagujesz na wzmiankę o zwykłym krzyżyku  - odparła, widząc w sytuacji swoją szansę. - To naprawdę wystarczy.

Przez chwilę czekała napięciu, jak Toris przemyśli sprawę, aż w końcu mężczyzna wzruszył ramionami.

- Wyjaśnię ci - poddał się w końcu. - Wszystko zaczęło się przy rozpadzie Unii...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro