try to call for my bones • [eret]
Klęknął przed neonowymi, niewielkimi konstrukcjami. Było ich niewiele, może z półtorej tuzina, ale każde były zadrapaniem w sercu.
Czy twoje serce rozerwałoby się przez dwadzieścia poważnych ran, gdy to jedna jest śmiertelna?
On żył.
Nie, tego nie można było nazwać życiem. Egzystencją? Raczej przerwaniem. Musiał przeżyć, ale nie żył.
Musiał dla korony być kolumną, choć jej klejnoty wygasły jak jego białe, kiedyś pełne barw na śniegu, teraz na złudzenie szare, czarne, matowe jak wielowiekowa winyla. Jego serce nie było trzepoczącym motylem, a pustym neonem.
Tak więc pełnił swą powinność, a po tym szwendał się między neonowymi nagrobkami.
Przeżył wszystkich — ale nie tak, jak chciał. Oni poginęli, inni zachorowali. Przeżył Phila i Wilbura, tych nieśmiertelnych. Techno, Ranboo, Tommy'ego, Sapnapa, Sama, którzy byli długowieczni jak on. Najpóźniej opuścili go Foolish, Puffy, Callahan i George — jednakże i ich mu odebrano.
Gdzieś w tej wypaczonek rzeczywistości był Karl, ale on zaginął wraz ze swym darem dekady temu.
Chciał umrzeć, także odejść z tego pustego miasta. Szkielety kiedyś pełnych życia budowli nie kruszyły się, ponieważ wybudowali ich ludzie, którzy z miłością się starali.
Kolory wyblakły. Było widać tylko odcienie czerni, bieli, żółci i czerwieni.
Peleryna przewieszona przez złoty tron nie miała barw, choć kiedyś uosabiała życia ludzi pełnych barwnych iskier, mimo iż inni uważali ich za sprzecznych im.
A Eret... Pamiętacie go? Znacie go?
To jest smutna historia.
Ale myślę, że siedzi tam. Myślę, że gdybym na niego spojrzała, ujrzała tylko bezpłciowe oczy i strzępy serca, ale dalej zasilające neony nagrobków.
Siedział tam, by utrzymać królestwo i pamięć przyjaciół.
— Skąd to wiesz? — spytał chłopiec, brązowowłosy z pasmami bieli.
Ojciec spojrzał na niego czule. Objął synów skrzydłami, nawet różowowłosy draki się im nie oparł, przytulając się do jego boku. Blondwłosy, najmłodszy, zaśmiał się, gdy pióra go połaskotały, i szybko przeskoczył nad pierwszym bratem, by usiąść na kolana ojca.
— Skąd? — powtórzył złotowłosy z niewielkimi skrzydełkami, przeciągając samogłoskę.
— Ponieważ on pamięta o nas, daje nam nowe życie, samemu zostając na straży.
A to on miał tam zostać z nim, przeżyć synów. Jak dorosną, przypomną sobie, tak jak przypomnieli sobie niedawno Dream, George i Sapnap. Jak kilka lat temu ci starsi.
Eret zapłakał, trzymając się za koszulę na wysokości serca. Nie było barw innych niż biel neonów, ale on był.
Podszedła do niego zakapturzona postać, ale stanęła na krańcu terenu nagrobków. Zasłoniła widok na jego pałac.
Uniósł spojrzenie. Postać miała czerwony płaszcz.
— Jeszcze trochę, Kostucho — poprosił.
Kostucha pokręciła przecząco głową i przesunęła się na bok, ukazując postać identyczną, ale w bezbarwnej pelerynie
— Zastąpię cię, Eret — powiedziała osoba żywym głosem.
Serce mu zatrzepotało. Kości zatrzeszczały, gdy stał. Ale przez chwilę nie czuł brzemienia, jakim było opieranie się cichemu lamentowi neonowych nagrobków.
Raz one brzmiały jak gra zapętlonów disców i śmiechu Tommy'ego, gdy wiele rozmawiali podczas budowania L'Manberga. Nuty gitary z szeptami Will'a. Trzepot skrzydeł, znał je, ponieważ kiedyś Phil przyleciał dp niego, chcąc oszczędzić czas — jeszcze zanim je zraniono. Roześmiana cisza i plusk wody, tak kojarząca się z Callahanem. Drgania cięciwy i uroczy śmiech George. Zawsze, gdy ten ostatni się śmiał, dołączały śmiechy Dreama i Sapnapa, a z nim też i Quackoty'ego. Ostatnim razem nawet słyszał ten karlowy, choć wmawiał sobie, iż tylko mu się wydawało. Głupie przyśpiewki JSchlatta. Echo głosu Niki. Niezrozumiałe, ale zagorzałe rozmowy Ranboo i Tubbo, jakby gaworzyli do dziecka.
— Kim jesteś? — spytał się wizytanta Kostuchy.
Ten się zaśmiał, a brzmiał on jak trzask ognia na palach chyba. Nie pamiętał ognia. Tylko neon.
— Wybierz, kim chciałbyś bym był, choć mnie znasz.
Tommy? Foolish? Karl? Puffy? Hannah? Ponka?
— Po prostu posłuchaj, Erecie — powiedziała do niego Kostucha, jak zawsze kończąc zdanie jego imieniem.
Chciał posłuchać, ale musiał najpierw zapytać
— Na pewno przejmiesz mą koronę i pamięć? Zapamiętasz... Nas? — głos mu się załamał.
Ten skinął głową.
Eret więc odetchnął.
— PHIL! — krzyk rozniósł się nad kwiatami łąki.
Cała rodzina uniosła spojrzenie. Stał tam Ranboo, a Tubbo już biegł. Mali chłopcy mówili, że idą tylko zebrać kwiaty, ale byli zdyszani jakby biegli z miasta.
— DREAM MÓWI ŻE KTOŚ PRZYSZEDŁ!
kolejna mała duma, ale jeszcze dokorektuję to
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro