Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dragon • [karlnapity]

  Ciche pukanie do drzwi, nietypowe jak na żywiolowych i charakterowych mieszkańców ich miasta–kolonii. Jednakże podszedł do drzwi, pomimo sprzeciwu leżącego na dywanie Quackity'ego.

  Karl stanął twarzą w twarz z ich trzecim partnerem.

— Przepraszam Karly, ale coś poszło nie tak i...

  Wpuścił go, przerywając nerwowe tłumaczenie, i z troską objął w pasie Sapnapa. Ten położył swe w rubinowej łusce dłonie na jego karku, także się tuląc. Przyjemna chwila musiała jednak minąć, by chłopak o smoczych genach mógł wejść.

  Chwycił nowoprzybyłego za bark, zanim ten odszedł od niego choćby o dwa kroki.

— Jesteś pewny? Quackity nie jest zbyt delikatny...

  Sapnap się zaśmiał, delikatnie, ale pewnie zdejmując jego dłoń. Spojrzał mu w oczy i włożył dłoń w jego włosy, bawiąc się kosmykami. Łuski były ciepłe, jak zawsze były dłonie, i miło ogrzewały skórę jego głowy.

— Zgaduję, że gdy tylko odczuliście, że coś jest nie tak, więź go tu przyciągnęła — stwierdził Sapi.

  Spojrzał kantem oka, jak podchodzi do nich wspominany trzeci chłopak, z blizną od górnej wargi do górnej powieki. Podszedł on do nich i zlustrował Sapnapa nieciekawym spojrzeniem, na co Kark warknął zirytowany.

— Te fale niepewności były tak zjebane, że myślałem że ktoś cię zadźgał — skomentował Qua, szturchając smoczego w jeden z rogów na boku głowy, na imitację byczych. — Coś ty odpierdolił?

  Sapnap zrezygnował z pieszczenia jego głowy, a odebranie ciepła wykrzywiło mu twarz w grymasie. Szybko się ogarnął, zwieszając ręce i cofając się lekko. Sam musiał przyznać, że ten fantomowy ból na więzi był koszmarny, a widok chłopaka nie polepszał niczego.

  Był on niemalże cały w łusce, prócz kilku fragmentów twarzy i torsu, widocznego przez liczne rozerwania koszulki, choć raczej koszulką już nie była. Wciąż miał gadzio zwężone źrenice, rogi i...

  Rozwinął skrzydła, pokazując je im. Jedno było poszarpane. Wyrwał się z osłupienia, szybko podchodząc do Sapnapa. Ten cicho mruknął, gdy zgarnął bandaż z komody w przedpokoju i zaczął je owijać.

— Coś dziwnego mnie zakładało, chyba phantomołak. Chciałem się przemienić w smoka, byłem w dolinie po drugiej stronie lasu, tam przy tundrze. Szkoda, że to skurwysyństwo... — przerwał, sycząc przez zęby, na co Karl przeprosił, starając się mniej boleśnie opatrywać ranne skrzydło. Było ono identyczne jak te w smoczej formie. — Skądś wiedziało, że jestem tym czym jestem i rzuciło mną na drzewo. Tak oto aktualnie chcę cofnąć przemianę, ale za bardzo boli.

— Czyli zjebałeś — parsknął Karl. — Gotowe.

  Szturchnął go w skrzydło. Ten znów syknął z bólu, ale przerwał mu Quackity, który bez ostrzerzenia pocałował Sapnapa. Karl w tymczasie schował bandaż, kiedy oderwali się od siebie, ciężko dysząc.

— Chujowo całujesz z tymi zębiskami — fuknął na imitację focha Quackity.

— Nieprawda! — krzyknął Sapnap i podszedł do niego, teraz go całując.

  Przejechał językiem po istotnie masywnych kłach, ale mu to się spodobało. Pogłębił pocałunek, na co jęknęli sobie w usta.

— Moim zdaniem są świetne — sapnął, po chwili znów go całując.

  Quackity warknął zirytowany pod nosem coś, by ogarnęli hormony, po czym skorzystał z okazji i ich dopadł między kolejnym pocałunkiem, by przejąć usta Karla. Sapnap parsknął na impulsywność partnera.

— Zawsze mnie to zadziwia.

  Karl ugryzł meksykańczyka w wargę, przerywając kontakt. Zaśmiał się na jego minę, coś pomiędzy złością a załamaniem.

  Poszedł do sypialni po swój zegarek, taki talizman.

— Myślę że jak się ze mną cofniesz o jakieś dwa dni i wrócimy, proces się cofnie — rzucił do Sapnapa.

  Jednak nie doszedł do sypialni, wracając do chłopaków. Jak weźmie smoczego chłopaka ze sobą, będzie swoistą kotwicą, zastępując mechanizm w srebrze.

  Sapnap uśmiechnął się z dzikością.

— Uwielbiam te skoki w czasie.

  Quackity zawiesił się na jego ramieniu, pochylając się i dźgając Napa pod żebrami.

— A ja nienawidzę, po to kurwa ja jestem najbardziej wyczulony na tą więź — zaprotestował ogniście.

  Karl ściągnął chłopakowi czapkę, wywołując śmiech u wszystkich, oraz otrzymując obalenie na ziemie, by meksykańczyk mógł odzyskać własność.

— Ale ją lubisz — stwierdził, dostając kuksańca od agresora.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro