Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II: „Woda święcona pali"

Poniedziałek. Dzień szatana. - pomyślał Mefisto wyłączając budzik. Mimo, że miał 17 lat, to jego mama uparła się, że będzie go rano budzić. Jednak dzisiaj musiała szybciej wyjść, a chłopak był wdzięczny, że nie obudziła go o piątej, bo wtedy nawet piątek trzynastego nie byłby gorszy od poniedziałku dziewiątego.
Mefisto odkopał się z kołdry i wstał z łóżka. Popatrzył na swój plan lekcji i mało nie zapłakał. Na pierwszej lekcji miał matematykę, potem religię, a później znowu matematykę. Reszta dnia może nie wyglądała najgorzej, ale matematyczka była zagorzałą (fanatyczną) chrześcijanką. Kiedyś dała mu poświęconą kredę i patrzyła się na niego, czy zaraz nie spłonie. Nie spłoną. Potem patrzyła na jego dłonie, czy nie ma na nich żadnych poparzeń. Oczywiście poparzeń też nie miał. Mefisto stał przy jej biurku około dwudziestu minut. Klasa była mu wdzięczna, że lekcja upływała, a nauczycielka mało nie kazała zjeść chłopakowi owej kredy. Dlaczego świat mnie nienawidzi?- pomyślał z goryczą. A może to tylko ludzie? Zadał sobie pytanie, po czym doszedł do wniosku, że lepiej nie znać na nie dopowiedzi. Potem umył się, zjadł śniadanie i wyruszył do szkoły.
Po drodze miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Rozglądał się kilkukrotnie, ale nikogo nie zauważył.
- BUU! - usłyszał Mefisto i poczuł jak ktoś mu się wiesza na plecach.
- Nina! Co ty wyrabiasz?! - krzyknął rozdrażniony Mefisto.
- Próbuję przestraszyć syna diabła? - zapytała dziewczyna udając niewinność.
- W takim razie muszę Cię zmartwić, bo znowu ci się nie powiodło - powiedział chłopak, ale tym razem powiedział to spokojnie, a w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. - Ale jak zaraz ze mnie nie zejdziesz, to będziesz miała nieszczęsnego diablika na sumieniu. Jego, albo jego plecy - Nina puściła się ramion Mefista i powoli opuściła na ziemię. Chłopak był od niej o głowę wyższy, ale jej to nie przeszkadzało w „gnębieniu nieszczęsnego diablika". Nigdy nie pozwalała mu siedzieć samemu na korytarzach, chodzić samemu do szkoły, chodzić samemu na wagary, chodzić samemu na fajki, albo chodzić samemu do księdza lub katechetki. Mimo, że wszyscy uważali go za pomiot diabła nie mogła pozwolić na to, żeby był sam.
- Tooooooo... Jaka dzisiaj pierwsza lekcja? - zapytała próbując rozchmurzyć swojego przyjaciela.
- Moja ulubiona - powiedział, a jego blady uśmiech zdradzał, że nie mówił poważnie.
- Proszę, nie mów mi, że matematyk? - zapytała Nina z nadzieją w głosie. W przeciwieństwie do Mefista nie miała problemów z nauczycielką, ale sam przedmiot, to była mordęga. Poza tym matematyczka znęcała się nad jej przyjacielem, a tego nie mogła znieść. - Toooooooooooo... może nie pójdziemy na pierwszą lekcję? - zapytała nieśmiało.
- Nino. Od zawsze mi się wydawało, że to diabeł powinien deprawować ludzi, a nie na odwrót - powiedziała Mefi z udawaną powagą. Nina była jedyną osobą, której pozwalał nazywać siebie „diabłem", „szatanem" itd. Ona, w przeciwieństwie do wielu innych osób, nie mówiła tego obraźliwie, z pogardą lub strachem. Mówiła to pieszczotliwie jak do przyjaciela. Po prostu. Mimo to wierzyła, że Mefistofeles jest potomkiem diabła.
- Dawaj, Mefisto. Mam przeczucie, że ta jędza wymyśliła coś specjalnego na dzisiaj - namawiała dalej dziewczyna.
- Kusisz, ale i tak ominąłem już zbyt wiele lekcji matematyki - odpowiedział zrezygnowany. -Ale może pójdziemy na odstresowującego szluga? - zapytał chłopka z nadzieją w głosie, poruszając brwiami w górę i w dół.
- A spróbowałbyś nie pójść! - zaśmiała się dziewczyna.
Stanęli na skraju polnej drogi, żeby nikt ich nie widział i wypalili po dwa papierosy. Mefistofeles zawsze nosił paczkę Niny, bo gdyby jej rodzice zobaczyli, że pali to wysłaliby ją do klasztoru. Jej rodzina była bardzo religijna. Dlatego Mefisto jako dobry przyjaciel nosił przy sobie zawsze dwie paczki papierosów, za to Nina zapałki. Fajki zapalane zapałkami od razu lepiej smakują. I tak oto koegzystowali ze sobą, a łączyła ich wspólna potrzeba palenia. I posiadania bliskiego przyjaciela.
Kiedy w końcu weszli do szkoły dym z ich ubrań i włosów zdążył się już trochę wywietrzyć. Szkoda tylko, że weszli do szkoły pięć minut po dzwonku. Przyjaciele pobiegli pod salę od matematyki i weszli do klasy. Mefi jako prawdziwy dżentelmen przepuścił Ninę w drzwiach, czym zasłuży sobie na kuksańca pod żebra. Uparta feministka - pomyślał chłopak i uśmiechną się lekko.
- Janino! To już kolejny raz kiedy się spóźniasz! - krzyknęła nauczycielka.
- Przepraszam, pani profesor, postaram się poprawić - przeprosiła dziewczyna i schyliła głowę, ale Mefisto zauważył, że na jej ustach pojawił się lekki, złośliwy uśmieszek.
- A ty?! - wzakazala palcem na Mefistofelesa. - To twoja wina! To ty tak ich deprawujesz! - krzyknęła pani profesor Małgorzata i zatoczyła ręką krąg, wskazując na klasę. - Do tablicy chłopcze - powiedziała, a jej głos ociekał jadem.
Mefistofeles zrezygnowany odłożył plecak koło ławki i podszedł do tablicy. Nie rozumiał nic z tego co było napisane na tablicy. Miał wrażenie, że tego jeszcze w ogóle nie przerabiali, a kiedy spojrzał na klasę, to nabrał pewności, że się nie pomylił.
- Mefistofeles - zawołała chłopaka nauczycielka. Odwrócił się do niej. Zauważył, że stała bardzo blisko niego. Nagle czymś chlusnęła mu w twarz. Mefisto nie wiedział co to było, ale dostało mu się do oka i zaczęło piec.
- Co pani robi?! - krzyknął zaskoczony i zdenerwowany chłopak. Powąchał mokrą dłoń. Rozpoznał charakterystyczny zapach zatęchłej wody kościelnej. - Czy nie ma pani dosyć tych prób? - dopytywał się chłopak z rezygnacją. - Nie spłonę, nie pojawią mi się rogi, kopyta ani ogon. - wyliczał coraz bardziej się unosząc. - Jak spojrzy mi pani w oczy to nie straci pani rozumu, nie zmieni się w kamień ani nie zacznie grzeszyć bardziej. Proszę mi wierzyć - ściszył trochę głos. - Mieszkam w tym ciele od 17 lat i jedyne zło, jakie mi się przytrafiło to ludzie, którzy wierzą w zabobony - zakończył chłopak.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł z klasy. Nie myśląc długo opuścił też szkołę. Poszedł do lasu. Mieściła się tam stara leśniczówka i ruiny jakiś schronów oraz innych budynków. Mefisto chciał gdzieś usiąść, ale był za bardzo wściekły. Chodził po kompleksie opuszczonych budowli, łamał gałęzie, kopał kamienie. Próbował wyładować swoją złość na rzeczach martwy, a nie na żywych, dlatego jak zobaczył Ninę stojącą z jego rzeczami, odwrócił się do niej plecami.
- Ta jędza oblała Cię wodą święconą - oświadczyła dziewczyna, a w jej głosie usłyszał szczerą nienawiść. Odwrócił się do niej. Nina stała z dwiema nowymi paczkami papierosów. - Wiem, że nie pomogą jakoś bardzo, ale może poprawią Ci trochę humor. - powiedziała i zaczęła iść w stronę chłopaka. Bała się, że ucieknie albo odsunie się od niej. Ale on tylko popatrzył na nią z wdzięcznością i wyciągnął rękę po swoje rzeczy. Usiedli razem w staraj leśniczówce, na rozpadającej się kanapie i zaczęli palić. Budynek nie miał dachu oraz jednej ściany, więc zapatrzyli się oboje w las.
Trzydzieści minut i jedenaście papierosów później Mefi nie chciał już nikogo zabić. Popatrzył się na Ninę. Dziewczyna siedziała blisko niego. Zapatrzona była w ścianę lasu. Wieczny uśmiech zniknął z jej ust.
- Wiesz, co? Muszę Ci coś powiedzieć - powiedział chłopak cicho. - Woda święcona pali... - stwierdził, a oczy Niny prawie wyszły z orbit - kiedy ktoś pryśnie ci nią w oko - dokończył. Dziewczyna wybuchnęła śmiechem i szturchnął go w ramię. - Naprawdę! - zapewnił i również zaczął się śmiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro