7
– Ładnie to tak grzebać w czyichś rzeczach? – usłyszałam pytanie zadane niskim, nieco ochrypłym głosem.
Podniosłam głowę.
– To nie tak! – zaprzeczyłam. – Ja ten plecak tu znalazłam... szukałam na zeszytach jakiegoś podpisu, chciałam go oddać właścicielowi, ale...
– Właśnie go znalazłaś – przerwał mi rozmówca. – To mój plecak.
Schylił się i chwycił ucho plecaka. Lekko musnął przy tym moją dłoń.Przeszedł mnie dreszcz. I nie było to przyjemne uczucie.
– Kim jesteś? – spytałam cicho.
– To nieistotne – odparł cicho.
– Powiedz mi chociaż jak się nazywasz. – Zrobiłam krótką pauzę. – Ja jestem Lili.
– Ja namaluję dzień twoją ręką... – zanucił i zachichotał. – Pytasz jak się nazywam...? Otóż ja sam siebie nie nazywam. To inni mnie nazywają. A ty możesz mnie nazywać Key.
– Yyy... jasne... Key... – mruknęłam.
– Ja się zbieram. Żegnaj Lili – oświadczył.
– Zobaczymy się jeszcze kiedyś? – Nie wiem co mnie podkusiło, kiedy zadawałam to pytanie.
Z powodu kompletnej ciemności poczułam tylko, że się uśmiecha.Ujął moją dłoń i napisał coś na jej wierzchu. W ciemności nie mogłam nic dostrzec. Telefon się rozładował. Nie miałam żadnego światła, a najbliższe oświetlone osiedle było na oko jakieś półtora kilometra na zachód od miejsca, w którym się znajdowałam, co wywnioskowałam po maleńkich światłach migających w oddali.
Chciałam pożegnać się z Keyem, ale gdy tylko się rozejrzałam, doszłam do wniosku, że zniknął. Westchnęłam. Szybkim krokiem skierowałam się w stronę oświetlonego osiedla. Może złapię jakiegoś stopa?Żałowałam, że nie wzięłam samochodu. Znając moje szczęście,to chmury przesłaniające księżyc były chmurami burzowymi.
Jakby na tę myśl z nieba spadł lodowaty deszcz. Momentalnie byłam cała mokra. Z włosów ściekały mi strużki wody. Zadrżałam. Ciaśniej otuliłam się bluzą. Nagle zobaczyłam blask świateł auta jadącego gdzieś za mną. Dopiero teraz zorientowałam się, że już dłuższy czas idę szosą w całkowitej ciemności. Wszystkie światła wokoło były zgaszone. Usłyszałam, że pojazd się zatrzymuje. Kliknęły otwierane drzwi.
– Wsiadaj – rzucił znajomy głos.
Wpełzłam do samochodu z westchnieniem ulgi. W szoferce było ciemno, więc dalej nie mogłam odczytać tego, co było napisane na mojej dłoni.
– Mateusz – powiedziałam – życie mi uratowałeś.
– Och, ach, wiem – odparł.
Jechaliśmy chwilę w ciszy.
– Mogę się zapytać, gdzie byłaś? – rzucił wreszcie.
– W magazynach na obrzeżach.
Skinął głową. Przez nami zamajaczyły światła gimnazjum, które znajdowało się zaledwie pięć minut jazdy od mojego mieszkania.Było to jedyne źródło światła w okolicy.
– Dlaczego jest tak ciemno? – spytałam zaintrygowana.
– Prąd siadł w całej Fabrycznej.
No tak. Szkoła ma własne generatory. Chwilę później Mateusz zatrzymywał się już pod moją klatką.
– Wielkie dzięki – rzuciłam na odchodnym. – Do zobaczenia w szkole!
– Na razie – mruknął z uśmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro