6
Niemal od razu ją zobaczyłam.
Miała długie, poplątane blond włosy. Niebieskie oczy błyszczały gniewem. Ubrana była w stare, brudne i podarte ubrania. W ręce trzymała pistolet skierowany w moją stronę. Broń nie wyglądała na atrapę.
- K-kim jesteście? - wyjąkałam.
- Mam na imię Anka, ale kumple mówią do mnie Meg - powiedziała blondynka. - Kiedyś mieszkałam w bidulu na Placu Grunwaldzkim, ale zwiałam. I trafiłam tutaj. A ty? Kim jesteś i co tutaj robisz? - urwała na chwilę. - W sumie... to nieistotne. I tak zginiesz.
Przeładowała magazynek. Jeden z chłopaków, którzy w międzyczasie do niej podeszli, położył jej rękę na ramieniu.
- Meg - zaczął - może ona nie ma złych zamiarów...
- W-właśnie - przytaknęłam słabo.
- To po jaką cholerę tu przyszłaś? - warknęła blondynka.
- Zabłądziłam. Wyszłam z domu żeby... - zawahałam się.
- Żeby co? - ponaglił delikatnie chłopak.
- Ach, sama nie wiem! - rzuciłam. - Miałam nadzieję, że znajdę miłość mojego życia, albo chociaż łosia, który pójdzie ze mną na jutrzejszy koncert. Ale tak jakby zboczyłam z drogi i... i jestem tutaj.
Chłopak uśmiechnął się do mnie, ale Meg dalej patrzyła na mnie niepewnie z wycelowanym pistoletem.
- Meg, puśćmy ją.
- A jeśli komuś wygada, że tu jesteśmy? - syknęła na wysoką brunetkę z przepaską na oku.
- Nikomu nie wygadam! - zaprzeczyłam. - Pewnie nawet nikt mnie o to nie zapyta. I bynajmniej nie zależy mi na tym, żeby was wkopać.
Meg opuściła broń.
- Wynocha. I nie waż się tu wracać - ostrzegła. - Bo przypłacisz to życiem. A wtedy Triste i Lee już ci nie pomogą.
Skinęłam głową i czym prędzej zbiegłam po schodach. Tak się spieszyłam, że pod koniec prawie zaryłam zębami o podłogę. Wychodząc z magazynu natknęłam się na leżący na ulicy plecak. Wyglądał na firmowy, ale z powodu ciemności, która zdążyła zapaść kiedy byłam w środku, nie mogłam tego dokładniej stwierdzić (nie wierzę, że byłam tam tak długo!). Postanowiłam go wziąć i zaraz rano oddać do biura rzeczy zaginionych, jednak gdy pochyliłam się, aby go podnieść wpadł mi do głowy pewien pomysł.
Szarpnęłam zamek. W środku zobaczyłam kilka zeszytów i dwie książki. Rozejrzałam się na boki. Pusto. Wyciągnęłam jeden z zeszytów i przeglądnęłam go pospiesznie. Chyba chemia. Otwarłam pierwszą stronę w poszukiwaniu jakiegokolwiek podpisu. Na próżno. W prawym dolnym rogu zauważyłam tylko drobną literę K.
W tym momencie usłyszałam kroki. Kimkolwiek była ta osoba... była bardzo blisko mnie. Zadrżałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro