16
Coś przyszło mi do głowy. Odchrząknęłam cicho. Momentalnie na mnie popatrzyli.
- Czy wy... Czy wy macie coś wspólnego z tą Meg z magazynów gdzieś tam... - urwałam.
Powietrze jakby nagle zgęstniało. Ivan z Keyem wymienili spojrzenia.
-Znasz ją? - spytała Tia.
Skinęłam głową.
-Chciała mnie zabić. - Spojrzałam na Keya. - To wtedy, kiedy się spotkaliśmy.
Chłopak zazgrzytał zębami.
-Zabiję tę sukę - warknął. - Zabiję!
Ivan położył mu dłoń na ramieniu. Strząsnął ją.
-Nie możesz łamać zasad, które sam dla siebie ustaliłeś - powiedziała cicho Tia.
-Jej to nie dotyczy! - krzyknął. - Nie uważam jej za człowieka, a tym bardziej za kobietę!
Z kieszeni spodni wyjął pistolet. Nie widziałam go wcześniej, bo przykrył go bluzą. Odbezpieczył magazynek i położył palec na spuście.
-Key... - powiedziałam.
-Spokojnie, Lili - uśmiechnął się. - Zagram sobie tylko z Meg w rosyjską ruletkę. Z pełnym magazynkiem.
-Nie możesz tego zrobić.
-Ona chciała cię zabić!
-Ale nie zabiła - powiedziałam ze stoickim spokojem.
Mruknął coś niezadowolony. Zablokował pistolet i schował z powrotem do kieszeni.
-Mamy coś na zbyciu? - spytał tajemniczo.
-Chyba nie - odpowiedział mu Ivan. - Ale jeszcze sprawdzę.
Key zaklął głośno.
-Tak, a do mnie ma pretensje, że brzydko mówię - mruknęłam.
Puścił moją uwagę mimo uszu. Przeczesał palcami włosy.
-Igor jest w Polsce? - zwrócił się do Rosjanina dużo spokojniejszym głosem niż przed chwilą.
Ivan pokręcił przecząco głową.
-Wrócił do Rosji trzy dni temu.
-O czym wy gadacie?! - warknęłam zdenerwowana.
-O ojcu Ivana - rzucił krótko Key i zerknął na bruneta. - No leć, poszukaj tego. - A potem zwrócił się znowu do mnie. - Załatwia nam broń. Średnio raz w miesiącu dowozi nam kulki. Taki nasz menadżer. Jest szefem ruskiej mafii.
W tym momencie wrócił Ivan. W ręce miał fajny pistolet z zielonymi zdobieniami.
-TT, kaliber 7,63 - wyjaśnił. - Oryginalny rosyjski.
Podszedł do mnie i dał mi go. Chwyciłam broń niepewnie.
-Będę spokojniejszy, kiedy będziesz mieć go ze sobą. Nie chcę, żebyś była bezbronna... - szepnął Key.
-Nie umiem strzelać - powiedziałam.
-Nauczę cię - zaoferował.
Wolnym krokiem podszedł do drzwi. Zerknął na mnie przez ramię i gestem ręki nakazał mi iść za nim. Opuściłam wzrok i kręcąc głową wyszłam z pomieszczenia. Dogoniłam Keya na schodach. Nie na jakichś brudnych schodach z zardzewiałą poręczą. To były piękne, marmurowe stopnie z drewnianą laminowaną balustradą. Przez niewielkie okna do wnętrza wpadało złote światło słoneczne. Zauważyłam, że w kilku miejscach leżały półokrągłe lampy gazowe. Niemal cały parter zdawał się być jednym wielkim holem. Poza kilkoma szafami nie było tu żadnych mebli. Były za to drzwi. Czworo drzwi. Jedne z nich były zrobione z jakiegoś metalu, pozostałe zaś były skromne, wykonane z jakiegoś ciemnego drewna.
Podeszliśmy do lekko uchylonych drzwi, które były najbliżej tych metalowych. Dobiegał zza nich śpiew jakiejś dziewczyny. Śpiewała po angielsku robiąc przy tym sporo błędów, ale miała teki fajny głos, że nie miało to zbyt wielkiego znaczenia. Key otworzył drzwi na oścież. Chwilę później śpiew zamilkł, a czarnowłosa dziewczyna spojrzała na nas oczami barwy mchu. Była bardzo wysoka, ale nie była przy tym zbyt chuda. Miała bardzo kobiece kształty. Na pewno niejedna modelka mogłaby pozazdrościć jej figury. W ręce trzymała nóż.
-Co na śniadanie? - zapytał Key.
-Na na co ma...cie ochotę?
Chłopak wzruszył ramionami i podszedł do centralnie ustawionego stołu. Stanął na palcach, pochylił się, a po chwili porwał z jednego z wielu talerzy kanapkę z czekoladą. Ugryzł spory kęs, a potem zerknął na mnie.
-Częstuj się - zachęcił. - Demi na rękę do jedzenia. Gdyby nie ona, to już dawno byśmy poumierali z głodu.
-Przesadzasz... - mruknęła Demi. Chyba trochę się zarumieniła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro