14
Przez ten czas zdążyliśmy już przedostać się do samochodu. Jechaliśmy prawie pół godziny w całkowitej ciszy. Prawie cały czas czułam na sobie jego wzrok. Dzielnie jednak dusiłam w sobie chęć odwzajemnienia spojrzenia.
Key znów wyskoczył z auta, nim zgasiłam silnik parkując koło czerwonego audi Kuby. Kiedy z opóźnieniem zauważyłam, że mój przyjaciel stoi nieopodal ze swoją dziewczyną Mają, Key zdążył już otworzyć przede mną drzwiczki żuka. Kiedy Kuba to zobaczył, delikatnie przekrzywił głowę. Zmroziłam Keya spojrzeniem i zamykając auto pilotem (burżuazja, a co się będę!) powlokłam się w ich stronę. Mój towarzysz szedł ze mną ramię w ramię. Westchnęłam.
- Key, poznaj Kubę. Kuba, oto Key.
Uścisnęli sobie dłonie jak starzy znajomi.
- Do końca życia będę ci spłacał dług za ten bilet – powiedział Key. – I chyba i tak się nie wypłacę.
Kuba zerknął na mnie znacząco.
- No, Lili, nie powiem, postarałaś się – pochwalił mnie.
- Wątpiłeś we mnie?
Pokręcił tylko głową uśmiechnięty. Przeniosłam wzrok na brunetkę o ciemnej karnacji stojącą blisko niego.
- Key, to jest Maja.
- Miło poznać – rzekł uprzejmie.
- Mnie również – odpowiedziała dziewczyna.
Pociągnęłam Keya za nadgarstek w kierunku wejścia. Mój entuzjazm najwyraźniej mu się udzielił, bo zrównał się ze mną zaledwie trzy sekundy później. W międzyczasie wsunął mi w dłoń kartkę papieru. Zerknęłam na nią odruchowo. Bilet.
Przy wejściu pokazałam go bramkarzowi i targana setkami różnych emocji weszłam do środka. Key szedł po mojej prawej stronie tak blisko, jak tylko się dało.
- Największym plusem na koncertach w klubach jest to – szepnął mi do ucha – że nigdy nie ma nikogo pod sceną, bo wszyscy wolą płaszczyć tyłki przy stolikach.
Zaśmiałam się. Podeszliśmy do sceny. Ułamek sekundy później w całym pomieszczeniu zgasło światło. Zerknęłam na Keya w tym samym momencie, w którym on popatrzył na mnie.
- A mój Bóg w dłoniach ma błyskawice! Miotając gromy odbiera życie! – zaśpiewaliśmy nagle oboje na całe gardło zaczynając dokładnie w tym samym momencie. – Ten mój Bóg sam się we mnie zatraca, bo gdy mnie widzi oczy odwraca!
- No i straciliśmy element zaskoczenia – rozległ się znienacka głos wokalisty. – Właśnie tą piosenką chcieliśmy zacząć, ale nam nie wyszło...
Usłyszeliśmy dźwięk gitar. Rozpoznaliśmy piosenkę już po kilku pierwszych dźwiękach. Śpiewaliśmy od samego początku, ale dopiero w refrenie pokazaliśmy, na co nas stać.
- Miasto napiętnowane pożądaniem, nie znam ludzi, którym mogę ufać! Nie, nie! Nie uciekaj! Może miłość znowu przyjdzie! Nie, nie! Nie mów że to koniec! Miłość nigdy nie umiera! – śpiewaliśmy najgłośniej jak się dało.
Wokalista uśmiechnął się do nas.
Zagrali jeszcze kilka piosenek. Wtórowaliśmy mu bezbłędnie. Nie ukrywał, że słyszał nasz śpiew.
Dopiero po kilkudziesięciu minutach zapadła cisza. Wcześniej przechodzili płynnie z jednej piosenki w drugą.
- Chcecie z nami zaśpiewać? – spytał nas wokalista.
Zerknęliśmy jeden na drugiego. Key lekko skinął głową. Uśmiechnęłam się blado. Key wskoczył na scenę, a potem podał mi rękę i pomógł wdrapać się za nim.
- Co wam zagrać?
- Eee... a co mamy do wyboru? – spytałam.
- Hm, czy ja wiem – zerknął na perkusistę. – Chyba wszystko.
- Wszystko-wszystko? – zaciekawił się Key. – Solowe też?
- Raczej tak.
- Zaskocz mnie? – rzucił patrząc na mnie. Energicznie pokiwałam głową.
Zaczęła grać muzyka. Uśmiechnęłam się. Pozwoliliśmy wokaliście, aby sam zaśpiewał pierwszą zwrotkę. Dołączyliśmy do niego zaraz w refrenie.
- Wymknij się tuż przed świtem, nie pytaj gdzie, nie panikuj, dobrze jest. Tak jak kiedyś na żywioł potraktuj się, tak jak dawniej zaskocz mnie!
Tak jak za każdym razem zaśmiałam się w duchu z końcówki drugiej zwrotki. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że zaśpiewałam ją całkiem sama.
- Kto dziś uwierzyłby, że tak niedawno już dałbyś w pysk gdyby ktoś powiedział „brak ci jaj, synku, wyjdź"! – krzyknęłam.
Key się zaśmiał. Kiedy piosenka się skończyła zeskoczyliśmy ze sceny. Potem zagrali jeszcze Uciekaj, Venus, Bierz mnie, Styks, Miłość i nienawiść. Po wszystkim byłam padnięta jak mało kiedy.
- Mogę poprowadzić? – spytał Key, kiedy wychodziliśmy z klubu.
- Co? – spytałam półprzytomnie.
- Auto. – Wzniósł oczy do nieba. – Czy mogę prowadzić. Ty chyba stanowisz zbyt wielkie zagrożenie dla przypadkowych przechodniów.
- Ach, tak, tak. – Ziewnęłam.
Wspierana przez Keya weszłam jak zombie do auta od strony pasażera. Chłopak nadstawił rękę. Z opóźnionym zapłonem zorientowałam się o co chodzi. Upuściłam kluczyki na jego dłoń. Kiedy wycofywał, poparłam głowę o fotel i zamknęłam oczy.
- Jeszcze moment i przede mną Styks... jeszcze moment i nie będzie nic, już nic... – zanucił cicho chłopak.
To była ostatnia rzecz, jaką usłyszałam. Zapadłam w głęboki sen.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro