13
Mimo tego posłusznie poszłam za nim. Jako że pozbawiona byłam wzroku, starałam się to nadrobić słuchem i węchem.
Słyszałam wiele. Słyszałam nasze kroki na wilgotnej ziemi. Słyszałam jego miarowy oddech. Słyszałam jak ptaki śpiewają w koronach drzew. Słyszałam świerszcze wygrywające koncert między źdźbłami traw. Słyszałam plusk wody uderzającej o brzeg.
Czułam zapach polnych kwiatów. Czułam też świeżo skoszoną trawę, tak bardzo kojarzącą mi się z kolorem oczu Keya. Czułam krystalicznie czystą źródlaną wodę. Czułam zapach jakichś leśnych owoców. I słońca. Specyficzny zapach powietrza ogrzanego majowym słońcem.
Słuchałam w takim skupieniu, że wzdrygnęłam się przestraszona gdy tylko się odezwał.
- Wiesz, że ryzykujesz będąc tu teraz ze mną sam na sam?
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
Znowu się zaśmiał. Tak często się śmiał.
- Wiesz. Zawsze mogę cię uwieść i zaciągnąć do łóżka przy pierwszej możliwej okazji.
Drgnęłam, ale się nie odezwałam.
Zrobiliśmy jeszcze kilka kroków. Zdjął dłoń z moich oczu. Zobaczyłam śliczną polankę otoczoną drzewami. Na jej skraju znajdowało się malutkie jeziorko. Pływał w nim łabędź i kilka kaczek. Słońce zabarwiało taflę na piękny, złoty kolor. Na jednym z głazów wygrzewała się zielona jaszczurka.
Podeszłam do jeziorka i przykucnęłam na brzegu. Dotknęłam opuszkami palców powierzchni wody. Bałam się, że zniknie.
- Ślicznie tu... - szepnęłam.
- Lubię tu przychodzić, kiedy mam doła.
Key stał dużo bliżej, niż się spodziewałam. Kiedy odwróciłam głowę, by na niego spojrzeć okazało się, że nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
- Chciałaś coś powiedzieć? - spytał złośliwie.
- N-nie wiem - zająknęłam się - nie pamiętam.
Wyszczerzył zęby zadowolony. Przez chwilę jeszcze patrzył mi w oczy, ale potem siadł na jednym z kamieni niedaleko mnie. Ponownie nasunął okulary na nos i wystawił twarz do słońca. Promienie bawiły się w jego włosach iskrząc się złociście.
Przyłapałam się na tym, że myślę o Keyu w sposób zdecydowanie niewskazany, gdy ma się do czynienia z zaledwie jednodniową znajomością. Postarałam się na niego nie patrzeć, ale było to niesamowicie trudne. Co jakiś czas zerkałam więc w jego stronę. Kilka razy przyłapałam go na patrzeniu na mnie, ale on zamiast się speszyć, uśmiechał się tylko szeroko, gdy nasze spojrzenia się spotykały.
Ja sama straciłam na polance poczucie czasu, ale Key miał wszystko pod kontrolą. Nieco mnie to przerażało. Wstał z kamienia jednym zwinnym ruchem. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Przewracając oczami, ujęłam jego dłoń. Pomógł mi wstać i przytrzymał mnie, kiedy na moment straciłam równowagę. Puścił mnie jednak w tym samym momencie, w którym stanęłam na tyle pewnie, że szansa na to, iż się przewrócę, była o kilkadziesiąt razy mniejsza.
- Dziewiętnasta dwadzieścia - oświadczył. - Lepiej się zbierajmy. Musimy mieć najlepsze miejsca.
- O to się nie martw. Będziemy pod samą sceną. Mój kumpel idealnie wybiera miejsca.
- Kumpel? - spytał podejrzliwie.
- Tak. Pewnie przyjdzie ze swoją dziewczyną, więc wrażenie będzie takie, jakbyśmy byli sami. To on załatwił nam bilety.
Ciekawa byłam, czy usłyszał, że nieco się zasmuciłam, kiedy wspomniałam o dziewczynie Kuby. Miałam nadzieję, że nie.
- Nie znam gościa, ale mam u niego gigantyczny dług wdzięczności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro