12
Wybaczcie tę brzydką nieobecność, pomyślałam, że i tak nikt nie będzie płakał, skoro mam tylko trójkę czytelniczek. :P Już, już, wstawiam.
Miałam nadzieję, że nie dostrzegł błysku nadziei w moich oczach. Chcąc jakoś zejść z tego niewygodnego tematu, postanowiłam zacząć z innej beczki.
– Czego słuchasz? Tak na co dzień.
– Tak się składa, że właśnie zabierasz mnie na koncert mojego ulubionego zespołu – wyszczerzył zęby. – Gdybyś nie zadzwoniła, to żałowałbym do końca życia, że nie udało mi się tam wkręcić.
Straciłam panowanie nad autem. Chłopak w ostatniej chwili przytrzymał kierownicę, więc nie wpadliśmy do przydrożnego rowu.
– Jaja sobie ze mnie robisz, Key! – zarzuciłam mu. – Cholera, naprawdę robisz sobie ze mnie jaja. To brzydko.
– Brzydko to ty się wyrażasz. Nie przystoi takiej pięknej kobiecie. A wracając do tematu. Znam na wyrywki wszystkie teksty ich piosenek. Nawet wybudzony ze snu o równiutkiej północy. Ostatnie trzy płyty miałem w dniu premiery. Resztę z lekkim poślizgiem, ale udało mi się zgromadzić wszystkie.
– Pier... – zaczęłam. Uciszył mnie spojrzeniem.
– Lili.
– Wybacz.
Zaśmiał się.
– Trzeci i czwarty wers „Nie zatrzymam się"? – spytałam.
– Ciemne oczy patrzą na mnie, gonią w locie moje sny – zanucił bezbłędnie, ani trochę nie fałszując. – Czy to była jakaś subtelna aluzja?
Dopiero teraz dotarła do mnie treść tych wersów. Zaklęłam cicho, żeby nie usłyszał. Niestety, nie wystarczająco.
– Liliano... – upomniał.
Na dźwięk mojego imienia wypowiedzianego jego niskim męskim głosem, serce zabiło mi bić dziwnie niemiarowo. Nie byłam tym zbytnio zachwycona.
– Będziemy tak jeździć w kółko? – spytałam.
– Możliwe. Masz coś przeciwko?
– Chyba nie.
– Super. – Szczerze się ucieszył. – To teraz skręć w prawo, a na następnym rozwidleniu w lewo. I będziemy na miejscu.
Szukałam jakiejś drogi, ale na próżno.
– Serio? – syknęłam lekko przerażona, gdy wskazał mi wąską leśną dróżkę.
Pokiwał energicznie głową. Kiedy z dużą dawką sceptycyzmu i żółwią prędkością wjechałam jednak na dróżkę, wpatrywał się tylko w ścianę drzew. Z każdym metrem coraz bardziej się uśmiechał. Kiedy skręciłam w lewo, uśmiechnął się jeszcze szerzej, odsłaniając zęby.
– Zatrzymaj tu auto – nakazał.
Wyskoczył, jeszcze nim całkowicie wyhamowałam. Podbiegł do moich drzwi i otworzył je przede mną.
– No co? – spytał. – Ogląda się filmy.
– Jestem pod wrażeniem.
Zaśmiał się.
– Zamknij oczy – poprosił.
– Nie.
– No zamknij.
– NIE.
Westchnął ciężko i sam zasłonił mi oczy dłonią.
– Key... – zaczęłam.
– Cicho tam. Musisz mi zaufać. Chociaż raz.
Drugą ręką chwycił mnie za przedramię i delikatnie pociągnął.
– Nie wybaczę ci tego – ostrzegłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro