Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11


- Zawróć na tamtym podjeździe - wskazał na ledwo widoczną wśród gęstych chaszczy dróżkę - a potem jedź cały czas prosto. Powiem ci, kiedy masz skręcić.

Zawahałam się. Chyba zauważył moją niepewność, bo położył mi dłoń na ramieniu i zerknął na mnie ponad szkłami okularów. Błysnęły brązowo - zielone tęczówki. Nadal nie zdejmując stopy z hamulca poprosiłam: - Zdejmij na chwilę okulary.

Uniósł jedną brew, ale spełnił moją prośbę. Tak, to na bank było zależne od oświetlenia. Teraz, w promieniach nisko wiszącego nad horyzontem letniego słońca, zieleń ukryta wcześniej głęboko za pięknym brązem pokazała, że jest nie mniej zachwycająca od niego. Ale nie przesłoniła go, ani nawet nie sprawiła, że stał się mniej widoczny. Wręcz przeciwnie. Dwie barwy tworzyły idealną kompozycję. Soczysta zieleń świeżo skoszonej trawy z głębokim brązem najwykwintniejszej gorzkiej czekolady.

-Masz piękny kolor oczu - palnęłam bezmyślnie.

Uśmiechnął się tylko delikatnie, trochę smutno.

-Pojedziesz teraz tam, gdzie poproszę? - spytał.

- Tak, jasne.

Po tym jak zawróciłam jechaliśmy dłuższą chwilę w milczeniu. Pomyślałam, że może się obraził, albo coś w tym rodzaju.

-Słuchaj, Key...

-Słuchaj, Lili... - zaczął równocześnie ze mną.

Zamilkliśmy oboje.

-No mów - zachęciłam.

Odwrócił głowę w stronę okna, ale i tak zauważyłam, że przygryzł wargę.

-Skręć w prawo.

-Nie to chciałeś powiedzieć.

-Bystra jesteś - rzucił z przekąsem.

-Ta, jak woda w klozecie. Tak mi mówią.

Nie zaśmiał się. Milczeliśmy jeszcze kilka minut. W pewnym momencieKey westchnął.

-Dlaczego zaprosiłaś na ten koncert człowieka, którego nawet nie znasz? - spytał bardzo cicho.

Zastanowiłam się przez chwilę.

-Dobre pytanie - mruknęłam. - Chyba po prostu chciałam się lepiej poznać. Zaintrygowałeś mnie wczoraj.

-Mogę spytać o jeszcze jedno? - dodał niepewnie.

-Wal śmiało.

-Kiedy do mnie zadzwoniłaś... odniosłem wrażenie jakbyś się czegoś bała.

Umilkłam na dłużej.

-Jak tak teraz myślę... To chyba faktycznie tak było - rzuciłam w końcu.

Czekał chyba, aż powiem coś więcej. Westchnęłam więc i to z siebie wyrzuciłam.

-Bałam się, że mnie wyśmiejesz. Bałam się, że już kogoś masz. Ten drugi strach wydaje się aż nadto uzasadniony, jak tak na ciebie patrzę.

Zamknęłam się gwałtownie uświadomiwszy sobie, że powiedziałam kilka słów za dużo. Zerknęłam na niego kątem oka. Uśmiechał się tajemniczo.

-Czyżbyś wiązała ze mną jakieś szersze plany? - spytał wesoło.

-Nie. To znaczy tak. To znaczy nie w tym sensie. Ale w sumie w tym sensie, chociaż nie tak jak myś...

Przyłożył mi dłoń do ust.

- Plączesz się w zeznaniach tak bardzo, że nawet ja nie umiem się połapać - zaśmiał się. - A to już jest coś. Ach, no i jeśli chcesz wiedzieć... nie, nikogo nie mam. Czekam na księcia z bajki. - Odchrząknął. - To jest... księżniczkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro