Rozdział XLI
Kylo aż zmroziło, bał się tej konfrontacji, nie miał za bardzo doświadczenia z dziećmi i obawiał się, że może zrobić im krzywdę. Szczególnie, że wyglądały jak wyjęte ze Lśnienia, a tam nie skończyły najlepiej.
- Jak masz na imię? - zapytała dziewczynka.
- Kylo - odpowiedział, odkładając książki na pobliski stolik. - A wy?
- Mal.
- Kova.
- Jesteś chłopakiem Phasmy? - zapytała Mal.
Kylo zakrztusił się własnym oddechem.
- Nie, nic z tych rzeczy.
- A czemu nosisz bransoletkę? - pytała dalej i nie wyglądało na to, że przestanie.
- To są rzemyki, podobają mi się.
- Mi też, ale ja noszę takie - powiedziała, wyciągając do góry swoją małą rączkę i pokazując Kylo kolorowe koraliki wokół nadgarstka. - Fajne?
- Bardzo - mruknął Ren, w myślach błagając, żeby Phasma wróciła.
Mal uśmiechnęła się i spojrzała na brata.
- Pobawisz się z nami? - zapytał Kova. Zdawał się być nieco bardziej zdystansowany niż Mal, jednak nie mniej ciekawy gościa. - Buduję bazę kosmiczną.
Wewnętrznie Kylo odmówił, ale w prawdziwym świecie dał się pociągnąć małym łapkom i zostać zaprzęgniętym do budowania statków z Lego. Kova opowiadał całą historię, przedstawiał Kylo wszystkich żołnierzy i wrogów. Mal siedziała obok i składała z klocków wieżę. Po jakimś czasie znowu zwróciła się do nowego, starszego kolegi.
- Kylo? - zapytała, przeciągając samogłoskę. - Mogę cię uczesać?
Kylo zgodził się, ciągle obawiając się zrobić któremuś z nich krzywdę. Dziewczynka nawet nie ciągnęła go za bardzo za włosy, a chłopczyk miał tak bujną wyobraźnię, że zainteresował swoimi historiami wewnętrzne dziecko Rena. Czuł się wśród nich jak słoń w składzie porcelany, więc siedział spokojnie, po turecku, dając Mal robić sobie warkoczyki, a Kovie usiąść tuż na przeciwko i układać razem krążownik. Zajęty dziećmi, nie zauważył, że Phasma wróciła już do salonu, tak samo nie zauważył, jak ledwo powstrzymując się od śmiechu, wyciągnęła telefon, by uwiecznić tę scenkę rodzajową.
- No Kylo, powiem ci, że właśnie tego było ci trzeba - dobrego fryzjera - zażartowała, przysiadając się obok trójki. Książki wcześniej dołożyła do tych wybranych przez Kylo.
- Tylko nie mów Huxowi - burknął, wciąż nie odsuwając od siebie ani Mal, ani Kovy.
- Czego mam nie robić? - odparła, wciskając "wyślij" na czacie i uśmiechając się przebiegle.
Gdyby nie to, że siedział pomiędzy dwójką małych dzieci, właśnie rzuciłby się do telefonu. Nawet gdyby miał go stłuc. Ale, że Mal właśnie postanowiła spróbować swoich umiejętności w robieniu warkoczyka, nie mógł nawet drgnąć. Popatrzył na jednak Phasmę z autentycznym mordem w oczach.
- Już spokojnie, złość piękności szkodzi - puściła mu oczko.
- Jesteś fajniejszy niż ten rudy - powiedziała nagle Mal zza pleców Kylo. - On się nie chce czesać.
- Och tak? - Kylo uśmiechnął się wilczo. - On tak tylko mówi, tak naprawdę bardzo by chciał, mówił mi ostatnio.
Phasma ukryła twarz w dłoniach, trzęsąc się ze śmiechu. Mal wciągnęła z wrażenia powietrze.
- Wiedziałam! - powiedziała. - Następnym razem go uczeszę też.
- Kylo, napraw to - wtrącił się Kova, podając mu mniejszy statek, z którego ułamał się kokpit.
- Wypadałoby poprosić - mruknął Ren.
Kova spojrzał na niego zdziwiony, ale w końcu poprosił, a Kylo złożył nie tylko ten statek, ale i dwa następne.
- Nie szukasz może dorywczej pracy? - zapytała Phasma, ocierając łzę.
- W sensie? - zapytał, poprawiając kokpit.
- Bo dobra z ciebie opiekunka - sprecyzowała.
Spojrzał na dzieciaki, w sumie czy to było takie złe?
- Może czasem bym mógł - powiedział, składając wieżyczki do krążownika.
Phasma spojrzała na niego nieco zdziwiona, bo propozycję rzuciła dla żartu, sądząc, że Ren zgromi ją spojrzeniem, jednak przez przypadek załatwiła sobie wolne od własnego rodzeństwa.
- W takim razie będę dzwonić - powiedziała.
- Phas, podaj lusterko - poleciła jej Mal.
Dziewczyna chwyciła leżące w różowym pudełku małe lusterko i podała Mal, a ta przekazała je Kylo.
- Patrz, skończyłam - powiedziała i klasnęła w ręce ucieszona.
Kylo podniósł lusterko. Włosy z jednej strony upięte były w krótki warkoczyk, z którego sterczały co krótsze włoski. Po drugiej stronie głowy sterczał mały kucyk. Jednym słowem - chaos.
- Świetnie - powiedział Kylo. - Myślałaś, żeby zostać fryzjerką?
- Nie - odpowiedziała. - Chcę być kierowcą rajdowym.
Kylo pokiwał głową ze zrozumieniem.
W końcu po jakimś kwadransie udało mu się wyrwać i pójść z Phasma do jej pokoju.
- Nikogo nie zabiłem - wydyszał, upadając na pufę w pokoju Phasmy.
- To dobrze, bo nie wiem, jak bym to wytłumaczyła rodzicom - powiedziała, siadając na obrotowym fotelu przy biurku. - Jestem zaskoczona, że tak dobrze ci poszło. Szczerze, to jak Hux się z nimi bawi to kończy się na tym, że leży gdzieś, a one go napieprzają mieczykami z gąbki i zawijają w koce - zaśmiała się, przypominając sobie jakieś zdarzenie. - Masz rodzeństwo?
- Nie, nie mam. Może i dobrze, bo nie wiem jakby dały sobie z tym wszystkim radę - mruknął. - Masz jakieś zdjęcie pokonanego Huxa?
- Też pytanie - prychnęła, odblokowując telefon, jednak po chwili wyłączyła go znowu i zwróciła się do Kylo: - Pokażę ci, ale najpierw powiedz mi, co się dzieje.
- Z czym? - zapytał zdziwiony.
- Z tobą. Wiesz, ludzie nie uciekają bez powodu - poprawiła się na krześle. - Znaczy, jak nie chcesz o tym rozmawiać to rozumiem, ale z doświadczenia wiem, że warto.
- Po prostu nie dogadujemy się z ojcem - mruknął, patrząc w sufit. Rozplątał już kucyk, po czym spróbował z warkoczykiem, ale po chwili zastanowienia zostawił to na później.
- Jest aż tak źle?
- Czy ja wiem - urwał, myśląc o bliznach Huxa i pragnąc zabić jego ojca. - Damy sobie czasem po mordzie, ale zwykle się tylko drzemy i staramy się udowodnić brak pokrewieństwa. Za to mama się ostatnio stara, żebym miał chociaż jednego rodzica.
- To chyba dobrze, co nie? Że możesz mieć jakieś oparcie - powiedziała.
Myślała o tym jak wygląda jej rodzina. Rodzice raczej się nie kłócili, miała rodzeństwo, dużo rzeczy robili wspólnie i mogli liczyć na swoje wsparcie. Znała historię Huxa na wylot, z początku niechętnie, ale w końcu opowiedział jej, co się u niego dzieje. Była gotowa dzwonić na policję, ale Armitage jej zabronił. Zawsze twierdził, że sam sobie poradzi, że to ich męska sprawa. Gorzej, gdy nie raz przychodził do niej na noc. Mogła być sarkastyczną przyjaciółką, ale jednak gotowało się w niej na samą myśl o tym, przez co Hux przechodzi. Nieco ulżyło jej, gdy okazało się, że Kylo nie ma aż takiego piekła, chociaż nie była typem, który wartościuje problemy. Z drugiej strony nie znali się też na tyle, by Kylo się zupełnie otworzył, nie wyglądał też na kogoś, kto chętnie się uzewnętrznia. Nie mniej jednak, trafili na siebie i był to całkiem celny strzał.
- Myślisz, że może się to poprawić? Może jak będziecie starsi? Pamiętam jak mój tato zawsze opowiadał, że się z dziadkiem okrutnie kłócił, ale gdy tylko się od niego wyprowadził, ich kontakt nagle ozdrowiał - uśmiechnęła się.
- Nie wiem, czy się da. Mam jak na razie plan uciec z domu na studia. Ale i tak, nie jest aż tak ciężko to znieść, ojca prawie nigdy nie ma w domu - od razu pomyślał o Huxie, on nie miał tak łatwo. - Przepraszam cię na chwilę.
Wyciągnął z kieszeni telefon.
- Hux? - bardziej stwierdziła, niż zapytała.
- Hux.
Kylo: Wszystko u Ciebie w porządku?
Nie otrzymał wiadomości zwrotnej, chwilę trwało nim przypomniał sobie, że Hux przecież zniszczył swojego smartfona. Napisał więc smsa o takiej samej treści.
Armitage: Bywało lepiej i zdecydowanie wolałbym być gdzie indziej niż przy tym stole, ale do zniesienia. Jak u was?
Kylo: Dobrze, nawet bardzo. Co się dzieje?
Armitage: Kolacja z szefem jakiejś firmy, kontrakty i inne takie. Będę miał u niego staż w wakacje. Okazuje się, że jestem "przyszłością firmy", rzygać się chce.
Kylo: Zgodziłeś się na to?
Armitage: Nie żebym miał wybór. Poza tym to nie firma ojca, ale partnerska no i tylko miesiąc, może nie będzie tak źle.
Kylo: To będzie chociaż w naszym mieście? Czy gdzieś wyjeżdżasz?
Phasma powiedziała mu, że idzie wziąć prysznic i zaraz wróci. Kylo rozłożył się wygodnie.
Armitage: Jeszcze nie wiem, ale wolałbym nie. Napiszę później, chcą mi zabrać telefon.
Kylo: Trzymaj się, czekam na jakieś informacje.
Odłożył telefon na bok i wbił wzrok w sufit. To, co ostatnio działo się w jego życiu było kompletnie niepojęte, ale chyba wcale nie miał nic przeciwko.
***
Hux nie przepadał za jedzeniem. Odrzucała go sama czynność, proces, a przede wszystkim czas, jaki trzeba było na to poświęcić, podczas gdy on mógłby robić wtedy coś innego, ważniejszego. Nawet jeżeli doceniał to, że niektóre rzeczy dobrze smakowały i wiedział, że bez pożywienia człowiek za długo nie pociągnie - raz zdarzyło mu się nie jeść przez trzy dni z rządu i nie czuł się za dobrze, dlatego wyznaczył sobie to minimum konieczne do przeżycia. Kolejną rzeczą, której nienawidził były posiłki w jego domu, zwłaszcza jeżeli mowa o poważnym, tak zwanym, rodzinnym posiłku przy stole w salonie. Ledwo był w stanie cokolwiek przełknąć, po kilku kęsach był pewien, że jeszcze jeden i zwróci wszystko. Nie wiedział, z czego to wynikało, zakładał, że to stres. Nawet gdy pojawił się ktoś z zewnątrz, w tym wypadku partner biznesowy ojca, żołądek Armitage'a zawiązał się w supeł.
Stresował się cały wieczór. Dosłownie w momencie, gdy zamknął za sobą okno, do jego pokoju zapukała Maratelle, mówiąc, że ma ubrać koszulę i zejść na dół. Armitage, starając się ukryć zadyszkę, pokiwał głową. Sekundy dzieliły go od bycia przyłapanym. Pocieszała go jedynie myśl, że Kylo był już wtedy bezpieczny.
Było przed północą, gdy Hux siedział wyczerpany na podłodze łazienki. Wpół śpiący opierał się czołem o zimne kafelki na ścianie. Pierwszy raz od bardzo dawna zwymiotował posiłek, a pierwszy raz w życiu zrobił to celowo. Czuł się źle już wcześniej, stres, ogólne napięcie, obecność jego ojca, niewybredne komentarze. Kazali mu jeść. Hux nienawidził siebie i wszystkich wokół. Na policzkach czuł zaschnięte łzy, ślinę. Pozbawiony wszelkich sił i poczucia wartości, czuł się okropnie. Mrowiły go ręce, tył głowy i zastanawiał się nad tym, jak mógł tak skończyć ten wieczór.
Nienawidził obiadów pokazowych. Fałszywe zachowanie ojca było nie do zniesienia, dodatkowo on sam zmuszany był do udziału w rozmowach z niejakim Raxem, z którym Brendol omawiał szczegóły nowego projektu - Akademii Młodych. Mimo tego, że Brendol nie ukrywał swojej niechęci do syna nawet przy obcych, chciał wdrażać go w swój biznes. Nie hamował się jednak nawet wtedy, gdy w ułamku sekundy jego pogodny, biznesowy ton przeszedł w solidny opierdziel syna za używanie telefonu przy stole. W tamtym momencie Armitage był pewien, że gdyby nie obecność Raxa, jego substytut komórki dawno skończyłby w kawałkach. Drugi biznesmen niezręcznie dopijał wino. Armitage oddychał krótko i szybko, chciał zapaść się pod ziemię, nie miałby daleko, skoro ojciec praktycznie wytarł nim podłogę. Maratelle bez komentarza uzupełniła gościowi kieliszek.
Hux ostatecznie podniósł się z ziemi, przeszedł go dreszcz. Gdy przepłukał usta, podniósł głowę i spojrzał na siebie w lustrze. Pomyślał o Kylo. Był pewien, że ten z pewnością by się przeraził, gdyby go zobaczył. Byłby zły, pewnie też zmartwiony. Hux wolał jemu i sobie tego oszczędzić. Doczołgał się do łóżka i ostrożnie położył, miał wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Zaraz po tym na łóżko wskoczyła Millicent, kładąc mu się w nogach. Z jednej strony żałował tego, co zrobił, a z drugiej paradoksalnie było mu lepiej. Obiecał sobie jednak, że ostatni raz się sprowokował.
Zanim zasnął, myślał o Kylo. Chciał go zobaczyć, chciał poczuć to kojące ciepło jego ciała. Oddałby wszystko, żeby z nim teraz był. Nigdy by się po sobie tego nie spodziewał, ale naprawdę był do niego przywiązany. I bał się tego. Bał się wejść w taką zażyłość. Ale to przy Kylo właśnie czuł się dobrze, miał oparcie, jakiś rodzaj ochrony. "Obroniłbym cię", powiedział kiedyś Kylo i Hux nie wątpił w te słowa. I tylko myśl o tym, że Kylo jest teraz bezpieczny u Phasmy, pozwoliła mu się uspokoić.
***
Kylo pomagał Phasmie pościelić swój materac. Przytargali go ze schowka, ubrali kołdrę w świeżą poszewkę - zbyt różową jak na Kylo, który miał pod nią spać, jednak w tym wypadku kolor nie robił dużej różnicy. Gdy wszystko było gotowe, oboje położyli się, zgasili główne światło, a Phasma zapaliła lampkę nad łóżkiem. Miała żółte światło i była w kształcie księżyca - prawdopodobnie relikt jej dzieciństwa. Oparła się na łokciu i zwróciła do kolegi.
- Więc - zaczęła. - Ty i Hux, co?
Ren, który właśnie starał się jakoś ułożyć na materacu, poderwał głowę, łapiąc spojrzenie lodowato niebieskich oczu.
- No tak... W sumie tak można powiedzieć. - Czuł się trochę speszony.
Phasma patrzyła na niego, nalegając spojrzeniem na kontynuację.
- I jak?
Położył się na plecach i przetarł oczy dłońmi.
- Powiedziałem, że mogę spróbować. Przy nim zawsze wszystko wydawało się mieć swoje miejsce, teraz także ja. My. - zamilkł na chwilę. - Tylko, że ciągle się boję.
- Czego się boisz? - zapytała, w dalszym ciągu przyglądając się chłopakowi.
- Że jednak tego nie poczuję tak, jak on by chciał. Że go skrzywdzę w ten sposób. Nie chcę, żeby działa mu się jakakolwiek krzywda.
- Nie powinieneś tego tyle analizować. Lubisz go, prawda?
- Prawda.
- Bardzo.
- Bardzo.
- I chcesz, żeby był bezpieczny
- Zawsze.
- I chcesz się z nim całować.
Ren na chwilę zapomniał jak się oddycha.
- Tak.
Phasma wyszczerzyła się i opadła na poduszkę:
- Widzisz? Jesteś na dobrej drodze.
Ren czuł się, jakby miał się zapaść pod ziemię. A przynajmniej pod materac. Po chwili ciszy spróbował jakoś wyjść z tematu.
- A Ty, Phasma?
Dziewczyna odwróciła się w stronę Rena.
- Co ja? Czy chcę całować Huxa? Niezbyt.
- No weź - parsknął śmiechem. - Chciałem jakoś zagaić, czy ty masz kogoś na oku. Albo w sercu.
Phasma pokręciła głową i westchnęła.
- Ja widocznie nie mam szczęścia do facetów, dlatego przestałam nawet liczyć na związek. Czasami się spotkam z jednym czy drugim, dlatego mam Tinder. Ale z tego nie ma nic większego.
Ren obrócił się na brzuch, tak, żeby ją widzieć.
- Jesteś za fajna na byle kogo, pewnie nikt z nich nie dorównałby ci w pogo.
Phasma zaśmiała się głośno.
- Tak, możesz mieć rację. Dzięki.
Kylo uśmiechnął się do niej lekko. Rozmawiali jeszcze trochę, Phasma pokazała Kylo zdjęcie Huxa, którego jej rodzeństwo okłada piankowymi makaronami oraz jakieś inne zdjęcia z różnych okazji, a Kylo nie pozostał dłużny. Niedługo później Phasma usnęła.
***
Auto przejechało niedaleko domu, rzucając białe, szybko przesuwające się plamy światła na sufit. Kylo podłożył sobie rękę pod głowę, leżał i gapił się przed siebie. Dziewczyna spała, słyszał jej spokojny oddech. Phasma proponowała mu wcześniej nawet współdzielenie łóżka, ale Ren odmówił, choć nie do końca wiedział dlaczego. Może czułby się dziwnie wobec Huxa, w dodatku sporo czasu zajęło mu już przyzwyczajenie się do spania z nim. Czuł znowu jego dotyk, ciarki znów przechodziły po jego kręgosłupie, a Kylo wiedział, że nie zaśnie tak szybko. Przewrócił się na brzuch i nakrył głowę poduszką. Z wybuchami wielu emocji musiał sobie radzić, często różnych naraz, ale nie z takimi. Jednocześnie się uśmiechał i miał ochotę zapaść pod ziemię.
Gdyby sytuacja była inna, właśnie leżeliby z Huxem na kanapie, oglądając jakiś film i Ren mógłby poczuć to jeszcze raz. Albo zobaczyć czy Armitage dygota tak jak on. Pewnie nie, ale nie potrafił powstrzymać swojej ciekawości. Pozycja znów okazała się nieodpowiednia do utrzymywania chłodnego umysłu, więc podniósł się do siadu i spróbował kilka raz głębiej odetchnąć. Nie pomogło, a dłonie Huxa znów wędrowały po Renowym karku, przeczesywały włosy, jego twarz znajdowała się tak blisko, a zielone spojrzenie przeszywało go na wylot.
Poderwał się, mając tylko nadzieję, że nie zbudzi Phasmy i ruszył do łazienki. Szybko ochlapał twarz wodą, a gdy spojrzał w lustro, na chwilę zamarł. Błyszczące dziko oczy, rumieńce i ten uśmiech, którego nie potrafił zetrzeć z ust. Tak wyglądają szaleńcy czy osoby zakochane? Powtórzył zabieg z wodą, ale nie pomogło mu to za bardzo. Zabrał się w końcu za rozczesywanie włosów, bo wciąż miał na głowie dzieło Mal.
Dalej czuł to ciepło, tak jak wtedy, gdy Armitage był zaraz obok.
Siadł na ziemi opierając się plecami o ściankę wanny.
Miał świadomość, że wpadał w to coraz mocniej i mimo tłukącego się w jego klatce piersiowej przerażenia, nie miał ochoty się zatrzymywać. Nigdy czegoś takiego nie czuł, wiedział, że gdyby chwycił za kartkę i długopis mógłby pisać godzinami, a żadne słowo nie mogłoby mu umknąć. Dałby radę ćwiczyć pół nocy, może nawet całą, postawić się ojcu i wygrać kłótnie. Nic nie było teraz dla niego zbyt trudne. Oprócz zrozumienia swoich uczuć, ale może sam tylko wszystko utrudniał? Może to, co czuł, było oczywiste?
Dotknął telefonu w kieszeni spodni, chciał do niego napisać, zadzwonić, usłyszeć. Cokolwiek. Wcześniej dostał tylko lakoniczne zapewnienie, że wszystko w porządku. Próbował wymyślić coś logicznego, ale po jego głowie rozbijała się jedynie myśl, że tęskni, więc w końcu nawet nie wyjął urządzenia z kieszeni.
Zebrał się z powrotem do pokoju Phasmy.
Jeszcze długo nie potrafił zasnąć, ale gdy już mu się to udało, miał rude sny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro