Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9


Przyszłość


Sobota 26 października, godzina 12:02

Siedzę i przeglądam się w lusterku. Patrzę na swoją twarz, twarz przestępcy i złodzieja. Powinienem czuć wyrzuty sumienia, ale ciężko je czuć, gdy zajada się ciepłą zapiekanką i popija sokiem z pomarańczy, a w dodatku jest się prawie całkowicie pewnym, że czyniło się już w życiu rzeczy gorsze od kradzieży. Minęły dwa dni. Udało mi się uciec. Wracam myślami do swojej ofiary. Pewnie mógłbym poprosić tego człowieka o pieniądze. Ale czy by mi je dał? Gdyby odmówił, nie mógłbym go okraść, bo znałby moją twarz. Poza tym wyglądał na bogatego jegomościa. Szkoda czasu. Przestaję zaprzątać sobie nim głowę. Na pewno ma się dobrze. Wolę się martwić o siebie. Ciągle wracam myślami do nocy, którą poświęciłem na ucieczkę. Do deszczu uderzającego o chodnik, do zapachu zgnilizny i do bezdomnego pijaka, którego okrutnie wkręciłem w swój plan.

Środa 23 października, godzina 19:35

Zaczynam biec. Jedynym sposobem na szybką ucieczkę z budynku jest przebiegnięcie na przełaj przez kilka pasów torów kolejowych, które rozciągają się przede mną. Wiem, że to fatalny pomysł i pewnie kamery będą miały bardzo łatwe zadanie do wykonania, ale teraz to jedyna opcja. Później zaszyję się między budynkami. Na horyzoncie nie widać pociągów, więc raczej zdążę przebiec bezpiecznie. Mam do pokonania tylko kilka pasów. Dam radę.

Wchodzę na platformę, z której można wejść do przejścia podziemnego. Już czas. Wokół jest ciemno i pada, wystarczy przeskoczyć niskie ogrodzenie i pobiec. Zostało jakieś 100 sekund. Ok, raz, dwa, trzy. Ruszam. Wykonuję skok i już galopuję przed siebie. Przecinam pierwsze tory, potem drugie. Przeskakuję przez gruby oddzielnik i biegnę dalej. Kolejny pas, i kolejny! W końcu przebiegam przez ostatni i rozjechanie przez pociąg już mi nie zagraża. Przede mną stoi kilka budynków. Mam 40 sekund.

Sobota 26 października, godzina 12:10

Dojadam zapiekankę i przypominam sobie paniczny bieg przez tory. Teraz wydaje mi się to absolutnie niemożliwe i... tak odległe. Jakby przydarzyło się zupełnie komu innemu. A przecież minęły ledwo dwa dni...

Środa 23 października, godzina 19:53

Udało się. Jestem już poza terenem dworca, poza terenem galerii. Idę przed siebie jedyną możliwą drogą, aż natrafiam na park. Uratowany. O tej porze alejki są zupełnie puste, w dodatku nie ma tu kamer i jest ciemno. Właśnie w tym miejscu policja zgubi trop. Człowiek, którego okradłem na pewno zawołał już pomoc, więc trzeba się spieszyć. Wchodzę między drzewa i zanurzam się w ciemność.

Sobota 26 października, godzina 12:12

Ciekawe, czy rzeczywiście właśnie dzięki wejściu do parku nie zostałem złapany. Był to dość szeroki teren z dużą ilością alejek, zatem mogłem wyłonić się w kilku miejscach. Oczywiście dzięki kamerom monitoringu można było odkryć, którą drogą poszedłem. Ale najwyraźniej kamery nie widzą wszystkiego. I nie zawsze to, co widzą okazuje się prawdą. Znowu myślę o wykorzystanym przeze mnie bezdomnym.

Środa 23 października, godzina 19:56

Z parku mogę wyjść prosto na ruchliwą ulicę, gdzie na pewno będzie więcej ludzi do wmieszania się, ale mogę też wejść między budynki, gdzie jakiś żebrak szuka właśnie czegoś w kontenerze. Zastanawiam się, którą opcję wybrać, kiedy wpada mi do głowy pomysł. Patrzę na budynki w poszukiwaniu kamer, ale wypatruję tylko dwie. Jeśli podejdę do śmietnika, raczej mnie nie zauważą. Dobra, spróbuję. Idę w kierunku żebraka i zatrzymuję się w odpowiednim miejscu.

- Hm... Przepraszam Pana!

Bezdomny patrzy na mnie nieprzytomnym spojrzeniem.

- Taak... - mruczy.

- Jak się Pan czuje? Musi być Pan głodny, prawda?

Zaczyna robić minę, która chyba ma być uśmiechem.

- Ja... Ja to... Ju-już tak kilka lat przeżyłem to... Wie Pan...

Niewątpliwie jest pijany. Lepiej dla mnie.

- Może chce Pan trochę pieniędzy, to sobie Pan kupi coś do jedzenia?

- No bardzo proszę. Proszę Pana, ja mam żonę jeszcze. I dziecko jedno, ale nie wiem gdzie jest, bo... wyjechało. Ja bym bardzo prosił...

Wygrzebuję z torby kartę, którą ukradłem. W chwili gdy mam ją podać bezdomnemu, słyszę wycie syren. Policja jedzie. Mam mało czasu.

- Proszę, niech Pan pójdzie tam prosto do najbliższego sklepu i będzie Pan mógł sobie kupić.

Bierze ode mnie kartę, okropnie się szczerząc.

- Dziękuję. Dziękuję, ja to... Ja, chociaż coś do jedzenia bym kupił. Ja nawet bułek nie jem, bo... Aaa... tam. Nie kupuję nawet.

I pomyśleć, że mogłem skończyć podobnie.

- Super. To Pan tam pójdzie i sobie kupi jakieś jedzenie, a... Nie jest Panu zimno przypadkiem? Pan taki przemoczony... - kontynuuję.

Ma na sobie tylko zniszczone dżinsy, szary podkoszulek i za dużą, cieniutką, czarną kurtkę. Deszcz jeszcze się nie rozpadał, ale jego buty już są całe mokre.

- No trochę. No trochę jest.

- Wie Pan co? Ja Panu dam swoją bluzę. Ja mam i tak blisko do domu, a Panu tak zimno tutaj...

Zdejmuję granatową bluzę.

- Och, to... Dziękuję, dziękuję. Nigdy nie dostałem jeszcze tak od kogoś... Wie Pan? Ja od razu może... Od razu...

I zaczyna się szamotać ze swoją kurtką. Pomagam mu ją zdjąć, a potem założyć moją bluzę. Zapinam go i ubieram w kaptur, na co reaguje bełkotaniem.

- Ma Pan kartę? Ma Pan? Dobrze, to powodzenia.

Prowadzę go w stronę alejki i jeszcze raz wskazuję drogę.

- To proszę tam iść i sobie kupić jedzenie... Niech się Pan trzyma.

- Dziękuję, dziękuję... Bułkę sobie kupię!

I odchodzi, prezentując na pożegnanie swoje zniszczone zęby. Wyszło idealnie. Zrywam z chodnika jego kurteczkę i zakładam ją na siebie, a torbę przyciskam do brzucha, dzięki czemu może nie będzie jej widać. Zapinam się. Ubranie strasznie śmierdzi, ale chyba nie gorzej od mojego własnego. Przynajmniej dla odmiany czuję alkohol, a nie tylko własny pot i syf z chodnika. Idę w kierunku ruchliwej ulicy, garbiąc się. Jeśli mój plan się powiedzie, bezdomny, który w mojej bluzie zapłaci w sklepie skradzioną kartą, przyciągnie uwagę dając mi czas na zniknięcie i zatarcie śladów.

Sobota 26 października, godzina 12:20

No i całkiem nieźle to wykombinowałem. Nawet bez pomocy mojego instynktu, który objawił się, gdy miałem dokonać kradzieży. Karta kredytowa, którą dał mi mężczyzna, szybko zostałaby zablokowana, a gdybym gdzieś nią zapłacił, pewnie namierzyliby dokładnie gdzie. A dzięki mojemu pomysłowi, użył jej bezdomny w jakimś sklepie "24h". W dodatku miał na sobie moją bluzę z kapturem, co uwieczniły kamery. A ja, gdy zostawiłem już fałszywy trop, przyczepiłem się do bandy turystów z walizkami, którzy pewnie niedawno wyszli z dworca i zniknąłem. Tej samej nocy kupiłem bilet na metro (rozmieniwszy wcześniej jeden banknot) i pojechałem z ogromną prędkością do zupełnie innej, nieznanej mi części miasta. W torbie czekało prawie nienaruszone 300 euro, dzięki któremu mogłem kupić jedzenie i nowe ubrania.

Środa 23 października, godzina 21:47

Siedzę na końcu wagonu. Oprócz mnie jest tu tylko zaczytana Pani i kilkoro studentów, którzy uznali mnie za pijaka i nie zwracają na mnie uwagi. Swój bagaż nadal chowam pod za dużą i za cienką kurtką. Moją głowę przykrywa zniszczony kaptur. Udaję, że śpię. Nikt nie uzna mnie za złodzieja. Wyglądam jak pierwszorzędny menel. Od momentu wyjścia z parku kiwałem się na boki, więc mój wizerunek jest bardzo przekonujący. A już wkrótce rozpłynę się w powietrzu. Zmienię fryzurę i ubranie. Zacznę wszystko od początku w zupełnie innym miejscu.

Zrobiłem to. Obrobiłem człowieka i uciekłem z miejsca zdarzenia, zostawiając za sobą fałszywy trop oraz nagrania z kamer, które raczej nie doprowadzą policji do mnie. Czas na kolejny rozdział. Odkryję prawdę o sobie i rozszyfruję moje powiązania z hakerami. Ale jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj przygotowuję się na lepsze jutro.

Anonymous dopiero się rozkręca.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro