Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIV

W mgnieniu oka cała czwórka pojawiła się w biurze razem ze swoimi laptopami. Lee zamknął drzwi, Laurie położyła MacBook'a na biurku, Ink, najspokojniejszy, pociągnął łyk kawy, natomiast Terry spojrzał na urządzenia.

— Sądząc po tym, że wszyscy mamy tutaj swoje laptopy, to musimy mieć ten sam problem — stwierdził Lee

— Ano-chan włamała się do naszych komputerów. Nie sądzę, aby czegoś tam szukała, ponieważ tylko pliki wariowały, a tak to nic byśmy nie zauważyli — odpowiedziała specjalistka od informatyki. - Albo chciała nam pokazać, że... że... ym... na co ją stać czy coś w tym stylu, albo po prostu chciała nas nastraszyć. — Wzięła białe urządzenie, uklęknęła na jedno kolano, na którym położyła przenośny komputer, wpisała hasło i całość działała bez zarzutu. Skupiła się na monitorze i zaczęła szukać jakiegokolwiek śladu po internetowej przestępczyni. Mężczyźni zaczęli robić to samo. Każdy szukał u siebie czegoś. W tym momencie można było śmiało powiedzieć, że grupa wyglądała, jak spotkanie klubu fanów gier komputerowych. Szukali czegokolwiek przez dobry kwadrans. Gdy kobieta nic nie znalazła, wyłączyła komputer i wstała.
— Proponuję zakleić nasze kamerki. — Na te słowa porucznik wyjął z szuflady niebieską taśmę. Każdy urwał sobie po kawałku i zakleił małe kółko. Lee dopiero teraz spojrzał na ubiór współpracownicy, który był w stylu pastel goth. Była ubrana w pastelową koszulę z czarnym kołnierzykiem oraz prawie sięgającą do kolan, czarną spódnicę. Na stopach prezentowały się glany w kolorze jej koszuli. Nadgarstki zdobiły białe i fioletowe bransoletki z małymi, sztucznymi kolcami, a uszy czarne kolczyki. Co do makijażu, smoky eye za bardzo rzucały się w oczy.

— Wyglądasz jak diabeł przebrany za kobietę! — skomentował ostro Lee, piorunując dziewczynę wzrokiem. Ink spojrzał na podminowaną panią informatyk, a następnie wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Willowem. Stanęli między nimi.

— Zanim się zabijecie, okaleczycie czy cokolwiek innego, proponuję rozwiązać sprawę komputerów. — Mike próbował załagodzić sytuację, ale nie bardzo mu to wychodziło, ponieważ dwójka pokłóconych współpracowników dalej wpatrywała się w siebie zabójczymi spojrzeniami. Ciszę przerwał dzwonek telefonu. Jak na komendę wszyscy spojrzeli na młodego detektywa. Terry odsunął się na bok i spojrzał na wyświetlacz urządzenia.

— To moja pani. Przepraszam na chwilę.
Podczas rozmowy blondyna, Ink próbował dalej utrzymać swoją pozycję. Jednak po chwili każdy odszedł do różnych częściach biura. Kiedy Terry zakończył połączenie i schował telefon, w pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza, do momentu, gdy do środka wszedł komendant. Wszystkie spojrzenia padły na niskiego, otyłego mężczyznę. Guziki jego marynarki zdawały się ledwo utrzymywać przy siłach. Na oko mógł być w okolicach wieku detektywa Lee.

— Wszyscy tutaj zgromadzeni. Wy zajmujecie się sprawą tego morderstwa, a jutro prowadzicie faceta przed sąd. Mam nadzieję, że nie zapomnieliście — oznajmił i wyszedł. Ink potarł palcami skroń, po czym ściągnął brwi.

— A no... — stwierdził. Laurie westchnęła ciężko i uśmiechnęła się.

— Jak dobrze, że ja zajmuję się tylko komputerami. Wezmę je i specjalnie dla was przechowam. — Terrence zmrużył oczy i patrzył, jak kobieta zabiera urządzenia, a później wychodzi z biura.

— Siadamy i zbieramy na kartkach ludzi, których mamy za podejrzanych... — zaczął Terrence, ale Lee przeszkodził mu machnięciem ręki.

— Naszego sprawcę już mamy i zostało mu około dwudziestu dwóch godzin do rozprawy — odpowiedział Lee. Jednak blondyn posłał mu pewne siebie spojrzenie.

— Nie mamy drugiego sprawcy, czyli Ano-chan...

— Nie mamy w podejrzanych kobiety. — Richard ponownie wtrącił swoje trzy grosze. Poddenerwowany Terry spojrzał na starszego detektywa. Nie podobał mu się fakt, że po raz kolejny ktoś mu zakłócił jego należyty monolog. Po kilku minutach do gabinetu wbiegł jeden z pracowników. Był zdyszany, jakby właśnie przebiegł maraton.

— Spokojnie kolego, co się dzieje? — zapytał Ink, a policjant spojrzał na nich spanikowany.

— Bomba! Ewakuacja! — Wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu spojrzeli po sobie i szybko zabrali ważne notatki dotyczące śledztwa, po czym jak najprędzej opuścili budynek. Ale to, co zobaczyli poza murami komisariatu, przeszło ich najśmielsze wyobrażenia.
Na ulicach panował chaos. Funkcjonariusze oraz służby specjalne ewakuowały wystraszonych mieszkańców.
Rozkojarzony Willow rozejrzał się dookoła i dostrzegł wbiegających do środka saperów. Gdy byli już w bezpiecznej odległości od budynku, razem z drugim detektywem oraz porucznikiem spotkali się, a później spojrzeli tylko na uratowane dokumenty. Mijały sekundy, minuty, alarmu nikt nie odwoływał, wybuchu nie było, w końcu wszyscy czekali. Policjanci pocieszali mieszkańców i na odwrót. Medycy chodzili i sprawdzali stan ewakuowanych. Lee, Ink oraz Willow wymieniali się nic nierozumiejącymi spojrzeniami. Po długich, zdających się trwać w nieskończoność chwilach, alarm został odwołany. Do mundurowych doszła wiadomość o rozbrojonej bombie. Wszyscy poczuli wielką ulgę. Szczęście, że będą mogli spokojnie wrócić do swoich domów, a co za tym idzie - do codziennych obowiązków oraz najzwyklejszej w świecie rutyny.
Jednak trzech mężczyzn nie podzielało entuzjazmu reszty.

— Nie... — szepnął zawiedziony Terry, gdy zobaczył, że antyterroryści prowadzą osobę, z którą jeszcze jakiś czas temu rozmawiali. Osobę, której ufali na tyle, aby dać jej możliwość pomocy w uchwyceniu Ano-chan. — Laurie...

— Tyle lat wspólnej pracy, tak nas oszukać... Tak nas do kurwy nędzy zdradzić! — warknął zdenerwowany Mike. Gdy szturmowcy zatrzymali się przy komendancie, porucznik nie wahał się ani chwili, aby podejść do kobiety. Złapał ją za kołnierz patrząc na nią z żądzą mordu.
— Jaki był w tym twój interes?! Jesteś waloną Ano-chan, przyznaj się! —
Jednakże Laurie milczała. Ink potrząsnął nią, a ta odpowiedziała mu spojrzeniem, którym raczej nie chciała okazać żadnej skruchy ani poczucia winy.

— Tę tajemnicę... — Uśmiechnęła się złośliwie, a następnie ściągnęła brwi. — Zabiorę ze sobą do grobu — dokończyła, a komandosi oraz komendant zabrali ją ze sobą. Rich oraz Terrence podeszli do porucznika i razem z nim patrzyli, jak była współpracownica znika im z pola widzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro