04| wtrącenie problemów z mamą
Głupia baba od biologii. Wstawiła jej jedynkę za sprawdzian, bo uciekła z lekcji. Wzięła ją na środek klasy, kazała stanąć twarzą do wszystkich innych uczniów i zaczęła jej prawić kazania. Jaka to z niej uciekinierka, leserka i, w ogóle, nieudacznik i gówno. A na dokładkę dała jej obowiązkową pracę do zrobienia już na jutro.
Anna trzasnęła drzwiami. Zakręciła kluczami na palcu i ruszyła w stronę kuchni.
Miała ochotę złapać tę typiarę za włosy i wciągnąć do kanału.
— AnnaMay, nie widzisz, że myłam podłogę?
Anna westchnęła głośno i otworzyła lodówkę. Wiało pustkami, a w jej brzuchu głośno burczało. Zapomniała wziąć śniadania z domu, a nie miała kasy na nic ze stołówki.
— Nie widziałam.
Zamknęła lodówkę i zajrzała pod talerz na blacie.
— Znowu naleśniki? — jęknęła z grymasem.
— Przecież lubisz naleśniki — powiedziała jej mama i weszła do kuchni. W ręce trzymała mop, a włosy, jak zwykle po pracy, spięła w niską kitkę. Były trochę wilgotne u nasady. — Nic innego nie ma. Jedz to, co jest.
— To będę głodować — odparła i nalała sobie do szklanki wody z kranu.
— Dzwonił do mnie twój pan z kursu.
Anna już zaczęła wywracać oczami, jednocześnie pijąc wodę.
— Mówi, że cię wyrzucili.
— Dzięki Bogu — westchnęła Anna i odstawiła szklankę do zlewu.
Pozbyła się jednego tyrana z życia.
— AnnaMay, zapłaciłam za ten kurs sześćdziesiąt dolarów — powiedziała kobieta z wymuszonym spokojem.
— Nie prosiłam cię o to — odparła Anna i minęła ją, żeby pójść do swojego pokoju.
— Chciałaś mieć prawo jazdy — zawołała kobieta, odwracając się gwałtownie w jej stronę. — To zrobiłam, co mogłam, żebyś je dostała.
— Ale nie chciałam iść na żaden głupi kurs! — krzyknęła, zatrzymując się. — Ten instruktor jest okropny, mówiłam ci!
— Ale ma cię czegoś nauczyć. Czy tak ciężko wytrzymać z nim dwie godziny raz w tygodniu?
— Tak! — krzyknęła Anna, unosząc ręce. — On jest psychiczny! Nawet nie mam czasu, żeby chodzić na te kursy, ciągle się spóźniałam, a on mnie przez to wyzywał. Mówiłam ci, to nie słuchałaś.
— Tak i mówiłaś, że spóźniałaś się przez własną głupotę.
— To nie moja wina! Gdybyś załatwiła mi ten kurs gdzieś bliżej szkoły, nie musiałabym biegać z jednego miejsca do drugiego jak nienormalna.
— Gdybyś przestała wydawać pieniądze na pierdoły, to może i mogłabym!
— To po co w ogóle zapisałaś mnie na ten kurs? Mówiłam ci, że to bezsensu to też nie słuchałaś! Chciałam podręcznik i jazdy!
— No, teraz możesz być szczęśliwa, bo nie dostaniesz nic — odparła kobieta, rozkładając ręce. — Załatwiłaś sobie, to masz. Pieniądze wyrzucone w błoto.
— Mamo! Za miesiąc miałam zdawać egzamin!
Anna nienawidziła tego, jak nagle poczuła, że oczy pieką ją od wstrzymywanych łez.
— Nie obchodzi mnie to. Nie będę znowu marnować pieniędzy. Mam lepsze wydatki.
Anna parsknęła.
— Wino i papierosy?
Matka spojrzała na nią, a jej twarz kompletnie skamieniała. Anna odwróciła wzrok. Nienawidziła tego.
— Hej, nie zarabiasz własnych pieniędzy, to nie będziesz mnie rozliczać. To nie są twoje pieniądze. A ja nie muszę ci nic dawać. Masz wszystko, czego chcesz! A ty nic tylko; mamo, przelej hajs, mamo, przelej hajs, mamo, przelej hajs... A co ty dajesz od siebie, Annamay?!
Nienawidziła tego. Nienawidziła tego. Nienawidziła tego. Nienawidziła tego. Nienawidziła tego.
— No, dzięki za dawanie mi tego skrajnego minimum — rzuciła piskliwym głosem i odchrząknęła. — Ty przynajmniej nie musisz siedzieć w tej okropnej szkole od siódmej do szesnastej! Nie męczysz się z nauką po nocach! Ani z okropnymi nauczycielami, którzy się nade mną znęcają!
Kobieta zaśmiała się.
— Przestań, Annamay — parsknęła i pokręciła głową. — Kiedy ja chodziłam do szkoły, musiałam klęczeć na worku z grochem, trzymając wielką donicę nad głową. Nie mów mi o szkole, bo nie masz pojęcia, co ja musiałam znosić. A po szkole co? Praca w polu!
— Tak, ale ty się nawet nie starałaś! — przerwała jej histerycznie. — A ja chcę robić w życiu więcej niż ty!
Kobieta westchnęła i uniosła wzrok na sufit.
— Dla ciebie robię wszystko, co mogę. Myślisz, że tak łatwo zarabia się na twoje głupie kosmetyki, których potrzebujesz co miesiąc?
— Łatwiej byłoby, gdybyś nie kupowała tyle papierosów.
Matka gwałtownie złapała ją za ramię.
— Przestań już — powiedziała stanowczo i ją popchnęła. — Idź do swojego pokoju. Skończyłyśmy.
— Jesteś okropna! — zawołała. Otworzyła gwałtownie drzwi, a one odbiły się od szafki i uderzyły ją. Zignorowała to i weszła do środka.
— Podziękuj sobie za koniec kieszonkowego — odparła jej matka i już stała przy oknie, odpalając papierosa. — Nawet nie próbuj do mnie pisać o pieniądze.
— Nienawidzę cię!
oceeeńcie zachowanie obu kobietek
żadna nie jest ani do końca zła, ani do końca dobra
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro