Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8 Portal

- Królewno! Schodź już na dół! Spóźnimy się!

- Już! Zaraz tam będę!

Ostatni dzień szkoły zawsze był ekscytujący. No bo: hej! Zaczynają się wakację! I pożegnania... Chociaż dla Ann to było tylko danie do zrozumienia chłopcom z rocznika, że już nigdy jej nie zobaczą i powiedzenie mowy mobilizującej dla tych starszych. O dziwo nikt nie uważał tego za dzwine. No może oprócz samej dziewczyny. Ale to pewnie przez to, że jako jedyna nie była wielką fanką anime i tego typu rzeczy, które mężczyźni wręcz kochali.

Kiedy tylko dziewczyna weszła do samochodu, od razu ruszyli. Tym razem nie myślała w sposób "Nie musieli na mnie czekać", nie z powodu wygody, a tego, że więcej jej już nie odwiozą. Na samą myśl łezka się jej w oku kręciła. Mimo nietypowej sytuacji w jakiej została postawiona Ann, odwożenie jej na zakończenie też było ich swego rodzaju tradycją.

Tym razem, w przeciwieństwie do rozpoczęcia roku, nie siedzieła prosto. Opierała się o szybę i wpatrywała w Long Lake. To ostatnie miasto w jakim będzie na Ziemii. Patrzyła sennym i rozmyślonym wzrokiem w przestrzeń. Jednak kiedy przejeżdżali koło domu Mike'a, dziewczyna jakby wybudziła się na chwilę by uśmiechnąć się do chłopaka. On widząc ją w aucie obok, szczerzącą się jak głupi do sera, zrobił to samo. Zrozumiała, że porozmawiają dłużej w szkole. A raczej tak przypuszczała. Gdy przejechali wróciła do pierwotnej postawy jednak nie na długo.

- Będziemy tęsknić, wiesz? - powiedział Brad takim głosem jakby miał płakać.

- Wiem - odpowiedziała tak samo, a kilka łez pociekło po jej policzkach. Mimo wszystko uśmiechała się.

- Kochana mimo tego, że nie jesteśmy twoimi rodzicami, kochamy cię bardzo mocno. Nie zapominaj o tym - tym razem rzekła Ana.

Niestety podjechali już pod szkołę. Rudowłosa szybko otarła policzki i ruszyła w kierunku sali gimnastycznej.

- Wszystkich uczniów prosimy o przybycie do sali gimnastycznej na rozpoczęcie akademii - dochodziło z radiowęzła.

Jednak ona nie zamierzała iść za poleceniami. Przygotowała układ i razem z innymi dziewczynami miała go zaprezentować. Mimo, że szła w kierunku sali gimnastycznej w ostatnim momencie, a raczej w ostatnim korytarzu łączącym hale i szkołę, skręciła w prawo kierując się w stronę szatni. Kiedy już do niej weszła, przebrała się i razem z innymi Cheerleaderkami wyszła za kulisy.

Tym razem Mike, także prowadzący zakończenie, nie budził sensacji. Był zajęty, a jego dziewczyna, jedna z najbardziej respektowanych osób w szkole (głównie za bycie Cheerleaderką), stała w tym samym pomieszczeniu. Żadna nawet nie próbowała.

Ann zjawiając się za kulisami wzbudziła czujność Mike'a. Lecz prawdopodobnie tylko udawał. W społeczeństwie pozbawionym magii wyczułby ją do kilku kilometrów, a to tylko jej domysły.

Chłopak podszedł do rudowłosej i zaprowadził ją w miejsce, przy którym jeszcze chwile temu siedział. To samo też zrobili.

- I co? Zdenerwowana? - spytał.

- Chyba tak jak zwykle. Tylko wiesz, tym razem żegnam tą szkołę na zawsze... Nie będzie mi szkoda, zwłaszcza po tym jak Betty zareagowała. Ja na jej miejscu, nawet gdybym mogła kochać tylko jedną osobę, pomagała bym jej i osobie, z którą by chodziła. Kosztem własnego szczęścia. Oczywiście mogłabym się dowiedzieć czemu tak się stało. Mogłabym wejść do jej umysłu, ale po co? Nie chce żeby się tłumaczyła. I tak nie odzyska mojej przyjaźni. Poza tym to by nie pomogło. Zrobiła co zrobiła, a te czyny świadczą o tym jak traktowała naszą znajomość.

- Tiak - przedłużył blondyn. - Mimo wszystko i tak zajrzałem do jej umysłu.

- I co?

- Nic. Nie znalazłem odpowiedzi. Najwyraźniej zmieniając jej pamięć, przez przypadek musiałem coś zablokować. Ale i tak nie żałuje. Żebyś ty słyszała jej myśli na rozpoczęciu roku, kiedy rozmawiała ze mną!

- Wole nie wiedzieć co mówiła. Wtedy "testowałam" czytanie w myślach.

- A ja i tak ci powiem.

- Ale ja jako księżniczka, królewna czy ja tam się powinnam fachowo nazywać, mówie ci, że tego nie powiesz. Inaczej czeka cię kara... Bardzo sroga kara - dziewczyna weszła do jego umysłu i przesłała mu tą wiadomość.

Ku jej zaskoczeniu Mike zamiast być przestraszony zaczął się śmiać.

- Cicho! - krzyknęła, ale zorientowała się, że są za kulisami i widownia wchodzi dopiero na salę. Nie wolno krzyczeć. - Mówiłam poważnie. Przestań.

Jednak chłopak nie przestawał, dopiero gdy przyszła opiekunka koła teatralnego by go upomnieć i wypchnąć na scenę, uspokoił się. Mimo tego po zapowiedzeniu schodził za kulisy i dalej się śmiał.

- A teraz tradycja naszej szkoły: Cherrleaderki! - powiedział Mike, a dziewczyny wyszły na scene.

Tym razem miał to być pokaz gimnastyczny, nie taneczny. Także głównie robiły gwiazdy, filkołki i przewroty... Na sam koniec dwie dziewczyny zrobiły po tureckim szpagacie, drugie dwie wzięły transparent przygotowany przez najzdolniejsze arytsycznie Cheerleaderki, a Ann stanęła za nimi mówiąc hasło z plakatu:

- Wstąp do Cheerleaderek jeszcze dziś, a raczej w następnym roku!

Kiedy im zaczęto klaskać zwinęły plakat i usiadły gdzieś w środku widowni. Po skończonym apelu wszyscy udali się do klas. Wychowawczyni jak zwykle życzyła im miłych i bezpiecznych wakacji. Dodatkowo pragnęła by wszystkim się ułożyło w szkole średniej.

Po tym wszystkim Ann i Mike zaczęli żegnać klasę. On mówił głównie do dziewczyn, ona do chłopców. Przed klasą czekali najbardziej zawzięci (jeśli można tak nazwać osoby, które tylko wzdychają. Długo i tęsknie, ale jednak wzdychają.) z bukietem. Dziewczyna jednak ostudziła och zapał, a oni po wręczeniu kwiatów odeszli smętnym krokiem.

Magowie tym czasem ruszyli w kierunku busów, by po raz ostatni zająć swoje miejsca. Przejazd minął im miło i szybko ku niezadowolweniu rudowłosej.

Po powrocie do domu przyszedł czas na pakowanie, jeśli w ogóle będzie tam czegoś potrzebować...

***

Razem z Anastazją stwierdziły, że Ann nie potrzebuje jakichkolwiek ubrań. Ponoć na zamku była krawcowa, która mogła uszyć suknie. Jednak pakowały jej stare ubrania. Rudowłosej już się nie przydadzą, a opiekunowie przynajmniej dostaną rekompensatę za te wszystkie lata. Około godziny dwunastej, następnego dnia, wyszli z domu. Przed bramą wjazdową stał Mike, który czekał na swoją dziewczynę. Chciał ją zobaczyć po raz ostatni na Ziemii.

- Hej - powiedział takim tonem, że każdy kto były nieswój od razu odzyskałby chęć do życia.

- Cześć - odparła dziewczyna wtulając się w chłopaka.

- Jak tam twoi "wielbiciele"? - spytał.

- Dobrze wiesz, że nie zwracam na nich uwagi. Poza tym jak twój fan club?

- Troche zrobiły się smutniejsze od końca marca.

- Nie wysyłają ci już liścików?

- Nie. Ale nie przeszkadza mi to. Oczywiście wolałbym liściki od ciebie. Niestety nie można mieć wszystkiego... Na przykład po powrocie nie będę mógł już mówić do ciebie "płomyczku".

- Ale ty mnie tak nigdy nie nazywałeś.

- Ale zawsze chciałem! Cóż przez te dwa tygodnie będę tęsknił. - Ann zarumieniła się lekko, ale nic mu już nie odpowiedziała.

Gdy dotarli na wzgórze, złote światło, które "weszło" w nią, teraz opuściło dawne miejsce i wydostało się na powierzchnie. Tam gdzie się zatrzymało, pojawiła się Kai we własnej osobie. Wszyscy uklękli. Jedynie rudowłosa będąca w szoku nic nie zrobiła. Patrzyła się tylko na boginię i czekała aż coś powie.

- Witaj moje drogie dziecko widze, że zastosowałaś sie do tego co ci powedziałam. Nie będe cię zatrzymywać. Idź i czyń co w twoim przeznaczeniu - powiedziała, a jej głos był bardzo odległy. Słowa mieszały się, lecz dziewczyna zrozumiała przekaz. Czuła się jak na silnych tabletkach.

Po tych słowach bogini zniknęła, a złota poświata "otworzyła" portal przed młodą brzóską. Dziewczyna odwróciła się i z płaczem pobiegła do Brada i Any. Oboje obiecali spróbować się skontaktować pomimo banicji. Mike był jako ostatni. Także tylko się przytulili, ale ona chciała więcej. Podniosła głowę by go pocałować, ale McWinster musnął jej wargi, włożył jej do ręki kartkę paperu i szepnął:

- Widzimy się po drugej stronie...

Ann szybko przeczytała zawartość prostego pisma.

Tak naprawde to nie miałem takich okropnych walentynek jak ty. Ale to nie ważne... Po prostu chciałem żebyś była zazdrosna. Jednak na taką nie wyglądałaś. Dla pewności sam wysłałem jedną. Tą ostatnią. Dotrzymałem obietnicy. Wiesz kim jesteś, oboje odchodzimy... Trzymaj się.

Nie wiedząc czemu łezka jej się w oku zakręciła. Odwróciła się do niego i posłała mu uśmiech. Potem rzuciła ostatni raz okiem na opiekunów. Będzie jej ich brakować. Z łzami w oczach weszła w poświatę i zniknęła.

***

Po przekroczeniu portalu Ann usłyszała jakby coś pękło. Dodatkowo ktoś coś szeptał. Oczywiście to były tylko jej przypuszczenia. Równie dobrze mógł to być tylko szelest liści.

Rudowłosa wylądowała na skraju lasu, tak jak przewidywała Anastazja. Zamiast jeansów i luźnego T-shirtu miała na sobie czerwoną suknie z wszystym gorsetem. Na jej dole i w miejscu gdzie gorset łączył się z tkaniną były wyszyte płomienie.

Ann przypomniała sobie ważną rzecz: bransoletka! Szybko wyciągnęła przed siebie rękę i spojrzała na nią. Uff - pomyślała. Wszystko było na miejscu. Jednak patrząc na nogi także zauważyła zmiany. Zamiast zwykłych białych trampek, miała czerwone baletki.

Chyba chcą mnie przystosować do strojów na dworze - zamyśliła się Ann. - Mam nadzieję, że będę miała także zwykłe ubrania...

Kiedy w końcu postanowiła ruszyć coś ją podkusiło i spojrzała w kierunku linii drzew. Nad nią wznosiło się kilka wież koloru białego.

- To musi być zamek - powiedziała do siebie i zaczęła iść w zamierzonym kierunku.

Las, przez który szła nie był niezwykły. Jedynymi ciekawymi rzeczami, które rzuciły jej się w oczy, były różno-kolorowe kamienie we wszystkich możliwych odcieniach. Jednak były na tyle daleko, że Sky'ówna nie chciała rzykować zgubieniem.

Po kilkunastu minutach marszu, rudowłosa usłyszała przeraźliwy ryk. Nagle setki ptaków wzbiły się w powietrze. Jedne szybowały do góry, ponad korony drzew. Drugie nurkowały w kierunku dziewczyny i ją atakowały. Przez nie, nie mogła ustalić czy coś widziała, czy też jej się zdawało. Mimo wszystko starała się iść dalej.

Po kilku minutach odpędzania zwierząt, Ann znowu usłyszała ten sam ryk, tyle, że bliżej. O wiele bliżej...

Społoszone przez hałas ptaki, które do tej pory zdążyły zniszczyć suknie i fryzurę rudowłosej odleciały. A z każdą chwilą odkąd zwierzęta uciekły, Ann co raz bardziej się denerwowała i jednosześnie bała. Musiała jednak iść dalej. Jednak i to do końca jej się nie udało. Nie uszła piętnastu metrów, zbytnio się martwiła. Wolała uciec. I to też zrobiła. Biegła. Ile sił w nogach. Dziewczyna częściej się rozglądała. Nawet przystanęła na chwilę i obracała się powoli dookoła, spodziewając się ataku w każdej chwili.

Niestety, ten odpoczynek kosztował ją. I to bardzo drogo.

Delikatny szelest dobiegł jej uszu. Obróciła się jak na komende, ale nie mogła wyczarować pocisku. Tutaj nie  wystarczyło przywołanie wspomnienia. Tutaj intuicja czarowała, nie mag. Z takiego też powodu Ann spóźniła się. Bestia, pomimo tego że dostała, to nie została zdezorientowana. Ann nie tracąc czasu pobiegła w wcześniej wyznaczonym kierunku. Niestety była za wolna. Potwór dogonił ją i pochwycił. Dziewczyna wypuściła kolejne kule ognia, które trafiały to w pysk, to w okolicach oczu. W końcu jeden z pocisków trafił prosto w źrenice. Bestia złapała się w wypalone miejsce, tym samym upuszczając następczynie. Niestety Ann spadła tak, że całe nogi miała okaleczone przez pazury. Jednak udało jej się uciec.

I tym razem biegła ile sił miała w jej krwawiących nogach. Z suknii prawie nic nie zostało, a po butach wszelki ślad zaginął. Po wyjściu z lasu trafiła na zarośla. Mimo tej trudności Ann nie zwolniła, wręcz jeszcze szybciej torowała drogę jak nią biegła. W końcu przedostała się przez nie. Przed nią rozpościerał się ogromny zamek i dwaj strażnicy stojący przed wejściem.

- Ra... a... at...unku - tyle zdołała wypowiedzieć. Długi i szybki bieg wyczerpały jej energię. Rany, które wciąż krwawiły pozostawały nieopatrzone. Otwarate.

Ann widziała jak strażnik podszedł do niekj. Coś mówił. Nie wiedziała co, ponieważ poczuła nagły i silny przypływ ciepła, błogiego ciepła. Obraz rozmazał jej się przed oczami i zemdlała....

***

Ann obudziła się w czerwono-złotym pokoju. Była zbyt oszołomiona by rozglądać się, musiała działać. Spróbowała wstać, ale jej nogi odmawiały posłuszeństwa i najpewniej leżałaby na podłodze gdyby nie czyjeś ręce, które w ostatniej chwili ją złapały. Została delikatnie podniesiona i położona na łóżku, lecz szybko zmieniła pozycję na siedzącą. Chciała zobaczyć swojego wybawiciela. Przed łóżkiem stała dostojna kobieta w długiej, fioletowej sukni.

- Witam panienkę w Stolicy. Nie wiem czy panienka wie, ale znajduje się na terenie Zamku Władców, czyli w siedzibie obecnie panującego króla Lunda III - kobieta mówiła spokojnie, lecz Ann wiedziała, że lekko stresuje się tym spotkaniem.

- Wiem gdzie jestem - odparła nieco oschle. - I prosze niech pani nie mów do mnie per "panienko". Najlepiej jakby pani nazywała mnie moim imieniem.

- Jak brzmi to imię?

- Na Ziemii nazywałam się Anna Sky. - Kobieta powstrzymywała się by oczy nie wypadły jej z oczodołów. - Chciałabym aby i tutaj mnie tak nazywano. Nie dostałam informacji o zmianie moich danych gdy dotrę na Anthię.

- Rozumiem. - Ledwo co odparła, a jąkała się przy tym tak, że gdyby jakiś DJ z Ziemii chciałby ją zmiksować nie musiałby zrobić nic innego jak tylko nagrać jej wypowiedź.

Ann w tym czasie znowu spróbowała wstać. Znowu prawie by upadła.

- Co jest? - spytała samą siebie.

- Natychmiast poślę po medyka i on się panie... Anną zaopiekuje - powiedziała i wyszła zostawiając rudowłosą samą.

Dziewczyna z braku atrakcji poczęła się rozglądać wokół szukając czegoś, co mogłoby zaabsorbować jej uwagę na dłuższą chwilę. Z drugiej strony łóżka stała etażerka, a na niej kilka starych książek. Ann przeciągnęła się do stolika i wzięła pierwszą z książek.

Była dosyć gruba, oprawiona w zwierzęcą skórę. Okładka jak i tył tomu były puste, dziewczyna mogła liczyć jedynie na to, że wnętrze powie jej coś więcej. Pierwsza strona była stara i w paru miejscach podarta. Na środku kartki dużymi, prostymi i ozdobnymi literami został wypisany banalny tytuł: "Święte Miejsca". Mimo wszystko rudowłosa kontynuowała lekturę.

Na drugiej stronie był spis treści, na czwartej wprowadzenie, a na szóstej z kolei widniała informacja o źródłach wykorzystanych do napisania "przewodnika". Kiedy dłoń Ann powędrował na kartkę z numerem 7 znajdującym się na dole tekstu, jej wzrok powędrował do stronę następną, ukazującą Ósemkę w pełnej krasie i majestacie. Pomimo małej wiedzy na temat wierzeń swego ludu patrząc na obrazek czuła melanholię i tęsknotę. Jednak nie wiedziała do czego. Czy do tego miejsca? Do bogów? A może czegoś jeszcze? Na to pytanie pozostawała nie zapisana odpowiedź, której Ann nie potrafiła sformułować.

Kiedy miała już spojrzeć na zapisaną stronę drzwi zostały otworzone, a ich skrzypienie oderwało dziewczynę od czytania.

- Witam - odparł mężczyzna elegancki, choć siwizna wkradająca się w jego włosy była zauważalna. - Nazywam się doktor Hed Smidt i jestem pałacowym lekarzem od niedawna. Co się stało?

Ostatnie pytanie skierował do pokojówki, której imie nadal nie było znane. Przynajmniej nie Ann.

- Panie doktorze dziewczyna się obudziła i jak proszono poimformowałam pana w pierwszej kolejności. Mam nadzieję, że Anna udzieli panu wszelkich zadowalających odpowiedzi. Ja natomiast muszę udać się do pary królewskiej - powiedziała i wyszła.

Rudowłosa natomiast zdąrzyła się przyglądnąć lekarzowi. Podczas tej krótkiej wymiany zdań zauważyła, że zmarszki ciekawie mu się pogłebiają gdy się śmieje, poprawia włosy kiedy kończy mówić i stara się słuchać. To jest chyba cud, nie człowiek - pomyślała dziewczyna. Chociaż on wcale nie musi być człowiekiem...

- Anno, tak? - spytał, na co rudowłosa tylko przytaknęła. - Dawno temu się obudziłaś?

- N.. - odparła, ale słysząc swój głos i to jak słaby był odchrząknęła, a następnie poprawiła się. - Nie. Ledwie zdąrzyłam wymienić kilka zdań z pokojówką, która zaraz potem pobiegła po pana.

- Rozumiem. Ile masz lat?

- Czternaście, a urodziny trzydziestego marca.

- Ciekawa data... Dobrze opowiedz o swoim dotychczasowym życiu i chorobach, które przebyłaś.

Ann z początku mówiła bardzo mało i była nie ufna wobec doktora, jednak z czasem powiedziała mu o wszystkim co zrobiła, jakie były jej marzenia, co lubiła, a czego nie. Po prostu gadała od rzeczy. Kiedy doszła do ostatniego roku nauki znowu ogólnikowo przestawiała fakty. Niektóre takie jak to, że jest córką pary królewskiej czy umiejętność czytania w myślach zupełnie pominęła. A kiedy miała dochodzić do tego jak wyglądała jej próba drzwi znowu skrzypnęły. Zza skrzydła wyłonił się wysoki, dostojny mężczyzna a za nim kobieta sztywno stojąca, o włosach tak białych jak śnieg padający na ziemskiej Alasce.

Lekarz kiedy zobaczył owe postacie od razu wstał i ukłonił się nisko.

- Hedzie - powiedział mężczyzna w kierunku doktora, a następnie spojrzał na łóżko. - Kim jest ta istota?

- Z tego co usłyszałem, widze i czuje, mamy przed sobą półelfkę. - Król prawie niezauważalnie skrzywił się na myśl o zmieszanej krwii. - Jednak o bardzo wysokim wskaźniku magii. Wysoko urodzona, krótko mówiąc. Bardzo wysoko...

Powieki władcy lekko się rozchyliły w geście zdziwienia. Kobieta jedynie nadstawiła ucho, które lekko wyjrzało spod pasm cienkich włosów. Ona jest elfką! - przemknęło Annie przez myśl. - A więc to ona jest elfką! Moja matka jest elfką! To stwierdzenie było zgodne z prawdą. Ostre rysy twarzy, lekko opalona skóra, migdałowe oczy i niesamowita uroda, to wszystko potwierdzało pochodzenie królowej Olive. Jedyne co pozostawało zagadką dla Ann był wybór imienia. Każdy chyba przyznałby jej racje, że imię władczyni było bardzo pospolite. Tym bardziej, że była elfką.

- Prawdopodobnie jej rodzinę było stać na wysłanie jej na Ziemię. Chyba, że porwano ją... - zasugerował lekarz patrząc na dziewczynę, jakby czekając na przejęcje inicjatywy.

- Coś jej dolega? - po raz pierwszy wtrąciła się królowa. Jej głos był delikatny, jednak w pewnym sensie także zimny, nieczuły.

- Nie zdąrzyłem tego ustalić. Chciałem mieć wgląd w to, na co już chorowała. Dobrze, co dokładnie skaleczyłaś sobie w trakcie próby?

- Z tego co pamiętam to bestia zdołała mi pokaleczyć całe nogi, zdarłam chyba też jednego łokcia i skórę na dłoniach. Chyba sobie nic nie potłukłam, ale nie czuje nóg...

- Nie czujesz nóg? - ożywił się doktor Smidt. Choć po twarzach było widoczne, że ta wiadomość poruszyła wszystkich.

- Nie. Kiedy próbowałam wstać nie mogłam w ogóle ich ustabilizować.

- Czy to możliwe? - spytał król z nutą nadziei w głosie.

- Bardzo możliwe... - odparł tylko lekarz. - Kto cię wychował? Twoi rodzice?

- Nie, nigdy nie poznałam swoich rodziców. Wychowała mnie para dobrych ludzi, chcących abym pomimo tego, że nie mieszkałam na Anthię miała zalążek tego, czego nauczyłabym się tutaj. Oczywiście jako osoba o odpowiednio wysokim statusie społecznym.

- Czyli twoi rodzice są bogaci?

- Nie wiem tego na pewno. Jednak powiedziano mi kto jest moją matką i moim ojcem.

- Możesz nas oświecić? - spytał zaisiewając ziarno nadziei.

- Nie. Nałożono ma mnie jakiś czar - skłamała. Wolała by wszyscy odkryli jej pochodzenie. Powiedzenie wprost, że jest następczynią tronu psuło całą zabawę.

Król, który jeszcze przed chwilą wpatrywał się w Ann jak w obrazek, teraz spuścił oczy ku ziemii i przeszedł na drugą stronę łóżka.

- W takim razie jak znalazłaś się w pałacu? - spytał władca, a jego oczy wyrażały bardzo silne emocje, które starał się tłumić. One wręcz szkliły się od zbierających się łez.

Ann tylko spojrzała na niego, a potem na resztę osób zgromadzonych w pokoju. Wciągnęła powietrze nosem i wypuściła powoli ustami.

- Wylądowałam w jakimś zagajniku, nie daleko znajdowały się różnokolorowe kamienie. Po silniejszym ryku bestii zaczęły mnie atakować ptaki, więc nie wiem w którą stronę szłam. Kolejny ryk odgonił zwierzęta, ale sprowadził potwora. Ten okaleczył mnie, ale udało mi się go osłabić. Uciekłam przed siebię, natrafiłam na zarośla, przez które w pośpiechu się przedarłam. Kiedy zobaczyłam przed sobą zamek i strażników, zemdlałam. Tyle pamiętam.

- Leżałaś tu trzy dni - wtrącił doktor Smidt, a oczy dziewczyny otworzyły się szerzej. - A raczej lewitowałaś w powietrzu i emanowałaś poświatą.

- Lewitowała? Emanowała poświątą?! - prawie krzyczał król.

- Tak wasza wysokość. Nie mówiłem tego?

- Niestety najwyraźniej zapomniał się pan - odrzekł już spokojniej. - Jakiego koloru była ta poświata?

- Pierwszego dnia złota, ale w pewnym momencie zmieniła się na czerwony, a raczej na kulę ognia. Dziewczyna prawie podpaliła baldachim. Drugiego otaczała ją kula wody. Oczywiście materac był mokry, więc wystawiliśmy go na zewnątrz. Trzeciego dnia, Anna oplotła lianami wszystkie kolumny i troche mebli w pokoju. Na szczęscie pod koniec dnia pnącza gdzieś zniknęły, a złota poświata powróciła. Co dalej nie wiem, jeszcze dwie godziny temu kiedy tu byłem świeciła jak żarówka.

- Ma na imię Anna?

- Tak.

- Anno czy ta sukienka jest twoją jedyną?

Rudowłosa jedynie kiwnęła głową na "tak", nie mogąc wykrzsztusić ani jednego słowa.

- Rozumiem. Doktorze postaw ją na nogi i przyślij do szwalni. Dostaniesz od nas kilka sukienek byś mogła chodzić po dworze zanim wrócisz do domu.

Po tej długiej wymianie zdań pomiędzy mężczyznami Anna wreszcie mogła odsapnąć. Wszyscy oprócz pana Smidta wyszli. A jedyne co dźwięczało jej w uszach to jej własne przemyślenia:

Po co mnie wysyłać do domu? Ja przecież jestem w domu...

______________________________________________________________
Trochę nudny, ale no cóż kilka takich rozdziałów powinno być.

Enigma :3

[Aktualizacja]: Rozdzialik poprawiony. To już ostatni w tym maratonie popraw. Za niedługo zmienie troche zasady...
Teraz jednak nie zabiore się za Hogwart, ale wrócę do Obliviona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro