Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 Nowe obowiązki

- O co cho... A widzę, że mamy gościa. - Moja matka najwyraźniej nie widziała nigdy chłopaków w moim wieku, a przynajmniej nie w tym domu. - Jestem Anastazja Sky, matka Ann.

- Miło mi poznać, jestem Mike McWinster, sąsiad. Chodzę... - Przedłużył choć dziewczyna wiedziała, że chce jej powiedzieć iż są razem.

Mike powiedz, że jesteśmy w jednej klasie! Błagam! - krzyczała do niego w myślach.

Dobrze...

- Chodzę z Ann do klasy.

Ulżyło jej, ale nie na długo, ponieważ ojciec Sky właśnie wszedł do salonu.

- O! Widze, że moja księżniczka przyprowadziła swojego księcia! - Na sam dzwięk przezwiska Ann zaczerwieniła się, a co dopiero kiedy wypalił o księciu!

- Tato! Nie nazywaj mnie tak! Przynajmniej nie przy ludziach! I to nie jest mój książe! - Prawie wybuchnęła, na szczęście Mike to wyczuł i posłał w jej kierunku fale spokoju. - To tylko kolega z klasy.

- Rozumiem. A więc o czym chciałaś porozmawiać?

- O tym -  powiedziała przywołując uczucie szczęścia tym samym tworząc w dłoni płomień.

Rodzice popatrzyli po sobie. Wiedziała, że wiedzą więcej! Nagle Anastazja złożyła ręce, jak do modlitwy i zaczęła coś mruczeć pod nosem. Gdy skończyła pojawiło się złote, oślepiające światło. Odunęła od siebie ręce, a na jej dłoniach pojawił się wisiorek. Na srebrnym łańcuszku znajdowało się grube złote kółko z ośmioma dziurami. W każdym wgłębieniu został osadzony wyblakły klejnot w kształcie karo w kartach. Oczywiście klejnoty były bardziej przestrzenne. Od samej góry i kierując się zgodnie ze wskazówskami zegara były następujące kamienie: fioletowy ametyst, zabarwiony złotymi nićmi; rubin, szafir, szmaragd, jeden szary, którego nazwy nie znała; błękitny akwamaryn, kolejny fioletowy ametyst oraz czarny. Najprawdopodobniej był to diament.

- Proszę. Chcieliśmy ci go dać i powiedzieć w czternaste urodziny, ale... -  zaczęła Ana, lecz nie mogła dokończyć.

- ... dowiedziałam się wcześniej -  skończyła córka.

- Rzeczywiście. Dowiedziałaś się wcześniej i nie od nas, ale proszę załóż go.

Dziewczyna zrobiła, tak jak chciała matka - założyła go. Gdy już był na jej szyi, rozbłysło wiele kolorów. Nie naraz, lecz w pewnych odstępach czasu. Najpierw pojawił się złoty i jakby wszedł do wnętrza dziewczyny. Później czerwony, ten zalśnił na kole. Przez nie był przeciągnięty łańcuszek. Następnie pojawił się niebieski... Zielony... I tak co chwile każdy z klejnotów świecił, i gasł. Czarny, który był jako ostatni napawał ją strachem, lecz szybko zgasł zostawiając tylko trzy pierwsze kolory nie licząc złotego.

- Co? To? Było? -  powiedziała lekko jąkając się.

- Esencję twoich mocy.

- Prościej?

- Cóż... -  zaczął niepewnie Brad. - Twoimi podstawowymi żywiołami są ogień i woda, więc czerwony oraz niebieski kolor zostały na łańcuszku. Ale dlaczego zielony? Tego już nie wiem.

- A ja chyba tak - odrzekła mama. - Ann? Pamiętasz jak na siódme urodziny dostałaś bransoletkę z trzema znaczkami? - Dziewczyna uniosła rękę i zaczęła nią delikantnie machać pokazując, że ma ją na sobie.

Ozdoba miała taki sam srebrny łańcuszek jak naszyjnik. Na nim znajdowały się trzy zawieszki. Pierwsza przedstawiała złoty, prosty róg, na którym zaczepienie było na czubku; a z niego wyrastały czarne skrzydła. Druga zawieszka została osadzona, po prawo od wcześniejszej i ukazywała szary róg. Trzecim bryloczkiem były białe skrzydła, przyczepione do bransoletki z samej lewej strony.

- To dobrze, ponieważ z ojcem musimy poinformować cię o pewnej sprawie. Nawet dwóch sprawach. Poza tym ta bransoletka jest, jakby to powiedzieć... Ona pokazuje kim jesteś.

- Jak to kim jestem? - Ann nie mogła wytrzymać tego pytania. Zwłaszcza, że Mike zatrzymał czas by mogli swobodnie rozmawiać.

- Cóż tego nie wiemy do końca. Na pewno jesteś magiem. Wracając jak pewnie już wiesz -  Ana znacząco podkreśliła słowo już patrząc tym samym na chłopaka, dotychczas się nieodzywającego -  iż na Anthie żyją różne rasy. Wilkołaki, wampiry, syreny, ludzie, elfy, wróżki, pół-pegazy, pół-jednorożce i centaury. Wilkołaki, wampiry i centaury uczą się w szkole im. Erwina Frankensteina. Pół-pegazy, pół-jednorożce i wróżki uczą się w Magiceum. Syreny uczęszczają w Atlantydzie do szkół, bądź mają guwernantów. A ludzie i elfy chodzą do...

- Sapceum -  dokończył szybko Mike.

- Sapceum? -  Rudowłosa się zdziwiła.

- Tak nazwali je Założyciele: Gryzelda Griffin, Robert Raven, Hieronim Haffel i Sabrina Slyther.

- Czy nie brzmi to podobnie do Godryka Gryffindora, Roweny Ravenclav, Helgi Hafelpuff i Salazara Slytherina?

- Tak ponieważ założyciele Hogwartu wywodzili się z Anthię. Jednak do jedensatych urodzin nie ujawniła się u nich magia żywiołów. Ludzie z takimi przypadkami są odsyłani na Ziemię, gdzie zostają czarodziejami. Muszą mieć oczywiście do tego predyspozycję. W przeciwnym razie żyją na równi ze zwykłymi ludźmi, nie uznawani nawet przez Ministerstwa Magii na całym świecie.

- Dobrze, ale powiedzcie mi jedno: Dlaczego oni mają inne nazwiska skoro pochodzą z Anthię?

- Pozmieniano im je, ponieważ przynosili hańbę swojemu rodowi. Jedyne co mogli zostawić to podobieństwo do pierwotnych nazwisk. By pamiętali skąd pochodzili. Oczywiście ze względów przyzwyczajenia nadal użwywa się takich pojęć jak Gryfoni, Krukoni, Puchoni czy Ślizgoni, a herby wyglądają tak samo. - Dziewczyna nie wiedziała, że oni żyli naprawdę. Myślała iż Hogwart to blef

- I mam tam chodzić do szkoły? - spytała po skończonym monologu chłopaka.

- Tak, oczywiście! - powiedziała Ana nie przysłuchująca się rozmowie chłopców i Ann. Do tej pory rudowłosa kobieta szukała czegoś w małej biblioteczce koło telewizora. - Nie widzę w tym żadnego problemu! Ale rozmowe na temat twojej edukacji chciałabym przestawić na troche później. Wpadłam na pewien pomysł... - dodała tajemniczo. - Po prostu podaj mi dłoń.

Ann posłusznie wyciągnęła rękę. Nagle w ręce jej matki pojawiła się różdżka. Dziewczyna od razu otworzyła szerzej oczy. Jej matka skierowała ją w kierunku dziewczyny i mruknęła coś pod nosem. Rude włosy Sky'ówny od razu związały się w wysokiego kucyka, odgarniając nawet najbardziej denerwujące kosmyki z twarzy. Starsza czerwonowłosa złapała nadgarstek młodszej i znów coś rzekła, a na dłoni pojawiła się połówka liścia, który został pionowo przekrojony. Anastazja popatrzyła na nią i wyraźnie się przeraziła.

- Dotknij swoich uszu kochana - zdołała ledwie wypowiedzieć.

Ann odruchowo złapała najpierw prawę. Nic się nie zmieniło. Kiedy już uspokoiła się, że nic szczególnego się nie zdarzyło, sięgnęła do lewego. Od razu czując co ma pod palcami, krzyknęła przeraźliwie. Zamiast normalnego, zaokrąglonego na końcu ucha, tamto było długie, smukłe i szpiczaste.

- A więc się nie myliłem - odparł mądrze i powoli blondyn.

- Z czym się nie myliłeś?

- Jesteś pół-elfką.

- Że co?

- Pół-elfką. Pół-elfem, pół-człowiekiem. Dlatego jesteś ładniejsza od mojej młodszej siostry i medalion zaświecił się na zielono...

- Masz młodszą siostrę!? - O dziwo wtedy najbardziej ją to interesowało.

- Tak, ale nie przyzn... - Nie zdążył skończyć gdyż bransoletka zaświeciła się zielonym blaskiem, a na niej pojawiły się dwie nowe zaiweszki.

Po prawo nowością było ludzkie ucho, a po lewo elfie. Obydwa były w odcieniu skóry Ann, więc nie wyróżniały się zbytnio na tle innych. Gdy ozdoba przestała świecić wszyscy powrócili do rozmowy jakby nigdy nic.

- Wracając - zaczęła matka - na Anthie wrócisz dopiero po skończeniu szkoły tutaj. Gdy przejdziesz przez portal wylądujesz w ogrodzie lub na skraju lasu niedaleko twojego domu. Później pójdziesz do Azylu. Spędzisz tam rok na nauce magii żywiołów. I na koniec będziesz się uczyć w Sapceum. - Dziewczyna najbardziej ucieszyła się z możliwości nauki czarów, w końcu to była jakaś część niej. - A ty Mike? Gdzie zamierzasz iść?

Anastazja Sky nie zapytała z ciekawości, a raczej uprzejmości i dziwnego przywiązania jej córki do chłopca. Ona oczywiście nic do niego nie miała. On jedynie zepsuł jej układany od lat plan. Nikt przecież nie był by zły. To przecież wybawienie.

- Ja?! Nie zamierzam nigdzie iść. Jako członek rodziny książęcej mam obowiązek uczęszczania do Złotego Azylu, a później do Sapceum, bądź indywidualnego toku nauki. Pewnie spotkamy się w Sapceum? - rzucił szarmancko jednak nie przewidywał jednego, tego, że jego ukochana rudowłosa może być ważniejsza nawet od niego.

- Że co?! Ty?! Należysz do rodziny książęcej?! Serio? Nie spodziewałam się... - odparła troche nadgorliwie. Jednak była naprawdę mile zaskoczona.

- Ja też... - Ann spojrzała na niego nie wiedząc, o co mu chodzi. - No wiesz, że jestem księciem i idę do najlepszego Azylu w całym królestwie. No, i że jestem trzeci w kolejce do tronu... Oczywiście nielicząc królewny, która zaginęła czternaście lat temu...

- Mamo, a ja do jakiego Azylu idę? - Rodzice popatrzyli na siebie dziwnie. Coś ukrywali. Wtedy dziewczyna nie wiedziała jednak, że od tej informacji będzie zależeć jej przyszłość. Ani, że przyszłość nie będzie zależeć od niej.

- Królewno... - zaczął tata.

- Prosiłam cię tato. Nie nazywaj mnie tak - odparła Ann wyraźnie zdenerwowana.

- O tóż chodzi o to, że on musi... - zaczęła Anastazja, lecz jej córka nie zamierzała jej dopuścić do głosu.

- Co musi? Kto musi? - Dziewczyna nie mogła wytrzymać, chciała wiedzieć o co im chodzi.

- Słuchaj - powiedziała spokojnie matka rudowłosej. - Nie jesteś naszą córką. Twoimi rodzicami są król i królowa Anthie: Lund III i Olivie II. Jesteś zaginioną następczynią tronu. My jednak cię odnaleźliśmy. Właściwie to twój ojciec nas wysłał. Byśmy cię zabrali z powrotem. Jednak portal się zamknął. Byłoby dla nas zaszczytem, gdybyś nawet tymczasowo, nadała sobie przydomek Odnaleziona. W kadym razie zostałaś porwana trzy miesiące po narodzinach, przez niejaką Andromenę. Była ona upadłą arcykapłanką Najwyższej. Kiedy przekroczysz portal to wylądujesz niedaleko Zamku Władców - dokończyła na prędce.

Rudowłosej krew odpłynęła z twarzy. Nie wiedziała jak się zachować. Co zrobić. Była zagubiona. Zagubiona jak małe dziecko w hipermarkecie. Jak Perseusz w labiryncie minotaura. Ale on przynajmniej miał nić Adriany, ona mu pomogła, a Ann nikt teraz nie mógł pomóc. Nawet jak ktoś by chciał.

- Jesteś królewną i ich jedyną córką - dodał ojci... Nie. To już nie był jej tata.

Nie mogła nazywać tak kogoś kto okłamywał ją przez całe życie. On był... Właściwie to był dla niej obcym człowiekiem. Lecz jak obcym może być ktoś kto cię wychowywał? On poprostu był jak przyszywany wujek. Dobry kolega, przyjaciel.

- Że co?! - wykrzyczała pod wpływem emocji, tak głośno, że wszyscy obecni musieli zakrywać uszy.

Jej włosy zaczęły płonąć jednak ona nie zwracała na nie uwagi. Gumka spinające palące się kosmyki została przepalona, a same pasma uniosły się do góry. Oczy nie miały tylko zmienionego koloru tęczówek, one wręcz płonęły, a w dłoniach pojawiły się pierwsze płomyki.

- Ukrywaliście wszystko przede mną! Wszystko! Czary, moje pochodzenie i to, że następczynią tronu! - krzyczała, pochlipując i powtarzając niektóre wyrazy.

Brad nie zważając na atmosferę zachował zimną krew i pod dziewczyną stworzył małą kałuże. Na wszelki wypadek. Ann jednak nie mogła dłużej wytrzymać. Pobiegła do swojego pokoju, skoczyła na łóżko i zaczęła płakać spazmatycznie w poduszkę. Po jakimś czasie usłyszała ciche i nieśmiałe pukanie do drzwi.

- Kto tam? - rzuciła ze złością i wyrzutem.

- To ja... Mike - odezwało się po drugiej stronie.

- Wejdź.

- Przyszedłem ci powiedzieć, że już idę i... Ej! Nie płacz! - powiedział tłumacząc, lecz kiedy zobaczył jej szklące się oczy podszedł i objął ją ramieniem.

- Jak mam nie płakać skoro osoby, które uważałam za moich rodziców okazały się przebierańcami?!

- Rozumiem co czujesz, ale twoje... piękne i niebieskie oczy nie powinny zachowywać się jakby chciały wyrzucać to, co w nich najpiękniejsze.

- Że co proszę? Może prościej?! - odparła śmiejąc się z zawiłego języka miłosnego, którego używał McWinster. Annie od razu wróciło trochę humoru. Zaczęła się nawet zastanawiać czy gdyby była normalną dziewczyną, dziewczyną Mike'a to czy też by tak do niej mówił.

- Nie płacz - wytłumaczył.

- Aha - odparła mądrze, na co oboje odpowiedzieli cichym śmiechem.

- Powinieneś zacząć więcej mówić w prost.

- A ty mogłabyś czasem poczytać poezję. - Znów zaśmiali się. - Na twoim stanowisku kwiecistwa mowa jest porządana. Nawet jeśli teraz nie zaczniesz jej ćwiczyć to w zamku będziesz miała trudniej. Prawie bym zapomniał! Proszę weź tą księgę. Poczytaj. Zobaczysz zrozumiesz więcej.

- Ona... była twoja? - spytała gdyż nie chiała by dawał jej swoją.

- Nie. Tą dali mi twoi... Hmm... opiekunowie.

Położył ją na stoliku koło łóżka i cmoknął ją w czoło. Zanim wyszedł zdąrzyła zapytać:

- Skoro ja jestem półelfką, to ty też jesteś kimś magicznym?

- Jeśli mówiąc magiczny miałaś na myśli człowieka umiejącego władać żywiołami, to tak - odparł, na co dziewczyna uśmiechnęła się nikle. - Dobranoc. - Czule ją pożegnał i zniknął za drzwiami.

Zapowiadała się długa noc.

***

Znów stała przed tajemniczą kobietą. Po opowieściach Mike'a zdała sobie sprawę z tego iż skądś ją znała. Niestety jak zwykle jej oblicze zasłonięte było przez słońce.

- Dobrze myślisz moje dziecko. Lecz nie mogłaś pamiętać. Me imie to Kai.

Ukłoniła się nisko pragnąc pokazać iż ją szanuje. Świtało już nieco zbladło ukazując jej sylwetkę, ale Ann nadal nie miała pewności kim dokładnie jest ta kobieta.

- Nie musisz się kłaniać. Tutaj jesteśmy sobie równe. Ale nie po to cię tu wzywałam, by to oznajmić. Chodzi o to iż musisz wrócić na Anthie.

- Wiem to. Mam przejść przez portal, wyląduje niedaleko Zamķu Władców i tak dalej...

- Tak, ale musisz wrócić dzień po zakończeniu roku tu na... Ugh! Na Ziemi - powiedziała z obrzydzeniem. Jej głos przypominał coś Ann, jednak nie wiedziała, co.

- Dobrze.

- Pamiętaj dzień po zakończeniu... - Głos Kai znów cichł, lecz teraz rudowłosa wiedziała więcej i mogła spać spokojnie.

***

Ann obudziła się, choć przyszło jej to z wielkim trudem. Dnia wczorajszego nie mogła zasnąć, więc przed snem czytała gruby tom, zostawiony przez Mike'a. Gdy dziewczynie udało się otworzyć oczy, powolnym ruchem sięgnęła po zegarek stojąc koło jej łóżka. Wskazówki urządzenia wskazywały godzinę szóstą pięćdziesiąt.

- O nie! Zaspałam! - krzyknęła gwałtownie wstawając.

Podczas nocnego maratonu czytania zauważyła jedno przydatne zaklęcie. Niestety do czarowania potrzebna była różdżka, której Ann nie posiadała. Różnicą pomiędzy czarowaniem bez różdżki i z nią, była siła zaklęcia. Jednak dzewczynie nie zależało w tej chwili na sile, liczyła się skuteczność... Szybko zrywając się z łóżka podniosła lewą rękę, machnęła nią i powiedziała:

Volánt volánt! - W jednej chwili książki i zeszyty, których Ann potrzebowała zaczęły się same pakować do torby, a ubrania ułożyły się na łóżku dziewczyny, która właśnie rozczesywała włosy.

Natychmiast sięgnęła po strój i ubrała go, szczotka tymczasem zaczęła sama czesać rude, niesforne kosmyki. Dziewczyna pobiegła na dół. Anastazja i Brad już dawno pojechali. W sumie Ann cieszyła się z tego. Nie miała ochoty na konfrontację z rana. Musiała to dłużej przemyśleć... Kiedy tylko chwyciła przygotowaną na szybko kanapkę rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Dziewczyna wzięła dosyć dużego gryza i pobiegła otworzyć. W drzwiach stał jej chłopak, który widząc zniecierpliwienie i strach przed spóźnieniem, zaczął się głośno śmiać. Ann, która już zdąrzyła zjeść bułkę i umyć zęby, właśnie przeglądała się w lustrze. Jasne dżinsy i luźna koszulka leżały idealnie, dziewczyna nawet by nie pomyślała o takim zestawieniu. Zadowolona z efektu wyszła zamykając drzwi na klucz, a także trącając łokciem Mike'a, który masował okolice dziewiątego i ósmego żebra do końca dnia.

Przez całą drogę na przystanek myślała o swoich opiekunach. Nie mogła wybaczyć im tych kłamstw, mimo tego przez całe życie była szczęśliwa... Jej zatroskanie rozpłynęło się zupełnie gdy tylko wsiadł do autobusu. Betty jednak pomimo fali uspokojenia była zła na Sky. Jednak dziewczynie to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, wiedziała, że Betty nigdy nie była jej przyjaciółką. Dopiero po usłyszeniu prawdy zdała sobie z tego sprawę. Brunetka często dawała Ann ultimatum, a powinna zaakceptować wszystkie decyzję i pomimo własnych przekonań wspierać ją. Ta przygoda dała jej do myślenia. Do takiego stopnia, że jako najbardziej wpływowa osoba postanowiła wyrzucić ją z drużyny. Dlaczego Betty miałaby mieć coś co chciała skoro Annie nie pozwoliła dołączyć do Sportowców? Jako, że pozbawiona tytułów dziewczyna musiała uciekać się ostateczności - została Lizakiem. W ten sposób Sky ogłosiła pobór i Nowa zajęła miejsce Ann. Oczywiście w autobusie. Rudowłosa postanowiła siadać koło blondyna, a cała szkoła dziwiła się na ten związek.

W okolicach południa czarne chmury zawisły nad głową Anny. Razem z zaczęciem się lunchu wróciły problemy zostawione na przystanuku pod jej domem. W końcu dziewczyna, nie mając innego wyjścia postanowiła wykorzystać swój status. Nie mogła dać sobie spokoju. Musiała wrócić. Jej biologiczni rodzice prawdopodobnie nie będą wiedzieli, że odzyskali córkę. Ann MUSIAŁA nauczyć się wszystkiego, co potrzebne i cenione jest na dworze. MUSIAŁA zostać księżniczką.

Po powrocie do domu dziewczyna zastała opiekunów popijających kawę przy włączonym reality show.

- Ann królewno... - zaczął Brad pragnąc udobruchać dziewczynę. - Przepraszamy, że nie wiedziałaś wcześniej, ale takie musieliśmy podjąć środki.

- Siadajcie - rzekła gdyż oboje wstali kiedy ona tylko się pojawiła. Najprawdopodobniej takie zasady panują też na dworze. Poza tym nie mieli nawet innego wyjścia, mieli przed sobą następczynie tronu, za jakikolwiek sprzeciw mogli zapłacić śmiercią. Chociaż rudowłosa nie zamierzała używać aż takich środków. - Ukrywaliście przede mną prawdę, a ja ją odkryłam - próbowała kwieciście mówić. - Stało się i się nie zmieni. Teraz do rzeczy. Przemyślałam niektóre kwestie i doszłam do wniosku, że muszę się jeszcze wiele nauczyć.

- Ale królewno... - znów zaczął Brad. - Przecież jest królewna najlepszą uczennicą w swojej klasie! Ba! Nawet w szkole!

- Mówię o magii żywiołów, zaklęciach....

- A czego dokładnie królewna chcę się nauczyć?

- Na królewskim dworze i na Anthię napewno będę potrzebowała: nauki zaklęć, używania żywiołów, dworskich manier, savor vivre'u... O! I jeszcze muszę wiedzieć coś o sprawach administracyjnych, takich jak na jakie obszary jest podzielone moje królestwo, heraldyka**...

- Rozumiemy. Zaczniemy od lekcji używania żywiołów, chodź na dwór - powiedziała Anastazja.

Ann wyszła posłusznie i stanęła po drugiej stronie basenu niż jej opiekunka. Kobieta wyczarowała kopułę nad ich domem, by zwykli ludzie nie widzieli nic dziwnego, takiego jak czary. Wytłumaczyła też jak wykonywać poszególne ruchy, aby woda poruszała się zwinnie i płynnie. Obie rudowłose, choć ta starsza nigdy nią nie była, rzuciła specjalny kolor by włosy stały się czerwone. Teraz jednak miały kolor kłosów; zaczęły trenować. Robiły to dopóki słońce nie schowało się na horyzoncie. Miały ćwiczyć magię wody, ognia i podstawy ziemii dotąd, aż Ann będzie musiała przeprawiać się z powrotem na Anthię.

*zdjęcie nie do końca odpowiada opisowi, ale to najlepsze jakie udało mi się znaleść
** nauka o herbach itp.
_________________________
Trochę czekaliście na ten rozdział, ale wreszcie jest. Troche przegadany lecz zbliżamy się do momentu, na który chyba wszyscy czekali, a mianowicie podróż na Anthie

Enigma :*

[Aktualizacja]: Rozdział poprawiony. Narazie mam wenę, więc wszystkich, którzy czekają na Obliviona uprzedzam, że może się spóźnić z wyrobieniem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro