Rozdział 2 Pierwsze zielone święta
Long Lake City jest dość duże i pełne życia oraz nowoczesności. Miasto od dwóch stron otaczają góry. Od wschodu widoczne jest długie jezioro o bardzo kreatywnej nazwie, a mianowicie Long Lake, do którego mieszkańcy mieszkający najbliżej mają zaledwie pięć minut marszu. Nastomiast z południa miasto otaczają trzy wzgórza znajdujące się blisko siebie oraz klif do jezoira Long Lake.
Na pierwszym wzgórzu są długie łąki pełne kwiatów, na które często przychodzą uczniowie ze swoimi połówkami lub, by poprostu odpocząć, a na jego szczycie znajduje się sadzonka malutkiej brzózki z tabliczką, że została posadzona trzydziestego marca.
Ostatnie dwa są tak blisko siebie iż tworzą nie dwa lecz jedno wzgórze o dwóch szczytach. Na niższym znajduje się willa z basenem państwa McWinsterów, a na wyższym znajdowała równie bogata, z basenem jak i z dostępem do klifu. Gdyby z niego ktoś skoczył to trafiłby do jeziora Long Lake. Klif był bardzo długi miał około dwóch kilometrów długości, przylegał do wschodniej ściany wzgórza i zarastał go gęsty las. Do obydwu domów prowadziła droga asfaltowa, by zawozić okoliczne dzieci do szkoły, która z jednej strony graniczyła z lasem. Jak ktoś umiał znaleźć ścieżkę to mógłby trafić na przeciwko domu McWinsterów. Posiadaczami klifu i wyższego szczytu była rodzina Sky'ów.
Ich "dom" posiadał dwa piętra, parter, garaż pod parterem oraz taras na dachu. Basen znajdował się na takim samym poziomie jak parter. Willa urządzona była w stylu nowoczesnym i wyglądała prawie tak samo jak tak McWinsterów z tą różnicą, że ta Sky'ów była zrobiona z ciemnoszarego kamienia, a ich sąsiadów z jasnobrązowego. Na parterze była duża ciemna kuchnia z wyspą, wielki salon z cienkim telewizorem o zakrzywionym monitorze, podpiętej do niego konosli i dużą ilością białych mebli, jadalnia w odcieniach brązu oraz grafitowa łazienka z prysznicem. Na pierwszym piętrze były trzy sypialnie.
Jedna ogromna z balkonem na miasto i góry. Kolorem jaki tam panował był zielony. Łóżko oraz meble jak cały dom były w stylu nowoczesnym. W pokoju była para drzwi jedne prowadziły do garderoby z bardzo dużą ilością szaf, wieszaków i komód, a drugie do łazienki także zielonej, sprawiającej wrażenie jakby ktoś umieścił ją na zewnątrz. Na ścianach widać było drzewa, niebo i słońce, co dziwne wraz z porami dnia, i roku wygląd ściany się zmieniał co dawało jeszcze większy efekt zachwycenia.
Kolejna była dość mocno stara, a przynajmniej tak wyglądała. Jej ściany miały kolor pudrowego różu, a meble białego. Tu też znajdowała się łazienka. Była ona niebieska także dość starodawna, lecz ta sypialnia służyła jako pokój gościnny właścicieli. W tym pokoju nie było garderoby lecz duża szafa mająca około sto lat, idealnie wypełniająca wnętrze.
Ostatnia sypialnia była nieużywana codziennie, ale znajdowały się w niej meble. Ściany miały kolor brudnego różu. Na środku pokoju stała biała kołyska, a dookoła niej nie było innych mebli. Na wprost od drzwi był balkon, największy w całym domu. Gdy się na niego wyszło można było zobaczyć klif, miasto, troche gór i dom sąsiadów.
Na prawo od wejścia znajdowała się czerwona, orientalna łazienka z ogromną wanną i prysznicem. Obok była równie wielka garderoba, co ta właścicieli domu z tąãróżnicą iż ta była całkiem pusta.
Na drugim piętrze była siłownia z wyjściem na cudowny taras, z którego było widać całą okolicę, a w garażu mogłyby się zmieścić dwa duże auta. Basen był dość duży i można było do niego wskoczyć z trampoliny. Na patio, do którego przylegał basen ktoś mógłby przejść do lasu, który rósł na klifie.
Dziś natomiast był dwudziesty czwarty grudnia, czyli Wigilia, a w Long Lake City od czasu jego założenia nie było świąt, by nie spadł ani jeden płatek śniegu. W willi Sky'ów panowała coroczna wigilijna kolacja choć w domu były tylko trzy osoby. Brad Sky - mąż Anastazji, właściciel domu. Postawny brunet o niebieskich jak ocean oczach. Nacodzień chodził w jeansach, T-shirtach i koszulach. Do pracy natomiast ubierał ciemnogranatowy garnitur i białą, niedopiętą do końca koszulę; Anastazja Sky - żona Brada, właścicielka willi. Drobna, ruda dziewczyna o brązowych oczach. Była doktorem w miejcowym szpitalu i marzyła, by odkryć lek na raka. Ubierała się według panujących trendów; oraz Clarissa Sky - matka Brada. Brunetka o brązowych oczach, choć na skroniach widać już było lekką siwiznę.
Matka i syn siedzieli w salonie natomiast Ana była w kuchni i kończyła kolację.
- Hmm... dziwne od rana nie spadł ani jeden płatek śniegu, coś musiało "roztopić" te zimną mieścinę - rzekł Brad i zrobił cudzysłów w powietrzu przy słowie "roztopił".
- Och synu to wszystko zrobiło globalne ocieplenie. Ono ociepliło klimat Long Lake City - Clarissa choć nacodzień zajmowała się małym ranczem w Teksasie, co roku przyjeżdżała na święta do swego jedynego syna i znała klimat tej miejscowości jak własną kieszeń.
- Cóż... - rzekł i dopiero teraz odchodząc od okna. - Czy to globalne ocieplenie czy nie, to choinkę musimy ubrać zanim Anastazja poda kolację. Mamo wszystkie bombki i gwiazda są na górze w pokoju na prawo od twojego.
- Ach... No dobrze, a ty w tym czasie idź pomóż Anie bo zaczynam się robić głodna - rzekła siędząca na jednej z sof kobieta po czym weszła na schody, których balustrada była zrobiona z mleczno-białej szyby.
- Ana! - krzyknął Brad, gdy jego matka już weszła po schodach. - Pomóc Ci w czymś?!
- Nie! Weź tylko talerze i rozłóż je na stole! - Ana nadal krzątała się w kuchni, z której można było wyczuć zapach pieczonego ciasta, co wzmogło apetyt Brada.
- Ok! Już je rozkładam! - Mężczyzna wziął talerze i poszedł do jadalnii. Rozłożył po cztery głebokie talerze, po cztery talerze płaskie, po cztery widelce, po cztery noże i po cztery łyżki jak tradycja nakazuję, by mieć jeszcze jedną zastawę dla gości, którzy mogliby się pojawić.
Po ułożeniu zastawy Brad wrócił do salonu gdzie czekała już jego matka, by ubrać światełka. Choinka jak co roku była żywa, a bombki były we wszystkich kolorach od bieli przez żółć i czerwień do czerni przez szarość, i brąz. Gdy światełka zostały ubrane i podpięte do kontaktu przyszła pora na gwiazdę. Lecz Ana krzyknęła:
- Kolacja na stole!
I wszyscy poszli w kierunku jadalnii. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Brad pobiegł by zobaczyć kto dobija się o tej porze, a gdy otworzył zobaczył staruszkę w długiej pelerynie z kapturem na głowie. Jak się sekundę później okazało kobieta trzymała na rękach dziecko.
- Proszę niech pani wejdzie - rzekł gospodarz zamim przybyszka zdąrzyła cokolwiek powiedzieć.
- Dzi-dzi-dzi-dziękuje - odparła szczekając zębami.
- Jak się pani nazywa? - spytał Brad ściągając jej pelerynę i wieszając na wieszaku nie daleko wejścia
- Andromena. - Kobieta chwilę zastanowiła się zamin je wypowiedziała. Andromena była kruchą kobietą, miała siwę włosy, zielone oczy i dużo zmarszczek, co wskazywało na podeszły wiek.
- A ta słodka dziecina? - Dziecko uśmiechnęło się do mężczyzny jakby wiedziało, że o nim mowa.
- Ann. - Kobieta popatrzyła z rozmarzeniem na dziewczynkę, której włosy, choć nie było ich dużo miały nie rudy, a czerwony kolor. Oczy natomiast tak niebieskie iż mogłyby zahipnotyzować, a niektórym wydawało się jakby w tęczówkach przelewała się najprawdziwsza woda. Gdy doszli do jadalni Brad zaprosił ją do zjedzenia z nimi wigilijnej kolacji. Andromena zgodziła się. Po zjedzonych daniach odśpiewali kilka popularnych kolęd.
- A tak w ogóle to pani jest matką tej dziewczynki? - spytała Clarissa.
- Nie... - Andromena wyglądała na zmieszaną tym pytaniem. - Nie, jestem babcią Anny.
- Coż Anna wygląda na zmęczoną - rzekł Brad.
- Możeby tak zamieść małą na górę do kołyski, by usnęła - zaproponowała Anastazja.
- Tak tylko nie wiem gdzie mam iść. - Andromena poczuła ulgę, że dziewczynka się wreszcie będzie mogła odespać tą długą podróż.
- Ja cię zaprowadzę - rzekła Clarissa, po czym obie weszły poschodach na górę. Po chwili rozległ się huk, małżeństwo pobiegło na piętro i zobaczyło Andromenę lewitującą w powietrzu, i staruszkę trzymającą różdżkę.
- Uf... - Ana odzczuła ulgę, że to nie przybyszka zaatakowała i zaczęła jej grzebać po kieszeniach. Nagle wyjęła krótką gałązke, po czym złamała ją. - Dobra trzeba ją stąd zabrać.
- Może na tą wyspę, na Galapagos gdzie są trzymani czarnoksiężnicy?
- Tak to będzie dobry pomysł. A ty Brad... - Ana miała pewne wątpliwości co do zostawianie męża samego z małym dzieckiem, lecz złapała Andromenę za łokieć tak jak Clarissa. - Proszę zaopiekuj się Anną. W garażu jest trochę farby, mebli i zabawek dla dzieci. Przygotuj jej trochę pokój, zawieś gwiazdę na chionce i znieś wszystkie prezenty do salonu.
Dwie kobiety nagle rozpłynęły się w powietrzu, a Brad powiesił z małą pomocą Anny gwiazdę na choince, przeniósł kołyskę do ich sypialni, uśpił małą i napisał telegram do Zamku Władców w Stolicy na Anthię, a brzmiał tak:
Drogi Królu Lundzie III Potężny
Udało się nam przechwycić dziewczynę, Andromenę unieszkodliwiliśmy i została przetransportowana do więzienia tymczasowego. Będziemy wychowywali ją do jej czternastych urodzin.
Z poważaniem Twój uniżony sługa
Brad von Misurn
_________________
Dziś trochę krócej, ale myśle, że się wam spodoba. Dziękuje @mitsuru2002 za pogwiazdkowanie (chyba tak to się pisze) poprzedniego rozdziału. Wiele to dla mnie znaczy. Następny rozdział mam pisać narracją pierwszo-osobową (punkt widzenia Ann) czy trzecio-osobową (tak jak dotychczas)? Zachęcam do gwiazdkowania i komentowania mojego opowiadania.
Enigma :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro