Rozdział 1.2
Drugi rozdział w nocnym maratonie ♥♥
____________________________________
Dwie godziny później siedziałam w piżamie w pokoju Daniela i wpatrywałam się w swoją komórkę, jak gdyby nagle magicznie miała pokazać mi wiadomość od chłopaka.
Nie próbowałam sama do niego pisać czy dzwonić, bo wiedziałam, że to nie miało sensu. Pozbył się swojej komórki w pierwszej kolejności, w końcu każde urządzenie miało zamontowany GPS. Wiedziałam o tym od Raven.
Odłożyłam telefon na poduszkę obok i zaczęłam bezwiednie bawić się bursztynową bransoletką, którą dostałam od ukochanego na święta.
Bezwiednie rozejrzałam się po pokoju. Wszystko leżało na swoim miejscu, dokładnie tak, jak Daniel pozostawił swoje rzeczy. Nie tknęłam nawet książki leżącej na szafce nocnej, którą ostatnio czytał.
Położyłam się po stronie Daniela i wtuliłam twarz w jego poduszkę. Już dawno niestety przestała nim pachnieć. Zwinęłam się w kłębek i przez pół nocy wpatrywałam się w cienie na ścianie, zanim zapadłam w końcu nad ranem w niespokojny sen.
Rano wstałam przed budzikiem, miałam wrażenie, jakbym w ogóle nie zmrużyła oka. Nie próbowałam już ponownie zasnąć, ani razu mi się nie udało.
Niczym jak na autopilocie poszłam wziąć szybki prysznic, który jednak niewiele mi pomógł z dobudzeniem się.
Ubrałam się w pierwsze lepsze ubrania i zeszłam powoli na dół z postanowieniem zaparzenia sobie dużego kubka kawy. Ze zmęczenia zapomniałam już dlaczego od dłuższego czasu nie pijałam kawy.
Gdy tylko włączyłam ekspres i dotarł do mnie zapach świeżo mielonych ziaren poczułam mdłości i żółć napłynęła mi do ust.
O nie...
Zaklęłam w myślach i pobiegłam do łazienki.
Ledwo zdążyłam pochylić się nad muszą, gdy zaczęłam wymiotować.
Gdy w końcu torsje ustały oparłam policzek o chłodną ścianę i przymknęłam powieki.
Usłyszałam nagle ciche pukanie do uchylonych drzwi.
Wiedziałam kto to jeszcze zanim usłyszałam zmartwiony głos mojej przyjaciółki. Tylko ona wstawała tak wcześnie jak ja, jednak w porównaniu do mnie, dla niej to było normalne. Była z natury rannym ptaszkiem.
— Di? Co się dzieje? — zapytała Lily i pchnęła drzwi, wchodząc do środka.
— Nie wiem, to chyba z przemęczenia i stresu — westchnęłam i powoli wstałam na drżących nogach.
Spuściłam wodę i sięgnęłam po szczoteczkę do zębów. Lily obserwowała mnie w ciszy. Nic nie powiedziała dopóki nie wypłukałam dwa razy zębów i nie obmyłam twarzy zimną wodą.
— To już trzeci raz w tym tygodniu, gdy spotykamy się w łazience w takiej sytuacji — zaczęła mówić wolno i cicho, a ton jej głosu trochę mnie zaniepokoił.
Odwiesiłam ręcznik i spojrzałam na nią spod półprzymkniętych powiek. Światło w łazience było zbyt rażące dla moich oczu, od niewyspania byłam na nie wrażliwsza.
— Po szkole skoczę do apteki po coś na uspokojenie.
Lily spojrzała przez ramię i rozejrzała się po korytarzu, a gdy nikogo nie zauważyła weszła do łazienki i zamknęła za sobą cicho drzwi.
Zmarszczyłam brwi, obserwując jej dziwne zachowanie.
— Nie chcę być wścibska, ale martwię się o ciebie. Wzięłaś pod uwagę najbardziej oczywistą z opcji?
Prawie parsknęłam śmiechem i oparłam czoło o chłodną ścianę. Zamknęłam powieki i oddychałam powoli, żeby uspokoić buntowniczy żołądek.
Lily nie umknęła moja pełna niedowierzania mina i westchnęła ciężko.
— Naprawdę ostatnie czego chcę to znać jakiekolwiek szczegóły na temat życia łóżkowego mojego brata, ale jeśli wy... — odchrząknęła nieco zakłopotana.
Nie wierzyłam w to, że sugerowała ciążę.
Przecież za każdym razem się zabezpieczaliśmy. No i stres robił swoje, miał realny wpływ na organizm a czego jak czego, ale tego akurat miałam ostatnimi czasy w nadmiarze. To wyjaśniało, dlaczego spóźniał mi się okres.
Co śmieszne aż do tej chwili nie myślałam o nieotwartej paczce tamponów, którą kupiłam już dobre kilka tygodni temu.
Może ja po prostu nie chciałam brać tej opcji pod uwagę i dlatego odsuwałam od siebie wszelkie inne objawy.
Bo to po prostu nie mogło być możliwe.
— Nie mogę być w ciąży.
— Żadne zabezpieczenie nie daje stuprocentowej pewności, ale jeśli ze sobą nie sypialiście, to faktycznie nie jest to możliwe. — Lily położyła dłoń na moim ramieniu i lekko ścisnęła, jakby próbowała dodać mi tym samym otuchy.
Nie odezwałam się i nie wyprowadziłam jej z błędu.
— Poproszę tatę aby później na ciebie spojrzał. Może masz coś z żołądkiem, a tak pierwsze lepsze leki mogą tylko ci zaszkodzić.
Zmusiłam się do słabego uśmiechu i pokręciłam przecząco głową.,
— Nie trzeba, dzięki. Nie chcę zawracać mu głowy — powiedziałam cicho. — Spróbuję najpierw na własną rękę, a jak nie pomoże, to wtedy sama go poproszę.
Lily kiwnęła głową i zostawiła mnie po chwili samą w łazience.
Przez to co powiedziała nie mogłam przestać myśleć o tym, jak to wszystko pasowało do układanki.
Podświadomie wcześniej wszystko wypierałam, a teraz już nie potrafiłam przestać rozważać tej możliwości.
Zacisnęłam dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę. Lekki ból pomógł mi się wziąć w garść.
Musiałam zrobić ten cholerny test inaczej oszaleję.
Miałam ogromną nadzieję, że będzie negatywny i naprawdę miałam po prostu za dużo stresu.
Nawet nie chciałam myśleć o tym, co jeśli jednak było inaczej.
Umyłam ponownie zęby i spędziłam w łazience jeszcze chwilę, zwyczajnie gapiąc się przed siebie i próbując uspokoić czarne myśli.
Myślenie o Chloe i Danielu zostawiałam sobie na wieczory. W ciągu dnia musiałam wziąć się w garść, a przynajmniej się starałam.
Kiedy zeszłam na dół do kuchni zapach kawy na szczęście już zniknął. Lily otworzyła okno i sama popijała swój napój z termicznego kubka, który skutecznie minimalizował rozprzestrzenianie się zapachu.
Siedziała przy stole, a obok niej znajdował się talerz z tostami z dżemem i duży kubek herbaty.
Wskazała dłonią na jedzenie.
— Smacznego.
— Dzięki. — Zajęłam obok niej miejsce i powoli upiłam łyk gorącej herbaty.
Jak się okazało, to zdecydowanie nie była herbata.
Skrzywiłam się lekko i przełknęłam ciecz o intensywnym, lekko pikantnym smaku.
— Jezu, chcesz mnie otruć?
— Napar ze świeżego korzenia imbiru — odezwała się Lily i posłała mi przepraszający uśmiech. — Do smaku musisz się przyzwyczaić, ale naprawdę pomaga na mdłości i kłopoty z żołądkiem. Powinno zadziałać i może nie zwrócisz śniadania. Kiedyś często to piłam. Przez pierwsze kilka tygodni brania leków miałam ogromne mdłości.
Wiedziałam o jakich lekach mówiła. Lily miała za sobą walkę z zaburzeniami odżywiania. Uczęszczała na terapię, ale na początku brała również leki psychotropowe przepisane jej przez psychiatrę.
Miała tamten rozdział w życiu już za sobą i wszyscy mieliśmy nadzieję, że nie będzie miała nawrotu. Śmierć Chloe i ucieczka Daniela mocno się odbiła również na niej.
Skubała powoli swoją grzankę, ale ilość okruszków na talerzu wskazywała na to, że już wcześniej zjadła co najmniej jedną.
— No dobrze, warto spróbować, dziękuję. — Ponownie uniosłam kubek i zaczęłam powoli popijać napar.
— Myślałaś już nad spotkaniem z Mattem?
Szczerze mówiąc nie, zupełnie wyleciało mi to z pamięci, gdy miałam przed sobą perspektywę jeszcze większych problemów.
— Tak — skłamałam gładko i wpatrywałam się w słomkowy kolor parującego napoju. Kubek ogrzewał przyjemnie moje zziębnięte dłonie. — Przełożę je na przyszły tydzień. Nie czuję się dzisiaj na siłach.
— W porządku. Tylko proszę, nie odwołuj tego tak zupełnie. — Spojrzała na mnie. — To co powiedziałam wczoraj... Oni naprawdę nie chcieliby, abyś zmarnowała swoją szansę.
Przygryzłam dolną wargę prawie aż do krwi, żeby się nie rozpłakać.
Nie teraz. Wieczorem. Obiecałam sobie w duchu.
Teraz musiałam być silna.
Odchrząknęłam i wypiłam kolejny łyk. Z każdym kolejnym napar zdawał się mniej palić, a wariacje w moim żołądku zdawały się uspokoić.
— Pewnie. Gdybym zrezygnowała to Chloe pewnie powróciłaby jako duch i nękałaby mnie we śnie — spróbowałam zażartować, co niezbyt mi wyszło, gdy głos mi zadrżał podczas wymawiania imienia przyjaciółki. Lily udawała, że tego nie dostrzegła i tylko smutno się uśmiechnęła.
Po wypiciu naparu zabrałam się za swoje zimne już tosty i na szczęście sposób Lily zadziałał, nie zwróciłam śniadania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro