Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9.3

Wyszłam ze szkoły i niemalże wdepnęłam w dużą kałużę, w ostatniej chwili udało mi się ją ominąć.

Padał drobny deszcz, małe krople może nie groziły, że przemoknę, ale były lodowate i przez to było mi strasznie zimno. W dodatku moja kurtka nie miała kaptura.

Po krótkim spacerze dotarłam na parking i od razu dostrzegłam samochód Daniela stojący niedaleko wejścia do szkoły. Siedział w środku, a gdy mnie zobaczył, pomachał zachęcająco przez przednią szybę.

Otworzyłam drzwi po stronie pasażera i gdy tylko wsiadłam do auta, natychmiast poczułam przyjemne ciepło ogrzewające moje zziębnięte palce.

— Dobrze cię widzieć — przywitał mnie Daniel i posłał mi ciepły uśmiech, a jego ciemnozielone oczy pojaśniały.

— Cześć. — Odwzajemniłam niepewnie uśmiech.

— Czujesz się już lepiej? — Przyjrzał mi się nieco uważniej, a jego twarz przeszyła troska.

Przygryzłam dolną wargę, wahając się chwilę.

Nie miałam już śladu po uderzeniu, jednak moje wnętrze cały czas było poszarpane i krwawiące. Przenikliwy chłód w duszy był znacznie gorszy niż ten zewnętrzny, jesienny, atakujący moje ciało.

Jednak teraz, przy Danielu...

Już wiedziałam, z czym jeszcze mi się kojarzy jego zapach. W końcu zidentyfikowałam ten brakujący element.

Ogień.

Był jak ogień, rozjaśniał mrok wokół mnie, a w jego bliskości czułam spływające po mnie przyjemne ciepło. Pragnęłam jeszcze kiedyś ponownie poczuć dotyk jego dłoni na mojej skórze, jego ust na moim policzku... Zamrugałam powoli i wróciłam do rzeczywistości.

— Teraz już mi lepiej — odparłam cicho i odsunęłam za ucho wilgotny kosmyk włosów. — Nie chciałam cię martwić, p-przepraszam.

Zacisnęłam dłonie w pięści i położyłam je na kolanach.

— Nic się nie stało, Diano. Nie musisz mnie przepraszać. — Jego spojrzenie złagodniało.

Wzięłam głębszy wdech, zbierając się w sobie, aby ponownie się odezwać, jednak mój żołądek miał inne plany.

Poszłam spać bez kolacji, jak co wieczór ostatnio, a śniadanie było niewystarczające i nadal odczuwałam głód. I to nie był dla mnie problem, na przerwie zamierzałam zjeść kanapkę oraz jabłko na drugie śniadanie. Ale już teraz mój brzuch wydał z siebie odgłos protestu.

Zaczerwieniłam się wściekle.

— Przepraszam — wymamrotałam zakłopotana.

Daniel zaczął się cicho śmiać i potrząsnął głową.

— Nie przepraszaj mnie, ani za tamto, ani tym bardziej teraz — powiedział i otworzył swój plecak.

Wyjął z niego kanapkę owiniętą w papier śniadaniowy i podsunął ją w moim kierunku.

— Wcinaj, tylko się pospiesz, bo niedługo dzwonek na lekcje.

Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby odmówić. Zapewne nie byłabym w stanie nawet powiedzieć „nie" na propozycję dodatkowego posiłku. Gdy ktoś był głodny tak często jak ja, to naprawdę łatwo mu przychodziło schować dumę do kieszeni.

Wymamrotałam ledwie słyszalne podziękowania i wzięłam od niego kanapkę. Odwinęłam ją z papieru i zaczęłam jeść.

Starałam się powstrzymać cichy jęk, takie to było pyszne.

Kanapki w domu Crownsów należały do ubogich: zwykła pszenna bułka, margaryna, kawałek sera lub szynki i w sumie tyle. Kanapka Daniela była najlepszą, jaką kiedykolwiek miałam okazję jeść.

Chłopak wpatrywał się we mnie z ciepłym uśmiechem, a ja zastanawiałam się, dlaczego w ogóle chce się ze mną widywać? Co takiego we mnie widzi?

Mimo moich starań i tego, że niewiele się odzywałam, to i tak zdarzało mi się wiele razy zaciąć podczas mówienia. Nigdy tego nie skomentował, choć na pewno musiał zauważyć. Mimo wszystko zachowywał się, jak gdyby nic się nie stało, i z tego powodu zaczynałam czuć się przy nim coraz swobodniej.

Teraz też się nie odzywał, tylko mnie obserwował i pozwalał w spokoju zjeść jego drugie śniadanie.

Miałam nadzieję, że nie będzie przeze mnie chodził głodny.

— Jak minął ci weekend? — zapytałam, gdy pochłonęłam połowę kanapki.

Jego uśmiech nieco zmalał, a oczy stały się pochmurne.

Pytanie miało być lekkie, nie spodziewałam się takiej reakcji i trochę się zdenerwowałam. Naprawdę nie chciałam psuć mu nastroju.

— Sobota była w porządku, spędziłem ją z siostrą, dawno nie przebywaliśmy ze sobą, więc było fajnie. W niedzielę musiałem coś załatwić poza miastem, jakoś zleciała.

— Masz siostrę?

— Tak, Lilyanne. Chodzi do klasy niżej.

Nie miałam zamiaru pytać, co takiego musiał załatwić w niedzielę. Po tym, jak nieco pogorszył mu się nastrój, wolałam nie drążyć. Nie chciałam wyjść na wścibską.

— Ja mam starszego brata, Sama.

— Wiem. — Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. — Mój dawny kapitan, skojarzyłem po nazwisku.

Nagle z budynku dobiegł do nas dźwięk dzwonka na lekcje. Pospiesznie wepchnęłam do ust resztki kanapki.

— Powoli. Zanim pan Zinter dojdzie do sali, trochę minie. Jestem zdziwiony, że nie nauczył się wychodzić z pokoju nauczycielskiego przed dzwonkiem, byłby wtedy na czas.

Racja. Miałam pierwszą historię i starszy pan Zinter zazwyczaj pojawiał się w sali pięć minut po ósmej. Miał kłopoty z chodzeniem, podobno kilka lat temu przeszedł operację na lewe kolano i poruszał się o lasce.

Ale zaraz, skąd Daniel wiedział, jaką miałam pierwszą lekcję?

— Skąd wiesz?

Zgniotłam papierową torebkę i schowałam ją do kieszeni kurtki. Wierzchem dłoni starłam z ust resztki okruszków.

— Popytałem tu i tam o twój plan lekcji.

Z mojej twarzy nie schodził uśmiech. Czułam się miło połechtana na wieść o tym, że starał się czegoś dowiedzieć na mój temat.

Przed szkołą oprócz nas nie było już nikogo.

Daniel podszedł do mnie i razem powoli zmierzaliśmy w stronę wejścia do budynku. Deszcz nadal kropił, żadne z nas nie miało kaptura, więc włosy i twarze szybko pokryły nam zimne krople. A Daniel na pewno był już spóźniony na swoją pierwszą lekcję. Mimo to żadne z nas się nie spieszyło.

— Chciałabyś może wpaść do mnie w piątek na Titanica? — zapytał nagle Daniel, gdy już mieliśmy się rozejść w dwie różne strony na korytarzu.

Spojrzałam na niego i westchnęłam ciężko. Moja kara stała się idealną wymówką, dzięki której dało się wyjaśnić, dlaczego nie mogłam spotykać się z nim po lekcjach.

— Niestety nie mogę, mam pracę po szkole — przyznałam. Po chwili dodałam: — Zaczynam od d-dzisiaj.

— Okej, a w sobotę wieczorem?

Sklep pani Hamer w sobotę był czynny od dziesiątej do siedemnastej, więc po południu teoretycznie miałam czas, ale w życiu nie udałoby mi się wymknąć.

— Nie dam rady.

Zmarszczył nieznacznie brwi. Miał nieodgadnioną minę.

Dałabym wiele, aby się dowiedzieć, o czym myślał. A jeszcze więcej, żeby móc się z nim spotkać kolejny raz poza szkołą.

— Dobra, muszę uciekać na lekcję, do zobaczenia później.

Odszedł w kierunku sali od angielskiego, a ja poszłam na historię.

Zaprosił mnie już kolejny raz, a ja byłam zmuszona odmówić. Rozczarowanie kłuło mnie w serce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro