Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4.2

Skupiłam się na lekcji i robiłam staranne notatki. Po dłuższej chwili zobaczyłam, jak dziewczyna siedząca koło mnie przesuwa w moją stronę kartkę. Zrobiła to tak szybko, że tylko mignęły mi przed oczami jej długie różowe paznokcie. Zmarszczyłam brwi, ale wzięłam kartkę i przeczytałam.

Cześć! Jestem Alison Jackson. A ty?

W pierwszej chwili pomyślałam, by odsunąć kartkę bez odpowiedzi. Ale postanowiłam przynajmniej odpisać... Jednak zaraz przyszło mi na myśl, że zapewne potem zagada mnie na przerwie. Pisanie było jednak lepszą opcją.

Zerknęłam na nią niepewnie.

Siedziała po mojej prawej stronie i uśmiechała się do mnie przyjaźnie. Wyglądała na miłą i nie chciałam jej urazić.

Jednak kluczowa była myśl, że dopiero co rozmawiałam z chłopakiem, w którym byłam zakochana. Odezwałam się do niego. Skoro przełamałam się w stosunku do niego, to równie dobrze mogłam iść za ciosem i spróbować nawiązać z nią rozmowę.

Jestem Diana Beckett.

Przesunęłam kartkę powoli w jej stronę, a ona wzięła ją ode mnie, nie odrywając spojrzenia od nauczyciela. Prawdziwa konspiracja, podobało mi się to. Kąciki moich ust uniosły się w słabym uśmiechu.

Alison znowu podała mi kartkę.

Cześć, Diano! Zagrajmy w kółko i krzyżyk, zanim usnę z nudów. Nie przepadam za biologią :)

Powinnam odmówić. Musiałam skupić się na lekcji, poza tym w odróżnieniu od Alison uwielbiałam biologię. Ale wiedziałam, że dam radę nadrobić materiał w domu. To była moja szansa, żeby spróbować zakolegować się chociaż z jedną osobą.

Postanowiłam się zgodzić.

Grałyśmy pięć rund, z czego wygrałam dwa razy. Potem Alison zaproponowała, abyśmy pisały na zmianę o tym, co lubimy, a czego nie. W ten sposób dowiedziałam się, że moja nowa koleżanka nie cierpi wcześnie wstawać, a ubóstwia (jej słowa) wylegiwanie się w łóżku do późna.

Pan Whiter mówił o układzie oddechowym, gdy dostałam kolejną wiadomość.

Ostatnia lekcja muzyki była bardzo zabawna. Pani Snow zdenerwowana na Johna, który nadal nie odróżnia szesnastek od ósemek, powiedziała do niego: „Jak zaraz cię rąbnę w ten pusty łeb, to może nareszcie zrozumiesz, że albo się w końcu tego nauczysz, albo wylecisz z tej klasy z hukiem!".

Tak, wiem, nie jest to zachowanie godne nauczyciela, ale wcale się jej nie dziwię. Ile razy można powtarzać to samo?

Kiedy przeczytałam to, co napisała, zaczęłam się śmiać. Próbowałam być cicho, ale niestety poległam z kretesem.

Nauczyciel urwał zdanie i podszedł do naszej ławki. Zerknęłam na Alison. Dziewczyna też chichotała z pochyloną głową, trzymając rękę na ustach. Pewnie myślała, że dzięki temu nic nie słychać. Szturchnęłam ją i pokazałam głową pana Whitera. Szybko schowała kartkę do swojej białej, skórzanej torby.

— Jak widzę, panna Jackson i panna Beckett mają ciekawsze rzeczy do roboty niż słuchanie jakże nudnego wykładu. Więc obydwie zgłoszą się do mnie po lekcjach.

— Ale... — odezwała się Alison, lecz nauczyciel jej przerwał.

— Teraz proszę o ciszę. A więc... jak już wspomniałem, łańcuch oddechowy jest to ostatni etap oddychania wewnątrzkomórkowego, przebiegający...

Alison skupiła się na lekcji, a ja próbowałam nie wpaść w panikę. To miała być moja pierwsza odsiadka.

Autobus szkolny odjeżdżał piętnaście minut po zakończeniu ostatnich lekcji.

Owszem, do domu Crownsów dojeżdżała komunikacja miejska, ale był to jeden autobus co godzinę. Nie wiedziałam, o której nauczyciel pozwoli nam wyjść, i nie miałam zielonego pojęcia, kiedy dotrę do domu. Jasne było tylko jedno: jeśli wrócę zbyt późno, dostanę szlaban na wszystko, na co tylko można go dać.

Z pętli chaotycznych, spanikowanych myśli wyrwał mnie głos Alison.

— Idziesz ze mną do łazienki? Znowu zaspałam i nie zdążyłam zrobić makijażu. — Odwróciłam się w jej stronę, a ona otworzyła szerzej oczy. — Cholera, co ci jest? Powiedziałam coś nie tak?

Zaczęła się przerwa i uczniowie opuszczali klasę, aż w końcu zostałyśmy tylko my i nauczyciel, który zaczynał na nas patrzeć podejrzliwie znad swoich okularów.

— Chodź, idziemy. — Alison pomogła mi spakować plecak, a potem wzięła mnie pod ramię i wyprowadziła z sali.

Na korytarzu spojrzała mi w oczy z poczuciem winy wypisanym na twarzy.

— To będzie twoja pierwsza odsiadka, jak rozumiem? Przepraszam, to moja wina.

— To t-też moja wina — odparłam cicho i powoli, nieznacznie się zacinając. — Nie martw się.

Alison nie zwróciła uwagi na to, jak mówię, i zdobyła dzięki temu u mnie dużego plusa. Nieco się rozluźniłam.

— Czym dojeżdżasz do szkoły? Jak chcesz, mogę cię odwieźć — zaproponowała wesoło.

Jakby czytała mi w myślach.

— Jeżdżę a-autobusem, więc z chęcią skorzystam z twojej propozycji.

Zaczęłyśmy iść w stronę łazienki, a ja powoli się uspokajałam. Sytuacja była opanowana.

Musiałam zwolnić, ponieważ przede mną pojawił się nagle tabun ludzi wychodzących ze szkoły. Wyjrzałam przez okno na korytarzu. Dzień był słoneczny, co w Spokane zdarzało się rzadko.

Alison złapała mnie za rękę i ruszyła przodem.

— Patrz, jak się omija uczniów spragnionych słońca! — zawołała radośnie i pociągnęła mnie za sobą.

Co chwilę rzucała „przepraszam", „sorki", „z drogi!" albo „uwaga!". Kiedy przedostałyśmy się na drugą stronę tłumu, obejrzałam się przez ramię. Jeszcze sporo osób pchało się do drzwi. Gdyby nie Alison, wciąż tkwiłabym w miejscu i czekała, aż wszyscy wyjdą.

Za rogiem dziewczyna w końcu puściła moją rękę. Alison trajkotała jak najęta, gdy w końcu weszłyśmy do łazienki. Położyła swoją torebkę koło umywalki i wyjęła dużą, różową kosmetyczkę. Zaczęła nakładać na twarz to, co wycisnęła z brązowej tubki. To był chyba fluid. A może puder w kremie?

— ...jak sądzisz, Diano? — spytała, a ja nie miałam pojęcia, o co jej chodziło.

Skończyła używać kosmetyku, którego w ogóle nie widziałam na jej twarzy, i zaczęła myć ręce.

— Co sądzę? — Byłam trochę zawstydzona tym, że nie usłyszałam pytania.

— Będziesz siedziała ze mną w autokarze? Jak ja wstanę o wpół do czwartej rano, żeby się wyrobić na zbiórkę o wpół do piątej, naprawdę nie wiem...

Domyśliłam się, że pytała o dzień wyjazdu.

— Nie będę siedziała z t-tobą w autokarze, ponieważ ja n-nigdzie nie jadę.

Dopiero co ją poznałam, a mimo to przebywanie w jej towarzystwie było dla mnie łatwe, z każdą chwilą czułam się coraz swobodniej i nieco pewniej. Niektórzy ludzie roztaczali wokół siebie taką aurę ciepła i otwartości — ona była jednym z nich. Nadal jednak mówiłam mało, ograniczałam się do niezbędnego minimum.

— Dlaczego? Zobaczysz, będzie fajnie! — zapewniła, chowając niebieski cień do powiek. Potem wyciągnęła tusz i pomalowała rzęsy.

Zaczęłam w głowie szukać wymówki. Nie bardzo wiedziałam, co jej odpowiedzieć.

Po pierwsze, nie chciałam wyznać jej prawdy. Mimo wszystko dopiero się poznałyśmy. Po drugie, była jedyną osobą, z którą rozmawiałam i która nie wiedziała, gdzie mieszkam.

— Nie mam kasy na takie e-eskapady — mruknęłam w końcu.

Przyjrzałam się jej dokładnie. Jej twarz była rozjaśniona, niebieskie oczy podkreślone szafirowym cieniem i ocienione długimi czarnymi rzęsami patrzyły teraz na mnie.

Wiedziałam już na jej temat kolejną rzecz: jest świetna w robieniu makijażu.

Nagle usłyszałyśmy dzwonek na lekcje. Alison szybko schowała kosmetyki, przedtem jednak pociągnęła usta różowym błyszczykiem.

— Mam teraz chemię, nie mogę się znowu spóźnić, bo pan Fox mnie udusi. No to do zobaczenia na odsiadce! — Ostatnie zdanie wyśpiewała.

Nie minęło nawet pół minuty od dzwonka na lekcję, a Alison już nie było.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro