Rozdział 4.1
Bycie niewidzialną ma swoje plusy. W szkole mogłam przemieszczać się bez zwracania na siebie większej uwagi, a co za tym idzie, miałam szansę obserwowania ludzi wokół mnie.
Dokładniej rzecz biorąc, moja uwaga skupiała się na jednej osobie.
Na Danielu.
Jego imię poznałam przypadkiem, gdy jeden z jego znajomych zaczął go wołać na szkolnym korytarzu. W odpowiedzi Daniel odkrzyknął:
— Możesz przestać piłować paszczę na całą szkołę, Jason?
Znałam go tylko z widzenia, bo nasze plany zajęć były kompletnie różne. A jednak za każdym razem, gdy go widziałam, moje serce zamierało.
Chłopak, w którym się zauroczyłam, był wysoki i smukły. Nie należał do typów, którzy dzień w dzień pakują na siłowni. Raczej częściej biegał, niż dźwigał ciężary.
Miał rudoblond włosy i uśmiech, od którego miękły mi kolana. Dźwięczny ton jego głosu sprawiał, że marzyłam, aby chociaż raz usłyszeć, jak wypowiada moje imię.
Odkąd go zobaczyłam w pierwszej klasie, każdy dzień był dla mnie łatwiejszy do zniesienia, jeśli tylko udało mi się go wypatrzyć na korytarzu wśród setek innych uczniów.
Jednym z moich ulubionych zajęć było wyobrażanie sobie, jaki odcień mają jego tęczówki. Jak dotąd nie udało mi się dostrzec koloru oczu chłopaka. Gdy na niego zerkałam, akurat miał twarz skrytą w cieniu, stał do mnie bokiem albo zwyczajnie byłam zbyt daleko, by móc dobrze się mu przyjrzeć.
Czasami wydawało mi się, że patrzy w moją stronę i mnie zauważa. Jednak wtedy zaczynałam panikować i zwyczajnie uciekałam, gubiąc go w tłumie.
Z zamyślenia wyrwał mnie komunikat dyrektora, który przez szkolne głośniki przypominał o zbliżającym się terminie zgłoszeń na kilkudniową wycieczkę szkolną.
Nie słuchałam za bardzo, ponieważ mnie to nie dotyczyło. Państwo Crowns w życiu nie zapłaciliby za jakąkolwiek wycieczkę. Był to według nich kolejny zbędny wydatek.
Z całego ogłoszenia zapamiętałam tylko kosmiczną cenę, równe trzysta dolarów, oraz miejsce. Los Angeles. Chciałabym tam kiedyś pojechać, w ogóle w przyszłości pragnęłam dużo podróżować po świecie. Ale na razie musiałam myśleć o teraźniejszości.
Wyciągałam ze swojej szafki podręcznik od biologii, kiedy nagle usłyszałam nad sobą męski głos. Głos, który często przywoływałam w myślach.
— Cześć.
Serce natychmiast zaczęło mi bić szaleńczo w piersi i zerknęłam na chłopaka stojącego obok mnie. Daniel opierał się niedbale ramieniem o szafkę. Miał na sobie szkolną bluzę z logo naszej drużyny koszykarskiej Herosi.
Ja chyba śniłam na jawie.
Złapałam mocniej trzymany w dłoniach podręcznik i spojrzałam na niego. Jego oczy miały odcień ciemnozielonych, letnich liści. Żywy, głęboki i ciepły. Na twarzy malował mu się nonszalancki uśmiech.
— Od dłuższego czasu próbuję cię złapać, ale ciągle mi uciekasz. Nie wiem dlaczego. Przecież jeszcze się nie znamy, więc nie dałem ci powodu do wpisania mnie na listę wrogów. Mam na imię Daniel.
Stałam jak zamurowana i gapiłam się na niego z szeroko otwartymi oczami. Ze zdenerwowania ścisnęło mnie w gardle tak mocno, że nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
On naprawdę do mnie podszedł, tak sam z siebie. I chciał ze mną rozmawiać, a ja nie mogłam zmusić moich strun głosowych do współpracy. Zupełnie jakbym była sparaliżowana.
Musiał mieć naprawdę ogromne pokłady cierpliwości, ponieważ jego uśmiech tylko nieznacznie zmalał. Nadal tam stał i czekał.
— Jak masz na imię?
Z jednej strony chciałam natychmiast odwrócić się na pięcie i uciec do sali lekcyjnej. Po raz kolejny. Naprawdę nie mogłam pozwolić sobie na sercowe rozterki, gdy miałam na głowie ostatni rok szkolny. Od tego zależała cała moja przyszłość i nie była to przesada czy dramatyzowanie.
Z drugiej strony przeczuwałam, że to moja szansa, może jedna na milion, żebym mogła chociaż raz porozmawiać z chłopakiem, w którym bujałam się od kilku lat. Przynajmniej ten jeden raz.
Poza tym może już nigdy nie będzie chciał ponownie ze mną rozmawiać.
Słyszałam w głowie jeszcze trzeci głos, najcichszy. Schowany głęboko wewnątrz mojej duszy. Ten głos mówił, jak bardzo chcę poznać smak normalnego życia. Pierwszy raz w życiu postanowiłam ulec.
Daniel w końcu przestał się uśmiechać. Westchnął ciężko i odepchnął się od szafki.
— Dobra, skoro nie chcesz gadać, dam ci spokój i nie będę więcej cię zagadywał, szanuję twoją decy...
— Jestem Diana Beckett — wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu i na tyle głośno, aby usłyszał mnie bez problemów. Głos tylko nieznacznie mi zadrżał. Od zaciskania dłoni na podręczniku zbielały mi knykcie, zaczynałam czuć ostre krawędzie książki wbijające mi się w skórę. Lekki ból pomógł mi wziąć się w garść. — Przepraszam, zaskoczyłeś mnie — dodałam już ciszej.
Na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech, a pode mną ugięły się kolana. Tym razem to ja oparłam się o szafkę. Próbowałam być przy tym tak samo nonszalancka jak on, ale z tańczących w jego oczach szelmowskich ogników wywnioskowałam, że mi nie wyszło. Zauważył, w jaki sposób na niego zareagowałam.
Czułam gorąco, które płynęło od dekoltu, rozchodziło się w górę wzdłuż szyi i w końcu oblało moje policzki.
Nagle zabrzmiał głośno dzwonek na lekcję, aż podskoczyłam w miejscu.
— Dobra, spadam do klasy. Do zobaczenia kolejnym razem. — Już miał zamiar odejść, kiedy zatrzymał się w miejscu i spojrzał na mnie ostatni raz. — Mam nadzieję, że nie będziesz już uciekała na mój widok.
Kiwnęłam tylko głową. Nie ufałam sobie na tyle, żeby ponownie się odezwać. Uznał to za potwierdzenie i uśmiechnął się zadowolony. Zanim odszedł, puścił mi oczko.
Westchnęłam ciężko i oparłam się całymi plecami o szafki. Mijała mnie rzesza uczniów kierujących się do swoich klas, nie zwracałam jednak na nich uwagi. Całkiem odpłynęłam myślami.
Co się właśnie stało? Rozmawiałam z Danielem. Wzięłam kilka spokojnych, drżących oddechów. Nie mogłam w to uwierzyć.
Wrzuciłam podręcznik do plecaka, a potem wytarłam wilgotne dłonie o spodnie. Nagle na moją twarz wypłynął szeroki uśmiech. Zauważył mnie, nie byłam jednak dla niego niewidzialna, tak jak dla większości osób. Moje serce zrobiło salto, a ja udałam się na lekcje z wrażeniem, jakbym była pod wpływem jakieś psychoaktywnej substancji.
Do tej pory jedynymi uczuciami, jakie mi towarzyszyły, były tylko strach przed nieznaną przyszłością i obawa o kolejny dzień. A teraz nagle świat wokół mnie stał się zwyczajnie piękniejszy, a ja pierwszy raz od dłuższego czasu czułam podekscytowanie i zaciekawienie tym, co przyniesie mi kolejna chwila.
Nie mogłam się doczekać, kiedy znowu zobaczę Daniela.
W końcu jak w transie dotarłam na lekcję biologii. Byłam trochę spóźniona i moje stałe miejsce zostało zajęte przez kogoś innego. Jedyne wolne było obok ciemnowłosej dziewczyny.
Pan Whiter zaczął lekcję bez sprawdzania listy obecności. Jak na nauczyciela przedmiotu ścisłego był bardzo roztrzepany.
Z trudem odsunęłam na bok myśli o Danielu. Musiałam się skupić.
„Widzisz, trzeba było mnie posłuchać. Gadanie z nim to był zły pomysł, zawalisz szkołę" — podsunął mój rozum.
„Zamknij się, dam radę" — odparowało serce.
Ztym postanowieniem otworzyłam podręcznik oraz zeszyt.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro