Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Diana

— Di, wstawaj szybko, zanim pani Crowns przyjdzie. — Usłyszałam nad głową nerwowy szept Percy'ego, trzynastoletniego chłopca, jednego z mojej rodziny zastępczej.

Otworzyłam oczy i natychmiast je zamknęłam z powodu rażącego słońca padającego mi na twarz.

— Już wstaję, sekundka — wymamrotałam do poduszki, przeklinając swój twardy sen.

Przegapiłam pobudkę, jaką codziennie punktualnie o szóstej robiła nam pani Crowns. To był cud, że nie zauważyła mojej nieobecności podczas porannego sprzątania. Nasi rodzice zastępczy byli pedantyczni.

Trudno było utrzymać porządek w piętrowym wielkim domu. Na pierwszym piętrze okazałej posiadłości znajdowały się trzy sypialnie oraz mała łazienka. Co prawda na parterze była jeszcze jedna, znacznie większa, tuż obok sypialni państwa Crowns, ale my mieliśmy do niej zakaz wstępu, nie licząc czasu, gdy ją sprzątaliśmy.

Dzieliłam pokój z czternastoletnią Stephanie oraz Daisy, moją rówieśniczką. Percy niestety wylądował z Bobem, piętnastoletnim sadystycznym chłopakiem, który wziął sobie chyba za cel doprowadzenie mnie do kolejnego załamania. Pomagały mu w tym Lauren i Paige, które również mnie nienawidziły. Ci członkowie „Świętej Trójcy", jak ich nazywaliśmy, byli pupilkami państwa Crowns. Nasi rodzice zastępczy traktowali ich nieznacznie lepiej niż resztę, choćby przymykali oko na niedokładne sprzątanie czy gorsze zachowanie w szkole.

Ostatnio dołączyła do nas nowa dziewczyna, Georgia. Miała dwanaście lat i pochodziła z rozbitej rodziny alkoholików. Zamieszkała z Lauren oraz Paige, a ja miałam tylko nadzieję, że chociaż jej jednej dadzą spokój.

Georgia jak na razie nie dostrzegała licznych wad tego miejsca. Przyzwyczajała się do nocy, w których mogła spać pełne osiem godzin niebudzona awanturami czy dźwiękiem rozbijanego szkła. Wyznała mi, że w przyczepie kempingowej, z której zabrał ją pracownik socjalny, w ogóle nie było łazienki i myła się w misce, używając wody z butelki. I cały czas żyła w strachu, bo jej ojciec po pijaku często podnosił na nią rękę. Dlatego modliłam się, żeby trafiła do pupilków Crownsów, bo wtedy będą ją traktowali znacznie lepiej. Wystarczająco już wycierpiała w swoim krótkim życiu.

Percy wyszedł z mojego pokoju i udał się sprzątać schody, po chwili usłyszałam warczenie odkurzacza.

Co ranek przed szkołą każdy z nas musiał wykonać swoje zadanie. Dzisiaj do mnie należało odkurzenie i umycie korytarza na piętrze. Nawet nie było opcji się z tego wywinąć. Pan Crowns od razu zauważyłby drobinki kurzu czy jakieś paprochy i dostałabym szlaban na jedną z niewielu rzeczy, które sprawiały mi przyjemność, czyli na czytanie. Już sama świadomość możliwości ucieczki w wyimaginowany świat była dla mnie kojąca.

Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się sennie po pokoju. Był mały i ascetyczny. Znajdowały się w nim trzy łóżka, trzy biurka, trzy krzesła i jedna szafa. Ściany były śnieżnobiałe, podobnie jak dywan.

Nie pozwolono nam mieć żadnych ozdób czy plakatów, a na biurkach nie mogło nic leżeć. Wszystkie rzeczy musiały być schowane.

Jedyną dekoracją był sporej wielkości krzyż wiszący na ścianie, tuż nad drzwiami. Podobne znajdowały się w każdym pokoju. Łóżka moich współlokatorek były idealnie pościelone i dodatkowo zakryte brązowymi, identycznymi narzutami.

Z trudem zwlekłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki zimny prysznic. Nie dlatego, że lubiłam zimną wodę albo chciałam szybciej się dobudzić. Zwyczajnie nie miałam innej możliwości. Moi zastępczy rodzice uważali, że ciepła woda jest zbędna, i traktowali to jako luksus, na który pozwalali nam rzadko. Zazwyczaj w naszej łazience była ona wyłączona, więc mogliśmy się myć tylko w zimnej. Przywykłam już jednak do tego i nauczyłam się brać prysznic w kilka minut.

Ubrałam się pospiesznie w domowe ubrania, czyli czarne dresy, i poszłam sprzątać.

Percy akurat skończył się męczyć z małymi dywanikami na schodkach i z westchnieniem ulgi oddał mi stary, ciężki odkurzacz.

— Jeszcze raz dzięki, Percy. Możesz wziąć dzisiaj moją kanapkę do szkoły.

Potarł dłonią swoje przydługie, jasne włosy i posłał mi szeroki uśmiech.

— Dzięki!

Niezbędne minimum dotyczyło nie tylko wystroju wnętrz czy zimnej wody. Pani Crowns wydzielała nam jedzenie i na śniadanie pozwalała każdemu zjeść jedną kanapkę, do szkoły mogliśmy wziąć kolejną i dodatkowo owoc, który aktualnie był w domu. Mieliśmy sad, więc zazwyczaj były to jabłka, Crownsowie rzadko kupowali inne owoce. Uważali to za zbędny wydatek. W szkole jedliśmy obiad opłacany przez opiekę społeczną, w weekendy były to posiłki przygotowane przez panią Crowns. Po powrocie do domu mogliśmy wziąć sobie na przekąskę po owocu, a kolejnym posiłkiem była kolacja, która była taka sama jak śniadanie.

W końcu według rodziców zastępczych nie bez powodu w modlitwie Ojcze nasz mowa była o chlebie powszednim. Wzięli to zdecydowanie zbyt dosłownie.

Z powodu takiej diety wszyscy byliśmy szczupli, a Bob i Percy wręcz wychudzeni. Jako chłopcy w wieku dorastania potrzebowali znacznie większej ilości jedzenia, jednak na każdą nieśmiałą sugestię z naszej strony dostawaliśmy ochrzan i zastępcza matka kazała nam przepraszać Boga za grzech obżarstwa.

Nie była hipokrytką, mimo że sama miała sporo nadprogramowych kilogramów. Cierpiała na niedoczynność tarczycy i z tego powodu kilka lat temu gwałtownie przytyła.

Każdego ranka wspólnie odmawialiśmy pacierz, tuż przed śniadaniem. Nigdy nie byłam zbyt wierząca, ale posłusznie wypowiadałam beznamiętnym tonem wyuczone formułki za każdym razem, gdy tego ode mnie wymagano. Tak bardzo wryły mi się one w pamięć, że podczas modlitw w ogóle się nie zacinałam. Pani Crowns uznała to za kolejny znak od Boga.

Zaburczało mi w brzuchu na wspomnienie śniadania, ale odsunęłam na bok myślenie o posiłku. Byłam przyzwyczajona do częstego ssania w żołądku.

Zaczęłam sprzątanie.

Podczas odkurzania przypominałam sobie materiał z biologii, którego uczyłam się do późna. Czytałam podręczniki i notatki w ciemności pod kołdrą, mając za jedyne źródło światła latarkę, którą wiele lat temu kupiła mi babcia. Nie mogliśmy zapalać światła po ciszy nocnej zaczynającej się o dwudziestej drugiej.

W tym roku szkolnym musiałam zdobyć stypendium. Niedługo kończyłam osiemnaście lat i miałam zamiar wynieść się z tego piekła. Z drugiej strony nie chciałam zwalać się mojemu bratu na głowę. Samuel miał dwadzieścia lat i kończył dwuletnią szkołę policealną na kierunku technik masażysta. Była ona znacznie tańsza niż studia. Niestety w ostatniej klasie liceum nie udało mu się zdobyć pełnego stypendium sportowego, a bez tego nie mógł pozwolić sobie od razu na studia. Po zdobyciu dyplomu zamierzał znaleźć lepiej płatną pracę, która pozwoli mu pójść na wymarzony kierunek, czyli turystykę i rekreację. Kochał sport i chciał związać z tym swoją przyszłość. Trzymałam za niego kciuki.

Początkowo gdy się wyniósł, chciał zabrać mnie ze sobą, ale opieka społeczna nie wyraziła na to zgody. Mój brat wynajmował pokój w mieszkaniu niedaleko swojej szkoły. Nie stać go było na wynajęcie całego mieszkania, a co dopiero na opiekę nade mną. Wieczorami i w weekendy pracował na stacji benzynowej, ale mimo to nadal musiał zaciągnąć kredyt studencki, aby móc opłacić czesne.

Po jego wyprowadzce dwa lata temu zostałam u Crownsów sama i od tamtej pory każdy dzień był dla mnie wyzwaniem. Musiałam tam wytrzymać do osiemnastych urodzin, do dwudziestego kwietnia. Jednak wiedziałam, że po opuszczeniu domu rodziców zastępczych wcale nie czeka mnie kolorowa przyszłość. Moje wejście w dorosłość będzie takie samo jak Samuela — byłam tym zwyczajnie przerażona.

Do sportu miałam dwie lewe nogi, dlatego moją jedyną nadzieją było stypendium za wysokie oceny oraz wynik egzaminu SAT. Całą energię skupiałam więc na nauce. Zdawałam sobie sprawę, że to moja przepustka do lepszego życia. Moja jedyna szansa.

Nagle dostrzegłam panią Crowns idącą po schodach do góry. Mimowolnie wyprostowałam się jak struna i zesztywniałam.

Veronica Crowns była kobietą po sześćdziesiątce. Czarne włosy przeplatane siwizną zawsze związywała w ciasny kok, nosiła wyłącznie ubrania w kolorach brązowym i czarnym. Żadnego dekoltu czy krótkich spódnic. I tego samego wymagała od nas.

Z zawodu była nauczycielką w pobliskiej szkole podstawowej, kiedyś uczyła tam również mnie.

Nie mogła mieć własnych dzieci. I to także uważała za znak, że powinna wychować obce, bo według niej rolą kobiety było zostanie matką.

Jej mąż Thomas miał do nas znacznie gorsze podejście. Uważał, że każde z nas było winne sytuacji, w której się znalazło. O mnie i Samie mawiał, że pewnie byliśmy zepsuci do szpiku kości, skoro Bóg postanowił nas ukarać śmiercią rodziców.

Takie oskarżenia i wyzwiska typu „rodzicobójczyni" zdecydowanie podchodziły pod przemoc psychiczną. Cztery lata temu w końcu zdobyliśmy się z Samem na odwagę i opowiedzieliśmy pracownikowi socjalnemu, co się dzieje w domu Crownsów. Poprosiliśmy nawet, żeby zamontował kamery, skoro nam nie wierzył. Niestety, Bob, Lauren i Paige wszystkiemu zaprzeczyli, a my zostaliśmy oskarżeni o zmyślanie.

Państwo Crowns dowiedzieli się o naszej skardze i cóż... „Zgotowali nam piekło" byłoby dużym niedopowiedzeniem.

Po tamtym wydarzeniu moje problemy z mową ponownie się nasiliły i nigdy więcej nie przyszła mi do głowy myśl, żeby ponownie zgłosić, w jaki sposób traktowali nas Crownsowie.

Sam po pójściu na swoje otrząsnął się psychicznie i zamierzał zgłosić całą sprawę władzom, ale uznaliśmy, że to bez sensu, jeśli reszta ma ponownie wszystkiemu zaprzeczać i tylko my będziemy mieć po raz kolejny problemy. Obiecałam mu, że nie dam rodzicom zastępczym powodu, aby czuli potrzebę mnie ukarać. I przez ostatnie dwa lata dotrzymywałam obietnicy, z większym lub mniejszym sukcesem, jednak nigdy nie mówiłam bratu o chwilach, gdy mi się to nie udawało.

— Kończ już, Diano, wszyscy czekają na ciebie w jadalni — powiedziała chłodno pani Crowns i zlustrowała uważnie dopiero co odkurzony przeze mnie dywan. — Później to poprawisz, widzę na nim czyjeś włosy.

— Już idę — wydukałam pospiesznie i wyłączyłam odkurzacz.

Udałam się za nią do jadalni połączonej z kuchnią. W centrum pomieszczenia znajdował się długi stół, przy którym spokojnie mogło się zmieścić dziesięć osób. Tuż za nim, na białej ścianie wisiał kolejny krzyż, a po jego obu bokach obrazy. Jeden przedstawiał Świętą Rodzinę, drugi był kopią Ostatniej wieczerzy da Vinciego.

Wszystkie dzieci stały przed stołem zwrócone do krzyża, a obok wychowanków prężył się pan Crowns.

Był wysoki i bardzo szczupły, szpakowate włosy miał przylizane na prawy bok. Założył elegancki garnitur, po śniadaniu jak zawsze wybierał się do pracy. Był doradcą ubezpieczeniowym.

— Dobrze, dzieci. Rozpocznijmy ten dzień modlitwą — nakazał.

Posłusznie wszyscy klęknęliśmy.

— Ojcze nasz... — zaczął pan Thomas uroczystym tonem, a my dołączyliśmy.

Po modlitwie usiedliśmy w ciszy do stołu.

Mała Georgia z uśmiechem jadła swoją kanapkę, a państwo Crowns zerkali na nią z dumą i radością wypisaną na twarzach.

Nie byli złymi ludźmi — na pewno uważali, że postępują z nami najlepiej, jak można. Na swój pokręcony, chory sposób zależało im na nas.

Naprawdę nie miałam pojęcia, dlaczego ktokolwiek dał im zielone światło na bycie rodziną zastępczą. Dostali pod opiekę ośmioro dzieci, w tym mnie, ale zamiast nas wychowywać, jeszcze bardziej niszczyli nam dzieciństwo, a właściwie to, co z niego pozostało.

Musiałam wytrzymać z nimi jeszcze tylko kilka miesięcy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro