2
Obudziły mnie czyjeś uściski i cichutki szloch.
To była moja mama.
Leżała przytulona do mojego drobnego ciała i dłonią gładziła moją lewą rękę, którą ponad miesiąc temu zmiażdżył mi potwór Carlos. Próbowałam się podnieść, obrócić w jej kierunku, ale kobieta uścisnęła mnie mocniej, szepcąc, bym się nie ruszała. Wciąż cichuteńko szlochała, całowała mój kark, szyję, policzki. Czułam na sobie jej mokre, gorące łzy i rozpacz w jej głosie.
— Przepraszam cię — wyszeptała, a następnie ponownie zaszlochała. — Tak bardzo cię przepraszam, że cię wtedy nie obroniłam. — mówiła, wciąż wylewając z oczu łzy i tuląc moje ciało do siebie. Jej zgrabna, choć szorstka i spracowana dłoń gładziła moją połamaną i zdeformowaną, co sprawiało mi ból.
To, co się wydarzyło miesiąc wcześniej, powróciło do mnie jak bumerang, a serce mocno zakuło, powodując przeszywający ból w klatce piersiowej. Chciałam o tym wszystkim zapomnieć, lecz moja własna matka przypomniała mi tamto zdarzenie tejże nocy, wywołując we mnie nieprzyjemne uczucie. Znowu zabolało mnie ciało, dusza i serce, znowu zachciało mi się płakać, lecz moje łzy wyschły tamtego wieczoru, zniknęły, zablokowały się i pomimo najszczerszych chęci wyrzucenia całego ciężaru z siebie, nie potrafiłam. Leżałam obrócona do niej plecami nieruchomo, wsłuchując się w jej ciepły, łagodny głos, chcąc jej wybaczyć.
Bóg by tego chciał, prawda, ale czy Bóg w ogóle istniał?
Zamknęłam na moment powieki, próbując się skupić na jej słowach. Próbowałam zapanować nad zmęczeniem, po całym, męczącym dniu w polu, lecz ono bardzo mocno dawało o sobie znać. Wiedziałam, że z samego rana czeka mnie szkoła, potem modlitwa, praca w polu, ponowna modlitwa i przede wszystkim posłuszeństwo z mojej strony, co nie było łatwe.
— Noemi córeczko moja, przepraszam cię. Proszę, wybacz mi ... — szeptała, wciąż do mojego ucha, wywołując we mnie dziwne poczucie winy. Nie byłam złym dzieckiem, nie cieszyło mnie to, że ona cierpiała, nie chciałam, aby tak było i, pomimo że mnie wtedy zostawiła, nie potrafiłam przestać jej kochać.
— Wybaczam — wyszeptałam drżącym głosem, po czym głośno westchnęłam.
Poczułam ulgę.
— Będziesz miała jeszcze jednego braciszka — powiedziała, a następnie cała się spięła. Słysząc jej słowa, momentalnie przekręciłam się na łóżku w jej kierunku i w ciemnościach, szukałam jej wzroku.
— Jeszcze jednego? — powtórzyłam, zupełnie jej nie rozumiejąc. Przecież ja byłam jedynaczką. Mama usiadła naprzeciwko mnie, po czym moją zdrową rękę przyłożyła sobie do brzucha, mówiąc.
— Tu mieszka twój brat, a mój syn i syn Boży.— Chyba nie byłam do końca wyprana z mózgu, bo wciąż analizowałam jej słowa.
— Mamo, co znaczy jeszcze jednego? — zapytałam, zabierając dłoń z jej brzucha. W świetle księżyca dostrzegłam na jej twarzy lekki uśmiech.
— Jesteś bardzo mądra i spostrzegawcza i przede wszystkim odporna na manipulację. Dziecko moje kochane, nie wychylaj się i rób, co ci każą, a wtedy wszyscy dotrwamy do dnia ostatecznego i w spokoju zamieszkamy w raju, gdzie już nigdy więcej nie będziesz musiała się bać.
Co ona do mnie mówiła, dlaczego to mówiła, dlaczego wciąż mnie przed czymś ostrzegała, próbując doprowadzić mnie do porządku i kompletnie zniewolić i pozbawić możliwości myślenia i podejmowania właściwych decyzji?
— O nic już nie pytaj i rób to, o co cię proszą, a nikomu nic się nie stanie. — wyszeptała, po czym spojrzała w sufit, odmawiając modlitwę. Nie odpowiedziała mi na zadane pytanie, nie pozwoliła zrozumieć, zaszczepiając w mojej głowie kolejne pytania i analizy. Pytania, na które musiałam znaleźć odpowiedź, by zrozumieć ją i cały ten świat, w którym żyłam. — Śpij i zapomnij już o tym, co ci powiedziałam. — pocałowała mnie w czoło, uśmiechnęła się delikatnie, po czym wróciła do ojca, który spał w drugim pomieszczeniu.
Przyłożyłam głowę do poduszki i choć byłam dosłownie skonana, nie mogłam tej nocy usnąć. Przez cały czas analizowałam słowa matki i jej zagadkowe, kluczowe dla mnie informacje. Tamtej nocy obiecałam sobie, że zrobię dosłownie wszystko, by rozwiązać tę zagadkę i wiele innych. Wiele innych tajemnic, jakie nosił za sobą ten dom, ta farma, ta społeczność, dziwna, niezrozumiała dla mnie religia, istnienie Boga, który był miłosierdziem, a mimo wszystko pozwalał na wyrządzanie krzywd innym. Musiałam poznać również tajemnice człowieka, który mnie skrzywdził.
Rano z napuchniętymi oczami, zmęczona po nie przespanej nocy, wstałam, by przyszykować się do szkoły, gdzie zajęcia odbywały się w dużej świetlicy, a czytania i pisania uczyła nas jedna z matek. Na zajęciach, mówiono nam o życiu, zasadach w nim panujących, o świecie zewnętrznym. Świecie ich zdaniem złym, zepsutym, zdemoralizowanym. Pomimo zmęczenia, próbowałam zapamiętać i wynieść z tych lekcji jak najwięcej informacji. Bacznie się wszystkiemu przyglądałam, licząc ilość chłopców i dziewczynek w klasie.
Zaczęła mnie interesować pewna kwestia, a mianowicie to, co działo się z dziećmi, które przychodziły na świat, a potem całkowicie znikały, nie było ich. Widząc mamy brzuch i czując ruchy mojego braciszka, wiedziałam już, że większość kobiet na farmie także spodziewała się dzieci, a jeszcze inne nagle stawały się znowu szczupłe. To było dla mnie zbyt trudne, jak na tę chwilę, ale obiecałam sobie, że nie zapomnę o tym i rozwiąże tę tajemnicę.
Nie pasowałam do tego świata i pomimo młodego wieku, wiedziałam, że jestem inna niż pozostała część społeczeństwa. Bałam się jednak sprzeciwić, a kiedy w pobliżu mojej osoby pojawiał się Carlos, moje ciało odmawiało posłuszeństwa, paraliżując mnie całą. Bałam się tego człowieka panicznie, unikałam jego diabelskiego, srogiego wzroku, robiłam i wykonywałam jego polecenia bez żadnego zastanowienia. Trzymałam się od niego jak najdalej, lecz on wciąż mnie obserwował, wywołując we mnie obrzydzenie i wstręt.
— Noemi! — usłyszałam głośny krzyk i odgłos uderzającej szpicruty o powierzchnie mojej ławki. Podskoczyłam wystraszona i z moich rozmyśleń, momentalnie powróciłam do rzeczywistości. Uniosłam wzrok na twarz pięknej, młodej brunetki, widząc w jej oczach jakby strach i przerażenie, a także złość. Takie zachowanie mówiło tylko jedno.... Carlos był w pobliżu.
Zacisnęłam przerażona zdrową dłoń na brzegu ławki, po czym skuliłam się, chowając głowę między wątłymi, chudymi ramionami, bojąc się kary, jaka mnie czekała z jego strony. Poczułam na sobie ten ohydny, wstrętny i mocny uścisk, a serce zaczęło szaleńczym bić tempem. Moje ciało oblał zimny pot i trzęsłam się jak galareta. Poczułam na włosach mocne szarpnięcie, a następnie jego zimny, wręcz lodowaty głos, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Kiedy nasz wzrok się spotkał, umarłam po raz drugi, widząc w jego oczach potwora, szatana z piekielnych bram. Zimne, przeszywające spojrzenie zmroziło mnie do tego stopnia, że zamarłam, zesztywniałam, spanikowałam. Kiedy z jego ust wydostały się pierwsze słowa, wiedziałam, że znowu czeka mnie kara i olbrzymi gniew Boga.
— Wstań i chodź ze mną! — fuknął w moją stronę, szarpiąc za moje ciemne bujne loki. Poczułam uścisk w żołądku i zawroty głowy. Posłusznie wstałam, rozglądając się dookoła, szukając pomocy, która jak zwykle nie nadchodziła. Widziałam tylko w oczach innych dzieci smutek, współczucie i u niektórych łzy. — Wróć do kontynuowania zajęć! — warknął do nauczycielki, po czym wyprowadził mnie na zewnątrz, prosto w stronę dużej, starej szopy, gdzie trzymano narzędzia potrzebne do pracy w polu. Pomieszczenie przyciemnione, zimne, wilgotne i straszne.
Mężczyzna stanął naprzeciwko mnie, mierząc mnie posępnym, morderczym spojrzeniem, nad czymś myśląc, a przynajmniej tak mi się wydawało. Unikałam jego wzroku, kuląc głowę. Stałam przed nim jak owieczka przed rzeźnikiem tuż przed śmiercią.
— Po raz kolejny obraziłaś Boga i mnie! — wrzasnął, zaciskając dłonie w pięści. Jego knykcie momentalnie pobielały, a szczęka mocno zazgrzytała, powodując na moim ciele nieprzyjemne uczucie zimnych dreszczy.
Milczałam i modliłam się do Boga, by ten potwór mnie nie dotknął. W tamtym momencie znalazłam się pomiędzy młotem a kowadłem. Pomiędzy jednym złem a drugim, tym na górze, patrzącym na mnie z gniewem. Modliłam się bowiem do potwora, nazywanego przez Carlosa Panem Wszechświata, Stwórcą, Bogiem. Ducha świętego, który miał nosić prawdę, szczęście i miłość, a w zamian za to, niósł ból, cierpienie i kompletne spustoszenie. Ubezwłasnowolnienie i ogromne zaszczucie w drugim, słabszym, bezbronnym ogniwie.
— Spójrz na mnie! — Jego wrzask rozniósł się po całej przyciemnionej szopie, powodując we mnie ogromną panikę i strach. Nie potrafiłam zrobić najmniejszego ruchu, nie umiałam podnieść głowy, by spojrzeć mu w oczy. Byłam słaba, przerażona, bezbronna.
Podszedł do mnie i szarpnął za włosy, unosząc moją głowę do góry, by po chwili wymierzyć mi bolesny policzek. Poczułam metaliczny smak w ustach i ogień w miejscu uderzenia.
Mamo, tato, gdzie jesteście? Dlaczego pozwalacie, by ten człowiek mnie bił, poniewierał, katował?
— Przez swoje zachowanie sprowadzasz na nas wszystkich gniew Boga! — krzyknął i uderzył mnie raz jeszcze. — Przez twój upór i bezmyślne zachowanie wszyscy pójdziemy do piekła!
Ciągle mną szarpał i potrząsał mną jak szmacianą lalką, wrzeszcząc mi do ucha i częstując obelgami. Uderzał mnie raz za razem, czekając na mój krzyk i łzy. Płakałam od środka i krzyczałam od środka, prosząc, by przestał, błagałam o pomoc, lecz on tego nie słyszał i uderzał mnie kolejny raz i kolejny, czekając aż mnie złamie. Upadłam na zimną betonową posadzkę kompletnie bez sił, lecz ostatkiem sił patrzyłam mu prosto w twarz. Moja twarz była napuchnięta i sina od uderzeń, a gdzieniegdzie rozcięta skóra, powodowała nieprzyjemne szczypanie. Zacisnęłam boleśnie szczękę, po czym zwinęłam się w kłębek, lecz nie zapłakałam, a to doprowadzało go do szału.
Nie wiem, dlaczego wtedy mnie nie zabił, nie skatował, nie skazał na śmierć. Nie wiem, dlaczego tego nie zrobił, ale leżąc tam w ciemnym pomieszczeniu bez jedzenia, wody i możliwości skorzystania z toalety, przysięgłam sobie, że ten człowiek kiedyś odpowie za to, czego się dopuścił, ale przed prawdziwym Bogiem. Bogiem miłosiernym, wspaniałomyślnym, bezinteresownym, sprawiedliwym.
W szopie spędziłam kolejne trzy dni i noce, bez jedzenia, popijając jedynie wodę, którą mi przynoszono. Spałam na wyścielonej starej szmacie, trzęsąc się z zimna. Znowu nie zainteresowano się mną, nie zapytano, jak się czuję i czy czegoś nie potrzebuję... Zniszczyli mnie doszczętnie i zabili z zimną krwią we mnie resztki szczęścia, nadziei, a przede wszystkim beztroskiego dzieciństwa. Matka przynosiła mi wodę, unikając mojego wzroku. Ja już przestałam zabiegać o jej uwagę, zrozumienie, miłość. Umarła dla mnie, tak samo, jak ja umarłam dla tego chorego, zaszczutego, zmanipulowanego społeczeństwa. Wtedy jeszcze tego wszystkiego nie rozumiałam, lecz każdego dnia miałam czas, by zrozumieć. Leżałam zziębnięta, głodna i brudna, wspominając tamte chwile, kiedy moje życie uważałam za raj na ziemi. Raj, który w ułamku sekundy zamienił się w piekło.
Na czwarty dzień, kiedy leżałam na posadzce zupełnie skostniała, sina i chora przyszła po mnie mama i pomimo zakazu Carlosa, zabrała do domu, nakarmiła i umyła, a potem utuliła do snu. Byłam rozwalona emocjonalnie i kompletnie sfiksowałam. Jedno zachowanie zaprzeczało drugiemu. Jej obojętność, nagle zamieniła się w opiekuńczość, miłość, troskę. Byłam kompletnie skołowana i zrezygnowana. Nie przyjmowałam do siebie żadnych wiadomości, informacji. Wyłączyłam się na moment, lecz nie do końca, bo podczas tego całego zdarzenia, dostrzegłam, że mamy brzuch znowu wrócił do normalnych rozmiarów. Przebudziłam się wtedy z wysoką temperaturą, czując na ciele delikatny, ciepły dotyk jej dłoni.
— Mamo, gdzie mój braciszek? — zapytałam, palcem wskazując na jej płaski brzuch. W jej oczach dostrzegłam łzy. — Mamo...
— Cii Noemi, cii... O nic nie pytaj — powiedziała, lecz mnie to nie wystarczyło, nie po tym, czego doświadczyłam, nie po tym, co przeżyłam, nie po tym wszystkim.
— Gdzie mój braciszek i co miałaś na myśli, mówić, że to będzie mój kolejny brat? Powiedz mi mamusiu, proszę...
Widziałam, że się waha i czegoś bardzo boi.
— Bóg nas słyszy i pogniewa się na nas. Nasze zachowanie nie jest odpowiednie Nom... — wyszeptała, zasłaniając mi dłonią usta.
Miałam tego dosyć i chciałam dosłownie krzyczeć, chciałam stamtąd uciec za bramę, do świata, gdzie rzekomo trwała wojna. Pragnęłam z całych sił uciec jak najdalej od tych ludzi, tego Boga, Carlosa.
Nie poddałam się wtedy i obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby poznać prawdę i osiągnąć szczęście...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro