Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Nazywam się Noemi Armas i mam dwadzieścia dwa lata. Urodziłam się w Brazylii, na obrzeżach Rio de Janeiro. Mieszkałam wraz z rodzicami i całą dużą rodziną" na farmie o powierzchni ponad 3.600 metrów kwadratowych, wśród zieleni i licznych upraw. Dziko rosły tam pyszne ananasy i owoce cytrusowe. 

Do siódmego roku życia uważałam to miejsce za raj na ziemi, mój wymarzony azyl, który dawał mi bezpieczeństwo, miłość, spokój ducha i harmonię. Mieszkałam tam wraz z rodzicami w drewnianym domku, przypominającym trochę barak, ale to nie miało żadnego znaczenia, gdyż żyłam tam z nimi i byłam szczęśliwa. Mama często mówiła mi, że jestem piękna, mądra i wartościowa. Kochała mnie całym sercem i zawsze dbała o moje potrzeby. Ludzie mieszkający wokół nas byli dla nas jak rodzina i zawsze każdy sobie pomagał. Wszyscy odnosili się do siebie z szacunkiem i kulturą i nikt nigdy z nikim się nie kłócił. 

Mężczyźni ciężko pracowali w polu, a kobiety zajmowały się wychowaniem dzieci i zbiorami plonów, które posiali mężczyźni. Uprawialiśmy między innymi fasolę, tytoń, banany, czy słonecznik, a także buraki, soję, kakaowca i owoce cytrusowe. Mieliśmy swoje miejsce na ziemi, otoczone wielkim betonowym murem. Nasz taki mały świat, dom, odcięty od świata zewnętrznego, gdzie panowała wojna, ludzie się mordowali i umierali z głodu. Nasza społeczność żyła ze sobą w zgodzie i w zgodzie z naturą. Każdy tam chodził uśmiechnięty i szczęśliwy, a przede wszystkim spełniony. Nazwaliśmy naszą farmę Przylądkiem nadziei", bo ludzie z zewnątrz, którzy trafiali do naszej społeczności, mogli u nas zaznać spokoju i miłości. Na farmie żyło jakieś czterysta osób i co jakiś czas dochodziły nowe, zbłąkane dusze, potrzebujące pomocy. Byliśmy bardzo religijni i bardzo poważnie podchodziliśmy do wiary i kilkugodzinnej modlitwy w ciągu dnia. Mieliśmy swojego przywódcę i człowieka, który się nami opiekował, a także żył razem z nami na farmie. On jako jedyny mieszkał w pięknym murowanym domu, do którego nikt nie miał wstępu.

Miał na imię Carlos Pina i miał czterdzieści osiem lat. Był naszym prorokiem, którego wybrał Bóg, by poprowadzić nas do raju. Nie był urodziwym człowiekiem i nie wyróżniał się czymś super wyjątkowym na pierwszy rzut oka, ale pięknie mówił i wzbudzał w ludzkich zaufanie. Był w naszym społeczeństwie bardzo mocną i silną postacią i każdy z nas miał do niego ogromny szacunek, a zarazem dystans. Potrafił pięknie przemawiać i prawić kazania. Był naszym mentorem, ojcem wszystkich dzieci, Bogiem. Kiedy podczas mszy się wypowiadał, ludzie popadali w swoisty trans i zachwyt. Z boku wyglądało to, jakby elektryzował ich umysły. Carlos zawsze nam mówił, że bez ciężkiej pracy nie będziemy w stanie się utrzymać, a w przyszłości przestąpić bramy raju, więc mężczyźni całymi dniami pracowali w polu, by Bóg, który patrzył na nas z góry, był z nas dumny. 

W przerwach, kiedy mężczyźni wracali z pola, a kobiety szykowały posiłki dla dzieci i swoich mężów, Carlos prowadził msze. Poza ciężką pracą nasze życie ograniczało się do ciągłej modlitwy i wychwalaniu Pana Niebieskiego, naszego Stwórcy, oraz oczywiście naszego mentora i proroka. Mężczyzna bardzo poważnie podchodził do modlitwy i naszego posłuszeństwa wobec niego. Nie było mowy o żadnym sprzeciwie, kiedy coś nakazał. Każdy wpatrzony był w niego jak w obrazek, dzieło sztuki, Bożka.

Zawsze powtarzał, że „Oko Boga" jest wszędzie i wszystko widzi, a co za tym szło, wzbudzał w nas strach przed gniewem naszego pana, kiedy zdarzyło się nam popełnić jakiś błąd, malutki grzech. „Oko Boga" powtarzało się na każdej mszy i padało z jego ust coraz częściej, aż w końcu nazwał tak naszą religię. Dziś wiem, że to była zwykła sekta. 

Byłam dzieckiem, szczęśliwym dzieckiem, lecz trochę niesfornym i zawsze miałam ostatnie zdanie, co nie zawsze podobało się moim rodzicom, a przede wszystkim jemu. Mama często mówiła mi, że przez mój charakter i upór sprowadzę na siebie gniew naszego Pana. Byłam uśmiechniętym, pełnym życia dzieckiem o zielonoszarych, dużych pięknych oczach i bujnych ciemnych lokach na głowie. Od najmłodszych lat uważana byłam przez Carlosa za wybrankę Boga i najwspanialsze jego dzieło, a także przyszłą panią, która jako pierwsza przestąpi bramy raju i zasiądzie na tronie obok naszego Pana, jako jego żona, kochanka i królowa. Powtarzał mi, że z moją nietuzinkową urodą i bardzo silnym charakterem będę rządzić światem. 

Jak już wcześniej wspomniałam, Carlos przywiązywał bardzo dużą wagę do modlitwy, więc kilka razy dziennie zwoływał zebrania. Dzieci mieszkające na farmie modliły się w osobnym pomieszczeniu, a Carlos nas zawsze bacznie obserwował. Chodził dookoła nas i przyglądał się nam, a kiedy zauważył, że któreś z dzieci nie modliło się wystarczająco mocno, podchodził do dziecka, brał za rękę i wyprowadzał z mszy na zewnątrz. Nie wiedziałam dokąd, w jakim celu, po co... Do czasu... Zastanawiało mnie zawsze, dlaczego wśród nas dzieci było więcej dziewczynek, niż chłopców, dziś to wiem... 

Mój koszmar i całkowite zwątpienie w istnienie Boga zaczął się, kiedy skończyłam siedem lat. Pamiętam tamten dzień bardzo dokładnie i do dziś nosze na sobie jego bolesne działania. Po ciężkiej pracy w polu, w pełnym, palącym słońcu, Carlos zarządził dwugodzinną modlitwę. Zwołał do naszego pomieszczenia wszystkie dzieci i rozpoczął mszę. Każde dziecko siedziało na cienkiej macie, wyprostowane, jak struna gitary, patrząc cały czas w jeden punkt na ścianie, na której wisiał obraz naszego Boga. Oddawaliśmy mu cześć i recytowaliśmy wymyśloną przez Carlosa regułkę. 

Jesteśmy twoimi dziećmi i wiernymi sługami, którzy pragną czcić cię o Panie Wszechmogący, najpotężniejszy, jedyny przez nas uwielbiany. Pragniemy ciężko dla ciebie pracować i modlić się do ciebie bez przerwy, by dać ci radość i szczęście, a także dumę. Pragniemy czcić cię pod Niebiosa i służyć do ostatniego naszego tchu. Pragniemy ci służyć i spełniać twoje wszystkie zachcianki, pragnienia, twoją wolę. Jesteśmy zaszczyceni, by w dzień ostateczny, oddać własne życie tobie w ofierze i znaleźć się w raju. Kochamy cię o Panie i zrobimy, co każesz, byś był szczęśliwy i spełniony..."

Siedziałam wyprostowana, recytując banalną regułkę, lecz zmęczenie i głód po ciężkiej pracy w polu dało o sobie znać. Oczy miałam zmęczone i piekły mnie od piasku i promieni słonecznych. Moja śniada cera przyzwyczajona do ostrego słońca, tego dnia zbyt mocno się spiekła i okropnie szczypała. Patrzyłam w święty obraz Pana i Stwórcy, by po chwili przymknąć oko. Zmrużyłam oczy dosłownie na sekundę. Ta sekunda kosztowała mnie wiele cierpienia i bólu. 

 Carlos podszedł do mnie, a na jego twarzy malowała się okropna złość. Jego ciemne, krzaczaste brwi w jednej chwili złączyły się ze sobą, a na jego czole pojawiła się ponowa zmarszczka. Zawsze taka sama, kiedy widział coś niepokojącego. Wystawił w moim kierunku swą dużą dłoń, a następnie powiedział. 

— Wstań dziecko i chodź ze mną... — spojrzałam na niego i jego gniewny wzrok, podnosząc się z cienkiej maty, na której siedziałam. Podałam mu małą spracowaną i spaloną słońcem dłoń, którą bardzo mocno ścisnął i lekko mną szarpnął. Wykrzywiłam twarz w bólu, lecz nawet na to nie zareagował, szarpiąc mnie za sobą. Na koniec przed samym wyjściem z pomieszczenia, stanął, omiatając pozostałych surowym wzrokiem. 

— Bóg was widzi i dostrzeże każdy wasz ruch, obrazę, zniewagę. Trzymajcie się na baczności... — warknął, po czym pchnął mnie do przodu, zamykając za nami drzwi. Wyszliśmy na zewnątrz, a Carlos poprowadził mnie wydeptaną dróżką prosto do dużego baraku, gdzie kobiety każdego ranka, południa, czy wieczora przygotowywały posiłki. 

W dużej kuchni dostrzegłam swoją mamę, lecz ta czując obecność Carlosa, nawet na mnie nie spojrzała. 

Dlaczego? Zastanawiałam się.

— Zlekceważyłaś naszego Pana i musisz ponieść za to karę — powiedział, a następnie poprowadził mnie do kuchennego blatu, sadzając na krześle. Złapał mnie za lewą rękę i nakazał na blat położyć płasko dłoń. Bałam się, potwornie się bałam, bo wyglądał, jakby wstąpił w niego sam szatan, o którym tak często nam mówił. Zrobiłam, o co prosił, wzrokiem w dalszym ciągu szukałam zainteresowania mamy. Bezskutecznie, bo żadna kobieta na mnie nie patrzyła. Wszystkie zachowywały się, jakby mnie tam nie było. Robiły kolację dla swoich mężów, jakby były w transie, hipnozie. Robiły to wszystko, jakby były zaprogramowane jak roboty. Mechanicznie, równo, szybko. 

— Dostaniesz nauczkę do końca życia, za twoją zniewagę wobec mnie i przede wszystkim wobec Boga! — krzyknął, a następnie z szuflady wyciągnął tłuczek do mięsa, uderzając nim prosto w moją rączkę. Zmiażdżył mi dłoń, łamiąc przy tym wszystkie delikatne kostki. 

 Z mojego małego gardełka wydobył się potworny wrzask, a z oczu wypłynęły gorzkie łzy. Ból był tak potworny, że zrobiłam w majtki siku, a mocz spływał po moich nóżkach prosto na drewnianą podłogę. 

— Mamusiu pomocy! — krzyczałam, wciąż płacząc, lecz moja mama była głucha. — Mamusiu, pomóż mi — powtarzałam, czując przeszywający ból w zmiażdżonej ręce. — Mamo, czemu mi nie chcesz pomóc? — Mój krzyk roznosił się po całym pomieszczeniu, lecz żadna z przebywających tam kobiet nawet nie zareagowała. 

— Jesteś słaba i Bóg się na ciebie gniewa! — krzyknął, po czym uderzył mnie mocno w twarz, nakazując bym zamilkła.

Nie wiem, ile to wszystko trwało, ale moje ciało odmówiło posłuszeństwa i poddało się. Widziałam wszystko, jak przez mgłę, jego głos słyszałam w oddali, jakby był w innym pokoju. Już więcej nie krzyczałam. Z mojego gardła wydobywał się niemy krzyk, a łzy raz na zawsze wyschły i już nigdy nie wypłynęły z moich oczu. Nie pamiętam już nic z tamtego wieczoru, poza bólem, cierpieniem i zmiażdżoną dłonią, której mi nawet nie opatrzono. Wyparłam te wydarzenia z mojej świadomości i przestałam analizować cokolwiek. Obudziłam się kolejnego dnia, myśląc, że to był tylko koszmarny sen, lecz kiedy spojrzałam na swoją rękę, dotarło do mnie to, że jestem w piekle. 

Musiałam wstać, musiałam się podnieść z drewnianej podłogi, na której spędziłam całą noc, pozostawiona przez wszystkich na pastwę losu. Byłam głodna, obolała i cierpiała moja dusza i ciało. Cierpiało moje serce, że moja własna mama nie pomogła mi, pozwalając, by ten potwór wyrządził mi krzywdę. Nie mogłam ponownie pokazać, że jestem słaba, by wzbudzić w Carlosie gniew. Musiałam się podnieść i pójść do pracy, by zebrać plony i dać je w podzięce Bogu.

Nikt mi wtedy nie pomógł, a ja musiałam się wtedy nauczyć dbać o siebie samą. Miałam siedem lat, byłam dzieckiem, który to potrzebował miłości i wsparcia, a w zamian za to dostałam ból, cierpienie i koszmar, a także traumę na całe życie. 

Pracowałam ciężko jedną ręką, gdzie druga była zawinięta w białe prześcieradło, by nie zabrudzić ran. Cierpiałam, lecz nie mogłam pokazać przed Bogiem, że jestem słaba. 

Carlos Pina stał się dla mnie największym koszmarem. 

 Późnym wieczorem, kiedy wracałam z pola, zmęczona, wręcz skonana, ledwie stawiając kolejne kroki, podeszła do mnie mama. Pamiętam to, jak spojrzała na mnie pustym, zimnym wzrokiem, a następnie wyszeptała. 

— Zasłużyłaś na karę... — Umarłam, słysząc jej zimny, lodowaty głos. Żyłam w piekle z diabłami i szatanami, musząc się im podporządkować i być posłuszną. Nie rozumiałam postępowania mojej mamy i tego, dlaczego mówiła do mnie w taki sposób, zupełnie lekceważąc mój ból i krzywdę, jaką wyrządził mi ten potwór. Kochałam ją jednak i każdego dnia modliłam się do Boga, by i ona mi wybaczyła za moje zachowanie i kochała miłością, jaką darzyła mnie do tej pory. Wybaczyłam jej, że mnie zostawiła, bo Bóg tak chciał i ja tego chciałam, potrzebując miłości, wsparcia i opieki. 

Minął miesiąc, odkąd Carlos wyrządził mi krzywdę, a moja ręka wciąż dawała o sobie znać. Była kompletnie zmiażdżona i straciła swój normalny kształt. Palce miałam powykrzywiane w każdą możliwą stronę, utrudniając mi ciężką pracę w polu. Moje serce krwawiło, lecz nie mogłam pokazać, że jestem słaba, by nie narazić się na gniew Boga i srogą karę ze strony Carlosa. Wykonywałam więc wszystkie jego polecenia i nie wiem, jak byłam zmęczona i głodna, podczas modlitw byłam skupiona na świętym obrazku i tym, by nigdy więcej nie zawieźć mojego proroka, mentora, największego kata, szatana i potwora. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro