Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1


Zastanawiał się jak mógł mieć, aż takie szczęście.

O nie, nie, żeby całe życie było tak proste. Co to, to nie – znał jego trudy, aż nadto. Ale teraz... Czuł się, jakby świat zesłał mu żywe szczęście, najwspanialsze piękno. Anioła.

Tak. Znalazł idealne określenie na tą kobietę.

Anioł.

Anioł Resembool.

Uśmiechnął się do siebie, na samą myśl o tym idealnym nazewnictwie.

Czuł się dosyć... Dziwnie. Właśnie, dziwnie.

Setki lat trwał już jego byt na tym świecie, ale to uczucie poznał dopiero teraz.

No proszę, więc jednak powiedzenie „Człowiek uczy się przez całe życie" jest naprawdę trafne.

Westchnął pod nosem. Domyślał się co to za uczucie, w końcu widział innych ludzi w takim stanie, jednak u niego... Poza tym były pewne obawy.

Nie wiedział, czy postępuje dobrze.

Za to wiedział, z jakimi konsekwencjami może wiązać się to co właśnie wyrabia. Ale nie mógł się powstrzymać przed kolejnym spotkaniem. Szokowała go swoim optymizmem. Była otwarta i tak pozytywnie nastawiona na świat. To było aż niepojęte. Może to przez jej młody wiek. Sam nie był pewny, ale... To go do niej przyciągało.

Odsunął od siebie złączone dłonie i zdał sobie sprawę, że trochę się spocił. Z nerwów? Reaguje jak zawstydzony nastolatek. Jak... Zakochany nastolatek. Kolejne westchnięcie wydostało się z jego ust. Wiek nastoletni miał już dawno za sobą, o wiele dawniej niż ktokolwiek inny, a jednak, nawet on mógł się poczuć, jakby ponownie miał te naście lat! Tyle, że tym razem wydawało mu się to pozytywniejsze.

Uśmiechnął się pod nosem. Tak, teraz było milej.

–Van!

Momentalnie spoważniał i wstał jak na baczność. Spojrzał w stronę, z której dobiegł głos i zauważył dziewczynę. Jednocześnie ucieszył się na jej widok i nieco zdenerwował.

– Cześć, Trisha.

Uśmiechnął się do brązowowłosej, na której twarzy gościł już owy grymas szczęścia, odkąd tylko się przy nim znalazła. Przez moment patrzyli sobie w oczy.

One też były piękne. Jakby wypełnione czystym dobrym.

–Idziemy? – wyrwała go z zamyślenia, a wtedy blondyn kiwnął głową.

Ruszyli obok siebie, a gdy tylko to się stało, Trisha chwyciła mężczyznę pod ramię. Zerknął na nią, ale nic nie powiedział. Pasowało mu to. Była bardziej śmiała od niego w tej kwestii. Doprawdy, mógłby się bardziej postarać. Aż na usta cisnęło mu się kolejne westchnięcie, ale powstrzymał je przez jej obecność.

Resembool było jak zwykle spokojne. Typowy stan dla małych wsi. Ciągnące się łąki oraz pola uprawne, piaskowe drogi wydeptane przez mieszkańców, a gdzie niegdzie bardziej zalesione obszary. Istna sielanka. Pogoda była wyjątkowo ładna. Na niebie znajdowały się chmury, jednak były to lekkie, białe obłoczki niczym z waty, dodające tylko uroku całości. Szli jedną z pustych dróg. Z początku otoczona była ona polami uprawnymi, jednak potem owe pola zmieniły się na łąki. Zielone łąki przyozdobione kwiatami, do których chętnie przylatywały mniejsze stworzenia.

Poza tą dwójką nie było tam nikogo. Oddalili się od bardziej zamieszkanej części wsi i mieli spokój.

Mieli tylko siebie.

Zmierzali w kierunku drobnej rzeczki, znajdującej się za łąkami, obok których przechodzili. Było tam bardziej rześko, niż gdzieś indziej, przez wodę i cień drzew. Zatrzymali się nad samym brzegiem. Hohenheim usiadł na ziemi.

–To piękne miejsce.

Zerknął na Trishę. Stała przy samej wodzie i obserwowała to co było widać dalej. Skinął jej głową. Zgadzał się z tym.

–Spokojne i miłe.

–Myślę, że jest idealne do życia – zerknęła na niego przez ramię, uśmiechając się – Nie potrzebuję nic więcej. Mogę zostać w Resembool na zawsze.

O tym już wiedział. Dziewczyna nie przejawiała konieczności wyjazdu ze swojej drobnej wsi. Nie była jak te, które ciągnęło do większych miast, które chciały poznać smak innego życie. Jej pasowała ta miejscowość.

–Nic dziwnego. To urocze miejsce.

Przeniosła wzrok z powrotem przed siebie. Milczała przez chwilę.

–Gdybyś tu został, jego urok byłby jeszcze większy.

Mężczyzna zamilkł. Dobrze, że go nie widziała, bo mimowolnie jego policzki pokryły się lekkim odcieniem czerwieni. Aj, nadal go zawstydzała.

–Nie wiem czy mogę...

Odwróciła się w jego stronę. Już się nie uśmiechała. Była poważna.

–Gdzie chcesz wyjechać, Van?

„Gdzie?" było tu idealnym pytaniem. Trafiła w samo sedno. Dokąd miał wyjechać? Był już w tylu miejscach... O tak, w masie różnych miejsc; krajów, miast. Stale podróżował, nie miał stałego lokum.

Nie miał gdzie wracać.

Raz bywał tu, raz tam. Różnie. Do Resembool zaglądał co jakiś czas.

A teraz, ta drobna i młoda dziewczyna chciała, by zagrzał na stałe miejsce w tej niewielkiej mieścince.

Nie należało tego odbierać źle. Nie chodziło o to, że nie chciał tu zostawać. Nie wiedział jedynie... Czy może.

Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, z czym wiąże się jego zostanie przy niej.

Zżyją się bardziej. Będą chcieli żyć razem.

A to kiedyś się skończy.

Będzie żył dłużej od niej, ale oprócz tego pozostawało coś jeszcze. Co jeśli będzie musiał kiedyś odejść?

Skrzywdzi ją.

A tego nie chce robić. Nie powinien wyrządzać krzywdy Anielicy Resembool.

Nikt nigdy nie powinien skrzywdzić tej kobiety.

Więc powinieneś ją chronić, naszło go w pewnej chwili.

–...Powinienem Cię chronić – wyrwało mu się. Nagle. Mimowolnie. Był tak samo zaskoczony swoimi słowami jak ona.

Tym razem mogła już dostrzec jego zarumienione policzki.

Zdziwienie trzymało się ich obydwóch. Jednak w końcu Trisha się uśmiechnęła i podeszła do blondyna, kucając obok. Złapał go za dłoń. Jej była drobna, delikatna; jego duża i silna. Gdyby ją ścisnął, bałby się, że rozgniecie jej kruchą rączkę.

–Nie chcę Cię do niczego zmuszać, Van – patrzyła mu w oczy, mówiąc spokojnie – To Ty zadecydujesz. Chcę jedynie, żebyś wiedział... Że tu zawsze jesteś mile widziany – z delikatnością ścisnęła jego dłoń – Że nawet jeśli wyjedziesz, możesz tu wrócić kiedy tylko będziesz chciał, jak zawsze. A ja... Za każdym razem Cię ugoszczę.

Zamrugał parokrotnie. Znowu rozbrajała swoją dobrocią. Po dłuższej chwili, odważył się objąć jej delikatną dłoń.

–To takie trudne... - westchnął, opuszczając wzrok – Nie chcę, żebyś przez mnie cierpiała.

–Nieważne kim jesteś. Co robiłeś... Liczy się tu i teraz. Wiem, że może nie być prosto, ale nie ma po co tego przekreślać. Nie ma po co przekreślać szczęścia – jej pełne ciepła oczy nie odrywały się od Hohenheima – Chodzi o to... Żebyś był szczęśliwy. Więc zadaj sobie pytanie. Czy będziesz szczęśliwy, zostając tu na stałe.

Będzie. Oczywiście, że będzie.

Tyle razy wracał do Resembool, a odkąd znał ją, było to tym przyjemniejsze. Poznali się, gdy była jeszcze całkiem mała, a już wtedy zaczął ją lubić. Im więcej czasu mijało, tym coraz bardziej się dogadywali. Ona dorastała, a ich sympatia względem siebie rosła.

Przerodziła się w coś czego nawet się nie spodziewał.

–Myślę, że... Przy Tobie, będę najszczęśliwszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro