Rozdział 6
Coś obudziło mnie łaskocząc po twarzy. Myślałam że to mój Crowmero ale to nie on...
Tylko białe jak śnieg skrzydła.
Były wieeeelkie.Strasznie swędziały mnie łopatki....
Chciałam się po nich podrapać ale zobaczyłam że te skrzydła wyrastały z moich pleców!
Wydałam z siebie krzyk przerażenia.
-AAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!
-OKEJ , Okej tylko spokojnie... Masz wielkie, białe skrzydła.. Normalka! Spoko ogarne się trochę.
Trochę się chwiałam z tymi skrzydłami jak wstawałam.
Chciałam podejść do lustra ale ktoś spał sobie w fotelu obok łazięki. Był to przyyystojny anioł.
(Tyle że spał sobie w fotelu)
-Kim jesteś? -spytałam ostrożnie go tykając by się obudził
-Co,co,co? Meggy. Jestem Loyd
(Czytaj : Lojd) A tam. Mów mi Loy.Pytasz kim jestem? Jestem twoim ... patronem? Opiekunem? Tak, czytam ci w myślach.
-... Cześć?-nie wiedziałam o co chodzi!
-Ładny kolor oczu i włosów. -Loy
-Co?-Meggy
-No sama zobacz.
Poszłam pośpiesznie do łazienki spojrzałam w lustro i zobaczyłam że mam białe włosy z fioletowymi i niebieskimi pasemkami oraz głęboko brązowe oczy z nutką czerni.
-....-stanełam jak wryta - a-ale j-ja m-miałam b-brązowe w-w-w-włosy...
-myślę że w białych ci jest lepiej.Mniejsza jestem tu bo odkryłaś swą prawdziwą stronę. I naucze cie latania, czytania w myślach,wchodzenia do umysłów i wieeeeleee,wieeeele więcej.-mówił bez wytchnienia- uszykuj się, nie wiem zjedz coś i widzimy się o 9:10 przy tej wielkiej wiśni. Lece obcykać terenyyyy...-skoczył przez okno i poleciał.
-Okej budzą mnie moje skrzydła i jakiś anioł jest moim opiekunem. Czy coś. Rutyna-mówie sama do siebie.
Ubrałam się w białą, zwiewną sukienkę ,ale skrzydła... Jak tylko pomyślałam by się schowały to same się zwineły i wtopiły w moje plecy. No cóż załorzyłam też białe balerinki. Rozczesałam włosy... Były one dwa lub nawet trzy razy dłuższe. Zaplotłam z nich takiego warkocza:
(tak wygląda ubranie)
I poszłam na śniadanie czyli: kanapka z miodem i truskawkami.
Była ok. 6:55 więc na całej stołówce były 2-4 osoby MAX.
Zjadłam i wróciłam do pokoju. Popatrzyłam na wschodzące słońce. Była gdzieś 8:30. Do 9:01 czytałam
jakąś książkę od Yk*.Poszłam już pod Wielką Wiśnie. Gdy tylko przyszłam obok mnie pojawił się Loy.
Słowniczek:
Yk*- Ykhar
-Dobra chciałem zobaczyć czy są tu jakieś polany... I jest jedna więc chodź. -Loyd
-Wiem gdzie to jest! Wyścigi! Ale nie lataj.
Zaczełam biec ile sił w nogach. Byłam na równi z Loydem. Ale dotarłam pierwsza. Padłam na trawę ciężko dysząc.
-Widzę że szybko biegasz...- wydukał te słowa przez sapanie- i... Umiesz ... Już... Chować skrzydła...
-No... Faktycznie... Nie chciałam... By ... Ktoś ... Mnie zobaczył ... Z wielkimi ... Skrzydłami... Więc gdy tylko pomyślałam one same się złorzyły.
-Na serio?-zapytał dość zdziwiony- ty naprawdę... Oisode!** Ty jesteś... Wybranką!!
Słowniczek
Oisode**- *Z anielskiego* pinuku(jagby wyrocznia tylko że dla Aniołów)
-Co?-Megg
-To! Twoje skrzydła są połączone z twoją duszą i sercem czyli...
-Czyli?
-...czyli że jak umysł ci każe gdzieś lecieć ,a serce nie każe ci tam lecieć to skrzydła posłuchają się serca!
To jest meeega!
-WOW-coś nie do pomyślenia.- a co to jest to oiso...coś ?
popatrzył się na mnie jak na człowieka
-No co?!-Megg
-Dobra więc tak muszę najpierw nauczyć cię choć trochę latać. Potem polecimy do mojej chatki i tam mam taką książkę w której jest wszyyystko co masz i musisz wiedzieć-Loy
-Okej-Meggy
35 minut później.
Najpierw rozłorzyłam skrzydła, po czym zaczełam nimi machać. Na począdku wychodziło mi to słabo lecz potem fruwałam jak Plumobec po ewolucji!( czyli świetnie)
-Loy to ja może polece do KG i powiem Mikko że nie będzie mnie cały dzień Bo będę zbierać składniki na eliksiry.
-Okej ,Aniołku.
Poleciałam i powiedziałam to Mii. Uwierzyła mi XD.
-----------------------------------
Okej niezły zwrot akcji co? Pisze sobie rozdziały na zapas.Sorki za błędy!
Next będzie o wieele dłuższy .
600 słów
Adios!✋
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro