Anioł, duch i stróż
Pierwszą moją myślą gdy poczułam przebijający się przez powieki blask nie było to coś obraźliwego w stosunku do współlokatorki która zapewne mnie obudziła, tylko słowa człowieka który odciągnął mnie od końca, nawet o tym nie wiedząc. "Życie jest pełne szans. Korzystaj z nich powoli" głos Kim Jonghyuna odbijał się echem w mojej głowie, tak jak co dzień od ponad dwóch lat. Krótka wypowiedź usłyszana na ulicy tłukła się w mojej czaszce, a świadomość, że człowieka który to powiedział już nie ma, nie żyje, doprowadzała mnie do szaleństwa. Odciągnął mnie od myśli samobójczej, a muzyka jego i jego zespołu wyciągnęła mnie z tak zwanego doła jakim jest depresja.
Przewróciłam się na drugi bok zakrywając głowę poduszką, a blask jednak jakby przybrał na sile. Odwróciłam się z powrotem z zamiarem powiedzenia czegoś osobie z którą zmuszona byłam dzielić sypialnie, mieszkanie i uczelnie.
Podniosłam się, a pościel głośno zaszeleściła. Najpierw zerknęłam na przyjaciółkę, jasne brązowe włosy były rozrzucone na poduszce, tak samo jak jej ciało na całym łóżku. Dziewczyna nigdy nie mogła spokojnie usiedzieć, zawsze nadmiernie się wierciła, ale sen miała twardy i mocny. Nie była odpowiedzialna za rażący blask. Przetarłam mocno oczy i spojrzałam w stronę okna i parapetu wypchanego poduszkami.
Siedział tam, cały mienił się perłowo niebieskim kolorem. Jednak dało się zauważyć ciemne włosy i również lekko skośne, tego samego koloru oczy. Ubrany w jasne białe ciuchy z dużym ciemniejszym napisem na rękawie który głosił nazwę zespołu do którego należał za życia, a należy teraz jako cudowne wspomnienie o którym nikt nie zapomni. Napis SHINee mienił się, a wręcz błyszczał jak cała postać.
Przetarłam ponownie mocno oczy łudząc się ze to sen, jeden z najpiękniejszych ale kompletnie niemożliwych. Omamy lub zwidy. Myliłam się. Kim Jonghyun jednak nie znikał i wciąż zajmował swoje miejsce na parapecie, jako duch.
Nagle rozległ się głośny dźwięk zegara który stał w salonie. Wybiła północ, 24 grudnia, święta oficjalnie się rozpoczęły. Zerknęłam na przyjaciółkę, która wciąż spała.
Razem z ostatnim biciem zegara mężczyzna podniósł się delikatnie z miejsca i podszedł do mnie wystawiając dużą i lekko przezroczystą dłoń, oczekując aż ją chwycę. Przenosiłam swoje spojrzenie z ręki na twarz chłopaka.
Nie myślałam o tym co się dzieje, albo po prostu tego nie chciałam. Czułam, że śnie, a jednocześnie tak bardzo pragnęłam by to była prawda. Prawda w którą usilnie chciałam wierzyć i w niej utknęłam. Wydawał się tak realny, a ja nadal miałam wrażenie, że to omamy.
Chwyciłam dłoń która była zimna, ale miejsce w którym moja skóra zetknęła się z nim parzyło wręcz. Bólu jednak nie mogłam odczuć, tylko uczucie bezpieczeństwa.
Wyczołgałam się z łóżka wciąż wpatrując się w ducha, a może anioła takiego jakim był za życia.
Szedł tyłem ciągle się uśmiechając, ciągnąc mnie na zewnątrz. Minęłam drugą sypialnie w której spały moje pozostałe współlokatorki, a jednocześnie przyjaciółki. Ich również nie było w stanie nic obudzić.
Byłam jak w transie gdy zakładałam czarny płaszcz na kolorowe piżamy i wciskałam na nogi buty. Nie mogłam oderwać od niego swojego wzroku. Hipnotyzował mnie, a to było coś wspaniałego.
Wyszyłam za chłopakiem na zewnątrz i dopiero wtedy się otrząsnęłam. Było zbyt zimno, niebezpiecznie na spacery, szczególnie z urojonym duchem wokalisty. Odwróciłam się z zamiarem szybkiego powrotu do ciepłego mieszkania, jednak tylko jedno mi w tym przeszkodziło. Zimna dłoń która spoczęła na moim ramieniu i przez płaszcz nadal parzyła moją skórę, oraz ciepło jakie nagle objęło moje ciało. Odwróciłam się znów napotykając ten piękny, szeroki uśmiech i po raz kolejny zostałam jakby zahipnotyzowana. Ruszyłam z chłopakiem po ulicach stolicy Korei Południowej. Miasto mimo środka nocy wciąż tętniło życiem, nigdy nie przestawało.
Przepychałam się przez tłumy wciąż wpatrując się w perłowo niebieską postać. Szedł szybko nie zważając na to czy za nim nadążam, ani na mijanych ludzi. Nikt go nie widział.
Nagle wpadłam na jakiegoś starszego mężczyznę szybko się odwróciłam kłaniając się nisko i przepraszając. Gdy spojrzałam z powrotem w miejsce gdzie widziałam Jonghyuna jego nigdzie nie było. Zaczęłam szybko się rozglądać jednak on przepadł. Zawracając zdałam sobie sprawę że się myliłam. Stał nad rzeką Han wpatrując się w miejsce pod jednym z dużych drzew, którego ciężka korona dosięgała prawie ziemi. Odwrócił się i pomachał w moją stronę.
Ruszyłam biegiem do mężczyzny, gdy dobiegłam na miejsce zatrzymałam się będąc w szoku. Nagłe ciepło znów powróciło, jednak widok zamieszał mi w głowie. Nie wiedziałam co sama mam teraz myśleć.
Widziałam Jonghyuna siedzącego pod drzewem, jeszcze w różowych włosach i czarnych ubraniach, twarz zasłaniała maska i okulary. Zapisywał coś w niewielkim notesie co chwilę rozglądając się po okolicy. Co jakiś czas chwytał aparat i robił zdjęcia. Nie potrafił się na niczym skupić. Ewidentnie był pochłonięty pisaniem, ale ludzie ciekawili go bardziej, a piękne widoki, aż grzech było ich nie uwiecznić. Był mocno roztargniony, ale zadowolony i szczęśliwy, widać to było z daleka.
Nagle znów poczułam jak duch chwyta mnie za rękę, tym razem ciągnął mnie parkową ścieżką do Dongdaemun Design Plaza, które o dziwo z okazji świąt pozostało otwarte przez całą noc. Ciągnął mnie przez cały budynek, długimi korytarzami, aż w końcu znów wylądowałam na polu, tym razem w Różanym Ogrodzie, który był stworzony z milionów ledowych róż. Jedno z najpiękniejszych miejsc jakie istnieje w tym kraju.
Znów go zobaczyłam. Tym razem z białymi włosami, ubranego w bardzo długi szary płaszcz, w ręce wciąż trzymał czarny notes, z jego twarzy zniknęły okulary i maseczka, którą teraz miał na szyi. Uśmiechał się, a w jego oczach odbijały się świetliste kwiaty, był zachwycony tym co widzi. Spojrzałam w swoją lewą stronę gdzie stał duch chłopaka. Jego spojrzenie było utkwione we mnie.
- Czemu zrezygnowałeś z tego? - spytałam. Chłopak odwrócił wzrok zamyślony, a odpowiedzi na pytanie nigdy nie uzyskałam, z czym musiałam się pogodzić.
Kolejny raz zostałam pociągnięta za dłoń. Tym razem zostałam zaprowadzona na przystanek autobusowy, a następnie wciągnięta do nadjeżdżającego pojazdu. Po zakupieniu biletu zajęłam wolne miejsce, a za mną stanął Jonghyun. Czułam niesamowite ciepło gdy znajdował się blisko, choć wiedziałam, że jest zimny to nadal jego dotyk parzył mnie, a ból nadal mi przy tym nie towarzyszył.
Autobus był prawie pusty. Poza mną było tam jeszcze tylko 4 chłopaków, a raczej mężczyzn którzy zajmowali miejsca na tyłach. Wszyscy byli ubrani w długie płaszcze, mieli maseczki na twarzach, a oczy zakrywały za długie włosy. Jeden z nich, ten który wydawał się najmłodszy miał na głowę mocno naciągniętą czapkę. Wszyscy wpatrywali się w okna, zawzięcie obserwując mijane otoczenie. Byli zafascynowani tym, co mijaliśmy.
Spojrzałam na Jonghyuna, który również wpatrywał się w tamtą czwórkę. Po chwili ruszył przez autobus i zajął miejsce pomiędzy nimi, a następnie wlepił spojrzenie w widok za oknem. Zrobiłam to samo.
Mijaliśmy właśnie niewielką restauracje, której za ściany robiły szyby przez co łatwo można było zajrzeć do środka. Zatrzymaliśmy się tam na dłuższą chwilę gdyż do autobusu ktoś chciał wsiąść, ja jednak nadal zaglądałam do wnętrza tamtego miejsca. Poczułam zimną dłoń i parzący dotyk, a zaraz potem zobaczyłam w restauracji piątkę przyjaciół jakim było SHINee jeszcze przed debiutem. Byli niesamowicie weseli co chwilę ktoś wybuchał radosnym śmiechem. Najmłodszy z zespołu wygłupiał się przed wszystkimi, a lider co chwile udawał, że go karci, a sam śmiał się. Minho i Key tylko podpuszczali przyjaciela do większych wygłupów. Temu wszystkiemu przyglądał się Jonghyun, który prawie płakał ze śmiechu i co chwilę coś komentował. Byli szczęśliwi, bo byli razem. Nic wtedy nie mogło tego zmienić, nikt nie mógł tego im zniszczyć.
Autobus ruszył, a ja otrząsnęłam się z małego szoku jaki wywołał we mnie ten obraz. Co musieli czuć teraz pozostali członkowie, po tym jak zabrakło tej jednej ciepłej duszyczki, a kolejni musieli szykować się do odbycia obowiązkowej służby wojskowej.
Mineliśmy kolejne miejsce jakim była maleńka kawiarenka. Tym razem zobaczyłam to przez chwile. Widziałam Jonghyuna z mamą i siostrą. Wspaniałą niewielką rodzinkę, która oddałaby za siebie życie. Jak musiały się czuć te kobiety po decyzji jaką podjął wokalista. Takiej rany nic nie zaklei.
Odwróciłam głowę szybko w bok po to by spojrzeć na ducha chłopaka. Jego wzrok błądził ode mnie do czwórki mężczyzn.
- Dlaczego to zrobiłeś? Nie tęsknisz za nimi? - wyszeptałam jak najciszej, a do oczu napływały mi kolejne łzy. Rozkleiłam się, nie mogłam przez rok zrozumieć dlaczego podjął taką a nie inną decyzje, a teraz chciałam się dowiedzieć, dlaczego?
Za to w jego oczach dostrzegłam wytłumaczenie. Kochał ich ponad wszystko. Byli dla niego wszystkim co miał. Fani dopełniali go i byli lekiem na prawie całe zło. Nie chciał tego stracić, ale nie mógł znieść tego co już miał. Nie umiał i nie chciał sobie radzić z przytłaczającym go światem. Teraz był szczęśliwy. Mógł być z każdym kogo kochał i kto kochał jego. Został stróżem każdego kto o nim pamiętał i choć nie zawsze mógł być przy wszystkich naraz, starał się być przy każdym choć chwilę. Właśnie tą moją chwilą były tegoroczne święta. Kiedy mi to pokazał, odważył się ukazać mi miejsca które były dla niego ważne, które były częścią niego. Jednak najważniejsze było to, że spędził ze mną tak dużo tego czasu.
Uśmiechnęłam się, a po policzkach spłynęły mi kolejne łzy. Były one mieszanką szczęścia i smutku.
Autobus się zatrzymał. Mężczyźni wyszli z niego powolnym krokiem, a ja za nimi. Nagle dosłownie zostałam szturchnięta przez Kim Jonghyuna. Spojrzałam na niego mocno zdziwiona tym zachowaniem, ten jednak patrzył na coś na ziemi. Zerknęłam w tamtą stronę i zobaczyłam ten sam czarny notes jaki widywałam przy chłopaku w jego wspomnieniach. Podeszłam do niego szybko i podniosłam. Wypadł on prawdopodobnie jednemu z mężczyzn.
Wystawało z niego jedno zdjęcie, a było na nim SHINee. Radosne, wesołe i szczęśliwe bo byli razem, całą piątką.
Zerwałam się biegiem za ludźmi z autobusu, dogoniłam ich szybko, bo za najbliższym zakrętem.
- Przepraszam to chyba wam wypadło! - zawołałam głośno. Zatrzymali się i odwrócili się w moją stronę. Ich spojrzenia wydawały się niesamowicie znajome. Jeden z nich podszedł do mnie. Wielokolorowe, krótkie włosy prawie zalśniły w blasku pobliskiej latarni.
- Bardzo ci dziękuję, nie wiem co byśmy bez tego zrobili. To jedna z najważniejszych pamiątek po naszym przyjacielu. Dziękuję ci - powiedział mężczyzna kłaniając mi się nisko i odbierając ode mnie notes. Rozpoznałam ten głos. Nie dało się go pomylić. Pomimo maseczki dostrzegłam szeroki uśmiech na jego twarzy.
Odszedł on do przyjaciół i ruszyli dalej ulicą, a z nimi Kim Jonghyun. Odwrócili się jednak nagle i pomachali w moją stronę, duch zrobił to samo i posłał w moją stronę ostatni piękny uśmiech.
Potem ruszył w dalszą drogę z przyjaciółmi obejmując ich skrzydłami jakie ma każdy anioł stróż. Znów był szczęśliwy bo był wśród swoich, był ze swoim zespołem, był z SHINee. Jednak niezmienne było to, że był również z każdym kto go kochał. Chronił przyjaciół, rodzinę i fanów, a przy tym, w końcu naprawdę znów był szczęśliwy i wolny. Choć zdawał sobie sprawę z tego jak wiele bólu sprawił nam jego nagły brak, zamieniał to na szczęście i dobro jakie czynił jako anioł stróż. Kochał i był blisko tych wszystkich ludzi, w każdym sercu i nie miał zamiaru się stamtąd ruszyć, a ja byłam z tego zadowolona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro