Rozdział 28
Grell:
Nie spodziewał się, że po tylu setkach lat spotka go tutaj. Lawrence Anderson - żniwiarz, wytwórca okularów, główny szef zarządu mrocznych żniwiarzy, oraz.. Jego biologiczny ojciec, który popełnił samobójstwo na kilka miesięcy po Grellu.
-Witaj ojcze...
Lawrence spojrzawszy na Grella, nieznacznie skinął głową i odrzekł:
-Koniec obrad. Tak więc przyznaje mu racje. Macie zostawić tę dziewczynę w spokoju. Możecie się teraz rozejść. A ciebie mój drogi Grellu, zapraszam do mojego gabinetu.
-Oczywiście - zeskoczył zwinnie z mównicy i gdy tylko reszta żniwiarzy się rozeszła, spojrzał jeszcze ukradkiem na ojca, wzdychając cicho. Jak nic czekała go ciężka i dość poważna rozmowa w cztery oczy...
Lawrence:
Gdy tylko weszli do gabinetu Andersona,mężczyzna usiadł w fotelu i nalawszy sobie wody z karafki upił łyk.
-Nie wzywałbyś mnie do siebie, ot tak, bez powodu. Mam racje. - Grell uniósł brew - Lawrence Andersonie.
-Jak zwykle uparty i zadziorny po matce - Emilie Sutcliff, która była niczym anioł. Jak myślisz...Dlaczego jej zależało, abyś nosił jej nazwisko? - spojrzał na syna przenikliwym spojrzeniem
-Proszę cie, wiadomo dlaczego od samego początku. - Odrzekł czerwonowłosy- Jednakże, to nie o tym chciałeś rozmawiać, prawda?
-Masz racje. Nie o tym. - Lawrence wstał i podchodząc do niego, położył mu dłoń na ramieniu i powiedział -Tęskniłem za tobą, mój synu.
-Mówisz tak tylko dlatego, aby mnie nie bolało, co takiego masz mi do zakomunikowania. -mruknął anioł zemsty
-Dlaczego tak zakładasz, Grellu?
-Dobrze wiesz. - szepnął Grell - Najpierw moje zamknięcie się w sobie, po tym jak na moich oczach mama została w brutalny sposób zamordowana. Później ta rzeź w King's Collage i moje końcowe samobójstwo. A teraz to, co miało miejsce sto dwadzieścia lat temu. Więc w końcu mi powiedz, jak wielki masz do mnie żal tato. - skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Lawrence tylko westchnął i odparł:
-Twoja niesubordynacja cie do tego zaprowadziła..
-Mogłem się tego spodziewać, że użyjesz..
-Nie dałeś mi dokończyć, Grell.. - przerwał mu Lawrence - Trafiłeś do piekła, ponieważ popełniłeś niewybaczalny błąd, jednak dla mnie najbardziej bolesne jest to, iż nie uchroniłem cie przed tym. Przepraszam Grell.. - powiedział
-Co? - Czerwonowłosy popatrzył zaskoczony na ojca
-Lily, znaczy panna Ross - Crevan po moim samobójstwie, opowiedziała mi, że twoja psychika była wyniszczona, mimo zostania najlepszym z mrocznych żniwiarzy. Myślała także, iż wysłanie Ciebie do Londynu będzie dobrym pomysłem, aby odciąć cie od tych złych wspomnień jak i traumy jaka cie wtedy spotkała.
-Jednak to i tak nic nie dało. Dałem się im zmanipulować.
-Oni właśnie takich osobników szukali, Grell: anioła, który pragnął być zauważany przez archanioły, jednak upada, gdy popełnił grzech, tym samym obrażając Najwyższego. Demona, który pragnął być władcą ziem piekielnych.A na końcu żniwiarz, który chciał uwielbienia i miłości.
-Jednak to i tak było jednym wielkim kłamstwem. - szepnął czerwonowłosy - Tylko, że dotarło to do mnie o wiele za późno.
-Otóż to, synu. Jednakże.. Widzę,iż naprawdę chcesz naprawić szkodę jaką wyrządziłeś. Inaczej byś się nie pojawiał, aby zawalczyć o jej duszę. - uśmiechnął się Lawrence
-Wiedziałeś?
-Tak. To Lucyfer był u mnie i prosiło pomoc. Więc zasugerowałem mu, aby ten, który przyczynił się do zguby jego córki, będzie idealnie nadawać się na tą misję.
-Mogłem się domyślić. - mruknął lekko rozbawiony Grell - Czyli jak mniemam, ten Collage, to także był twój pomysł. Mam rację?
-Tak. - odpowiedział - Jednakże, nie sądziłem, iż nie będziesz chciał skrócenia swojej kary.Zaskoczyłeś mnie, synu.
-Wolałem coś innego. Miana anioła zemsty i vendetty, za to, co ten drań zrobił.
-A co zrobisz z dziewczyną?
-To już będzie moją decyzją. Na razie będzie żyła, a później się zobaczy.
-Jednak, czy zdajesz sobie sprawę, że jeśli ona sobie przypomni dawne życie, to może cie znienawidzić?
-Wiem o tym doskonale. - powiedział Grell - Może być tak, że mnie znienawidzi, ale mam też małą nadzieję, że mi zaufa i uwierzy, że jestem po jej stronie.
-Obyś miał racje, Grell. - odrzekł Lawrence i w pewnym momencie go przytulił. Czerwonowłosy na krótką chwile zesztywniał, by po chwili jednak odwzajemnić uścisk ojca. - Synu, proszę. Uważaj na siebie.
-Przecież wiesz, że uważam. Ja.. - Lawrence mu przerwał
-Tym razem robi się bardziej poważnie i niebezpiecznie. I nie chce cie utracić kolejny raz, mój drog iGrellu.
Czerwonowłosy tylko cicho westchnął i uśmiechnął się łagodnie.
-Nie stracisz. Daje słowo. A teraz wybacz, ale muszę już iść, tato.
-Dobrze. W takim razie, nie zatrzymuje cie. - powiedział spokojnie Lawrence
-Mam tylko jeszcze jedną prośbę.
-Tak?
-Załatw Willowi jakieś małe wolne,co?
-Oczywiście Grell. Widać, że ostatnio się postarał.
-Dziękuje. - Powiedział z lekkim uśmiechem i wyszedł zamykając drzwi...
Ciąg dalszy nastąpi....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro