🐦IwaOi v2
- Miałeś wynieść śmieci, Iwa-chan - powiedział Oikawa zmęczonym głosem, wchodząc do sypialni.
- A nie możesz sam się wynieść? - mruknąłem, nie podnosząc wzroku znad książki.
- Iwa-chan, nie bądź niemiły - powiedział i przetarł twarz dłonią. - Miałem ciężki dzień na uczelni, nie mam już siły.
- Ty masz ciężko, hm? - warknąłem z irytacją. - Ale to ja tutaj studiuje cholerną medycynę, ogarniam dom i w dodatku chodzę do pracy. Ty tylko siedzisz na tych swoich wykładach albo bawisz się z dzieciakami.
- Sam powiedziałeś, że mam nie rezygnować z wolontariatu - odparł ze zdenerwowaniem.
- Ale mógłbyś zrobić coś poza tym! Tak ciężko wynieść jebane śmieci, Shittykawa?! Nawet tego nie możesz zrobić?!
W tamtej chwili byłem wściekły na niego, na samego siebie, na moje głupie studia, przez które traciłem nerwy i na to, że nasza relacja staje się z dnia na dzień coraz gorsza.
Szatyn spojrzał na mnie władczo i pokazał placem drzwi.
- Wynieść te śmieci - powiedział stanowczo. - Teraz.
Tego było za wiele. Chwyciłem bluzę leżącą na łóżku, minąłem chłopaka i ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych. Zostawiłem jebany worek ze śmieciami tam gdzie stał i wyszedłem na chłodne wieczorne powietrze. Zarzuciłem bluzę na plecy i ruszyłem w stronę pobliskiego parku. Musiałem ochłonąć, a skoro i ja i Oikawa byliśmy niesamowicie wkurwieni, w domu nie było to możliwe. Żałowałem tylko, że nie wziąłem telefonu. Nie dość, że mam w nim niektóre notatki z wykładów, to jeszcze miałbym kontakt ze światem i wiedziałbym, która godzina.
Westchnąłem ciężko i usiadłem na jednej z ławek. Pomimo późnej pory, dostrzegłem w parku dwóch biegaczy i jednego mężczyznę z psem. Oikawa od dawna prosił mnie o psa, ale ani on, ani ja, nie mielibyśmy czasu się nim zajmować. Ostatnio obaj byliśmy zapracowani, a podczas tych kilku godzin spędzonych w domu, ślęczeliśmy nad książkami lub staraliśmy się doprowadzić mieszkanie do względnego porządku.
Znalazłem w kieszeni spodni kilka drobnych, więc postanowiłem udać się najbliższej całodobowej knajpy. Usiadłem przy stoliku, zamówiłem kawę i zacząłem wpatrywać się w okno. Ulica była praktycznie pusta, nie licząc kilku samochodów i paru przechodniów. Tokio nocą było zjawiskowe.
Zamieszałem kawę i spojrzałem na zegarek na ścianie, który wskazywał kwadrans po pierwszej. Przede mną długa noc, a ja nadal czuję, że mógłbym rozszarpać swojego chłopaka, więc może lepiej będzie jak jeszcze trochę się powłóczę.
***
Spędziłem praktycznie całą noc na siedzeniu w kawiarni, łażeniu ulicami Tokio i w parku. Udało mi się nawet przysnąć na chwilę, więc byłem łatwym celem dla potencjalnego zabójcy. Niestety przeżyłem tę noc.
Kiedy zaczynało świtać, postanowiłem wrócić do domu i przespać się chwilę, zanim pojadę na zajęcia. Wszedłem cicho do mieszkania, nie chcąc obudzić Oikawy, co okazało się zbędne, gdyż szatyn nie spał. Siedział na kanapie, wpatrując się w czarny ekran telewizora.
- Gdzie byłeś? - zapytał beznamiętnym tonem, nawet na mnie nie patrząc.
- Nigdzie - odparłem obojętnie.
- Gdzie, do cholery, byłeś przez całą noc?! - zawołał, zrywając się z kanapy i podchodząc do mnie.
- Radzę ci się opanować - warknąłem, lekko zdziwiony. Nie zdażało mu się przeklinać. A przynajmniej nie w mojej obecności.
- Nie zmrużyłem przez ciebie oka! - krzyknął. - Dzwoniłem! Szukałem cię! Zamartwiałem się na śmierć, Hajime!
Spojrzałem na niego zszokowany. Pierwszy raz użył mojego imienia.
- Oikawa...
- Przestań! Nie ma "Oikawa"! Co ty sobie myślisz! Znikasz bez słowa! Zostawiasz telefon! Brak kontaktu! Brak jakichkolwiek oznak życia! Czy ty wiesz, co ja przeżywałem?!
Stałem jak sparaliżowany i patrzyłem na łzy, zbierające się w oczach szatyna. Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie mogłem uwierzyć, że on na mnie krzyczy.
- Jak mogłeś mi to zrobić?! - wrzasnął, a jego głos załamał się przy ostatnim słowie. Szatyn wybuchnął płaczem i osunął się na podłogę. Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie. Oikawie, co prawda, zdarzało się płakać, ale zazwyczaj były to dość nieistotne sprawy, z którymi łatwo dawaliśmy sobie radę. Ale teraz? Nie wiedziałem co robić.
- Tōru? - odezwałem się, klękając przed szatynem i kładąc mu dłonie na ramionach. Chłopak podniósł na mnie zapłakany wzrok.
- Tak się bałem... Że nie wrócisz... Gdyby coś ci się stało... Ja... Chyba bym tego nie przeżył, Iwa-chan - powiedział cicho. Nie mogłem patrzeć na niego w takim stanie. Przyciągnąłem go do siebie i objąłem ramionami. Głaskałem go po głowie, kiedy łkał cicho w moją szyję. Zacisnąłem powieki, czując jak zbiera się we mnie cały dotychczasowy stres, gniew i frustracja. Tōru odsunął się powoli i spojrzał na mnie.
- Przepraszam, że na ciebie krzyczałem, Iwa-chan - powiedział cicho. Położyłem dłoń na policzku szatyna i pocałowałem go delikatnie.
- Przestań głupku, to ja przepraszam - mruknąłem. Czułem się odpowiedzialny za stan chłopaka. Przecież to przeze mnie jeszcze przed chwilą zalewał się łzami. Ponownie go przytuliłem i oparłem brodę o czubek głowy chłopaka.
- Powinniśmy mieć dla siebie więcej czasu - wyszeptał. - Tęsknię za tobą, Iwa-chan.
W milczeniu pogłaskałem go po włosach.
- Zrezygnuje z wolontariatu - powiedział poważnie. - Wtedy będę więcej ci pomagał i będziemy mieć więcej czasu tylko we dwoje.
- Zdurniałeś?! - zapytałem, odsuwając go od siebie, żeby spojrzeć mu w twarz. - Przecież ty kochasz te dzieciaki!
- Ale ciebie kocham bardziej, Iwa-chan - powiedział i oparł głowę o moje czoło.
- Ja ciebie też, Shittykawa - szepnąłem i pocałowałem go. - Ale nie ma opcji żebyś zrezygnował, jasne? Jakoś sobie poradzimy.
- Na pewno?
- Na pewno - odparłem. - Chodź, olejmy dzisiaj wszystko i chodźmy do kina.
- Czy ty nie masz czasem wykładu, Iwa-chan? - zapytał i pociągnął nosem.
- Jesteś ważniejszy, niż jakiś tam wykład - mruknąłem rumieniąc się. Szatyn wyszczerzył zęby i rzucił mi się na szyję.
- A więc chodźmy, Iwa-chan - powiedział. - Niczego obecnie bardziej nie pragnę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro